Rozdział XV Tajemnicza Osoba
Wstałam bardzo wyspana. Już dawno tyle nie przespałam. Co z tego, że zasnęłam około pierwszej w nocy, a wstałam po ósmej. Z tego co zauważyłam, to bycie boginią ma wiele plusów, na przykład nie potrzebuję ani tyle jedzenia ani tyle picia co półbóg, mam szybszą regenerację oraz potrzebuję mniej snu niż śmiertelnicy. W sumie nie testowałam, czy jestem nieśmiertelna, przecież nie wbiję sobie miecza czy strzały w serce.
Podeszłam do lustra, znajdującego się obok szafy i spróbowałam zmienić swój strój za pomocą magii. Udało mi się i nie była to złota zbroja. Była to bluzka na ramiączka w kolorze srebrnym, krótkie białe spodenki oraz długie sandały rzymskie w kolorze złotym, ładnie pasują do kompletu, co z tego, że są rzymskie.
Po wyjściu z domku kierowałam się na pawilon na posiłek. Kiedy tam dotarłam usiadłam na swoje dawne miejsce i spojrzałam na swój talerz. Znajdowała się tam prawdziwa ambrozja a do picia miałam prawdziwy nektar. Spojrzałam pytająco na Dionizosa, który siedział po mojej prawej stronie.
- Przecież nie jesteś człowiekiem - powiedział i wrócił do swojego własnego posiłku.
W sumie ma rację, już nie jestem człowiekiem. Teraz nie potrzebuję ludzkiego jedzenia, tylko ambrozję i nektar. Nastąpiło wielkie poruszenie przy wejściu do pawilonu. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam piękną kobietę, która miała długie, splątane w warkocz włosy w kolorze złota, oraz oczy w kolorze bezchmurnego nieba. Miała nieskazitelną i jasną cerę. Ubrana była w białą suknię z lnu oraz złote pantofelki. Nasze spojrzenia się skrzyżowały a ja poznałam w niej boginię Afrodytę.
Afrodyta miała mnie pilnować chyba w czwartki... Zastanowiłam się nad tym i byłam teraz już tego pewna. Czyli spędziłam prawie trzy dni w Tartarze, wygląda na to, że czas tam płynie o wiele wolniej.
Kobieta kierowała się w kierunku stołu, wszystkie męskie spojrzenia za nią podążały. Tylko Percy i Nico nie zwracali na kobietę uwagi.
- Witaj Afrodyto - przywitał się bóg wina wstając od stołu i kłaniając się lekko.
- Witaj Dionizosie - odparła i przeniosła spojrzenie swoich oczu na moją osobę - Ty zapewne jesteś Layla, tak? - zapytała mierząc mnie wzrokiem.
- Tak - odpowiedziałam.
- Nie wyglądasz na boginię, ale czuć od ciebie moc - powiedziała i zasiadła na swoim miejscu po mojej lewej stronie.
- Czy to był komplement czy wręcz przeciwnie? - zapytałam samą siebie.
- Czyli bogowie nadal mnie pilnują? - zapytałam, kiedy skończyłam posiłek.
- Owszem, aktualnie najpewniej trwa debata, czy cię zabić lub dokładniej czy jesteś niebezpieczna - odpowiedziała uśmiechając się.
Przełknęłam ślinę i zapytałam: - Kiedy będzie coś wiadomo?
- Dowiesz się od razu - powiedziała i nachyliła się nade mną. - Jeżeli skażą cię na śmierć to nie radzę ci uciekać - szepnęła.
- Będę to miała na uwadze - odparłam i wstałam od stołu, następnie wyszłam z pawilonu. Kierowałam się do lasu. Musiałam pomyśleć w ciszy.
Doszłam na jakąś polanę, nie kojarzyłam jej, chyba nigdy mnie na niej nie było. Zawahałam się czy tam wejść, ale w końcu weszłam. Na środku stało drzewo o jasnej korze miejscami pozłacanej*. Podeszłam do rośliny i popatrzyłam się na nią.
- Widzę, że mnie znalazłaś - odwróciłam się i zobaczyłam tą samą postać, która była w moim pokoju w noc moich siedemnastych urodzin. Jedna z 'form' Hyperiona.
- No znalazłam, a teraz chcę cię uwolnić, tylko masz mi obiecać, że się nie zemścisz na moich przyjaciołach - powiedziałam stanowczo.
- Obiecać mógłbym, tylko, że nawet ty nie masz tyle sił - odpowiedział z krzywym uśmiechem.
