Kobieta



Zobaczył ją i zapragnął. Pragnienie nazywając później miłością, dostał ją, dla siebie, na własność. Na zawsze, choć nie wiedział czy chciał tej wieczności. Był dobrym człowiekiem, uważał. Ale tylko człowiekiem, usprawiedliwiał się.

Patrzył na nią, kąpiącą się, zupełnie nagą, jeżeli zignorowało się złote bransolety na oliwkowych ramionach i złotą kolię na szyi. Nie zasłaniały jednak one z widoku nic, na co widoku potrzebował. Była daleko, jasna figurka, fragment krajobrazu, łaźni, które znajdowały się po prawej stronie jego balkonu. W tej chwili była centrum. Odłożył swoją lutnię i przybliżył się do kamiennej barierki, oparł głowę na dłoni i przyglądał się pięknu świata jakie miał przed sobą. Czyste, jasne, niewinne, opisałby je, w tym samym momencie planując jego pochłonięcie. Chcąc je zatrzymać, zdecydował się nieuchronnie na jego destrukcję, ale nie wiedział jeszcze o tym. To jego oczy będą kłamać, przywykłe i zbyt prymitywne, aby docenić je, kiedy jest już podbite.

Na razie było nieznane, a jego królewska natura, która wyłączała go z grona zwykłych ludzi, zbyt wzniosła, zmusi go do sięgnięcia po nie. Zechce poznać ją za wszelką cenę. Zgrzeszy, ale będzie to ludzkie, w końcu nadal był człowiekiem. Potrafił być ponad swoimi instynktami, ale to, że był królem, a przy tym człowiekiem, dawało mu możliwość poddania się im.

- Jestem grzesznikiem - wyrzekł do swojej pustej komnaty, dużego tarasu balkonowego, ruchomej figurki kobiety, którą śledził wzrokiem.

Musiał dowiedzieć się kim była. Musiała być kimś wielkim, jeżeli zdołała zrobić z niego takiego człowieka. Sprawić, że się poddał. Nie mogła być zwykła. Była wielkością, jeżeli miała go w swojej mocy, jedynie mu się ukazując. Niezwykła. Była zła, usłyszał gdzieś z tyłu umysłu, który cały już stał w płomieniach. Przejmował kontrolę nad jego ciałem. Czuł na swoich ramionach drobinki potu, linia jego włosów stała się wilgotna. 

Kto jej pozwolił? Kto jej pozwolił zawładnąć nim w ten sposób? Czy nie musiała być czymś wielkim, zniewalając go w ten sposób? Jego, króla. Sprawiła, że każda myśl, która jej nie dotyczyła, spłonęła w jego głowie, pozostawiając tylko żądzę. Miłość, lubił ładnie to nazywać, miłość do piękna, odurzającego, nie dało się z nim walczyć. Nie było w tym wstydu, przypominał sobie po zdarzeniu. Ani odrobiny, człowiek czy człowiek-król musi upaść na kolana przy spotkaniu z takim majestatem. 

Myślał.

Musi ją poznać. 

- ... jest mu poślubiona - usłyszał głos, który gdyby jego umysł był czym innym niż stłumionym ogniem, czekającym na podpałkę, ocucił by go, oblał zimnym potem obawy przed tym, co miał uczynić.

Ale on musiał to uczynić. Ta istota mu się po to ukazała, jemu królowi, którego apetyt daleko przewyższa ten zwykłych ludzi. Samokontrola pozwala czasami uczynić rzeczy, których człowiek by się obawiał, musiał ją posiąść. 

- Panie, wojna...

- Woja może poczekać - powiedział, ponieważ sam się już poddał. 

Noc zastała jego umysł na powrót w płomieniach, tylko kiedy na nią spojrzał. Była tu, jej wzrok zagadka, którą chciał rozwiązać, aby się od niej uwolnić. Będzie go dręczyć, dopóki tego nie zrobi. Uśmiechnęła się, urokliwie i niewinnie na pierwszy rzut oka, ale on wiedział, że odczytała w tamtej chwili jego myśli. Czuł nawet, że znała moment, w którym związała jego dłonie i miała go przed sobą na kolanach, że chciała, aby on, król, był jej poddanym. 

Wiedziała, kiedy zarumieniona z ogromnymi oczyma robiła to samo, co tego dnia w łaźniach.

- Mój władco.

Zaśmiał się. To brzmiało tak ironicznie. Podeszła do niego, a on wziął wszystko co chciała mu dać i nie więcej. To ona miała kontrolę. Jego myśli i ciało znajdowały się w rozgorączkowanym amoku, ledwie widział co się wokół niego dzieje. Światła świec stawały się mętne. Jego umysł ciężki, kiedy ciało lekkie. I słyszał tylko szum swojej krwi w żyłach i bicie własnego serca. Jej ciepło otaczało go ze wszystkich stron, chciał, aby mu towarzyszyło, dawało mu spełnienie. Czuł, że rozpłacze się, jeżeli go opuści. 

Zamknął oczy, wiedząc, że powinno jej już przy nim nie być kiedy otworzy, ale zdając sobie sprawę z faktu, że doprowadzi go to do łez. Jego, króla, który posiadł już wszystko co ziemskie, a  tej nocy doświadczał przyjemności, która nie pochodziła ze świata, który znał. 

Otworzył oczy.

