Rozdział 3
Przez całą drogę do kabiny sterowniczej panowała cisza. Nihal co jakiś czas zerkała podejrzliwie na Leę, lecz wilkołaczyca zdawała się tego zupełnie nie zauważać, rozluźniona, spokojna i pozornie wręcz znudzona sytuacją. Dieter poruszał się kilka kroków za nimi, myślami błądząc gdzieś daleko.
Prawda była taka, że Nihal zaczynała się martwić. Od zawsze wiedza o otaczającym ją świecie była swego rodzaju źródłem jej pewności siebie, dobrego samopoczucia i wszystkiego tego, co sprawiało, że stać ją było na stawianie czoła przeciwnościom. Nigdy nie miała w życiu łatwo – dyskryminowana przez smoki z racji swojego pochodzenia, rzadko spotykała się z czymś, co choćby można było określić mianem zwykłej życzliwości, o sympatii już nie wspominając. Znajdowała się gdzieś na samych obrzeżach społeczności, do której powinna należeć – poza nawiasem, odrzucona przez swoich i tak naprawdę niepewna tego, za kogo powinna siebie samą uważać. Uodporniła się na to, zbudowała wokół siebie twardą, pozornie niemożliwą do przeniknięcia skorupę, lecz to wszystko miało podstawę tylko jeśli była pewna tego, co musiała zrobić. O tak zwanym Drugim Świecie – równoległym wymiarze, karmiącym się najczystszą magią, paradoksalnie o wiele starszym od Świata Pierwszego – wiedziała niemal wszystko. Zawsze chłonęła wiedzę jak gąbka, zapamiętywała błyskawicznie i potrafiła to później wykorzystać, by umocnić swoją pozycję, by pokazać, że jednak była kimś. Tylko dzięki wiedzy, sprytowi i swojej ochronnej zbroi twardej kobiety zdołała cokolwiek osiągnąć i zająć tak odpowiedzialne stanowisko – objąć dowodzenie nad wszystkimi Istotami w kraju. Dokonała tego, choć była mieszańcem, była na to zbyt młoda, była drobna i tak naprawdę wcale nie najsilniejsza.
Tak... Tylko że Leah burzyła całą jej pewność siebie już samym tym, że istniała. W tej niepozornej blondynce było coś, co nakazywało Nihal zachować zdwojoną czujność. Coś bliżej nieokreślonego, ale z pewnością niebezpiecznego. Okruch ponurej, dumnej mocy, który z pewnością nie powinien znajdować się w ciele zwykłego wilkołaka, którym podobno była. A przynajmniej tak utrzymywała. Ponadto... wydawała się starsza. Choć sądząc po wyglądzie i danych wprowadzonych do pokładowej kartoteki, nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia dwa lata, było w jej oczach coś takiego, coś... Coś starego, przedwiecznego, groźnego i w każdej chwili mogącego zerwać się ze smyczy, czego skutki okazałyby się opłakane.
Kim, do cholery, była ta dziewczyna? Jak się tego dowiedzieć? Przecież to jasne, że nie powie niczego, jeśli zapyta się ją wprost, do diabła!
Gdy tylko z sykiem powietrza zamknęły się dźwiękoszczelne drzwi pomieszczenia, smokonka wybuchła.
– Co to miało być, do jasnej cholery?! – Odwróciła się gwałtownie, zaciskając dłonie w pięści w próbie opanowania rozsadzającej ją furii.
Leah odruchowo odskoczyła na kilka kroków i zaklęła nieelegancko pod nosem, niemal polawszy się kawą z odkręconego akurat kubka. Jej brązowe wilcze oczy błysnęły ostrzegawczo, lecz zdołała zdusić narastający w piersi atak gniewu, choć ten zdążył urosnąć już do tego rozmiaru, że niemal ucinał jej oddech, zaległszy ciężką gulą gdzieś w przełyku.
– A co szanowna pani ma na myśli? – spytała, w jakimś dziwnie zwierzęcym geście przekrzywiając głowę.
– Jeszcze masz czelność pytać?! – Nihal z trudem powstrzymała się od rękoczynów. – Myślisz, że wolno ci tak po prostu wparować na wojskową naradę i rzucać światłymi radami, jakbyś uważała się za Bóg wie kogo?!
– Ach, o to. – Blondynka rozluźniła się nagle i wywróciła oczami, jak naburmuszona nastolatka. – Nie jestem wojskową. Teoretycznie nikomu tutaj nie podlegam. Nie mam żadnych praw. Ale uważam, że pewne kwestie należy poruszyć, jeśli chce się wyjść z wojny w jednym kawałku...
