Rozdział 5

– I o to było tyle zachodu? – Dieter brzmiał na znudzonego i wręcz rozczarowanego, a jego głos wbijał się w pełną napięcia ciszę jak dobrze naostrzony nóż, dezorientując wszystkich, którzy w milczeniu wpatrywali się w artefakt, usiłując doszukać się w nim jakiegoś sensu. – Tyle histerii o zwykłą szkatułkę? Moja matka w niemal identycznej trzyma kosmetyki.

– Musisz mimo wszystko przyznać, że to bardzo ładna szkatułka. – Czarnowłosa smokonka Sylwia, obserwująca całe zbiorowisko z pewnej odległości, w pozycji strażnika pilnując wejścia do niewielkiej sali, puściła oko w stronę czarodzieja, uśmiechając się słodko.

– Baby... – Dieter postanowił udać, że niczego nie zauważył, i ponownie skupił wzrok na sporym przedmiocie.

Umieszczona w polu siłowym specjalnie przygotowanego w tym celu wysokiego stelaża, szkatułka faktycznie wyglądała podejrzanie zwyczajnie. Obracała się delikatnie, oświetlona wątłym błękitnym światłem, mocno podkreślającym misterne rzeźbienia na powierzchni lekko czerwonawego drewna, z jakiego ją wykonano. Kilka kamieni szlachetnych, nieprzypominających żadnego z tych, jakie można spotkać na Ziemi, mrugało zachęcająco wszelkimi możliwymi kolorami w zależności od kąta padania blasku, rzucając tęczowe refleksy na ciemne ściany okrągłego pokoju.

Szkatułka owszem, była piękna. Była też stosunkowo duża – w ludzkich dłoniach nie wyglądała wcale tak niewinnie i delikatnie, jak u wysokiej Itharianki, z tej perspektywy bardziej już przypominając niewielką skrzynię niż cokolwiek innego. Była niezwykła, przyciągała wzrok z daleka i miała w sobie pewien specyficzny magnetyzm, który sprawiał, że ciężko było oderwać od niej wzrok, lecz oprócz tego – i oczywiście tych niezwykłych minerałów – sprawiała wrażenie zupełnie... zwyczajnej.

– Nie wygląda groźnie. – Nihal wyraziła na głos wątpliwości wszystkich zebranych.

– Czyli zgłaszasz się na ochotnika, by zerknąć do środka? – Dietrich zaśmiał się bez cienia wesołości. Do tej pory stał w pewnym oddaleniu z wytatuowanymi ramionami skrzyżowanymi na piersi, lecz zdając sobie sprawę z tego, że w każdej chwili w ich stuporze mógł nastąpić przysłowiowy przełom, zbliżył się nieco, stając w kręgu błękitnego światła.

– Szczerze mówiąc, to wolałabym się do tego nie dotykać – warknęła dowódczyni. – To coś nie pochodzi z Ziemi. Nie wydaje mi się, żeby mogło być groźne, ale cholera wie, co może się stać. Być może mój wewnętrzny radar działa tylko w przypadku ziemskich artefaktów.

– Wydaje ci się podejrzane, że nic nie czujesz? – odgadła bezbłędnie Leah. – To witaj w klubie.

Smokonka uniosła na nią wzrok i spięła się zauważalnie, zdołała jednak powstrzymać się od kolejnego pytania o to, co wszędobylska wilkołaczyca tutaj robiła. Była pewna, że i tym razem nie otrzymałaby sensownej odpowiedzi. Leah nie przejmowała się zupełnie niczym, a pokład „Zerstörera" traktowała jak swoją własność, dzięki czemu uważała się za mile widzianą dosłownie wszędzie.

– Może ty będziesz chętna? – spytała więc tylko, odruchowo pokazując w stronę drobnej blondynki ostre smocze kły. – Ciebie będzie najmniej szkoda.

– Słucham? – Leah aż się zakrztusiła, a w jej brązowych oczach pojawił się ogień.

– Uspokójcie się obie – wtrącił się nagle Dietrich, nie zdoławszy powstrzymać szerokiego ziewnięcia. – Otwarcie tego czegoś z pewnością niesie ze sobą ogromne ryzyko. Tyle jestem w stanie wyczuć, reszta jeszcze jest przede mną ukryta. Jeśli posiedzę nad tym dłużej, być może...

– To może chociaż powiesz, co to takiego jest, panie prekognito? – warknęła Nihal. – Jak na razie kazałeś nam to zdobyć, a nad resztą milczysz. Co to takiego? Dlaczego jest takie ważne? Czy w takim stanie jest niebezpieczne? Specjalnie dla ciebie zdobyliśmy to, podejmując ogromne ryzyko, a teraz trzymamy na statku, choć może nas wszystkich pozabijać, do diabła!

– Nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego – odpowiedział jasnowidz ze stoickim spokojem. – Mogę do pewnego stopnia przewidzieć pewne wypadki. Mogę wyczuć, że to coś jest ważne i że gdybyśmy nie zdołali tego zdobyć, wojna skończyłaby się tragicznie. Ale przyszłość również dla mnie ma tajemnice. Mój dar nie działa w ten sposób, że widzę jak na dłoni przyszłe zdarzenia. Opieram się na przeczuciach i pojedynczych obrazach, które jestem w stanie przenieść na papier.

