05. some truth

DOTARCIE DO DZIELNICY, W KTÓREJ MIESZKAŁ STEVEN, ZAJĘŁO JEJ ZALEDWIE KILKANAŚCIE MINUT.

W takich momentach, jak ten cieszyła się z obecności metra w Londynie, nawet jeśli na co dzień zawsze było przepełnione ludźmi. Gdy odnalazła odpowiedni budynek, udało jej się wejść do klatki akurat w momencie, gdy ktoś z niej wychodził. Uśmiechnęła się przyjaźnie do starszej kobiety z zakupowym wózkiem i wślizgnęła do środka. Sprawdziła dokładnie numer mieszkania, do którego miała się udać, a później spojrzała na skrzynkę pocztową.

Zarya jeszcze w dzieciństwie nauczyła się, że zawartość skrzynki pocztowej i tego, jak ona wygląda, może dużo powiedzieć o osobie. Dla przykładu, jeśli ktoś rzadko opróżniał swoją skrzynkę, to raczej mało czym się przejmował, może nawet był nieco leniwy i bałaganiarski. Na odwrót było, gdy skrzynka była opróżniania niemal ze wszystkiego, nawet z niewinnych ulotek o otwarciu nowej pizzerii w okolicy. Jeszcze inaczej sytuacja wyglądała, gdy ktoś zgarniał tylko najważniejsze listy, a zostawiał wszystkie inne pierdoły w środku. Oczywiście wiedziała, że to niczego dokładnie nie udowadniało, bo mimo wszystko każdy był inny.

Odchyliła wieko skrzynki pocztowej z odpowiednim numerem i mruknęła cicho do siebie, widząc, że Steven – albo Marc – należeli zdecydowanie do tej grupy, która wyciąga wszystko, nawet najmniejsze ulotki. Ich skrzynka pocztowa była całkowicie pusta. Gdy zadowoliła się swoją nowo zdobytą wiedzą, odliczyła, na które piętro powinna się udać i wsiadła do pustej windy.

Kiedy dźwig prowadził ją w górę budynku, Zarya spoglądnęła na swoje odbicie w lustrze i sprawdziła, czy apaszka pod jej szyją na pewno dobrze zakrywa odcisk dłoni, którą zostawił jej wczoraj Spector. Nie była właściwie za to na niego wściekła. Prawdopodobnie też zareagowałaby podobnie, gdyby nagle ktoś nieznajomy wiedział o jej powiązaniach z bogami. Pod tym względem całkowicie rozumiała jego zachowanie. Jednak ciągle nie zmieniało to tego, że miała całą posiniaczoną szyję i czuła się wyjątkowo bezbronnie, gdy na nią patrzyła. Wolała nawet nie słyszeć pytań Stevena, gdyby zobaczył jej siniaki, a później widzieć jego zszokowanej miny, gdyby usłyszał, że w pewien sposób to on był za to odpowiedzialny.

Cichy dong i dźwięk otwieranych, metalowych drzwi uświadomił ją, że znalazła się na miejscu. Wyszła na korytarz i niemal od razu znalazła odpowiedni numer. Jednak to, co ją zaskoczyło, to fakt, że drzwi były nieco uchylone, a zza nich dochodziły dwa głosy. Jeden należał zdecydowanie do Stevena, a drugi do... kobiety? Zarya bez namysłu zapukała, a gdy nie usłyszała zaproszenia, popchnęła drzwi do przodu i chrząknęła cicho, zwracając na siebie uwagę rozmawiającej dwójki. Chociaż trudno było to nazwać rozmową, bo Steven wyglądał na wyjątkowo roztrzęsionego i niemającego bladego pojęcia, co się dzieje, a nieznajoma kobieta była ewidentnie wściekła.

— Cudownie! — Zawołała ze złością nieznajoma. — Nie dajesz znaku życia od miesięcy, ale miałeś czas, by znaleźć sobie kochankę. Zrób mi tę przyjemność i po prostu podpisz te papiery, Marc.

Zarya uniosła ręce do góry, spoglądając na kobietę. Weszła głębiej do mieszkania, przy okazji zamykając za sobą drzwi. Cokolwiek się działo, lepiej było, żeby jednak nikt więcej nie był tego świadkiem.

— Nie wiem, za kogo mnie bierzesz, ale jesteś w błędzie — odezwała się Zarya, odpierając niedorzeczne oskarżenia. — Jestem tylko... przyjaciółką.