– Miałam o tym mówić, do cholery, nie musiałaś od razu...! – Wplotła palce we włosy i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. – Widziałaś sama, jak zareagowali. Ten pomysł nie wypali. Nie ma szans.
– Kiepsko ci to mówienie wychodziło. – Wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic rozsiadła się na fotelu pilota. – I wciąż umyka ci jeden szczegół.
– Zamieniam się w słuch! Co jeszcze szanowna pani Grossadmiral ma nam do powiedzenia? Co mi tak ciągle umyka, hę? – Skrzyżowała ramiona na piersi, tak wzburzona, że nie zauważyła nawet momentu, w którym Dieter podszedł bliżej i ostrzegawczo położył jej dłoń na plecach na znak, że gotów jest ją powstrzymać, jeśli zachce jej się zrobić coś głupiego.
– Umyka ci to, że nie musisz nikogo pytać o zgodę.
Nihal w jednej sekundzie zamilkła, zbita z tropu. Dieter zesztywniał.
Leah parsknęła śmiechem, widząc ich nietęgie miny, i gładko podniosła się na nogi.
– Mam przetłumaczyć? – W tamtej chwili wyglądała jak wariatka, wciąż chichocząc jak mała dziewczynka. Wykonała jakiś przedziwny taneczny ruch, jakby wstęp do teatralnego ukłonu, zanim dokończyła: – Ależ proszę bardzo, jak też pani sobie życzy, pani Vizeadmiral. Pragnę zauważyć, że generał Hans Gard jest generałem Luftwaffe. Luftwaffe, nie Luftmarine. A kto jest admirałem Luftmarine?
– Grossadmirala jeszcze nie wybrano – zniecierpliwił się czarodziej, Nihal jednak uniosła dłoń, nakazując mu milczenie, zaintrygowana.
– Kontynuuj – pogoniła niecierpliwie, nie będąc w stanie powstrzymać nuty ekscytacji w głosie.
– Stanowisko Grossadmirala jest puste. W tej chwili najwyższym stopniem jest Vizeadmiral. Czyli ty. – Tym razem naprawdę dygnęła. Iskierki szaleństwa wciąż błyskały w jej oczach, gdy niespodziewanie zaczęła krążyć po ciasnym pomieszczeniu, jakby zamierzała zamknąć smokonkę i czarodzieja w pierścieniu. – To, kogo wcielisz do załogi, leży jedynie w twojej gestii, pani Vizeadmiral, i innym nic do tego. Może im się ten pomysł nie podobać. Ale nie mają prawa ci tego zabronić, prawda?
– Teoretycznie... – Przygryzła wargę, już czując zbliżający się nieuchronnie ból głowy.
– Możesz zrobić, co zechcesz. – W oczach niepozornej blondynki ponownie błysnęło coś nienazwanego, od czego Nihal dosłownie ścierpła skóra. – Możesz... Więc co uczynisz, potężna smokonko?
Nihal wzięła długi, drżący oddech. Powoli przymknęła oczy i uniosła dłoń do nasady nosa. Była tym zmęczona.
– Blondi, kim ty jesteś? – spytała słabo. – Nie chce mi się wierzyć w tego wilkołaka.
– Jestem wilkołakiem. Pełnokrwistym. W mojej rodzinie już od dziesiątek lat co drugie pokolenie dziedziczy ten gen. – Z pewną dozą wyższości odgarnęła jasne włosy na plecy.
– Być może. Ale nie do końca.
Dieter poruszył się niespokojnie, jęknął z bezsilnością.
– Nihal, do czego ty... – zaczął, lecz smokonka ponownie mu przerwała:
– Zaczekaj! Niech odpowie.
Leah trwała zupełnie nieruchomo. Zdawało się, że nawet nie oddycha. Szaleństwo mieszało się w niej z jawną wrogością i na nowo rozgorzałą wściekłością. Drgnęła jedynie po to, by z trzaskiem odstawić kubek termiczny na wibrujący równomiernie pulpit...
Nihal zerwała się błyskawicznie, zanim Dieter zdążył cokolwiek zauważyć. Jak atakująca kobra rzuciła się w stronę niepozornej wilkołaczycy; czarny dym i kilka zbłąkanych płomieni okryły na parę sekund jej dłoń. Smocze szpony świsnęły w powietrzu w stronę kobiecego gardła...
...tylko że Lei już tam nie było.