– Czyli jednym słowem: bezużyteczny – syknęła dowódczyni. – Twój dar jest na dłuższą metę bezużyteczny. Jakim cudem ja mam wygrać tą wojnę, skoro do pomocy dostaję jasnowidza, który nie wie, co się wydarzy, i jakiegoś cholernego kustosza, który potrzebny jest chyba tylko do tego, by słodko wyglądać? – Ukryła twarz w dłoniach, bezsilnie opierając się o podest z polem siłowym.

Różnobarwne oczy Dietricha rozbłysły gniewem, lecz zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lei ostatecznie skończyła się cierpliwość.

– Szanowna pani dowódco – wycedziła niebezpiecznie niskim głosem, powolnym krokiem zbliżając się do smokonki. – Chciałam tylko nieśmiało zaznaczyć, że to nie my od samego początku zachowujemy się jak rozwydrzone dzieci. To ty wyżywasz się na nas o dosłownie wszystko. Jesteśmy tutaj po to, by wspólnie wygrać i powinniśmy skupić się na szukaniu rozwiązania, a nie tym, co moglibyśmy poprawić, gdybyśmy mieli taką możliwość.

– A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? – Nihal wyrwała się naprzód i stanęła drobnej wilkołaczycy naprzeciw, sprawiając wrażenie gotowej do przypuszczenia ataku. – Jesteś tylko małym, słabym wilkołakiem, który uważa się za Bóg wie kogo, choć nie ma nawet konkretnej funkcji na statku. Pojęcia nie mam, kto wyraził zgodę na to, byś rozpychała się tu jak u siebie.

Tknięty nagłym przeczuciem, Dietrich rzucił ostrzegawcze spojrzenie Dieterowi i postąpił kilka kroków naprzód, ustawiając się tak, by w razie potrzeby móc zapobiec wojnie. Obaj – prekognita i czarodziej – doskonale zdawali sobie sprawę, jak podobna sytuacja mogła się skończyć, gdy naprzeciw siebie stawały dwie impulsywne Istoty.

A zwłaszcza gdy jedną z tych Istot była wiecznie niedoceniana Leah, czego Nihal nie mogła jeszcze wiedzieć.

– Jesteś cywilem – kontynuowała dowódczyni, zdając się nie zauważać nieuchronnych oznak tego, że przeciwniczka gotowa była rzucić jej się do gardła. – A to jest obiekt wojskowy. Masz obowiązek stosować się do praw wyznaczanych przez wojskowych. To im podlegasz i dla własnego bezpieczeństwa powinnaś wykonywać ich rozkazy, ponieważ to oni wiedzą lepiej, jak zachować się w podobnych sytuacjach. A przede wszystkim...

– Przede wszystkim nie wiesz, z kim masz do czynienia, potężna smokonko – wycedziła Leah. Dieterem wstrząsnął dreszcz, jak zawsze gdy i bez tego niski głos dziewczyny przybierał ten charakterystyczny ton.

– To mnie uświadom. – Nihal skrzyżowała ramiona na piersi w dziecinnym geście. – Próbuję wyciągnąć to od ciebie już od jakiegoś czasu, a ty jesteś tak kurewsko tajemnicza, że naprawdę zaczyna mnie to już denerwować.

– Alfo? – dobiegło od strony drzwi.

Nihal odwróciła się na moment, by rzucić przybyłej Scherze wściekłe spojrzenie. Czarnowłosa wilkołaczyca zatrzymała się w przejściu, czujna i napięta jak struna, gotowa rzucić się na ratunek swojemu przywódcy, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Jej odsłonięte ramiona przecinały dreszcze zwiastujące zbliżającą się wielkimi krokami przemianę, nad którą było jej coraz ciężej zapanować. Wilczy instynkt nakazywał przede wszystkim chronić swoją Alfę, niezależnie od tego, co mogło się stać.

– Alfo? – powtórzyła smokonka, wybuchając nerwowym śmiechem. Była wściekła o to, jak dziwnie zabrzmiał jej głos – przesadnie głośno i histerycznie, jakby denerwowała się bardziej, niż wymagała tego sytuacja. Na Boga, czego ona się bała? Dwóch wilczyc, które mogła zgnieść jednym uderzeniem smoczej łapy? – Ty naprawdę zostałaś ich Alfą? – Obejrzała się na pozornie spokojną Leę, obserwującą ją z ogniem w dziwnie wilczych oczach.

– No proszę. Czyli jednak wcale we mnie nie wierzyłaś? – Tym razem to Leah parsknęła, uśmiechając się szeroko. – Spokojnie, Schero. Nic takiego się nie dzieje.

Brunetka powoli skinęła głową, lecz i tak bezszelestnie zajęła pozycję, z której byłoby jej wygodnie odtrącić Leę tak, by samej znaleźć się na drodze ewentualnego niebezpieczeństwa. Wplecione w jej włosy różnokolorowe drewniane koraliki zastukały ledwo słyszalnie pod wpływem ruchu.

