04. we team up?
ZARYA ZASTANAWIAŁA SIĘ, CZY KIEDYKOLWIEK WCZEŚNIEJ JECHAŁA PRZEZ LONDYN W AŻ TAK GROBOWEJ ATMOSFERZE, JAK TERAZ, GDY SIEDZIAŁA OBOK STEVENA.
W głowie cały czas tak go nazywała, bo do tej pory nie poznała jego prawdziwej tożsamości.
— Ciągle nie zdradziłeś mi swojego imienia — odezwała się, przerywając ciszę w samochodzie. Nawet radio nie zostało włączone i to powoli zaczynało ją irytować. — Co biorąc pod uwagę, że ja powiedziałam ci całkiem sporo, jest dosyć niesprawiedliwe.
— Marc Spector — powiedział prosto, nawet na nią nie spoglądając.
— Czyli co, Steven Grant uroczy sprzedawca w sklepie z pamiątkami, to ściema?
Czekaj, ja powiedziałam uroczy?
— Nie — pokręcił głową. — To bardziej skomplikowane. Nie zrozumiesz.
Dziewczyna poczuła się żywnie urażona.
— Chłopie, właśnie walczyliśmy z egipskim, starożytnym szakalem — powiedziała z wyrzutem. — W takich sytuacjach nie mówi się, że coś może być skomplikowane. Sprawdź mnie.
— Steven jest prawdziwy. To moje alter — wytłumaczył Marc, w końcu posyłając jej krótkie spojrzenie. — Dzielimy jedno ciało, ale mamy dwa różne życia. To zaburzenie.
— Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości — oznajmiła i jeśli Marc był zaskoczony jej wiedzą, tak nie pokazywał tego po sobie. Ona i tak czuła, że powinna wyjaśnić skąd, to w ogóle wiedziała. — Moja mama uwielbia zaczytywać się w psychologię i dzielić się wszystkim, co się dowie.
Zarya założyła ręce na klatce piersiowej. Krótka myśl o jej rodzicielce sprawiła, że od razu za nią zatęskniła. Nie lubiła tej odległości, która ich dzieliła, ale wiedziała, że tak było o wiele łatwiej.
— Steven nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności, zgadza się? — Dopytała, a brunet skinął głową. — Masz zamiar mu o tym powiedzieć? — Tym razem nią pokręcił. — Dlaczego?
— Bo tak — odpowiedział, a Zarya miała ochotę uderzyć głową o szybę w oknie.
Posejdonie, zabiję cię za to.
Jestem bogiem, skarbie. Nie masz takiej mocy, by mnie zabić.
Głos bóstwa w jej głowie sprawił, że wywróciła oczami. Zawsze odzywał się wtedy, kiedy w ogóle go nie potrzebowała.
— Następnym razem, gdy będziesz mieć do czynienia ze Stevenem — odezwał się Marc, a ton jego głosu nieznacznie się zmienił. Zarya nie wiedziała, co miało na to wpływ, ale miała wrażenie, że martwił się o swoje alter. — Nic mu nie powiesz, rozumiesz? On nie może o niczym wiedzieć.
— Zdajesz sobie sprawę, że prędzej, czy później się o tym dowie?
— Prescott...
— Och, dobrze, dobrze. Poza tym to nie moja działka. To sprawa między tobą a nim. Pamiętaj tylko, że Steven był całkowicie świadomy tego, że atakował nas szakal i wątpię, by akurat o tym zapomniał, jak się wymienicie.
— Po prostu nic mu nie mów. Jak o cokolwiek się będzie pytał, to go okłamiesz. Wierz mi, tak będzie zdecydowanie lepiej.
— To tylko jedno małe, dodatkowe kłamstewko na całej liście innych, co nie? — Mruknęła ironicznie. — Zresztą nieważne. Opowiesz mi, o co dokładnie chodzi z tym zmartwychwstaniem Ammit? I kim był ten facet, który chce tego dokonać?
— Arthur Harrow — odpowiedział krótko i spojrzał na nią, gdy zatrzymali się na czerwonych światłach. — Dopóki nie dostanie skarabeusza, który prowadzi do grobu Ammit, to wszystko jest pod kontrolą. Nie masz czym się przejmować, jest bezpieczny.
— Cóż... Też chciałabym, by to było takie proste, panie Spector — odparła beztrosko. — Ale nie jest. Harrow nie może dostać skarabeusza. Jedna apokalipsa ludzkości wystarczy mi w życiu, nie potrzebuję drugiej.