Szpony zadzwoniły w zetknięciu z ostrzem bagnetu. Nihal zaklęła szpetnie, gdy wilkołaczyca zamiast odskoczyć, dosłownie się na nią rzuciła, jakby zamierzała ją staranować. Sama była dość nikczemnej postury, więc nie miała co liczyć na oczywistą przewagę, jaką zagwarantowałaby jej masa ciała – zachwiała się, co mniejsza dziewczyna wykorzystała do tego, by dość nieumiejętnie, jednak stuprocentowo skutecznie podciąć jej nogi. Być może zdołałaby się z tego wybronić, lecz z prawej strony zablokował ją pulpit – zaklęła i krzyknęła z frustracji, gdy blondyna usiadła jej na plecach i zamachnęła się nożem, gotowa w razie potrzeby błyskawicznie zadać cios.
No proszę, a jednak była o wiele lżejsza, niż na to wyglądała. Nihal szarpnęła się, wyswobadzając lewą rękę, zamachnęła się, trafiając przeciwniczkę łokciem, i zerwała na równe nogi, zaraz gdy tamta z bolesnym okrzykiem wylądowała plecami na fotelu drugiego pilota. Nie dając jej czasu, by ochłonęła, złapała drobną dziewczynę za kołnierz, potrząsnęła nią mało delikatnie i przyparła do ściany, ignorując to, że tamta zaczynała trząść się jak w febrze.
– Kim ty jesteś, blondi, co? – wycedziła z wściekłością.
Spróbowała się wyrwać, gdy Dieter odciągnął ją stanowczym ruchem, lecz on już nie miał najmniejszych problemów z utrzymaniem jej w miejscu.
– Co wy wyprawiacie, do kurwy nędzy?! – huknął zaskakująco wysokim jak na siebie głosem. Jego błękitne oczy niemal płonęły. – Ja wiem, że to urocze, gdy laski się biją, ale, do chuja pana, co wam znowu odwaliło?!
Nihal już otwierała usta, lecz...
Nie wiedziała, jak to się stało. Po prostu nagle góra i dół zamieniły się miejscami, wszystko wokół zawirowało, twarda metalowa ściana uderzyła ją w tył głowy z niewyobrażalną siłą, a przed oczami rozbłysło milion miniaturowych słońc. Prawdopodobnie jęknęła, choć sama nie była już pewna własnych odruchów. Minęła dłuższa chwila, zanim widziany obraz uspokoił się na tyle, by mogła cokolwiek dojrzeć...
Wilk. Wilk? Cholera...
Istota, choć miała wilczy łeb, ogon i futro, nadal zachowała sporą część ludzkich kształtów, dzięki czemu mogła utrzymać się na dwóch nogach i zacisnąć chwytną dłoń na jej gardle, raniąc delikatną skórę pazurami. Białe zębiska ociekały śliną, odcinając się jaskrawą smugą na tle idealnie czarnej sierści. Osadzone w całkowicie wilczym łbie brązowe oczy nie wyrażały jednak wściekłości, a swego rodzaju stanowczość, tak jakby istota nie chciała zrobić jej krzywdy, a jedynie dać coś do zrozumienia.
– Wyjaśnijmy sobie coś – wycedziła po chwili nieco zniekształconym, jednak w pełni zrozumiałym i – co najważniejsze – znajomym głosem. – Nie wiem, co to miało znaczyć. Uznam, że mnie testowałaś, i już twoja w tym głowa, żebym myślała tak jak najdłużej. Jeśli jednak jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę... – Potworny warkot wystarczył w pełni za sugestywny opis.
Smokonka rozkaszlała się, gdy nagle w połowie wilcza dłoń zniknęła, pozwalając jej na zaczerpnięcie tchu. Dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie, opierając się o ścianę i walcząc z silnym bólem głowy.
– Tak, testowałam cię – wychrypiała wreszcie, kątem oka zerkając w stronę, gdzie usunęło się monstrum.
Istota mogła mieć około dwóch metrów wzrostu. O wiele bliżej było jej do wilka, niż człowieka, lecz stanie w nieco tylko zgarbionej pozie z jedną ręką – łapą? – opartą o kokpit nie sprawiało jej najmniejszego problemu. Oblizywała się niepewnie, wciąż warcząc; sztywny ogon drgał niespokojnie, sierść na karku i szerokim grzbiecie – właściwie plecach – nie chciała się wygładzić.
Nihal nigdy nie widziała czegoś takiego.
– Rany – wydukała, gdy już zdołała otrząsnąć się z szoku. – Pytałam poważnie. Czym ty, do cholery, jesteś? Wilkołaki przecież zmieniają się w wilki, a nie w...