– Nie wątpiłam, że wilkołaki będą rozsądne i przyjmą twoje przywództwo na czas misji – oznajmiła Nihal. – Ale ktoś taki jak ty ich stałym władcą? Jesteś słaba. Jesteś mała. Jesteś nikim, dziewczyno.

– Jestem czarnym półdemonem, smokonko. – Głos Lei przypominał wilczy warkot.

– Od czasu rebelii Fenrira Wilka czarne półdemony zabija się jeszcze w niemowlęctwie.

– Widocznie jednego przegapiono.

Zapadła cisza miała konsystencję marznącego deszczu i zapach czegoś przedwiecznego, przed czym należało trzymać się na baczności. Niskie, okrągłe pomieszczenie o surowych, metalowych ścianach nagle wydało się Dieterowi o wiele za ciasne i tak duszne, jakby w jednej chwili zabrakło w nim całego tlenu.

Czarny półdemon? Bogowie, jeśli jacykolwiek istniejecie... To było możliwe? Czy naprawdę w ciągu tych tysięcy lat od potwornej w skutkach magicznej wojny zdołano by przegapić jedno, jedyne dziecko? Przykładano do tego tak rygorystyczną dbałość, że szczerze w to wątpił. Ale jeśli nie czarny półdemon... to co innego? Od zawsze czuł od Lei coś dziwnego. Coś, co sprawiało, że nawet gdy była w dobrym humorze, śmiała się i żartowała, odczuwał potrzebę nieustannego trzymania się na baczności. Coś, co rzucało na jej drobną postać inne światło, w którym wydawała się chwiejna, niestabilna i niebezpieczna, w każdej chwili gotowa stracić nad sobą panowanie. Lecz coś takiego... Jakie to mogło mieć konsekwencje?

Do diabła, czy nie powinni jej zaraz po takim wyznaniu zabić?

Czarne półdemony żywiły się energią płynącą z upośledzonych skupisk magii. Były dzikie, a wewnętrzny wilk nieraz przejmował nad nimi panowanie, zawsze w jakiś sposób dominując nad ludzkimi myślami i emocjami. Czarnymi półdemonami straszyło się małe dzieci od setek lat, to przed nimi niegdyś ryglowano w panice drzwi i okna podczas każdej pełni. To one, choć tak naprawdę niepotrafiące posługiwać się magią w czystym rozumieniu tego słowa, miały w sobie pierwiastek niezrozumiałego czegoś, przed czym lęk odczuwała każda żywa istota.

Półdemony podobno były szalone. Lecz nikt przecież nie wiedział, jak tak naprawdę działają, skoro żadnemu z nich od tylu lat nie pozwolono dożyć dorosłości...

– Ach, to wszystko wyjaśnia – mruknął nagle Dietrich. – Nie widzę jej w swoich wizjach.

– I to jest teraz dla ciebie najważniejsze? – Dieter roześmiał się nerwowo, rozluźniając kurczowo zaciśnięte w pięści w dłonie gdy tylko zorientował się, że zbyt mocno okazuje po sobie strach.

– Dla mnie najważniejsza jest logika. Do tej pory jej nie dostrzegałem, ale teraz... – pstryknął głośno palcami tak nagle, że wszyscy aż podskoczyli – wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

– No dobrze – powiedziała powoli Nihal, prostując się nieco. – Chętnie również powiedziałabym, że dla mnie wszystko stało się teraz jasne, ale tak nie jest. Jakim cudem żyjesz, wilczyco?

– Też chciałabym to wiedzieć. – Leah pozornie beztrosko wzruszyła ramionami. – To nie jest teraz ważne. Ważne jest to, że stoimy u progu sytuacji bez wyjścia, więc zamiast skupiać się na tym, co teraz nieistotne, powinniśmy raczej wspólnie zastanowić się, jak uratować własne tyłki.

– To, kim jesteś, nie zmienia niczego w kwestii tego, co już powiedziałam. – Choć nie brzmiała już na tak pewną siebie, smokonka nadal nie zamierzała ustępować. – Jesteś cywilem. Obojętnie, co by się nie stało, to nie jest miejsce dla ciebie...

– Posłuchaj mnie uważnie – wycedziła Leah, wchodząc dowódczyni w słowo. Tym razem brzmiała na wściekłą. – Byłam przy budowie tego statku. Doradzałam jego konstruktorom, częściowo pomagałam przy projektach na tyle, na ile potrafiłam bez odpowiedniego wykształcenia. Pilnowałam, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, dbałam, by nic nie niszczało wraz z upływem lat, trzymałam całą załogę w kupie w czasach pokoju, gdy wszyscy marzyli jedynie o tym, by rzucić to wszystko w cholerę. To dzięki mnie ta kupa złomu nadal działa, gdy okazała się jednak potrzebna, bo to ja zdołałam w jakiś sposób wytłumaczyć obsłudze, że wcale nie jest gigantyczną fanaberią, tylko gwarancją naszego bezpieczeństwa. Włożyłam w to coś prawie połowę swojego życia i mieszkam na nim od niemal trzydziestu lat, więc wybacz, ale nie masz prawa mówić mi, co mi tutaj wolno, a czego nie. A teraz uspokój się, przestań wreszcie zachowywać jak bachor i zajmij tym, co potrzebne, bo nie tylko ja mam ciebie dosyć.