Marc nie odpowiedział. Światła zmieniły się na zielone, a samochód ruszył dalej. Zarya zastanawiała się dokąd, tak właściwie się kierują. Uważała również, że może zachowywała się nieco nieodpowiedzialnie, wsiadając z nieznajomym do auta. Nawet jeśli miała z nim współpracować. Spector skręcił w jedną z głośnych, zaludnionych ulic, a ona szybko rozpoznała, że znaleźli się na Camden Town. Uwielbiała przychodzić w to miejsce na wyjątkowo dobre chińskie jedzenie oraz churros z gorącą czekoladą, na które pozwalała sobie za każdym razem w ramach deseru.
Samochód zaparkował na chodniku, a ona spojrzała na swojego towarzysza z widocznym zainteresowaniem.
— Dlaczego się zatrzymaliśmy?
— Wysiadamy — powiedział krótko Spector i nie czekając na jej reakcję, opuścił auto. Zarya wyszła na ulicę zaraz po chwili. — Nie musisz dziękować za podwózkę. A o skarabeusza się nie martw. Jak się coś zmieni, to dam ci znać.
Marc nawet na nią nie spojrzał, odwrócił się i ruszył ulicą. Wszystko stało się to na tyle szybko, że dziewczyna nie zdążyła nawet zareagować, a on zniknął w tłumie ludzi.
— Nawet nie masz do mnie numeru! — Krzyknęła głośno, licząc, że nie oddalił się na tyle daleko. Jej słowa przyciągnęły zdecydowanie zainteresowanie, ktoś nawet gwizdnął i skomentował, że sam najchętniej wziąłby od niej numer, a ona warknęła cicho i spojrzała ze złością na niebo. Wiedziała, że nie odnajdzie tam żadnych odpowiedzi, ale spoglądanie w sklepienie zawsze ją uspokajało.
Wzięła krótki oddech, a później ruszyła w stronę stacji metra, skąd miała nadzieję dostać się do swojej dzielnicy. Liczyła na to, że chociaż tego wieczoru Posejdon da jej już spokój, bo jedyne czego pragnęła, to zakopać się w swojej pościeli i pójść spać.
☾
Czuła się jak największa szczęściara, gdy tego wieczoru faktycznie otrzymała to, co tak bardzo pragnęła. Udało jej się nawet zasnąć o całkiem przyzwoitej porze, co dla niej znaczyło przynajmniej kilka minut po północy, wcześniej robiąc odpowiedni research o tym kim był Marc Spector. Dzięki kilku internetowym znajomością miała dostęp do różnych baz agencji bezpieczeństwa, co zdecydowanie ułatwiało jej pracę. Pozyskane informacje nie za bardzo jej się do czegoś przydały, oprócz tego, że miała wgląd w niektóre z dokonań mężczyzny. A musiała przyznać, że kartotekę, to on miał naprawdę pokaźną.
I to już samo w sobie powinno ją zrazić, ale zbyt dobrze wiedziała, że sama wcale nie była lepsza. Tylko udawała, że jest cholernie niewinna, bo tak było jej łatwiej zaakceptować fakt, że z zimną krwią zabijała. Nawet jeśli wszyscy zdecydowanie na to zasługiwali.
Rano czuła się wyjątkowo wyspana i nawet perspektywa spędzenia kolejnych ośmiu godzin w bibliotece napawała ją wyjątkowym optymizmem. Krótka rozmowa z mamą i wiadomość o tym, że jej mała bratanica w końcu zaczęła samodzielnie chodzić, też nastawiła ją pozytywnie. Przez chwilę nawet zapomniała o tym, że ma nad głową dwunastkę olimpijczyków w tym Posejdona, który uważnie ją obserwował oraz zadanie, które miała wypełnić.
Później jednak rozdzwonił się jej telefon, a na ekranie zobaczyła imię Stevena.
I tyle z tego dobrego.
Z początku miała obawy, czy powinna odbierać. Nie wiedziała, czy na pewno będzie rozmawiać ze Stevenem, czy jednak Marc ciągle miał kontrolę nad ciałem. Nie była gotowa na rozmowę ani z jednym, ani z drugim. Westchnęła ciężko, ale w końcu odebrała połączenie. Prawie odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała podłamany głos Stevena po drugiej stronie. Z ich dwójki wolała rozmawiać już z Grantem.