– Wszystko można wyćwiczyć, jeśli ma się odpowiednio dużo czasu. – Brązowe ślepia błysnęły, złość częściowo z nich uleciała, lecz napięta sylwetka świadczyła o tym, że nie zamierzała rezygnować z czujności. Szlag, Nihal w pomieszczeniu, w którym nie mogła przemienić się w smoka, nie miała z nią kompletnie żadnych szans.
– Wyćwiczyć? – podchwyciła, mając nadzieję, że podtrzymywaniem tematu zdoła ją uspokoić na dobre.
– Ta forma jest o tyle lepsza od wilka, że można mówić. – Przekrzywiła głowę w identyczny sposób, w jaki robiła to jako człowiek. – A sfora nie słyszy wszystkich twoich myśli.
– Masz tutaj swoją sforę?
– Miałam. – Tym razem skrzywiła się z dziwną goryczą. – Wiele lat temu. Ale... – Zawahała się w ostatnim momencie. – To nie twoja sprawa, szefowo.
– W porządku. – Uniosła ręce w uspokajającym geście. Powolnym krokiem zaczęła zbliżać się do napiętego Dietera, wodzącego pełnym rezerwy spojrzeniem od jednej, do drugiej. – Nie musisz mi o nich opowiadać.
– Poniekąd wiąże się z nimi kwestia tego, czym jestem... – Za późno zorientowała się, że powiedziała za dużo. Uniosła łapę, jakby gotowa zatkać sobie usta w dziecinnym odruchu.
– Czyli przyznajesz, że nie jesteś wilkołakiem?
– Jestem wilkołakiem.
– Ale nie tylko.
Przez kilka chwil toczyły jakąś swoistą walkę na spojrzenia. Tym razem to Leah odpuściła jako pierwsza.
– Nie tylko – przyznała zaskakująco cichym głosem. – Być może nawet kiedyś powiem ci, w czym rzecz. – W brązowych oczach błysnęło rozbawienie, a wilczy pysk wykrzywiło coś, co do złudzenia wyglądało jak uśmiech. – Ale na to jeszcze musisz sobie zasłużyć. Bo myślę, że prawda raczej ci się nie spodoba...
***
Ucisk w piersi, promieniujący ostrym bólem w każdej komórce ciała przy próbie zaczerpnięcia głębszego oddechu. Zawroty głowy, spowodowane prawdopodobnie niedoborem tlenu, i to cholerne poczucie obcej obecności w twojej głowie, narzucającej własne myśli i pragnienia, obojętnie, jak mocno byś z tym walczył...
Oj tak, Dietrich znał się na tym doskonale. Ciężko w końcu, żeby nie znał się na czymś, co kładło się czarnym cieniem na jego życiu odkąd tylko stał się go na tyle świadomy, by móc zauważyć, że coś jest nie tak.
Wizje. Obce myśli, obrazy wydarzeń, miejsc i postaci, których nie mógł zrozumieć, rozrywające pierś pragnienia i to kłujące w gardle uczucie – świadomość, że powinien wiedzieć, w czym rzecz, powinien zareagować, powinien zrobić cokolwiek... lecz po prostu nie wiedział jak. To wykańczało. Wyniszczało, napełniało ciało ciągłym napięciem, nie pozwalało rozluźnić się choćby na minutę. Dezorientowało, spędzało sen z powiek, nie pozwalało odsunąć się na obrzeża umysłu choć na chwilę, wymuszając, by nieustannie analizować w pamięci najdrobniejsze szczegóły. To siedziało w nim od najmłodszych lat.
To sprawiało, że wszyscy wokół – najprawdopodobniej słusznie – uważali go za wariata.
Zdarzało mu się mówić to, na temat czego powinien milczeć. Niezliczoną ilość razy przestrzegał bliskich przed tym, co dopiero miało nadejść. Zupełnie bezwiednie zapełniał każdą najmniejszą powierzchnię szkicami obrazów, które migały w jego myślach i snach, by potem całymi dniami łamać sobie głowę nad tym, co takiego powinny oznaczać. I bał się tego. Bał się, bo widział, jak reagują na to rodzice, jak patrzą na niego obcy ludzie. Widział, jak wykańcza to jego samego, nie pozwalając na choćby namiastkę tego, co było jego największym marzeniem i co zwykł określać prostym mianem „normalnego życia". Bał się...
...dopóki nie zrozumiał, że coś faktycznie musi w tym być.
Gy przestał z wizjami walczyć i poświęcił im całą tą uwagę, jaką do tej pory usiłowały wyrwać od niego siłą, zmieniło się wszystko.
