Rozdział 9. Błagam, nie rób nic głupiego.
Od samego rana, od momentu, w którym obudziłam się, zaczęłam kombinować, jak mogłam przemycić do szkoły jego marynarkę. Oczywiście, mogłam wejść bez swojej, udając, że ta, którą miałam w ręku, należy do mnie, ale mogłabym się w ten sposób małomyślnie wystawić na pożarcie rekina - przewodniczącej szkoły, która miała za zadanie pilnować nas, byśmy chodzili w kompletnym mundurku. Tak więc tamta opcja odpadała. Mogłam zachować się, jak jakiś terrorysta, spakować ubranie w jakąś paczkę i wrzucić do śmietnika, a po tym napisać do niego SMS'a z zastrzeżonego numeru. Mogłoby być to śmieszne... jak i cholernie żałosne. Finalnie postanowiłam, że złożę ją w kostkę i wrzucę do plecaka.
Marynarek chyba nie powinno się składać w kostkę – pomyślałam, rozkładając ubranie na łóżku. Było strasznie pogięte. Cóż, to już nie była moja sprawa.
– Co by tu z tobą zrobić, śmierdzielu – zwróciłam się do granatowego materiału, który wciąż pachniał, jak właściciel.
Z toaletki chwyciłam flakon z moimi perfumami i nie żałując ani kropelki rozpyliłam je na ubraniu. Ja męczyłam się z jego zapachem, teraz niech on pomęczy się z moim.
Dumna z siebie, wrzuciłam poperfumowaną marynarkę do plecaka, wciskając ją w wolną przestrzeń między książkami i pobiegłam do korytarza, w biegu zasuwając plecak.
Droga do szkoły minęła mi tak, jak zwykle. Wolnym krokiem szłam na przystanek, a kiedy okazało się, że spóźniłam się na autobus, przyśpieszyłam. Co jakiś czas mocniej stąpnęłam w jakąś kałużę po nocnym deszczu, przez co moje trampki były przemoczone. Ale to nic. Grunt, że mój pieprzony mundurek był nieskazitelnie czysty i prosty. No może oprócz krzywo zawiązanego krawata i opuszczających mi się co chwila podkolanówek. Ale pieprzyć je.
Ludzi - z resztą tak samo, jak zawsze - było już dość sporo o tamtej godzinie. Nauczycieli również. Na korytarzach zaczynały się tworzyć małe korki, a ludzie co jakiś czas krzyczeli na siebie, by się przesunąć, bo spieszą się na lekcje. Normalka. No, przynajmniej myślałam tak do pewnego momentu.
– Ej! Ferguson, gdzie masz Simpsona? – Krzyknął ktoś z grupy, jaka zebrała się po lewej stronie szafek. – W końcu dałaś mu dupy i przestał za tobą łazić?
– A może nie dałaś mu dupy i chłopak odpuścił? – Dodała druga osoba.
O co im, do chuja, chodziło?
Zmarszczyłam brwi i posłałam im pytające spojrzenie. Może mnie z kimś pomylili? Nie, to absolutnie odpadało, skoro zawołali mnie po nazwisku. O co chodziło?
– Grunt, że wreszcie skończył z nią – ktoś zachichotał.
Nigdy nie obiecywałam Gavinowi czegoś więcej niż przyjaźń. Kumplowaliśmy się już parę ładnych lat i (raczej) żadne z nas nie planowało tego zepsuć.
W tamtym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że ludzie, z którymi chodziłam do szkoły, byli ostro powaleni.
– Zobaczycie, że zaraz zacznie się kurwić z kimś innym, żeby mieć za co utrzymać się z matką. To pewnie jest w ich genach.
No i wtedy przesadził.
– Coś ty, kurwa, powiedział? – W sekundzie poderwałam się z miejsca, w którym stałam i chwilę później trzymałam już za poły marynarki bruneta o błękitnych oczach. Miałam ochotę go zamordować, czekałam na jakiekolwiek słowo, które wypłynęłoby z jego ust, by uderzyć go. Ten jednak się nie odezwał. – No mów! Język ci raptem w dupę wpadł?!
Nagle oświeciło mnie. No jasne!