Nihal na parę chwil dosłownie zapowietrzyło. Z otwartymi ustami cofnęła się na parę kroków, tak jakby półdemonica uderzyła ją w twarz, i wytknęła ją palcem, lecz nie zdołała wydobyć z siebie żadnych słów. Jedynym, co wykrztusiła po dobrej minucie walki z szokiem, było:

– Wyglądasz na maksymalnie dwadzieścia lat.

– A mam ich dwieście trzynaście. – Leah nagle zainteresowała się czymś, co znajdowało się na powierzchni jej idealnie pomalowanego paznokcia. – Możemy już przejść do rzeczy?

Smokonka z namysłem skinęła głową, uspokajając się wreszcie. Przez moment w jej czerwono-białych oczach błysnęło coś dziwnego – cień pomysłu, który nagle pojawił się wśród pędzących na złamanie karku myśli – lecz zniknęło na tyle szybko, że nikt nie był w stanie zrozumieć, co mogło oznaczać.

– Dobrze – powiedziała wreszcie, odetchnąwszy głęboko. – Schera, co się stało?

Brunetka wyprostowała się nieco, wciąż czujna, lecz już o wiele spokojniejsza. W jej zielono-szarych oczach pojawiła się obawa.

– Dostała pani wiadomość od najwyższej rady Tarczy, frau Vizeadmiral.

– Słucham.

– Tarcza dowiedziała się o naszej akcji. Prosi o pilne stawienie się na posiedzeniu, które zaplanowane jest na dzisiaj o godzinie dziewiętnastej.

Wszyscy zebrani w pomieszczeniu skamienieli.

– To chyba oznacza, że mamy przesrane? – Tylko Dietrich wyglądał na nieznośnie spokojnego.

– Kuźwa, jedyną osobą, która ma tu wystarczająco dobrze gadane i jakikolwiek plan jest laska, której nawet tam nie wpuszczą! – Nihal wyglądała tak, jakby miała wpaść w panikę.

– O mnie mówisz? – prychnęła Leah.

– Tak, właśnie o tobie. I o twojej cholernej armii najemników, którą nadal uważam za jedyną możliwą opcję. – Smokonka ponownie ukryła twarz w dłoniach i zaczerpnęła drżącego tchu. – Nie wpuszczą cię, byś im to przetłumaczyła, nie ma szans. Jak ja mam niby...? – Urwała gwałtownie.

– Zdołasz przekonująco przekazać moje słowa. – Leah usiłowała przekonać samą siebie, lecz szło jej to cokolwiek marnie.

– Nie, nie zdołam, kustoszu. – Nihal uniosła na nią wzrok, w którym ponownie mignął tajemniczy błysk. – Ale chyba już wiem, kto zostanie kapitanem „Zerstörera".

***

Budynek bardziej niż siedzibę najważniejszej władzy świata przypominał ociekający przepychem pałac. Misternie rzeźbione w różnokolorowe ornamenty ściany z daleka przyciągały wzrok, łukowato sklepione skrzynkowe okna lśniły idealną czystością, a smukłych wież rozmaitych kształtów i rozmiarów było tyle, że niemal zupełne dominowały nad całą zbudowaną na planie prostokąta bryłą. Bajecznie kolorowe kopuły, którymi nakryto ich dachy, błyszczały w promieniach słońca jak najszlachetniejsze kamienie, przywodząc na myśl rzecz wyciągniętą z magicznej baśni, a nie coś, co mogło powstać w tak bezbarwnym, toczonym okrutną wojną świecie. Nijak nie pasował do panoramy częściowo zrujnowanego miasta, przyćmiewając je całe swoją wielkością.

– Mam nadzieję, że w środku nie mieszka zła czarownica – warknęła Leah pod nosem.

– Słucham? – Nihal obejrzała się na nią przez ramię.

– Chciałabyś może wreszcie zdradzić mi swój wspaniały plan? – spytała głośno, jak najszybciej zmieniając temat. Smokonka kroczyła dumnie kilka kroków przed nimi, uśmiechając się tajemniczo pod nosem, co już samo w sobie wystarczało za potwierdzenie, że ewidentnie coś chodzi jej po głowie.

– Wszystko w swoim czasie – skwitowała, ledwie powstrzymując się od dziecinnego chichotu.

Nie mogła się doczekać ujawnienia szczegółów swoich misternych fantazji, lecz jednocześnie nieustannie zaciskała dłonie w pięści, usiłując pozbyć się trawiącego ją strachu.

Rada Tarczy nie będzie zachwycona. Z pewnością nie będzie, skoro w zarodku tłumiła jakiekolwiek oznaki buntu, a ich samowolny atak był niczym innym, jak wypowiedzeniem im posłuszeństwa właśnie. Już wcześniej, zanim uległa namowo Dietricha zdawała sobie sprawę z tego, jak poważne kłopoty będą ich czekać, lecz teraz, gdy przyszło co do czego...