Dietrich potrafił bezbłędnie przewidzieć to, co dopiero miało nadejść. Przyszłe wydarzenia przychodziły do niego w snach, lecz również w ciągu dnia. Wizje ujawniały się za pomocą obrazów, które przenosił na papier, jak również trudnych do zrozumienia, pozbawionych rymów krótkich wierszy. Potrafił otwierać się na nie, gdy przychodziły same, lecz również przywoływać w razie potrzeby. Wyczuwał bezbłędnie, kogo konkretnie proroctwa mogły dotyczyć, i potrafił odnaleźć go w każdych warunkach.
A przede wszystkim doskonale wiedział, kiedy nie powinien z przekazaniem wiadomości zwlekać, a to była właśnie jedna z takich chwil.
Ciężkie wojskowe buty wydawały głuchy metaliczny odgłos w momencie zetknięcia z wyłożoną czerwonym dywanem płytą pokładu. Idąca przed nim czarnowłosa dziewczyna z dystynkcjami pilota na pagonach odwróciła się w ostatnim momencie, zanim położył jej dłoń na ramieniu, błyskając oczami jak wystraszone zwierzę. Takiej mieszanki zieleni, niebieskiego i szarości, jak w jej tęczówkach, nie widział jeszcze nigdy wcześniej, lecz pora była cokolwiek nieodpowiednia do tego, by się zachwycać. Lub zwrócić uwagę na niepozorny srebrny naszyjnik w kształcie półksiężyca, jasno przedstawiający brunetkę jako wilkołaka.
– Witaj, czy mogłabyś zaprowadzić mnie do dowódczyni? – spytał uprzejmie, aczkolwiek bez chwili wahania.
Wilkołaczyca odsunęła się i spięła zauważalnie. Zmierzyła go pełnym złości wzrokiem – wysoką, atletyczną sylwetkę, wytatuowane przedramiona, silne dłonie opatrzone kilkoma srebrnymi pierścieniami, mundur sił specjalnych – i zatrzymała się na dłuższą chwilę na twarzy.
– Jezu, wyglądasz jak czarnoksiężnik z bajki dla dzieci – wypaliła i zachichotała nerwowo. Następnie oblała się purpurą, uświadomiwszy sobie, co właśnie wyrwało się z jej ust.
Dietrich parsknął śmiechem. Dziewczyna nie była pierwszą osobą, która w niezbyt delikatny sposób sugerowała mu, że mógłby straszyć dzieci w nocy. Z długimi rudymi włosami, wygolonymi i wytatuowanymi bokami głowy, kozią bródką i dwubarwnymi oczami wyglądał cokolwiek oryginalnie.
– Masz na imię Schera i jesteś trzynastym pilotem, prawda? – spytał, nie przedłużając, gdy tylko zdołał opanować duszący go atak wesołości.
– Tak. – Nagle spoważniała, a w jej dziwnie kolorowych oczach błysnęła nuta podejrzliwości. – Ale skąd ty to...?
– To teraz nieistotne – przerwał zdecydowanym tonem. – Istotne jest to, że możesz zaprowadzić mnie do Vizeadmirala. Do Nihal Kruger.
– Być może. – Przekrzywiła głowę, jakby chciała przyjrzeć mu się z innej perspektywy. – Tylko że ja naprawdę nie powinnam...
– Owszem, powinnaś.
Otworzyła usta i zamarła tak na dłuższą chwilę, wreszcie jednak potrząsnęła głową i ruszyła zdecydowanym krokiem korytarzem, machając na niego dłonią w ponaglającym geście. Zawahała się na dłuższą chwilę, gdy dotarli wreszcie pod rozsuwane drzwi kabiny pilotów, i zjeżyła wyraźnie, gdy bez wahania wpisał hasło do zamka, którego przecież tak na zdrowy rozsądek znać nie powinien.
Cóż, zdolność przewidywania przyszłości niosła ze sobą sporo korzyści...
Nie oglądając się na zdezorientowaną wilkołaczycę, wszedł do pomieszczenia.
A następnie krzyknął mimo woli, gdy wielki czarny kształt dopadł do niego jak błyskawica, błyskając białymi zębiskami wielkości ludzkich dłoni.
Zaskoczenie jasnowidza nigdy nie należało do łatwych kwestii. Zakrztusił się powietrzem, gdy ogromny czarny wilk samym swoim impetem pchnął go z powrotem na korytarz, lecz widzenie czaiło się tuż obok, gotowe mignąć pod powiekami, gdy tylko pozwolił mu dojść do głosu. Lekko przechylił się na lewą stronę ciała, zupełnie niewymuszonym, wręcz pieszczotliwym gestem położył dłonie na szerokim wilczym karku i pchnął, wykorzystując impet atakującego przeciwko niemu samemu. Nie musiał dysponować nadludzką siłą, by wściekłego wilkołaka okręciło w powietrzu i rozłożyło na podłodze z głuchym metalicznym hukiem.