— Heej, Zarya — powiedział nerwowo Steven i miała nadzieję, że nie zapyta się o wczorajszy wieczór. — Moglibyśmy porozmawiać? Jak masz czas oczywiście. Mam wrażenie, że wariuję i nie wiem, co się dzieje. Wczoraj też to widziałaś i miałem nadzieję, że ty powiesz mi, co się dzieje, zwłaszcza że widziałem cię na nagraniach z kamery razem ze mną. Albo raczej z osobą, którą wyglądała dokładnie jak ja, ale mną zdecydowanie nie była.
Zarya zaklęła w myślach.
— Steven, spokojnie — odezwała się, próbując wtrącić w monolog Granta. — Weź głęboki oddech i policz do dziesięciu. Jak chcesz, możemy to zrobić razem?
— O-okej — zgodził się i po chwili wspólnie zaczęli odliczać. W takich momentach, jak ten dziękowała za to, że jej mama uwielbiała zagłębiać się w takie rzeczy, a ona chcąc, czy nie zapamiętywała większość z nich. W końcu razem odliczyli ostatnią liczbę, a ona słyszała, że jego głos brzmiał spokojniej. — Myślę, że to pomogło. Dziękuję.
— Nie ma za co dziękować, Steven. Teraz powiedz mi jeszcze raz, to co chciałeś mi przekazać.
— Właśnie zwolnili mnie z pracy — wyznał markotnie. — Podobno zdemolowałem całą łazienkę w muzeum, ale kompletnie tego nie pamiętam. Widziałem nagrania i byłaś na nich razem ze mną. Myślałem, że będziesz w stanie opowiedzieć mi, co się stało?
— Przykro mi że cię zwolnili, wiem, że lubiłeś pracować w muzeum — powiedziała szczerze, zagryzając dolną wargę. — Postaram się najlepiej, jak umiem to wszystko wyjaśnić. Chociaż sama nie do końca wiem, co się wczoraj wydarzyło — skłamała bez zająknięcia.
— Mogłabyś do mnie przyjechać? — Zapytał niepewnie. — Nie chciałbym rozmawiać o tym w miejscu publicznym.
— Bez problemu, rozumiem — zgodziła się od razu. — Wyślij mi tylko swój adres, a już się będę zbierać.
— Tak, tak, adres. Zaraz ci wyślę, tylko możemy się spotkać trochę później? Muszę coś jeszcze załatwić.
— Dostosuję się Steven — zapewniła go. Miała wrażenie, że mimo tego, że w jakiś sposób brzmiał na spokojniejszego, tak wcale tak nie było i zaczynała się o niego martwić. Tym bardziej że sama doskonale wiedziała, co się stało i Steven – mimo tego, że Marc uważał zupełnie inaczej – zasługiwał na to, by wiedzieć, co się wydarzyło. — Czy na pewno dobrze się czujesz? Mam na myśli...
— Tak, tak — przerwał jej. — Potrzebuję tylko coś sprawdzić. Wyślę ci adres i tam się zobaczymy. Do zobaczenia.
Połączenie zostało zerwane, zanim dziewczyna zdołała się pożegnać. Przez chwilę tępo spoglądała na ekran swojej komórki, a później wstrząsnęła głową. Napisała krótkiego smsa do swojej szefowej, że nie da rady się dzisiaj zjawić w pracy z powodu choroby i miała nadzieję, że nie oberwie się jej za to, aż tak mocno. Nienawidziła takich sytuacji, ale nie miała innego wyjścia. Ewentualna strata pracy była jej najmniejszym problemem w tym momencie.
Wiedziała, że miała tylko dwie możliwości do wyboru. Albo powie całą prawdę Stevenowi, łamiąc dane słowo Marcowi (co zresztą miała największą ochotę zrobić, biorąc pod uwagę ich wczorajszą rozmowę). Albo dopisze do swojej listy kolejne kłamstwo, które pięknie komuś wciśnie. Żadna z tych opcji nie wydawała jej się właściwa i wiedziała również, że nie ma co liczyć na poradę ze strony Posejdona. Musiała podjąć tę decyzję sama i miała zamiar zwlekać z tym, tak długo, aż to możliwe.
A przynajmniej do momentu, w którym stanie twarzą w twarz ze Stevenem.
\‥☾‥/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top