03. what the fucking fuck!?
ZARYA STWIERDZIŁA, ŻE LEPIEJ NIE BĘDZIE WSPOMINAĆ STEVENOWI O TYM, ŻE BYŁA ŚWIADKIEM CAŁEGO ZAJŚCIA.
A przynajmniej jakiejś jego części.
Kiedy udało jej się kompletnie uspokoić, zrobiła szybką wycieczkę po muzeum, a później odnalazła Stevena w sklepie z pamiątkami. Tak naprawdę nie mieli możliwości długo porozmawiać, bo po pomieszczeniu ciągle kręciła się kobieta imieniem Donna i uważnie ich obserwowała. Uznała, że i tak nie miała, co robić, dlatego zajęła jeden ze stolików w kawiarni muzealnej i czekając na przerwę lunchową Stevena, popijała swoją herbatę, na przemian zajadając ją migdałowym croissantem.
W samo południe Steven do niej dołączył i obydwoje udali się na krótki spacer po Trafalgar Square. Zarya była czujna i uważnie go obserwowała, licząc, że ponownie zobaczy sylwetkę Khonshu, co tylko ją utwierdzi w tym, że się nie myliła. Jednak najwidoczniej bóstwo miało ważniejsze sprawy na swojej ptasiej głowie, bo nie dawał o sobie znaku. Przez chwilę nawet myślała, że może jednak to wszystko jej się przewidziało, ale później przypomniała sobie sytuację z rana i wiedziała, że to nie było przypadkowe.
Zarya i Steven wrócili do muzeum, on do sklepu pamiątkowego, a ona do kawiarni, gdzie stwierdziła, że zje obiad. Dochodziła do wniosku, że ludzie mogli zacząć myśleć, że ma jakieś problemy, bo drugi raz w ciągu kilku godzin zjawia się w muzeum, ale nie zwracała uwagi na zaskoczone spojrzenie kelnerki. Wyciągnęła książkę o mitologii egipskiej i co jakiś czas zerkając na sklep z pamiątkami, zaczęła czytać. Przez weekend zapoznała się już z tyloma faktami, że wszystko zaczęło jej się mylić. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy o wiele bardziej nie wolała jednak mieć prywatnych lekcji z Herą na temat mitologii greckiej. Bogini mogła być surowa i poważna, ale zawsze potrafiła ją zainteresować swoimi opowieściami i przedstawiała je w naprawdę ciekawy sposób. To, co wiedziała ze szkoły, to był tylko fragment góry lodowej z tego, co opowiadała jej Hera.
Kompletnie straciła poczucie czasu, gdy kilka minut przed dziewiętnastą podeszła do niej kelnerka, która oznajmiła, że muzeum zaraz zostanie zamknięte. Zarya uśmiechnęła się przepraszająco, zapłaciła za wszystko, co zamówiła, zebrała swoje rzeczy i wyszła z kawiarni. Budynek powoli gasł w ciemnościach, ostatni zwiedzający właśnie wychodzili, a ochroniarze zaczynali swój obchód. Szybko spojrzała na zegarek, sprawdzając, czy ma jeszcze czas, by wskoczyć do toalety. Wskazówki wskazywały dokładnie 18.59 i może miała zachować się wyjątkowo chamsko, tak stwierdziła, że i tak skorzysta z toalety. Sama nieraz znajdywała się w tej samej sytuacji, gdzie już mieli zamykać bibliotekę, albo inną placówkę, w której pracowała, a ludzie przeciągali swoje wyjście, tak długo jak się dało.
Kilka minut później wychodziła z toalety z niezadowoloną miną i frustracją wypisaną na twarzy. Kolejny dzień, a ona nie odkryła niczego przełomowego. Zaczynała mieć wyrzuty sumienia i wiedziała, że to była tylko kwestia czasu, gdy Posejdon zacznie ją pośpieszać.
Poprawiła swojego kucyka, zapięła zamek w kurtce i zatrzymała się na środku korytarza, gdy poczuła, jak powietrze nagle zgęstniało. Zapach charakterystyczny dla starości i antyków był jeszcze bardziej wyczuwalny, a ona znała doskonale to uczucie. Przywoływanie istot magicznych lub nie z tego świata dla kogoś, kto uważał takie rzeczy za mity, było niemożliwe do dostrzeżenia. Jednak Zarya wiele razy walczyła z takimi stworzeniami i bez problemu potrafiła rozpoznać ich obecność.
Niemal bez zastanowienia odwróciła się plecami do wejścia z muzeum i ruszyła w głąb budynku. Brak świateł utrudniał jej poruszanie się, ale charakterystyczny zapach i uczucie, które nasilało się z każdym pokonanym metrem, utwierdzało ją w tym, że kieruje się w dobrą stronę. Gdy usłyszała wycie i zawodzenie jakiegoś zwierzęcia, miała ochotę zakląć, że akurat w ten dzień i w tym miejscu ktoś postanowił przywoływać stworzenia z innych wymiarów.