– Nie wiem, jakich głupot narozsiewała Clark, nie obchodzi mnie to, ale nie masz, kurwa prawa ani ty, ani nikt z tej zapyziałej szkoły obrażać mojej matki, rozumiesz mnie, Williams? – Chwyciłam mocno za jego podbródek i wbiłam w niego paznokcie. – Spróbuj powiedzieć o niej, chociażby słowo, a przysięgam ci, że dyrektorka dowie się, kto sprzedaje zioło. Wypierdolą cię stąd, obiecuję ci to.
A może jednak to nie Clark pieprzyła te głupoty? Może wymyślił je Gavin? Albo Graham? To byłoby zupełnie w stylu Grahama. Tylko taki burak i ćwok bez honoru mógłby zacząć rozsiewać tak wyssane z palca plotki.
Wreszcie puściłam chłopaka, który lekko pobladł i odwróciłam się w przeciwną stronę, niż początkowo miałam się udać. Musiałam wyjść na dwór i gdzieś zapalić. W dupie miałam wtedy Douglasa i jego możliwą naganę od przewodniczącej. Szybkim tempem przemierzałam korytarze St. Gilbert High School, aż w pewnym momencie przechodząc koło jednych drzwi, kątem oka zauważyłam, jak drzwi uchylają się, a zza nich wyłoniła się ręka przyozdobiona srebrnym zegarkiem i niebieską bransoletką ze sznureczka. Pierdolony Douglas Graham. Jego palce, na których znajdowało się kilka sygnetów, nieprzyjemnie wbiły się w moje przedramię. Wtedy wszystko działo się tak szybko, że mój mózg nie nadążał z rejestrowaniem tego. Nim się obejrzałam, stałam już w ciemnym pomieszczeniu ze starymi szkolnymi gratami, a Douglas zamykał drzwi kluczem, który nie wiem skąd miał.
– Co ty odpierdalasz, Graham? – Warknęłam, wyrywając się z jego uścisku.
– Masz moją marynarkę?
– Cholera, zapomniałam – udałam idiotkę i podrapałam się po szyi.
– Nawet nie żartuj sobie, Ferguson. Nie mogę mieć w tym roku żadnej nagany, kumasz? Nie wiem, skąd teraz wstrząśniesz ją, ale...
– Jezus, nie spinaj się tak – jęknęłam i zaczęłam grzebać w plecaku, by ostatecznie wyciągnąć jego własność. Chłopak już wyciągał do niej ręce, jednak ja odsunęłam od niego swój tornister. – Podziękuj najpierw ładnie.
– Dziękuję – szepnął, a jego słowa były niemal niesłyszalne.
– Powtórz, bo nie słyszałam – droczyłam się z nim.
Jego szczęka zacisnęła się, uwydatniając się jeszcze bardziej niż zwykle. W jego brązowych ślepiach widziałam chęć mordu, pomimo słabego światła rzucanego przez zabrudzone małe okienko. Widziałam, że ledwo trzymał swoje nerwy na wodzy. Irytowałam go jeszcze bardziej niż on mnie. O ile to było jeszcze możliwe.
Posłałam mu wredny uśmiech i odrzuciłam swoje rude, lekko pofalowane włosy na plecy, po tym, jak ponownie wrzuciłam ubranie do plecaka. Jednak mój niewielki uśmiech wzniecił pożar z niewielkiego płomyczka. Grahamowi wtedy puścił nerwy. Złapał palcami za moją brodę i boleśnie zaczął ściskać brzegi mojej żuchwy. Bolało mnie to, jak jasna cholera, jednak nie chciałam dać mu satysfakcji, że to mnie rusza. Stałam więc twardo, patrząc mu się w oczy. Miałam nadzieję, że nie mógł z nich niczego wyczytać, szczególnie bólu.
Pieprz się, Graham.
– Co, ciężko ci powiedzieć to głośno? Jesteś aż tak niewychowanym chamem? – Warknęłam.
– Naprawdę żałuję, że cię nie udusiłem kiedyś na nocowaniu w podstawówce. Przysięgam ci, że kiedyś to zrobię i nie będzie mnie obchodzić, ile będę siedzieć we więzieniu.