– Cholera! – krzyknął ktoś za jego plecami.
Schera pisnęła jak przestraszona dziewczynka, odskakując na kilka kroków. Dieter jak burza wypadł na korytarz i dopadł do gramolącego się z czerwonego dywanu czarnego wilka. Jego dłonie liznęło kilka lodowobłękitnych płomieni gotowej do użycia magicznej mocy; pchnął barkiem wielkie zwierzę na ścianę i przytrzymał, gdy ochłonęło na tyle, by znów zacząć warczeć i szczerzyć śnieżnobiałe zębiska.
– Spokój! Leah, opanuj się! – ryknął na całe gardło.
– Co tu się dzieje?! – Scherze bez najmniejszego trudu udało się go zagłuszyć.
– Wszyscy cali? – Nihal wyjrzała z kabiny pilotów, z kwaśną miną masując formującego się na potylicy guza. Potargana, zmęczona i dziwnie zakurzona, zupełnie nie przypominała kogoś, komu można by powierzyć dowodzenie wszystkimi istotami magicznymi w kraju. Przypominała bardziej zniechęconą małą dziewczynkę, marzącą jedynie o tym, by schronić się przed wszystkimi problemami w ciepłej pościeli. – Rany, przepraszam, nie wiedziałam, że tak się stanie...
– Jezu, a co tu się tak właściwie stało?! – przerwała jej wściekła Schera. – I kto to jest...?! – Nerwowym gestem wskazała na czarną wilczycę. Leah wyglądała zupełnie tak, jakby na jej widok robiła się głodna.
– To jest szanowna Frau Grossadmiral – syknęła smokonka z przekąsem. – Chrzanić to, nie mam za co przepraszać – zdenerwowała się. – Dieter, umiesz mi powiedzieć, co jej odwaliło?! Jak babcię kocham, po co się rzucałaś na...? – Obejrzała się z pytającym wyrazem twarzy w stronę Dietricha.
– Dietrich – podpowiedział ze spokojem. – Nic się nie stało, naprawdę.
– Jakie znowu nic?! Przecież ona nas prawie zeżarła! – Schera powoli popadała w histerię. – Jakaś cholerna Omega prawie mnie zeżarła!
Leah zawyła wściekle, kłapnęła zębiskami, rozsiewając wokół krople śliny, i szarpnęła się w stronę drugiej wilkołaczycy, lecz Dieter był na to przygotowany – błysnęła błękitna aura, lśniące eteryczne więzy przycisnęły wilczycę z powrotem do ściany.
– Leżeć, powiedziałem! – wycedził, patrząc jej prosto w ślepia. – Ciebie też się to dotyczy – dodał, słysząc, jak Schera nabiera powietrza, by coś powiedzieć. – Wszyscy na miejsca, bo mi się zaraz skończy cierpliwość!
Na chwilę zapanowała cisza, przerywana jedynie przyspieszonym oddechem zdenerwowanej czarnej wilczycy. Dietrich z niepokojem powiódł wzrokiem po wszystkich wokół, usiłując wykorzystać swój dar na tyle, by przynajmniej częściowo rozeznać się w sytuacji, lecz jak na złość akurat w tamtej chwili postanowił milczeć.
– Myślę, że naprawdę wybraliśmy sobie kiepski moment na pozabijanie się nawzajem – odezwał się powoli, pilnując, by nie podnosić głosu. Wciąż wyczuwał drżenie stojącej obok Schery, zwiastujące, że dziewczyna jest naprawdę bliska przemiany. Miażdżące ją bez przerwy spojrzenie Lei ani trochę nie pomagało, dodatkowo sprawiając, że atmosfera wydawała się gęsta jak kisiel.
– Nie kojarzę pana – syknęła Nihal, biorąc się pod boki. Jej oczy zmieniły się w wąskie, ciskające gromy szparki. – Jeszcze raz pana godność poproszę, jeśli można. I skąd się pan tutaj pojawił? Kabina nie jest dostępna dla nikogo prócz pilotów i serwisu.
– Tak, ale... – Już miał nadal uprzejmym tonem wytłumaczyć, dlaczego się tutaj pokazał, jak też mu zresztą nakazano, gdy przerwał mu ostry głos Schery:
– Rzucasz mi wyzwanie, wilczyco.