— Mogłam się tego spodziewać — mruknęła do siebie, gdy znalazła się w wejściu na wystawę o starożytnym Egipcie. Przeszła przez próg i zobaczyła, jak Steven chował się za jednym z regałów z antykami, a później po prawej stronie na końcu korytarza ujrzała ciemną bestię ze świecącymi oczami. Bez zastanowienia podbiegła do mężczyzny i kucnęła przy nim. — Hej, hej, Steven, spójrz na mnie.
Położyła rękę na jego kolanie, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. Przelotnie spojrzała na koniec korytarza, ale szakal na razie stał w miejscu, tak jakby czekał na rozkaz do ataku.
— Zar...Zarya? — Wyjąkał w szoku Steven. — Co... co ty tutaj robisz? Nie jesteś prawdziwa. Ja ciągle śpię. To nie dzieje się naprawdę.
Steven brzmiał, jak szalony, a ona nie mogła zrozumieć, co tak właściwie się dzieje. Jeśli był awatarem Khonshu, to czemu do tej pory jeszcze nie zaatakował stworzenia i nie zaczął się bronić? Tymczasem chował się i był kompletnie przerażony, a ona nie wiedziała, jak ma sobie poradzić z taką sytuacją. Otwierała usta, by coś powiedzieć, tak naprawdę cokolwiek, ale znajomy głos z rana ją wyprzedził.
— Stevenie Grancie ze sklepu z pamiątkami — odezwał się złowieszczo, a ona niemal natychmiast dopasowała go do głosu mężczyzny z laską. — Oddaj skarabeusza, a nie zostaniesz rozszarpany.
Jeśli to było możliwe, to Grant wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego, niż sekundę wcześniej. Otworzył nieznacznie usta, a potem szybko je zamknął i rzucił swoją torbę w głąb pomieszczenia. Szakal od razu rzucił się na przedmiot i to był idealny moment na ucieczkę.
— Biegiem — Zarya złapała Stevena za rękę i ruszyła przed siebie. Dostała mini zawału, gdy mężczyzna wpadł na nie ochronioną półkę z jakimś starożytnym wazonem i prawie widziała, jak ten rozbija się na tysiące części, ale Steven z niezwykłą zwinnością złapał przedmiot w ostatnim momencie i odłożył na miejsce. Jednak magiczne stworzenie szybko wyłapało ruch i ruszyło w ich kierunku. — Do przodu! Uciekaj! Już! JUŻ!
Krzyknęła głośno, pozwalając na to, by Steven ją wyprzedził. Grant kierował ich przez kolejne alejki wystawy, a Zarya co chwilę sprawdzała, jak daleko znajdywał się szakal. W końcu przebiegli przez drzwi, które oznaczone były tabliczką „tylko dla personelu". Przewróciła metalowy regał z kartonami, by opóźnić stworzenie, a Steven próbował otwierać swoją kartą dostępu po kolei każde drzwi. Dopiero za drugim razem udało się odblokować zamek, a oni wbiegli do toalety.
Dziewczyna niemal od razu zaczęła się cofać na sam koniec pomieszczenia, gdy zauważyła, że Steven zaczął dziwnie się zachowywać. Rozglądał się od jednego lustra do drugiego, później zaczął mówić do swojego odbicia. W tym samym czasie bestia zaczęła dobijać się przez zamknięte drzwi.
— Jaką kontrolę? O czym ty mówisz? — Powiedział Steven i Zarya spojrzała na niego. On nie zwrócił na nią żadnej uwagi, jakby zapomniał, że w ogóle tam się znajdywała. Nie wiedziała, co mogła zrobić, ale wyglądało na to, że Grant wpadł w jakiś trans, z którego nie mógł się wyrwać.
Zarya nie miała innego wyboru. Wyciągnęła spod swojej bluzki zawieszkę w kształcie delfina i trzymając ją między palcami, wyszeptała cicho nóż. W tej samej chwili, gdy to zrobiła, w jej dłoni pojawiło się ostrze o trzech końcach. Głownia po lewej i prawej stronie była zdecydowanie krótsza i bardziej zaokrąglona, niż środkowa część, w której wykuto dwa słowa w języku greckim, które w najprostszym tłumaczeniu oznaczały „wojownik bogów". Rękojeść ozdobiona była złotymi elementami, które przypominały kwiaty z wieńca laurowego. Sztylet nie był duży, w pewien sposób przypominał pomniejszoną wersję trójzębu i wiedziała, że sprawdzi się idealnie.
