[5] Anker
Miłość jest luksusem, na który możesz sobie pozwolić dopiero wtedy, kiedy twoi wrogowie zostaną wyeliminowani.
Do tego czasu wszyscy, których kochasz, to zakładnicy, wysysający ciebie odwagę i nie pozwalający ci podejmować rozsądnych decyzji. -Card Empire, Orson Scott
*-Idziemy na górę? -Zapytałam się Nash'a, kiedy na ekranie pojawił się czarny ekran.
Razem z Cam'em i Allie oglądaliśmy komedie romantyczną i prawie na niej usnęłam.
-Tak. -Chłopak wsunął ręką pod moje kolana, a drugą położył na plecach i uniósł mnie do góry.
-Mam nogi!
-Ale za ładne do chodzenia.
-Rozumiem, że od dzisiaj będziesz mnie zawsze nosił Hamilton?
-Jesteś na mojej łasce Polaczku. -Wysunęłam w jego stronę język i pozwoliłam mu wejść spokojnie po schodach. Stopą otworzyłam drzwi i Nash przeniósł mnie przez próg i położył wygodnie na łóżku.
-Nie chce mi się spać.. -Jęknęłam. Przekręciłam się na brzuch i z dołu przyglądałam się chłopakowi.
-A, kto powiedział, że dam Ci spać. -Brunet zsunął z siebie bluzkę i ponownie zbliżył się do łóżka.
Usłyszałam mocne walnięcie i chłopak zaraz złapał się za stopę, wykrzywiając twarz w bólu. Zeskoczyłam szybko z łóżka i nachyliłam się nad nim.
-Co tam jest? -Nash złapał za pudło z wielkim L na środku i posłał mi zdziwione spojrzenie.
-Mam to mamie odesłać. L to polski skrót od słowa wysyłka.. -Skłamałam. Chłopak i tak nie zna polskiego, więc to kłamstwo nie wyjdzie na jaw.
Pchnęłam karton z powrotem i czekałam aż Nash wymasuje sobie stopę.
Tak uroczy moment zepsuł nam Lucas.. Powinnam już dawno wyrzucić te kartony, ale one w jakiś sposób były moim wspomnieniem ostatnich miesięcy. Tego jak się bawiłam, jako chłopak i wiedziałam, że w każdej chwili mogę wrócić do mojego przebrania.
-To, co z naszym romantycznym wieczorem?
-Nadal będzie trwać. -Nash pociągnął mnie na siebie.*
Zdawało mi się, że nadal słyszę nasze śmiechy gdzieś w ciemnym zakamarku mojej głowy. Coś jak wytarte wspomnienie raz po raz odwiedzające moje myśli.
Tylko one utrzymywały mnie przy zdrowych zmysłach. Mogłam się ich trzymać jak kotwicy, która kazała mi pozostać na miejscu i mieć nadzieję.
Kotwica.
Moją był Nash.
-Idziesz coś zjeść? -Z żywszym entuzjazmem niż przez ostatnie tygodnie pokiwałam głową i poszłam za Matt'em do kawiarenki.
Zdziwiło mnie, że na korytarzu nie spotkałam Margo, ale pomyślałam, że odwiedza ją ktoś z rodziny i dlatego nie może porozmawiać ze mną chociażby przez chwilę.
Margo była często odwiedzana przez wnuki, które na okrągło pytały się jej, kiedy wyjdzie i czy może pojechać z nimi nad morze czy w góry. Mimo, że zawsze była ta sama odpowiedź „Jestem za stara na takie podróże." To i tak dzieci pytały się za każdym razem. Często przywozili jej jakieś znaczki lub pluszaki z podróży, zapewne byli bardzo bogaci.
Pochłonęłam mięso bez smaku z groszkiem i pieczonymi ziemniakami. Wszystko to zapiłam kompotem i czekałam aż Matt z niesmakiem dokończy swoja porcję.
Byłam już względnie przyzwyczajona do tych dań i bez marudzenia pochłaniałam wszystko, co miałam na tacy.
-Kian urządza urodziny w tym tygodniu. -Matt rzucił od niechcenia. Nie zdziwiło mnie to, bo chłopaki nie byli najlepszymi kumplami, mimo to spędzali ze sobą dużo czasu, ale fakt, że chłopak jest w śpiączce, nie zabrania nikomu imprezować.
-Nie mam ochoty..
-Musisz w końcu wyjść. -Kolejny monolog ciemnego blondyna właśnie się rozpoczął. Jak zawsze powiedział o tym, że jestem chuda i blada, chodzę od domu do szpitala, zaniedbuje obowiązki i znajomych.. Powtórzył wszystko ze dwa razy i zakończył jak zwykle: -Mam nadzieję, że to przemyślisz.
Może miał racje? Sama już nie wiem..
Często mi się zdarzało myśleć, jakby wyglądała moja impreza bez Nash'a, a Kian był moim przyjacielem, który tak bardzo mnie wspierał, więc nie mogłam przegapić jego urodzin.
-O, której to jest? -Matt wybałuszył oczy.
-18, w piątek.
-Okej. -Wstałam od stołu i windą ruszyłam na górę.
Postanowiłam zajrzeć do Margo, bo ponownie nie zauważyłam jej na oddziale i miałam złe przeczucia, co do tego.
Kiedy weszłam na sale starsza kobieta leżała na łóżku i tempo wpatrywała się w sufit.
-Margo? -Zauważyłam jak lekko drgnęła.
-Oj kochanie wystraszyłaś mnie.
-Przepraszam. Coś się stało? -Podeszłam bliżej jej łóżka i usiadłam na stołku.
-Pani Linerol odeszła dzisiaj rano. -Złapała mnie za dłoń. -Mówi się, że w tym wieku oswajamy się ze śmiercią, ale kiedy jest ona tak blisko nas spotyka nas szok. Jesteśmy, na co dzień w szpitalu i wydaje się, że tutaj jest trudniej umrzeć niż w domu.
-Tak mi przykro Margo.
-To nic złotko. Linerol miała dobre życie. Po prostu to było dla mnie zaskoczenie.. Jeszcze wczoraj kłóciła się ze swoim mężem o kanał, który mają oglądać.. -Delikatnie uniosła kąciki ku górze. -A co u Hamiltona?
-Nash'a. -Zaśmiałam się. Tak dawno nikt go tak nie nazywał. -Przenieśli go do innej Sali.
-To dobrze?
-Chyba tak. -Posłała mi ciepły uśmiech. -Dziś podali strączki fasoli. Musisz iść wcześniej, bo Stefan wszystko wybierze.
-Wiedziałam! -Margo uniosła się ze swojej leżanki i wsunęła stopy w ciepłe bambosze. -On zawsze to robi! -Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. -Wybacz, ale uciekam. Może do jutra dojdę. -Mruknęła i zniknęła za drzwiami.
Sama wstałam i wróciłam do pokoju z 99 na drzwiach.
a/n:
jutro nic nie dodam, ale może pojutrze :D
zaczynają się kartkówki i mam chyba 3 razy do 15:20 ;-; kill me.. a wtorki są najgorsze..
do następnego!
czytasz? zostaw po sobie ślad xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top