Nerwowe mdłości zalęgły się potężną falą na dnie żołądka i nie dały się za nic przepędzić. Ale jaki miała wybór? Pozostawało jedynie dzielnie stawić czoła konsekwencjom. I mieć nadzieję, że przedstawiciele wszystkich Istot świata nie będą aż tak wściekli, by nie chcieć jej wysłuchać.

– Nie pękaj! – Leah wyrosła obok niej dosłownie jak spod ziemi. Puściła zaczepnie oczko, w szerokim uśmiechu ukazując aparat ortodontyczny, i żartobliwie zakręciła biodrami, podkreślonymi przez krój eleganckiej sukienki. – Wątpisz, że zdołamy sobie z nimi poradzić? Nie takich już w swoim życiu czarowałam.

– Mam nadzieję, że mój plan okaże się wystarczająco dobry. – Zaśmiała się delikatnie pod nosem, lecz wątpliwości nie zamierzały odejść.

Na niewielkim podwórzu, wyłożonym kolorową kostką układającą się w motyw szerokiej spirali, czekał na nich mężczyzna w eleganckim garniturze. Ukłonił im się, przedstawił pokrótce, wymieniając imię tak skomplikowane, że nikt nie był w stanie na dłużej zatrzymać go w głowie, i wprowadził ogromnymi dwuskrzydłowymi drzwiami do przestronnego holu. Pomalowane złotą emalią, bogato rzeźbione ściany wprost ociekały bogactwem, skrząc się we wpadających przez dużą rozetę nad wejściem promieniach słońca. Kunsztownie wykonane meble i bogato oprawione dzieła sztuki znajdowały się niemal na każdym kroku, tworząc pozorne wrażenie chaosu, przez co Leah zupełnie nie wiedziała, gdzie powinna w pierwszej kolejności zawiesić wzrok. Centralne miejsce zajmowały jednak szerokie schody wyłożone czerwonym dywanem, o fantazyjnie powyginanej poręczy już samej w sobie stanowiącej obiekt perfekcyjnie nadający się na muzealną wystawę. Malowany w sceny średniowiecznych bitew sufit ciążył dwie kondygnacje wyżej, a zwieszał się z niego kryształowy żyrandol wprost niewyobrażalnych rozmiarów.

Mężczyzna w garniturze wspiął się schodami na pierwsze piętro i poprowadził wojskową delegację plątaniną korytarzy. Leah wciąż rozglądała się z rozdziawionymi ustami, każdy z barwnych witraży w oknach podsumowując pełnym uwielbienia westchnieniem. Dieter powoli zaczynał się zastanawiać, czy jej ukochany „Zerstörer" nie zyskał właśnie w tym budynku poważnego konkurenta.

Zatrzymali się dopiero pod wielkimi drewnianymi drzwiami, za którymi mieściła się główna sala. Rzeźbione w motyw płonącej winorośli wrota wydawały się ciężkie i przytłaczające, lecz człowiek nie miał najmniejszego problemu z uchyleniem ich i bezszelestnym zamknięciem za sobą, gdy wślizgnął się już utworzoną szczeliną do środka.

– Czekamy, aż nas zaanonsują? – Dietrich zdawał się bawić wprost wyśmienicie, nie zamierzając nawet na chwilę powstrzymać wypływającego na twarz szerokiego uśmiechu. W galowym mundurze i otoczeniu przypominającego bajkowy zamek wyposażenia wnętrz wyglądał cokolwiek groteskowo ze swoją wygoloną po bokach głową, rudymi włosami zaczesanymi na lewą stronę twarzy, kolczykami i tatuażami. W różnobarwnych oczach lśniły figlarne błyski, przez co kojarzył się Nihal z małym chłopcem, który właśnie wymyślił świetny numer i tylko czeka momentu, aż będzie mógł go wykręcić.

– Na to wygląda – westchnęła, sama z trudnością zmuszając się do powagi. Udawała, że nie zauważa badawczego spojrzenia Lei, wpatrującej się w nią z coraz silniejszą ciekawością.

Generał Hans Gard mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, posyłając swoim „podopiecznym" cięte spojrzenie, i ponownie skupił swoją uwagę na szerokich drzwiach. Te wreszcie uchyliły się na parę centymetrów i ukazała im się ponownie sylwetka przewodnika.

– Zapraszam, Rada jest gotowa państwa przyjąć.

W ostatnim momencie Leah złapała Nihal za nadgarstek.

– Jesteś pewna, że mam tam wchodzić? – syknęła, poddając się lodowatym mackom strachu.

Dla smokonki wyglądało to tak absurdalnie, że mało się nie roześmiała. Ta mała blondynka do tej pory nie bała się zupełnie niczego, a teraz trzęsła się przed zwykłą rozmową?

– Tak, jestem pewna – zapewniła ją z szerokim uśmiechem i pociągnęła za sobą. – Jesteś mi tam potrzebna, półdemonie.

– Świetnie.

– Na to właśnie liczę.

Nie przedłużając, ramię w ramię wkroczyły do obszernego pomieszczenia.