Jego umysł stał się pogorzeliskiem wszystkich myśli, jakie kiedykolwiek znajdowały w nim swój dom. Pozostała tylko ona, ponad popiołami nieważności i małości. Był królem. Czy był zanim ją spotkał? Królem czego tak właściwie? Królem nieistoty, jaką było wszystko co go otaczało, zanim nie otoczyły go jej ramiona. Był władcą niczego. Nie czuł się, jak król, dopóki jej nie ujrzał, wybrała go, wiedziała, wybrała go na monarchę. Pozwoliła mu nim być.

Spotkał wzrok jej brązowych oczu, spokojny i jednostajny. Przeszedł go dreszcz. Czuł się przy niej tak bardzo ludzki. Wyglądała, jakby nie potrzebowała snu, jak posąg, żywy i ciepły. Monumentalny, symbol czegoś, czemu należało oddawać cześć.  Mógł stwierdzić, że go obserwuje, choć jej spojrzenie przeszywało go na wskroś i wydawało się też, że widzi poza nim. Wiedział też, że się uśmiecha, choć wargi były zamknięte i zupełnie zrelaksowane. Szydziła sobie z niego, leżąc na kiedyś jego łożu, w kiedyś jego komnacie i w kiedyś jego pałacu. Wraz z nim posiadła wszystko, co on wcześniej miał, a po jej postawie, mógł stwierdzić, że jest jej mało. 

Wszystko, co posiadał tak naprawdę zawsze pochodziło od niej. Uśmiechnął się lekko, kiedy pozwoliła mu przysunąć się bliżej. Poczuł jej wargi na swojej szyi. Zapłakał. Zasłonił oczy oboma dłońmi i  szlochał wciąż, ponieważ nie wydawało mu się w tamtym momencie, że mógłby kiedykolwiek przestać. 

Było za późno na cokolwiek. Zdał sobie sprawę, że zagadka nie miała rozwiązania, a niewola nie ma końca, gorzej, dzień za dniem jest coraz dotkliwsza, zwiąże go i zostawi na jej łasce. Pozbawi głowy, godności, korony. 

Łzy leciały mu z oczu, a on czuł niewypowiedzianą radość z faktu, że może być człowiekiem w ten sposób. 

Wzięła jego obie dłonie w swoje własne i przycisnęła do piersi tam gdzie miała serce, poczuł, jak bije. Była ciepła i żywa, a uśmiech kwitnął na jej niewzruszonych wargach, widoczny w oczach, w których znalazł również litość. 

- Możesz mi powiedzieć - powiedziała, ale nie zauważył, kiedy poruszyła ustami. Popatrzył na jej pierś, wydawało się, jakby samo serce, źródło tego ciepła, do niego przemawiało.

Była czymś wielkim. Nie potrzebowała ludzkich sposobów. Rozumiał ją bez jednego słowa, zakochał się w dźwięku, jaki miała jej dziwna mowa. Ta kobieta mówiła całą sobą, czuła i wiedział, że go kocha.

W sposób w jaki stwórca kocha swoje własne dzieło. Należał do niej w tamtej chwili i czuł, że należy już na zawsze.

- Kocham cię - powiedział - Jestem twój.

- Wiem - odpowiedziała i puściła jego dłonie, ale pozwoliła mu je zostawić w miejscu, w którym się znajdowały. 

Przytulił kolana do piersi i przysunął się do niej. Wciskając twarz w jej szyję, oparł czoło na ramieniu. Łzy nadal leciały mu z oczu, ale były nieme, nie miały już jego szlochu. Kochał te łzy, były jego uczuciem, wycierał je teraz o jej ciemną, skąpaną w blasku jednej dopalającej się świecy, skórę. Przejechała palcami przez jego loki, a on poczuł w jej ramionach bezpieczeństwo, którego nie czuł i nie poczuje nigdzie indziej, był tego pewien. 

Jej oczy zdawały się wiedzieć wszystko o rzeczach, do których on nie miał dostępu, ale był ich częścią. Urodził się przed chwilą, podobnie, jak przed chwilą umarł. Ona znała jego każdy jeden szczegół, była z nim odkąd powstał. Dzięki niej. 

Nie czuł już na sobie kajdanów. Jeszcze przed chwilą chciał się uwolnić. Teraz chciał utonąć. Położył się na plecach i popatrzył w pokryty kolorową mozaiką sufit, przedstawiający sceny z życia na dworze. Jego poprzedniego życia. Potem spojrzał na swoją lutnię, porzuconą, kiedy upuścił ją na podłogę wraz z momentem pojawienia się Kobiety w tym miejscu.

Kobieta była to. Wydawała się teraz, jak jedyna, jaką spotkał, a zarazem czuł, jakby spotkał wszystkie. Nie poznał żadnej. Były tajemnicą, zagadką, która miała w sobie coś ze świętości, o której kiedyś słyszał, ale dużo bardziej. 

Wstyd, grzech czy zło już dłużej nie istniało. Nie miało znaczenia kim była i skąd pochodziła, ale to, ze była Kobietą. 

Dopiero co go stworzyła. Czuł się nowy i zupełnie bez skazy. Poddaństwo, wojny, cudze żony, już nic nie było dla niego ważne.

Przyłożył nadgarstek do oczu, aby je zasłonić, wyszeptał:

- Bóg jest Kobietą.

I z tym czuł, że wiedział już wszystko co powinien wiedzieć. Wystarczająco.


+ jestem zakochana w Ariana Grande, a jej nowy utwór to !!!! konceptualnie i wizualnie tak. użyłam trochę biblijnego Dawida i jego sytuacji z Batszeba, bo wydawało mi się, ze pasuje, ale nie użyłam imion, ale się przyznaję, żeby nie było. dobra. dzięki za czytani!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top