– Proszę bardzo, droga wolna. Masz idealną do tego okazję. Jesteśmy tutaj sami, jest ciemno, z daleka od innych, prawdopodobnie nikt nas nie usłyszy. Zapewne jest tutaj jakiś przedmiot, idealny do tego, by mnie udusić albo zabić. Próbuj, masz moje pozwolenie – szepnęłam, a ton mojego głosu wydawał się jakoś dziwnie pewny. Wiedziałam jednak, że nie zrobiłby mi krzywdy. Był zbyt wielkim frajerem i tchórzem, by chociażby dać mi w twarz. Jego bycie groźnym chłopcem kończyło się na bolesnym chwycie i pustych pogróżkach.
Taki był przecież Douglas Graham. Mocny w mordzie, słaby w czynach.
W pewnym momencie stało się coś, czego się nie spodziewałam. Douglas wydawał się wahać. Zastanawiał się. Nie miałam pojęcia nad czym. Czyżby naprawdę analizował moją propozycję? Przecież ja nigdy nie mówiłam niczego serio. Moje słowa były przesiąknięte sarkazmem. Nie mógł ich wziąć na serio. Nie teraz. Serce zaczęło mi się obijać o żebra. Boże, jaka ja byłam bezmyślna! Natychmiast wyszarpnęłam się z jego uścisku i chciałam, jak najszybciej się stamtąd wynosić. To już przestawało być śmieszne. Zrobiłam dwa kroki w tył. Okazało się, że o dwa za dużo. Przez przypadek kopnęłam w jakieś stare metalowe wiadro, które przewróciło się i upadło na płytki, robiąc przy tym niemały hałas.
– Kurwa – szepnęłam pod nosem, spoglądając na przedmiot.
– Panie Smith, mógłby pan zajrzeć do magazynu? Wydaje mi się, że szczury znowu pojawiły się i buszują tam – zza drzwi usłyszeliśmy głos którejś z woźnych. Już w tamtym momencie mogłam stwierdzić, że mieliśmy porządnie przesrane.
Klamka poruszyła zaraz obok łokcia blondyna, a my z przerażeniem w oczach spojrzeliśmy w jej stronę. Gdyby nie to, że jakimś cudem chłopak zamknął nas tam na klucz, zapewne w tamtym momencie musielibyśmy się już porządnie tłumaczyć, dlaczego oboje zamknęliśmy się w starym i ciemnym kantorku, tylko we dwoje. Tamta sytuacja była tak cholernie dwuznaczna, że aż żałosna. Potem usłyszeliśmy tylko brzęczenie kluczy. Smith próbował otworzyć zamek.
– Chodź tu – szepnął cicho brązowooki i pociągnął mnie za sobą w stronę starej szafy, na której wciąż stały jakieś rozwalające się pomoce naukowe z biologii. Okazało się, że mieliśmy się wcisnąć w szczelinę między meblem a ścianą.
– Nie ma opcji, że się tam zmieszczę! – Pisnęłam, zapierając się nogami.
– To wciągnij cycki. Zamknij się i chodź – fuknął nieprzyjemnie.
Pięćdziesiąt centymetrów wolnej przestrzeni okazało się O WIELE za małe dla nas dwójki, byśmy zachowali bezpieczny dystans. Niestety musiałam stać bardzo blisko niego, by szafa zasłoniła nas oboje, przez co stykaliśmy się ramionami. Miałam ochotę zwymiotować.
– Przysuń się jeszcze trochę, widać twój cień z boku – powiedział, po czym przerzucił mi rękę przez ramię i docisnął jeszcze bliżej siebie. Moja twarz była niemal wciśnięta w jego szyję, a jego powietrze wypuszczane przez nos uderzało w moje czoło. Byłam już na granicy wybuchu.
W tym samym czasie usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Idealnie zdążyliśmy.
– Błagam, nie rób nic głupiego – szepnął, błagalnym tonem. – Chociaż przez dwie minuty.
Jeszcze raz dmuchniesz mi w czoło, to przysięgam, że ci coś zrobię – pomyślałam wściekła, gryząc przy tym usta.
– Odsuń ode mnie swój nos, bo ci go odgryzę – warknęłam.