Komnata przypominała ogromną salę balową. Pięknie malowane ściany uzupełniała kamienna posadzka, której drobne elementy tworzyły ogromny obraz wzburzonego morza. Misternie rzeźbiony sufit podpierały przepięknie zdobione, smukłe kolumny, tak delikatne i wręcz eteryczne, że musiały pełnić funkcję jedynie dekoracyjną. Przez ogromne, ciągnące się od wysokiego sufitu, do niemal samej podłogi okna widać było panoramę zniszczonego miasta i wijącą się pomiędzy zrujnowanymi budynkami lśniącą wstęgę rzeki.

Rada Tarczy składała się z przedstawicieli wszystkich Istot zamieszkujących świat, a każdy z nich miał swoje ściśle przypisane miejsce, choć tak naprawdę uparcie utrzymywano, jakoby wszyscy byli sobie równi. Na wznoszących się jak widownia siedziskach ze zdobionego drewna zasiadał już pełny skład, odziany w tradycyjnie kolorowe togi. Nihal, pomimo pogłosek, jakie do niej dochodziły, dostrzegła również przedstawiciela wyvernów – na oko trzydziestoletniego mężczyznę o długich włosach i twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem, zajmującego jedno z centralnie położonych miejsc, co jasno wskazywało na to, że był jedną z osób, które mają tutaj najwięcej do powiedzenia.

Nic dziwnego. W końcu kto chciałby chociażby zasugerować najpotężniejszej Istocie obu światów, że mogłaby być mniej ważna od kogokolwiek? Być może wyverny w rzeczywistości były dość skromne i uważały się jedynie za strażników magicznego porządku, lecz nikt tak naprawdę nie zamierzał ryzykować okazania im braku szacunku.

– Witam na trzy tysiące sześćset trzydziestym czwartym posiedzeniu najwyższej rady Tarczy – wyrecytował przedstawiciel ludzi, otwierając ogromną księgę, w której miał obowiązek zapisywać wszystko, co padło z ust gości. Tradycyjnie to właśnie on – jako przedstawiciel najsłabszej, lecz najliczniejszej rasy – sprawował funkcję marszałka. – Dziękuję, że zechcieli się państwo stawić bez zbędnej zwłoki, to dla nas doprawdy ważne, by jak najszybciej wyjaśnić zaległe nieporozumienia. – Nie zaszczyciwszy gości dłuższym spojrzeniem, tęgi mężczyzna wsunął okulary w drucianej oprawce na ogromny nos i pochylił się nad notatkami, maczając pióro w atramencie.

Nihal zawsze niepomiernie wprost bawił ten tradycjonalizm. A pomyśleć, że Tarcza została powołana do życia ledwie pół roku temu...

Leah dla odmiany sprawiała wrażenie zachwyconej wszystkim wokół. Smokonka uznała, że widocznie każdemu robi się tak na „stare lata", i skupiła się na radzie.

– Sprawdzam obecność – odezwał się człowiek. – Pełniący funkcję admirała Luftmarine generał Hans Gard.

Gard ukłonił się uprzejmie, lecz nie odezwał słowem. Po żołniersku wyprostowany, wyglądał jak człowiek ze stali.

Leah cicho zagwizdała motyw z utworu „Iron Man" Black Sabbath, a Nihal z ogromnym trudem zdławiła kiełkujący atak śmiechu.

– Pani Wiceadmirał Nihal Krüger.

Nihal powtórzyła gest, zmuszając się do zachowania spokoju.

– Porucznik Dietrich Morgenstern.

Dietrich zasalutował ironicznie, uśmiechając się krzywo. Skupiony na papierach człowiek zdawał się niczego nie dostrzegać, lecz siedzący obok niego wyvern wyszczerzył się szeroko, demonstrując nieprzerośnięte, lecz ewidentnie ostre kły.

– I pani... – Tęgi mężczyzna spojrzał ponad okularami na stojącą w dumniej pozie Leę. – Nie mam nikogo więcej na liście, będzie pani musiała niestety opuścić salę. – Przewrócił kartę w wielkiej księdze. – Z tego, co wiemy, na statku Luftmarine nie wyznaczono jeszcze kapitana?

– To jest właśnie kapitan „Zerstörera", Leah Wilkosz – przedstawiła dziewczynę Nihal.

Leah skamieniała.

– Proszę wybaczyć, musimy posiadać nieaktualne informacje, pani kapitan. – Człowiek skłonił z szacunkiem głowę w stronę wgapiającej się w niego z otwartymi ustami dziewczyny. – W takim razie, skoro jesteśmy już wszyscy, otwieram obrady. Na samym wstępie pragniemy zadać państwu parę pytań, na które oczekujemy prostych, konkretnych odpowiedzi. Mam nadzieję, że będą państwo mówić prawdę. Czy możemy zaczynać?

– Oczywiście. – Hans Gard skinął dostojnie głową.

– Czy to prawda, że wybrali się państwo do Miejsca Zero?

– Tak – potwierdziła Nihal.

– Czy to prawda, że za sprawą namowy prekognity porucznika Dietricha Morgensterna zastawili państwo tam pułapkę na naszych wrogów, nie konsultując tego zamiaru z radą Tarczy i mając nadzieję do ostatniej chwili utrzymać to w tajemnicy?