Chwilowe zamyślenie na pewno nie pomogło jej w obronie. Jednak sama nie wiedziała, jak mogła określić jej relację ze Stevenem i Marciem. Właściwie ze Stevenem miała o wiele mniejszy problem, bo w ciągu tych dni, kiedy widziała go kilka razy, zapałała do niego sympatią. Ze Spectorem sytuacja była zupełnie inna, bo spędziła z nim wczoraj zaledwie godzinę, czy dwie, a i tak sama myśl o nim ją strasznie irytowała.

— Zarya ma rację — powiedział pewnie Steven, zwracając się do drugiej kobiety. — Nie wiem, za kogo mnie bierzesz, ale ja nim nie jestem. Nazywam się Steven Grant i pracuję w sklepie z pamiątkami.

Umysł Zaryi pracował na najwyższych obrotach. Próbowała zrozumieć całą sytuację, w której się znalazła, ale szybko doszła do tego, że nagle życie Marca zaczęło łączyć się z tym Stevena i tylko można było czekać, aż powstanie kompletny chaos. Bo mimo wszystko uważała, że cokolwiek teraz miało tutaj miejsce, tak jeszcze dało się to jakoś ogarnąć. Szybko jednak zrozumiała, że jej decyzja o tym, że ostatecznie dotrzyma słowa danemu Spectorowi może się zmienić.

Poza tym nie podobało jej się zachowanie nieznajomej. Cokolwiek spowodowało jej wściekłość, mogła w jakiś sposób zapanować nad emocjami, zwłaszcza że widać było, że Steven nie miał bladego pojęcia, o czym ona do niego mówi. Zarya wiedziała, że musiała obrać obronną pozycję, bo inaczej nikt nie wyjdzie z tego psychicznie cało.

— Tak właściwie, to kim ty jesteś? — Zapytała dziewczyna, stając między rozmawiającą dwójką.

— Kim ja jestem? — Odwarknęła kobieta, zaciskając palce na jakiś papierach. — Layla El-Faouly. Jestem żoną Marca, chociaż mam nadzieję, że już nie długo.

Och, czyli ma żonę. Tego nie znalazłam w aktach.

Spojrzała na dokumenty, które trzymała Layla i niemal od razu zauważyła pogrubiony napis na samej górze: papiery rozwodowe. Takiego obrotu akcji się nie spodziewała, bo po wczorajszym spotkaniu z Marciem była niemal pewna, że to kompletny typ samotnika, który poświęcił się tylko wykonywaniu swojego zadaniu. I znoszeniu humorków swojego bóstwa.

— Zarya Prescott — szatynka wyciągnęła rękę do zaskoczonej kobiety, ale ta jej nie uścisnęła. — Racja, uważasz, że jestem jego kochanką — dziewczyna ścisnęła palce, a później opuściła rękę wzdłuż swojego działa. — Dla ścisłości, serio nią nie jestem. Stevena znam od kilku dni.

Layla zmarszczyła brwi, spoglądając na nią. Później westchnęła cicho i przetarła twarz dłonią.

— Szkoda — powiedziała w końcu. Wydawała się jednak uwierzyć w to, co usłyszała. — To wtedy zdecydowanie ułatwiłoby nam sprawę. Nie przedłużajmy tego, Marc. Podpisz papiery i kończmy to.

Kobieta podała plik kartek do Stevena, a ten spojrzał najpierw na nią, później na Zaryę, tak jakby szukał dodatkowej pomocy, by zrozumieć to, co się działo. Potem znowu utkwił swój wzrok w Layli.

— Słuchaj wydajesz się super dziewczyną — odezwał się w końcu Grant. Zarya przez krótką chwilę nie mogła wyjść z wrażenia z tego, jak brzmiał jego akcent. Doskonale go znała, bo sama urodziła się i wychowała w Anglii. Nie było możliwości, by ktokolwiek, aż tak podrobiłby brytyjski akcent. Może odpowiednio przygotowani aktorzy mieli szansę. Ale tym bardziej nie potrafiła wyjść z wrażenia, gdy jeszcze kilka godzin temu słyszała niski głos Marca, który w ogóle nie przypominał tego Stevena. — A ten cały Marc, to palant.

Prawie parsknęła pod nosem na to określenie. Steven nie mógł lepiej go określić.

— Nie wiem, jak ci to wszystko wyjaśnić. Wątpię, byś w to uwierzyła. Byście obie w to uwierzyły. Sam w to kompletnie nie wierzę — kontynuował ze spokojem, starając się jak najlepiej opisać wszystko, co odczuwał. Steven odsunął się od nich i podszedł do stolika, na którym leżała czarna torba. — Mogę wam tylko pokazać to, co znalazłem. Widzicie ta torba była w schowku, a wewnątrz są różne rzeczy.