Zacisnęła mocniej palce na rękojeści, czekając na to, aż szakal przedostanie się przez drzwi, gdy światło w pomieszczeniu zaczęło szybko migać. Od razu poczuła obecność nadprzyrodzonych sił, a pojawiające się i znikające hieroglify na ścianach utwierdziły ją w tym przekonaniu. Przez sekundę miała wrażenie, że ponownie dostrzegła sylwetkę boga Khonshu, a później, gdy spojrzała na Stevena, wcale nie zobaczyła przerażonego Granta. Postać, która stała obok niej miała na sobie całkowicie biały strój, który wyglądał tak, jakby wykonano go z bandaży. Na jego klatce piersiowej odznaczyło się okrągłe wgłębienie, na którym dostrzegła metalowe półksiężyce. Całość stroju uzupełniała długa peleryna ze spiczastym kapturem, na którym znajdywał się dwuwymiarowy znak półksiężyca. Jeśli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości do tego, czy na pewno ma do czynienia z awatarem egipskiego bóstwa, tak teraz niemal wszystko o tym krzyczało. Jednak to, co najbardziej zwróciło jej uwagę, to białe, świecące, niemal neonowe oczy.
— Co do...? — Wyjąkała w szoku, spoglądając na tajemniczą postać.
Niby wiedziała, że po tylu latach już nic nie powinno ją zaskakiwać, ale ciągle odkrywała, że to było dalekie od prawdy. Steven – chociaż nie była już pewna, czy tak powinna go nazywać – nie odpowiedział. Wtedy też drzwi do łazienki zostały wyważone, a ona poczuła, jak zamaskowana postać odepchnęła ją w bok na umywalki i wyszła naprzeciw rozwścieczonemu stworzeniu.
Zarya upadła na porcelanową półkę i z impetem uderzyła łokciem o wystający kran. Zaklęła głośno, ale szybko zrozumiała, że w pomieszczeniu nie było już słychać żadnych odgłosów walki. Cisza, która nastała była niepokojąca, ale ona dzielnie się wyprostowała, chociaż w dłoni ciągle dzierżyła swoją broń. Gdy odwróciła się, spodziewała się zobaczyć martwe zwierzę, które należało spalić – tak jak to ona zawsze robiła – ale zamiast tego pod nogami zamaskowanej postaci, dostrzegła jedynie złocisty piasek.
— Steven? — Odezwała się cicho i przez chwilę miała nawet wrażenie, że nikt jej nie usłyszał, ale później postać odwróciła się do niej. Kaptur i maska niemal natychmiast zniknęły, a ona prawie odetchnęła z ulgą, widząc twarz Stevena. Jednak szybko zmarszczyła brwi, gdy coś jej się nie zgadzało. Postać, na którą spoglądała przypominała Granta tylko i wyłącznie z wyglądu. Jego sylwetka była bardziej napięta i pewna siebie, a oczy... Te ciepłe brązowe oczy, z których jeszcze kilka godzin temu mogła wyczytać prawie wszystkie emocje, teraz były zimne i chłodne.
Wtedy stało się coś, czego Zarya kompletnie nie przewidziała. Mężczyzna ruszył w jej stronę i wyszarpał nóż z jej dłoni. Złapał ją za ramiona i przycisnął do pobliskiej ściany, tak mocno, że czuła, jak napiera na nią całym swoim ciałem. Zderzenie spowodowało, że prawie straciła dech w piersi, a później poczuła, jak jedna z jego dłoni zdecydowanie i nieco zbyt mocno zaciska się na jej szyi.
O kurwa.
— Kim ty do cholery jesteś? — Warknął przez zaciśnięte zęby.
— Jesteś awatarem Khonshu — wychrypiała z trudem, uderzając dłonią o jego rękę. — Musimy pogadać.
Brunet spojrzał na nią i miała wrażenie, że przez chwilę analizował całą sytuację. Albo nad tym, czy powinien mnie udusić i złamać mi kark. Był zaskoczony jej świadomością tego kim był, ale w końcu puścił ją, a ona skuliła się, podpierając o swoje kolana i zakaszlała głośno. Przejechała palcami po swojej szyi i była niemal pewna, że jutro będzie mieć na niej siniaki.
— Kim jesteś i skąd wiesz o Khonshu? — Odezwał się ponownie, wskazując na nią jej własnym nożem. Zarya wyprostowała się i uniosła ręce do góry.
— Steven... — zaczęła, ale mężczyzna szybko jej przerwał.
— Nie jestem Steven — odparł agresywnie. Jeśli wcześniej miała minimalne wątpliwości z kim tak naprawdę ma do czynienia, tak teraz była pewna, że osoba, z którą rozmawiała, na pewno nie była tym samym, nieśmiałym i zafascynowanym Egiptem mężczyzną. Nawet akcent miał inny, bardziej amerykański.