– Tak, udaliśmy się nad przytoczone współrzędne – odezwała się tym razem Nihal. – Lecz nie mieliśmy zamiaru okłamywać Tarczy ani niczego przed nią ukrywać.

– Lecz zabrakło tutaj konsultacji, czyż nie?

– Liczyła się każda sekunda. Nie mieliśmy czasu na to, by prosić o zgodę, której i tak moglibyśmy nie otrzymać.

Mężczyzna na chwilę przerwał notowanie i uniósł pytająco jedną przypominającą tłustą gąsienicę brew, spoglądając ciekawie na smokonkę.

– Sugeruje pani, że Tarcza nie potrafiłaby z rozsądkiem rozpatrzeć wniosku?

– Sugeruję, że nam wszystkim brakowało na to czasu, tak jak to powiedziałam.

– Rozumiem. – Skrzypienie pióra o papier powoli zaczynało smokonkę denerwować, lecz nadal trzymała się dzielnie z wysoko uniesionym podbródkiem. – Lecz było to nieposłuszeństwo z rodzaju tych, które należy ukarać. Myślę, że jako zawodowy żołnierz doskonale to pani rozumie. Dlaczego ten atak był tak pilny?

– Itharianie mieli ze sobą pewien potężny artefakt, który według wizji porucznika Morgensterna będzie miał olbrzymie znaczenie podczas wojny. Gdyby pozostał on w rękach wroga, moglibyśmy w zasadzie pożegnać się ze zwycięstwem.

– Ach tak? – Uwaga człowieka tym razem skupiła się na Dietrichu. – A co to takiego i w czym może pomóc?

– Nie jestem w stanie tego powiedzieć – odparł Dietrich, widocznie zniecierpliwiony tym, że musiał kolejny raz tego dnia tłumaczyć coś tak oczywistego. – Mam jedynie przeczucia, odbieram niejasne obrazy, z których nie zawsze da się wszystko z łatwością wywnioskować.

– No dobrze. – Tym razem głos zabrał mężczyzna siedzący po lewicy człowieka – smokon o zielono-fioletowych oczach. – Wierzymy w zapewnienia prekognity. Wierzymy, że ten przedmiot był ważny i że liczyła się każda sekunda, by go zdobyć. Ale myślę, że doskonale zdają sobie państwo sprawę z tego, że nie możemy pozostawić czegoś takiego bez konsekwencji.

– Oczywiście.

– Nie ma co ukrywać, sytuacja waszego kraju jest dramatyczna – odezwała się przedstawicielka wampirów. – Tak ogromne ryzyko mogło ją dodatkowo pogorszyć, a jednak byliście gotowi je podjąć, co świadczy o niesamowitej odwadze. Lecz w niczym tej sytuacji nie zmienia.

– Pomijając wszystko to, o czym rozmawialiśmy do tej pory, dobrze widzimy, że Niemcy mają w tej wojnie naprawdę małe szanse. – Człowiek nerwowo wyłamał palce. – Tarcza nie może sobie pozwolić na straty. Cały świat stanął u progu zagłady, a my potrzebujemy najsilniejszych, nie najsłabszych. Niewątpliwy sukces ostatniego ataku jest godny docenienia, lecz... z przykrością musimy państwa uświadomić, iż zachowanie miejsca w szeregach Tarczy może być dla was zbyt kosztowne.

– To znaczy? – syknęła Nihal, mrużąc oczy w wąskie szparki.

– Nie wiem, czy w jakikolwiek sposób możecie zmienić swoją sytuację. Z naszego punktu widzenia jest to niemożliwe, lecz zgodnie z zasadami musimy podarować wam jeszcze jedną szansę. Luftmarine ma miesiąc na poprawienie swojej pozycji w szeregach Tarczy, albo będzie musiało je bezpowrotnie opuścić.

Zapadła przenikliwa cisza, w której szept Lei zabrzmiał jak krzyk:

– Mówiłam, że tak będzie.

– Wszyscy wiedzieli, że tak będzie – odpowiedziała jej Nihal, spuszczając głowę.

– Więc pozostaje pytanie, co z tym zrobisz, potężna smokonko?

Uniosła wzrok na uśmiechającą się kpiąco wilkołaczycę, zdenerwowana przezwiskiem, które zdawało się przylgnąć do niej już na stałe.

– Raczej jak ty to powiesz, demoniczna wilczyco?

– Prosto i konkretnie. – Leah wyszczerzyła się po wilczemu i wystąpiła delikatnie przed szereg, widząc, że rada zaczynała już się niecierpliwić.

– Za pozwoleniem, szanowna rado, ale chciałam coś powiedzieć.

Człowiek skinął przyzwalająco głową. Wyvern nachylił się nad pulpitem; jego krwistoczerwone oczy błysnęły ciekawością, lecz nic nie powiedział. Jego nozdrza poruszyły się lekko, gdy wciągnął w płuca obcy zapach czarnego półdemona.

