[16] Welcome




"Przeszłość ma mroczną jest,
Przyszłość mgłą spowita
dziś dzień jes­tem pewien
z Tobą chcę powitać."

To chyba jest najlepszy dzień w moim życiu.

Dzisiaj mieliśmy wrócić do domu. Razem.

Nash właśnie skończył zbierać swoje drobne rzeczy, które jego mama przyniosła do szpitala. Chłopak złożył ostatni podpis na karcie i już był wolny. Wolny ze mną.

Nash z szerokim uśmiechem na ustach i z torbą na ramieniu wsiadł do windy, której ja osobiście miałam nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć.

Kiedy w końcu zjechaliśmy na ostatnie piętro, Nash złączył nasze dłonie i razem opuściliśmy metalową puszkę.

Przeszliśmy obok recepcji, gdzie siedziała wredna pielęgniarka i aż nie mogłam powstrzymać się od chytrego uśmiechu, kiedy spojrzała się na nasze dłonie.

Tak właśnie suko, on był mój.

Kiedy wyszliśmy przez szklane drzwi, chłopak na chwilę puścił moją rękę i torbę zawierającą stertę ubrań i zaciągnął się świeżym powietrzem, (jeżeli powietrze niedaleko drogi szybkiego ruchu można nazwać czystym).

-Chyba nie zdawałem sobie sprawy jak za tym tęskniłem. -Brunet lekko przymknął oczy i wyciągnął głowę do słońca ledwo widocznego zza puchatych chmur. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, kiedy w Los Angeles zawitała zima. Zima..  Spędziłam już kilka zim tutaj i mogę powiedzieć, że pogoda w LA nawet w grudniu jest zbyt piękna. Teraz jest może z 15 stopni i dla Nash'a musi to być masakra, kiedy mi nadal jest za gorąco. -I już się nie mogę doczekać aż coś mi ugotujesz. -Zaśmiał się pod nosem.

-Zapnij lepiej kurtę. -Chłopak wykonał polecenie i wrócił po mnie.

-Wracajmy już. -Pokiwałam głową i poprowadziłam go do mojego samochodu.

Było trochę mgliście, ale nie zbierało się na żaden deszcz, więc byłam spokojna o jazdę z chłopakiem. W końcu nie zamierzam iść do domu na pieszo, a chłopak w swoich podartych jeansach tym bardziej..

Tęskniłam za śniegiem. Bałwanami, śnieżkami, krajobrazem pokrytym puchową poduszką. W takie dni nawet kakao smakowało lepiej. A tutaj mogłam jedynie liczyć na kilka kropli deszczu.. Gdyby nie Nash już dawno wyjechałabym do chłodniejszego miejsca. Uwielbiam zakładać moje płaszczyki czy dłuższe buty, a tutaj rzadko miałam okazję do takiego ubioru. Miałam chyba tylko jeden sweter, bo resztę zostawiłam u mamy.. Po co miałabym tu tachać moją pokaźną kolekcje, skoro leżałaby bezczynnie, a tak to mama ma radochę, że może się odmłodzić..

Dotarliśmy już pod dom, gdzie paliło się jedno światło w kuchni. Czyli Allie musiała wpaść do domu i wszystko jej się udało.

-Pomóc Ci?

-Lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku. -Nash przewrócił oczami i wyskoczył z samochodu, a potem z tylnego siedzenia wziął swoje rzeczy. -Nie możesz traktować mnie jak dziecko.

-Ja wiem.. Po prostu się martwię. -Zrobiłam minę zbitego psiaka, aby zmarszczka na czole chłopaka szybko zniknęła.

-Wiem. -Brunet zarzucił rękę na moje ramiona i przeszedł podjazd. Wiatr zaczął coraz bardziej szaleć i pozostawił na mojej głowie szopę. Z kieszeni wyjęłam klucze i szybko znalazłam się w ciepłym przedpokoju. Ściągnęłam buty rzucając je na bok i pozwoliłam chłopakowi wejść pierwszemu.

-Niespodzianka! -Kilkanaście osób wyskoczyło zza mebli i ścian. W tamtym momencie moje serce na chwilę przestało bić ze strachu, ale zaraz razem z chłopakiem zanieśliśmy się śmiechem. Oczywiście moje zaskoczenie było udawane i miałam nadzieję, że chłopak się nie zorientuje.

-Skąd wiedzieliście?

-Twoja mama nam powiedziała debilu, bo ty nie miałeś zamiaru! -Matt podszedł, jako pierwszy i poklepał mojego chłopaka po plecach. -Witaj w domu.

Uśmiechnęłam się pod nosem na jego słowa.

To było piękne, że mimo wszystko najbliżsi Nash'a nadal o nim pamiętali i po moim telefonie zebrali się tutaj, aby go przywitać. Chłopak rzucił torbę w kąt pokoju i wszedł w tłum, gdzie każdy przytulał go, klepał po plecach czy mówił mu miłe słowa.

W salonie znalazło się też miejsce dla mojego taty z siostrą i jego dziewczyny oraz mamy Nash'a i jego sporego rodzeństwa. Chłopak, mimo, że rozmawiał z nimi w szpitalu to podszedł do nich i ponownie uściskał każdego po kolei.

-Dziękuję wszystkim za przyjście. To wiele dla mnie znaczy i naprawdę nie spodziewałem się takiego powitania. -Nash głęboko odetchnął. -Naprawdę jesteście wspaniali.

-Więc opijmy to! -Cameron krzyknął i otworzył butelkę szampana stojącą na stoliku obok niego.

-Jak tak prosisz! -Nash złapał z kuchni kieliszki i przyniósł je. Ja poszłam po kolejną turę i czekałam aż zostaną napełnione.

-Więc wznieśmy toast! -Kiedy każdy już miał kieliszek, Allie uniosła swój do góry i zaczęła mówić. -Wszyscy cieszymy się z twojego powrotu Nash. Mam nadzieję, że będziesz dzisiaj grzeczny z Ann. -Puściła mi oczko, a ja oblałam się rumieńcem, chociaż trzymałam poważną postawę.

-Tego nie może obiecać. -Cam stojący obok brunetki, przysunął ją do siebie i pocałował w polik, ciesząc się przy tym jak dziecko.

-Nie mogliśmy się doczekać aż się obudzisz, więc dziękujemy Ci, że postanowiłeś to zrobić. -Wszyscy zaczęli się cicho śmiać. -Teraz już się nas nie pozbędziesz. -Allie uniosła kieliszek jeszcze wyżej i wszyscy powtórzyli jej gest jak w zabawie Simon mówi i upili (włącznie ze mną) łyk szampana.

-Mówiłem Ci już jak bardzo nie lubię szampana? -Nash szepnął mi do ucha.

-Kilka razy. -Cmoknęłam go w polik. -Ale ja o tym nic nie wiedziałam, więc to nie moja wina. -Uniosłam ręce w geście obronnym.

-Tak jasne. -Nash mrugnął do mnie i ponownie przyjrzał się swoim znajomym. 

-Witaj w domu.

a/n:

no i dodaje rozdział :D późno w nocy, ale wtedy mam najlepszą wenę :D

już wczoraj nad nim siedziałam, ale jakoś szło mi mozolnie :/ mam nadzieję, że wam się podoba :D i następny będzie w kolejny weekend, bo nie ma mnie jutro w domu, potem tydzień pełen nauki i zero czasu dla mnie :c no chyba, że będzie dużo głosów to może was zaskoczę i dodam coś w niedzielę xx za ostatnią nieobecność xd

do następnego <3

czytasz? zostaw po sobie ślad xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top