Obrócił się ostro w stronę, gdzie dwie wilkołaczyce nadal toczyły swoją beznadziejną wojnę na spojrzenia. Obie wyglądały na trzymające nerwy na wodzy jedynie ostatkiem sił; Leah jeżyła się tak mocno, że sprawiała wrażenie dwa razy większej, niż w rzeczywistości.
– Błagam, nie zaczynajcie znowu... – Nihal jęknęła rozdzierająco i ukryła twarz w dłoniach, bliska załamania. Zanim jeszcze na dobre skończyła mówić, druga pilotka ostatecznie nie wytrzymała.
Ołowiowoszara wilczyca o przedziwnych, zielono-niebieskich oczach rzuciła się na czarną, potrącając po drodze zdezorientowanego rozwojem wydarzeń Dietera. Czarownik nie zdołał utrzymać się na nogach i z hukiem wylądował na metalowym pokładzie, klnąc w głos. Wystarczyła ta jedna chwila dekoncentracji, by magiczne więzy, do tej pory trzymające wściekłą Leę w miejscu, ostatecznie puściły. Na wąskim korytarzu ponownie zapanował chaos.
Dietrich odskoczył z toru lotu wściekłego kłębowiska kłów i pazurów, zwinnie omijając stojącą za nim Nihal. Z niejaką ciekawością zauważył, że choć szara wilczyca – Schera – była o wiele większa od czarnej, Leah nie odpuszczała – wczepiona zębiskami w gardło przeciwniczki, parła naprzód, mając nadzieję przyprzeć ją do ściany. Schera zaskowyczała ze złością, uderzyła pazurami, spróbowała wykręcić się i ugryźć czarną w jedno z przyciśniętych płasko do czaszki uszu, wreszcie stanęła na tylnych łapach i objęła ją przednimi w pozornie czułym geście, prawdopodobnie pragnąc wykonać zapaśniczy rzut – nic nie pomagało. Szczęki Lei zacisnęły się jak imadło.
Nihal krzyknęła, gdy polała się krew. To właśnie nakłoniło Dietriecha do tego, by ostatecznie się wtrącić. Wyczuł idealnie moment, wsunął się dziwnie tanecznym ruchem pomiędzy walczące, mało delikatnie kopnął czarną w bok, gdy była akurat w trakcie kroku, naparł na szarą plecami, niemalże zarzucając ją sobie na barana, i zrobił jeden krok w tył, co ostatecznie wystarczyło, by wciąż stojąca na tylnych łapach wilczyca straciła równowagę i z zaskoczonym piskiem upadła na plecy. Wylądowała u stóp wściekłej dowódczyni, niemalże wykonawszy fikołka w tył. Leah w tym czasie, po ciosie, który, wymierzony idealnie, niemal wymusił na niej wykonanie salta w poziomie, wstała chwiejnie na łapy po spektakularnym spotkaniu z ziemią, rzuciła Dietrichowi pełne wyrzutu spojrzenie, a następnie przewróciła się ponownie, ostatecznie pokonana przez zawroty głowy.
– Wiedziałam, że wrzucenie wszystkich Istot do jednego statku to beznadziejny pomysł, ale kto by mnie tam słuchał... – jęknęła smokonka, ze zgrozą złapawszy się za głowę. – Przecież to wszystko pierdolnie, zanim jeszcze zaczniemy z kimkolwiek walczyć...
– Może to jednorazowy incydent? – Dieter puścił jej oczko i skrzywił się z bólu, masując tył głowy.
– Mówiłam już, że nienawidzę optymistów? – Smokonka wyglądała, jakby zamierzała się rozpłakać.
– Dobra, szanowni państwo, bo już poważnie zaczyna mi brakować cierpliwości! – Dietrich odezwał się podniesionym głosem, niejako wchodząc w sam środek kipiącego złością i zdezorientowaniem kręgu. Uniósł uspokajająco dłonie w stronę obu gotujących się od środka wilczyc, samym tylko spojrzeniem obiecując im, co się stanie, jeśli tylko którakolwiek z nich znowu odważy się poruszyć. – Czy mógłbym prosić o sekundę uwagi? Serdecznie dziękuję. Jestem kapitan Dietrich Morgenstern, pani Vizeadmiral. – Kiwnął głową czujnie przyglądającej mu się Nihal. – I tak się złożyło, że mam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Zacznijmy może od tego. – Bez dłuższego wahania wyciągnął z kieszeni mapę sztabową, na której wyraźnie zakreślono ołówkiem charakterystyczny jaśniejszy obszar, z góry wyglądający jak poszarpana rana na powierzchni ziemi. – Jak najszybciej powinniśmy znaleźć się tam. Myślę, że bez chwili zwłoki powinna pani zgłosić się do najwyższej rady Tarczy w celu uzyskania zgody na wylot.