Steven zaczął otwierać bagaż. Zarya podejrzewała, co tam mogło się znaleźć. Kilka lat temu nie byłaby, aż tak spokojna, gdyby znajdywała się w podobnej sytuacji i doskonale o tym wiedziała. Jednak ostatnie siedem lat były dla niej niczym przejażdżka na rollercoasterze. Poznała największe zło świata i to, co chciwość, nienawiść i ambicje mogły sprowadzić na człowieka.

— A najciekawszy jest... — Steven przeglądał rzeczy w torbie, aż nagle zaprzestał i zamilkł w połowie zdania. To było wyjątkowo zaskakujące, zwłaszcza że jeszcze sekundę wcześniej chciał im o wszystkim opowiedzieć.

— Co jest najciekawsze? — Zapytała Layla. Zarya spojrzała na Stevena, a później na torbę i wiedziała, że natychmiast musi się dowiedzieć, co tak ważnego znajdywało się w środku.

Czuła jednak, że zdecydowanie wiedziała, co tam było. Skarabeusz prowadzący do grobowca Ammit. Ten sam, który miał być dokładnie zabezpieczony, tak jak twierdził Marc jeszcze wczoraj wieczorem.

— Nic — odpowiedział cicho i mniej zdecydowanie Steven. Widać było, że kłamał.

— Nic? — Powtórzyła za nim Layla, powoli zbliżając się do stolika z torbą.

Zarya nie miała bladego pojęcia, czy kobieta wiedziała o magicznym kostiumie Marca i o tym, że był awatarem Khonshu. Takie rzeczy zawsze były trudne do wyznawania, zwłaszcza przed najbliższymi. Wiedziała jednak doskonale, co wiązało się z tym, gdyby dowiedziała się o skarabeuszu. Harrow i jego ludzie zaczęli by na nią polować, a to nie wchodziło w grę. Nie znała jej, nie miała pojęcia, czy miała zbliżoną historię do Marca, czy tak jak on była najemnikiem. Jednak nie można było narażać nikogo więcej na niebezpieczeństwo.

Dlatego była szybsza niż Layla. Podeszła do stolika i niemal od razu odnalazła złotego skarabeusza wśród innych rzeczy w torbie. Złota figurka była idealnie wyważona, mieściła jej się na dłoni, a przede wszystkim była przepięknie zdobiona. Spędzając ostatnie lata w towarzystwie bogów olimpijskich, nauczyła się dostrzegać piękno w wykonaniu różnych przedmiotów. Nie musiała być naukowcem i się na tym znać, by wiedzieć, że przedmiot, który trzymała, był wyjątkowo stary i wartościowy.

— Skarabeusz prowadzący do uszebti Ammit? Razem o niego walczyliśmy — Odezwała się zszokowana Layla. Kobieta próbowała wyrwać przedmiot z dłoni Zaryi, ale ona szybko zacisnęła na nim swoje palce. — Oddaj go.

— Nie mogę — Zarya pokręciła głową, a później westchnęła cicho, podejmując jedyną decyzję, która wydawała jej się w tym momencie najlepsza. Niemal potrafiła sobie wyobrazić wściekłość Spectora po tym, co zaraz zrobi. — Pieprzyć to. Słuchajcie, obydwoje. Layla nie interesuje mnie to, co jest między tobą a Marciem, ale Steven nim nie jest. Może trochę po części... Chodzi o to, że Steven i Marc dzielą ciało. To zaburzenie, które polega na istnieniu więcej niż jednej osobowości. Teraz masz do czynienia ze Stevenem, ale Marc gdzieś tam jest, ukryty. Swoją drogą masz naprawdę czarującego męża, naprawdę — zakończyła ironicznie.

— Byłego męża jak już coś — poprawiła ją szybko Layla, a dziewczyna spojrzała na nią z uniesioną brwią. — No dobra, prawie byłego.

— Skąd o tym wiesz? — Zapytał Steven, jeszcze bardziej zdezorientowany, niż wcześniej. Zarya naprawdę go żałowała. W jednym momencie całe jego życie okazało się być właściwie jedną, wielką ściemą.

— Wczoraj, gdy zaatakował nas szakal, pozwoliłeś oddać kontrolę Marcowi — wyjaśniła spokojnie i zauważyła, że Steven nieznacznie skinął głową. — I wtedy chwilę rozmawialiśmy. Prawda jest taka, że Marc i ja mamy zadanie do wykonania.

— Co? — Wyszeptał w szoku Steven, posyłając jej zbolałe spojrzenie. — Wiedziałaś o tym od samego początku? Tamtego dnia w bibliotece też?