— Zauważyłam — mruknęła bardziej do siebie, a później wskazała palcem na swój nóż. — Kimkolwiek jesteś, radziłabym uważać z tym cudeńkiem. Jeśli zranisz którekolwiek z nas, tak tylko bogowie greccy na Olimpie będą mogli nas uzdrowić. Jak ze mną nie będą mieli problemów, tak wątpię, by ciebie przyjęli z otwartymi ramionami — mężczyzna spojrzał na nią, tak jakby co najmniej urwała się z kosmosu. Później przeniósł swój wzrok na bok, tak jakby na kogoś patrzył, a ona widziała, jak zacisnął mocno szczękę. W końcu obrócił nóż między swoimi palcami i skierował go rękojeścią w jej stronę. Zarya natychmiast chwyciła za swoją broń, która zaraz zniknęła na jej prośbę. — Zaczniemy od początku co?
— Mów — rozkazał szorstko, a ona westchnęła. Z kimkolwiek miała do czynienia, już wyklinała wszystko, co istnieje, że olimpijczycy chcieli, by z kimś współpracowała. Zawsze działała sama i to nigdy nie zawodziło.
— Jakby to powiedzieć w skrócie — zastanowiła się na głos, delikatnie przygryzając wargę. — O wiem! Nazywam się Zarya Prescott i bronię ludzi z boską pomocą dwunastki olimpijczyków. Wiesz, Posejdon, Zeus, Hera i cała reszta. Istnieją, tak samo, jak ten twój bóg, któremu służysz.
Mężczyzna nie odpowiedział, tak jakby czekał na dalszą część historii. Uważała, że to było dosyć niesprawiedliwe, że miała mu zdradzić od razu wszystko, a nawet nie znała jego prawdziwego imienia, chociaż ciągle zastanawiała się, co się stało ze Stevenem i nie do końca ogarniała, tak naprawdę czy to była tylko jakaś przykrywka, czy coś bardziej skomplikowanego.
— Khonshu powiedział moim bogom o tym, że ktoś chce wskrzesić Ammit, więc zostałam wysłana do pomocy — dziewczyna opuściła ręce wzdłuż ciała. Brunet milczał, obserwując ją uważnie, a ona czuła się tak, jakby co najmniej prześwietlał ją swoim wzorkiem.
— Nie — odezwał się w końcu i wyszedł z łazienki.
Zaryę wmurowało na kilka sekund, zanim ruszyła za nim. Gdy ponownie go zobaczyła, nie miał już na sobie swojego magicznego stroju, a zwykłe ubrania, w których jeszcze nie tak dawno widziała Stevena.
— Hej, zaczekaj! — Zawołała za nim, ale on nawet nie drgnął i nie odwrócił się w jej stronę. Przebiegła całą salę z wystawą, później przejście obok stacji ochroniarzy i dogoniła go dopiero po wyjściu z muzeum. Złapała go za przedramię, ale on szybko się uwolnił z jej uścisku.
— Daj mi spokój dziewczyno i wracaj do domu. Nie mieszaj się w coś, co cię w ogóle nie dotyczy.
— Jeśli chodzi o los niewinnych ludzi, to jak najbardziej mnie dotyczy — odparła szybko, nie dając za wygraną. — Możemy współpracować, albo każde z nas będzie działać osobno i wyrządzimy więcej szkód, niż normalnie. Od razu uprzedzam, że nie dam ci spokoju, nawet jeśli bardzo tego chcesz. Dostałam zadanie do wykonania i jak bardzo nie podoba mi się to, że mam z kimkolwiek współpracować, tak nie mam zamiaru się narażać na wściekłość olimpijczyków.
Brunet podszedł do ciemnego auta, które było zaparkowane najbliższej wejścia do muzeum. Stanął przy drzwiach po stronie miejsca dla kierowcy i po kilku chwilach usiadł w środku samochodu. Zarya obserwowała go przez cały czas, oczekując, że w jakiś sposób jej odpowie. Nie oczekiwała, że zostanie kompletnie zignorowana i nagła frustracja ogarnęła całe jej ciało. Zacisnęła mocno palce na ramiączkach od plecaka i poczuła, jak czerwieni się ze złości. Miała ochotę krzyczeć i wyżyć się na czymś za brak jakiejkolwiek współpracy z jego strony, a wtedy okno od strony pasażera zostało otwarte.
— Wchodzisz, czy nie? — Zapytał z widocznym niezadowoleniem na twarzy, a ona bez zastanowienia zajęła miejsce w samochodzie.
\‥☾‥/
A/N:
5 odcinek mnie zniszczył, więc na poprawę wrzucam rozdział,
i mamy Marca!
uwielbiam jego reakcję w tym rozdziale, naprawdę xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top