– Chyba sobie kpisz... – Zaskoczona Nihal dłuższą chwilę wpatrywała się w jasnowidza nierozumiejącym wzrokiem, wyraźnie usiłując zebrać myśli do kupy. – Nie mogę przecież tak po prostu tam wejść i poprosić o coś takiego tylko dlatego, że ty... Co tutaj się dzieje, do diabła?!
– Ten obszar to, jak sądzę, miejsce, w którym pierwszy raz pojawili się Ithariańczycy. – Dieter odebrał mapę z rąk Dietricha i przyglądał jej się od dłuższej chwili.
– Zgadza się – odparł spokojnie Dietrich. – Na tym właśnie obszarze znajduje się coś, czego Ithariańczycy bardzo potrzebują. Nie udało mi się dokładnie ustalić, co to takiego, ale wiem, że jest to silny artefakt, który zgubili podczas lądowania, które nie przebiegło do końca po ich myśli. Jeśli dostaną go w swoje ręce... wojna będzie przegrana. Pojawią się tam za trzy dni.
– A skąd ty możesz to wszystko wiedzieć? – Nihal uniosła sceptycznie jedną brew.
Uśmiechnął się krzywo i w znaczącym geście postukał się palcem wskazującym w głowę. Z następnej kieszeni wydobył kilka następnych kartek i podał je smokonce teatralnym gestem. Ta szybkim ruchem rozłożyła pierwszą z nich.
– Nie rozumiem – jęknęła po dłuższej chwili studiowania go wzrokiem. – Ty to narysowałeś? Czego tak właściwie chcesz? – Syknęła z zaskoczenia, gdy Leah dosłownie zmaterializowała się u jej boku i wyrwała jej papiery.
Dietrich dłuższą chwilę obserwował drobną wilkołaczycę – a właściwie drobną, zadbaną blondynkę, która dopiero co była wściekłym czarnym wilkiem, który o mało nie odgryzł mu głowy w drzwiach do kabiny sterowniczej. Dziewczyna przełożyła szybko szkice, z uwagą studiując nienaturalnie precyzyjnie odwzorowane postacie Ithariańczyków, dziwnych, przypominających azjatyckie smoki stworów, które dosiadali, i wydzielającej ostre światło kuli, którą ostrożnie przekładali sobie nawzajem z rąk do rąk. Ostrożność, z jaką to robili, a także poważne, wręcz natchnione wyrazy twarzy kazały myśleć, iż jest to coś naprawdę ważnego, być może wręcz świętego, coś, co musiało zostać odnalezione i ochronione za wszelką cenę...
– Miałeś wizję, tak? – spytała wreszcie, rzucając jeszcze szybkie spojrzenie na jego dwubarwne oczy. – Jesteś jasnowidzem? Prekognitą?
– Można tak powiedzieć. – Skinął głową w stronę pozostałych szkiców. – To tylko kilka ujęć tej samej sceny. Mam tego więcej, z czego można wywnioskować, co się stanie, jeśli to cudo trafi w ich ręce. Jeśli dobrze się wszystko rozegra, powinniśmy odebrać im artefakt bez żadnego trudu – na miejscu znajdziemy jedynie niewielką dywizję poszukujących, bez specjalnego uzbrojenia, z pewnością też nie spodziewają się nas tam. Jeśli temu nie podołamy... Musimy im to odebrać. Nie wiem, w jaki sposób ten przedmiot działa, choć zaczynam się domyślać, że musi w jakiś sposób ułatwiać im korzystanie z magii, być może nawet magazynuje całą dostępną im moc. Choć nie obiecuję, że to prawda, bo sam już się zastanawiam, czy tego akurat sobie nie dopowiedziałem. Ale jeśli tak... z tym czymś będą zdolni bez większego wysiłku zniszczyć nasz świat, nie przejmując się już niczym.
Nihal przejęła rysunki od Lei, jeszcze raz dokładnie przyjrzała się każdemu z nich. Z każdą chwilą pionowa zmarszczka pomiędzy jej brwiami stawała się coraz wyraźniejsza.
– No dobrze – odezwała się wreszcie przesadnie powoli. – Wierzę ci. Dlaczego miałabym nie wierzyć? Problem tylko w tym, że... Tarcza nie musi. I, jak ich znam, zrobią nam mocno pod górkę.
– Tym razem musisz się postarać. Tam już mnie nie wpuszczą. – Leah żartobliwie szturchnęła ją łokciem.
– I to chyba zaczyna mnie martwić. – Smokonka uśmiechnęła się do niej blado. – Chyba że...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top