— Nie, Steven, to nie do końca tak — Zarya zaczęła się tłumaczyć, chociaż czuła, że to mogło nic nie dać. Zabolało ją serce na samą myśl, że mogła stracić jego znajomość.

— Okłamałaś mnie? — Zapytał oskarżycielsko, a ona pokręciła głową. Zrobiła krok do przodu, ale zatrzymała się szybko, gdy zauważyła, że Steven cofnął się do tyłu.

— Kiedy się poznaliśmy, nie miałam bladego pojęcia, że Marc jest tym, kim jest, przysięgam — Zarya przyłożyła rękę, w której ciągle trzymała skarabeusza do klatki piersiowej, a drugą uniosła do góry. — Dowiedziałam się o tym dopiero wczoraj. Słuchaj, opowiem ci o wszystkim, ale to nie jest najlepszy moment do tego.

— Lepszego nie znajdziesz — odpowiedział twardo, a ona wzięła głęboki oddech.

To nie miało tak się skończyć. Wiedziała, że nie mogła zdradzić swojej tajemnicy. A może po prostu bała się to zrobić, bo z nikim wcześniej na ten temat nie rozmawiała. To był sekret, który ukrywała i miała zabrać ze sobą, aż do grobu. Przynajmniej tak uważała, bo teraz już nie była tego pewna. Na domiar złego, głos Posejdona odezwał się w jej głowie, przypominając, dlaczego to wszystko było jedną, wielką tajemnicą.

Jeśli zdradzisz im całą prawdę, nie będę w stanie kontrolować twojej anonimowości. W ten sposób narazisz nie tylko siebie, pamiętaj o tym.

— Nie mam innego wyboru — wyszeptała do siebie, spoglądając, to na Stevena to na Laylę. Zatrzymała swój wzrok na mężczyźnie, a później przejechała palcami po zmęczonych oczach. Od tego wszystkiego zaczęła boleć ją głowa. — Jak nieprawdopodobnie to zabrzmi, tak posiadam pewne umiejętności, które dostałam od greckich bogów, by spełniać ich wolę i wysyłać dusze do Tartaru. Bronię niewinnych i skazuję tych, którzy ich krzywdzą. Dlatego muszę dopilnować, by Ammit nie została wskrzeszona.

Layla się nie odzywała, a Steven patrzył się na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.

— Czyli, co? Jesteś, jak jakiś superbohater w pelerynie? — Odezwał się po chwili Steven.

Zarya zachichotała cicho, ale szybko spoważniała.

— Nie — powiedziała szczerze. — Po prostu... robię, to co muszę. Nikt o tym nie wie, więc musicie zrozumieć, że w tym momencie obdarzyłam was wyjątkowym zaufaniem.

— Gdyby Marc nas o wszystkim poinformował, to wcale byś nie musiała tego robić — stwierdziła Layla, a Zarya zauważyła, że kobieta była odrobinę spokojniejsza. Ciągle biła od niej wściekłość, ale wydawało się, że powoli zaczynała to wszystkiego rozumieć. El-Faouly podparła się ręką o biodro i spojrzała z widocznym smutkiem w oczach na Stevena. — Naprawdę nie pamiętasz nic z tego, co razem przeszliśmy? Naszych przygód, ani wspólnego życia?

Steven pokręcił głową.

— Żałuję, ale nie — powiedział ze zrezygnowaniem. Później ktoś zapukał do drzwi. — Och, nie. Przyszli po mnie.

— Co?

— Zdemolowałem wczoraj łazienkę w muzeum. Znaczy, według tego, co Zarya mówi, to zrobił to Marc, ale myślą, że to ja.

Pukanie się powtórzyło z większą mocą, a głos za drzwiami poinformował, że mają do czynienia z policją. Zarya schowała skarabeusza do kieszeni swojej kurtki i zauważyła, jak Layla zaczęła cofać się w głąb pomieszczenia. Nie wiedziała, co zamierza i sama czuła, że utknęła. Zawsze mogła uciec i zostawić Stevena bez pomocy, by sam zmierzył się z tym problemem, ale nie mogła. Nie pozwalała jej na to sympatia do Granta, a przede wszystkim honor i fakt, że jej zadaniem było bronić niewinnych, a w tym momencie Steven taki był. Nawet jeśli nie można było tego samego powiedzieć o Marcu.

Zanim Steven otworzył drzwi, a do środka wparowała dwójka detektywów, dziewczyna zauważyła, jak Layla wyszła przez okno, zostawiając ich samych. 



\‥☾‥/

A/N:
ja się pytam, gdzie są napisy do finałowego odcinka XD
przecież ja zaraz tutaj zejdę na zawał, jak tego nie oglądnę

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top