- Chcesz się przekonać? - zapytałam i odwróciłam się z powrotem w kierunku drzewa.
Wyciągnęłam ręce przed siebie i pomyślałam o postaci Hyperiona, tej, o której mi opowiadano, a nie o drzewie. Mężczyzna w złotej zbroi, ognistozłotych oczach i ogromną mocą ognia. Kiedy otworzyłam oczy przede mną nie było rośliny, tylko mężczyzna w czarnym garniturze. Miał na oko dwadzieścia siedem lat, blond włosy, ognistozłote oczy oraz lekki zarost.
- Jak ci się to udało? - zapytał oglądając uważnie swoje dłonie.
- Skoro uwolniłam ojca, to to była dla mnie pestka, pamiętaj o obietnicy - powiedziałam i odeszłam w kierunku obozu.
Nareszcie doszłam do celu mojej podróży. Następnie skierowałam swoje kroki na arenę.
Zobaczyłam tam Aresa walczącego z herosami, kiedy mnie zobaczył przerwał pojedynek wytrącając z dłoni przeciwnika miecz i podszedł do mnie w dość szybkim tempie.
- Zmierzmy się znowu - uśmiechnął się chytrze.
- Dlaczego miałabym? - zapytałam siląc się na spokojny ton.
- Na moce, skoro jesteś boginią to możemy dać tym półbogom - wskazał na widownię - niezłe widowisko.
- Mogę używać miecza i łuku? - zapytałam .
- Tak - odparł krótko.
- A mocy? - zapytałam dla pewności.
- Jak już mówiłem, tak.
- To ja pójdę po broń - odpowiedziałam i pobiegłam po narzędzia.
W pokoju chwyciłam miecz, łuk i kołczan z dwoma tuzinami strzał (był dość pojemny) Po czym pobiegłam ponownie na arenę.
Na początku chciałam zmienić strój na złotą zbroję, ale wtedy każdy by poznał prawdę, więc użyłam mocy i zmieniłam swój strój na zbroję, tylko, że w kolorze srebrnym. Nałożyłam kołczan, który zmienił kolor na odcienie złotego, podobnie strzały na plecy, łuk również przybrał złoty kolor, założyłam go przez ramię i na koniec sięgnęłam po miecz. Oczywiście zmienił kolor na złoty, teraz mienił się złotem i srebrem.
- To jak walczymy? - zapytałam z uśmiechem.
- Jasne! - krzyknął i ruszył na mnie.
- Dlaczego nie używasz prawdziwych mocy? - zapytał na tyle cicho, żebym tylko ja to usłyszała.
- Bo nie chcę, żeby poznali prawdę - odpowiedziałam również szeptem.
- Boisz się?
- Trochę - odparłam.
- Ale nie mnie, tylko ich reakcji jesteś naprawdę inna - powiedział. - Dziwna - dopowiedział po chwili.
- Taki mój urok - puściłam mu oczko i wzięłam łuk ze strzałą. Napięłam cięciwę i wystrzeliwałam strzała po strzale, cztery razy używając mojej mocy spowalniania czasu, ale na tyle, żeby nikt bardzo się nie spostrzegł.
- Jednak używasz mocy - powiedział, kiedy się do mnie zbliżył.
Chociaż nie krzyczy tego na głos... Może go kiedyś polubię? Ale tylko może. I jak już kiedyś.
- Tylko troszkę - powiedziałam.
- W takim razie zobaczymy jak sobie poradzisz z tym - odszedł kilka kroków i jego miecz natychmiastowo wydłużył się o kilka metrów. Nie miał już niewiele więcej niż metr, mierzył teraz tak na oko pięć metrów.
- Gramy na odległość? - zapytałam.
- Próbuj strzelać - powiedział.
Wiedziałam, że większość strzał i tak odbije, więc nie było sensu próbować. Założyłam ponownie łuk na ramię i wzięłam miecz. Stanęłam w pozycji gotowej do ataku, ale nic nie następowało, spojrzałam na przeciwnika. Patrzył się w kierunku wejścia do areny, a chwilę po tym przybrał pozycję gotową do ataku, nie odrywając wzroku od wejścia. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam...
-----------------
1141 słowa
Jak zwykle zapomniała ;-;
*Chodzi o to drzewo, w które został przemieniony Hyperion (oczywiście mój pomysł)
Jak myślicie kto stał w wejściu na arenę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top