– Być może nie jestem wojskową, lecz przez ponad dwieście lat swojego życia zdążyłam zaobserwować wiele rzeczy, które wojskowym zdają się umykać. Lub być może po prostu nie chcą oni ich zauważać, bo tak jest wygodniej? Nie mi to roztrząsać. – Choć dłonie drżały jej jak w febrze, Leah sprawiała wrażenie spokojnej. – Wiem, że w obecnym stanie nie jest możliwe uratowanie naszej pozycji w Tarczy. Mamy ludzi... a nie mamy Istot i nie jesteśmy w stanie tego zmienić. Istnieje jednak jedna możliwość, o której mówiłam już mojemu zwierzchnictwu... Możliwość owszem, niebezpieczna, szalenie wręcz ryzykowna, ale jedyna, na jaką nas stać.

– Umieram z ciekawości. – Człowiek wyglądał na zaintrygowanego świeżo zrobionym kapitanem.

– Moja propozycja brzmi: wojsko najemne. – Leah uniosła szybko dłoń, gdy tylko pojawiło się kilka pierwszych protestów. – Proszę, pozwólcie mi dokończyć. Najpotężniejsze Istoty świata są w zdecydowanej większości wyrzutkami. To osoby, które nie żyją w przyjaźni z prawem, osoby, które mogą przyłączyć się do walki jedynie wtedy, gdy dostrzegą w niej korzyści dla samych siebie. Lecz dostrzegam w tym naszą jedyną szansę. Wiem, że to niemoralne, lecz gdy chodzi o ocalenie życia i świata, nie można chyba z taką lekkością odrzucać tych mniej rycerskich metod, prawda?

– Pozwoli pani, że przytoczę tutaj słowa Niccolo Machiavellego. – Smokon odchrząknął, lekko unosząc się ze swojego miejsca. – „Jeżeli ktoś na wojsku najemnym opiera swe państwo, nigdy nie będzie stał pewnie i bezpiecznie, albowiem jest ono niezgodne, ambitne, niekarne, niewierne, odważne wobec przyjaciół, tchórzliwe wobec nieprzyjaciół, nie boi się Boga ani nie dotrzymuje wiary ludziom". Czy rozumie to pani, kapitanie?

Zanim Leah zdążyła odpowiedzieć, do rozmowy włączył się wyvern.

– Bzdura – prychnął z miażdżącą pewnością siebie. – Nie mówimy tutaj o słabych ludziach, kierujących się własnymi niegodnymi pobudkami. Mówimy o potężnych Istotach, o najinteligentniejszych i najprzebieglejszych z nich. O wyrzutkach, lecz takich, którzy potrafią używać własnego rozumu i dostrzegają, że bez tego ich świat runie. Gra toczy się o zbyt wysoką stawkę, by nie byli w stanie tego dostrzec. – Obejrzał się na Leę. – Z mojej strony powiedzieć mogę tyle, że nie ma stworzenia bardziej lojalnego nad wyverna, z którym macie wspólny cel. Zwłaszcza cel tak ogromny, jak ochrona życia nas wszystkich. Jestem za udzieleniem zgody na utworzenie w Luftmarine wojska najemnego.

Kilka osób z rady pokiwało potwierdzająco głowami, wstawiając się za kimś, kto choć wyglądał o połowę młodziej, niż niemal każdy z nich, z pewnością liczył sobie więcej lat, niż byli w stanie sobie wyobrazić.

– Jeśli oprzecie swe najemne wojsko na wyvernach, będzie potężne i niebezpieczne. – Uśmiechnął się półgębkiem w stronę półdemonicy.

– Wyverny podobno miały nie mieszać się w tę wojnę – warknęła wampirzyca.

– Oficjalnie – nie. Lecz tak naprawdę każdy z nas jest wolny i sam decyduje, po której stronie chce walczyć. – Ponownie skupił się na Lei. – Życzę powodzenia w pozyskiwaniu żołnierzy, pani kapitan. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to wcale łatwe zadanie, a i dla sporej większości uzyskanie amnestii może być mocno kłopotliwe, lecz zrobię co w mojej mocy, by pomóc w tym Luftmarine.

– W takim razie postanowione. – Nieformalna wyższość wyvernów w Tarczy stała się widoczna jak na dłoni, gdy skrzywiony niechęcią człowiek bez wyrażania na głos wątpliwości złapał za sędziowski młotek i uderzył nim trzykrotnie. Nie śmiał sprzeciwić się tak zaangażowanemu w sprawę wyvernowi.

Nikt by nie śmiał.

Posiedzenie nareszcie zostało zakończone. Już na korytarzu, gdy odziany w garnitur przewodnik pojawił się jakby znikąd, gotowy odprowadzić ich do drzwi, Nihal złapała Leę za ramię i zmusiła do tego, by się z nią zrównała.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – syknęła przyciszonym głosem. – To, że poparł cię największy wariat z całej rady, wcale nie świadczy o tym, że twój plan jest dobry.

– Ufam tym wariatom. – Leah uśmiechnęła się półgębkiem, lecz spoważniała nagle, gdy przyszła jej nowa myśl. – Co powiesz na to, by najpierw spróbować z Markiem von Lahmanem?

– Nie mierzysz zbyt wysoko, wilczyco? – Smokonka zatrzymała się wpół kroku. – Wtedy byłam pewna, że żartujesz.

– Niestety nie. – Skrzywiła się nagle, jakby coś ją zabolało. – Marka von Lahmana zostawcie mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top