– A ty swój z mojej szyi, bo to też nie jest przyjemne – już miałam się odsunąć, kiedy chłopak zsunął swoją dłoń na moje biodro i zacisnął na nim delikatnie palce. – Nie ruszaj się, bo nas wydasz.
W czasie, kiedy my próbowaliśmy nie pozabijać się za szafą, woźny najwyraźniej szukał szczura.
– Tutaj jesteś sukinsynu! – Wrzasnął w pewnym momencie Smith. – Glorio, znalazłem tego szczura!
– Szczur?! – Pisnęłam niespodziewanie.
– Cśśś – szepnął, lekko muskając ustami moje ucho. Ciepłe powietrze owiało moją skórę, powodując, że przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– Zawołaj Jerry'ego, a ja pobiegnę po klatkę, żeby go tam wrzucić! – Krzyknął do woźnej, po czym wybiegł z pomieszczenia.
– Dawaj, Ferguson, musimy się stąd, jak najszybciej ulotnić – dość szybko zaczęliśmy wycofywać się z naszej kryjówki, ciągnąc za sobą plecaki, by po kilku sekundach wyjść na bardziej otwarty teren. Chłopak chwycił mnie za przegub i zaczął biegiem robić slalom między gratami.
Błagałam, by ten beznadziejny dzień się skończył.
Wybiegając na korytarz i próbując uciec na dwór, o mało nie zabiliśmy się na zakręcie przez ślizkie płytki. Jeszcze tego mi brakowało, bym wybiła sobie jedynki. Dopiero kiedy znaleźliśmy się na dworze i staliśmy pod starym klonem, z którego spadały żółte liście, poczułam ulgę. Wyszarpnęłam swój nadgarstek z jego ręki i usiadłam pod drzewem. Nawet nie wiedziałam czy lekcje się już zaczęły, czy nie. Możliwe, że tak, a może po prostu uczniowie uciekli stamtąd, kiedy usłyszeli, że w graciarni jest szczur i nikt nie chciał, by ten przebiegł im koło nóg. W sumie też bym się stamtąd ulotniła.
Byłam cholernie ciekawa, w jak opłakanym stanie są moje włosy, ponieważ te należące do blondyna wyglądały, jak ptasie gniazdo. Żaden włos nie układał się tak, jak zazwyczaj. Kilka kosmyków opadło mu na czoło, a chłopak próbował je dmuchnięciem doprowadzić do porządku albo chociaż, by nie łaskotały go.
– Już nigdy więcej ci nie pomogę, przysięgam. Co więcej, jeśli taka sytuacja się powtórzy, to udam idiotkę i od razu wrzucę twoje rzeczy do śmietnika – powiedziałam, odnosząc się do sytuacji z marynarką, którą zostawił u mnie w domu.
– Mogę już ją? – Spytał z wręcz namacalnym cierpiętnictwem w głosie.
– A podziękujesz ładnie? – Spytałam, rozsuwając suwak.
– Zobaczymy – wzruszył ramionami.
Wyciągnęłam granatowy materiał z tornistra i rzuciłam w brązowookiego.
– Masz i się wypchaj – fuknęłam i podniosłam się z wilgotnej ziemi. Chciałam wejść na geografię, jak najszybciej się tylko dało, wciskając przy tym nauczycielowi kit, że wybrałam dłuższą drogę do klasy przez szczura i po drodze się zgubiłam. To nie tak, że zaczynałam mój ostatni rok w tej szkole. Mogłam się przecież zgubić.
– Jaka szkoda, a ja już miałem zaczynać swój godzinny wywód, jak to nie jestem ci wdzięczny.
– Zawsze możesz wysłać mi kwiaty w ramach podziękowań. Adres znasz – oznajmiłam, odwracając się do niego tyłem.
– Ale tak serio, to dzięki – mruknął, podbiegając do mnie. Przewróciłam tylko oczami.
– O mój Boże, Douglas Graham, największy burak i idiota podziękował komuś. Cudowny dzień! – Nawet największy tępak wyczułby sarkazm w moich słowach.
– Nie jestem za często miły, ale to nie znaczy, że jestem niewychowanym chamem, co nie potrafi podziękować takiej szui, jak ty. Moi rodzice próbowali zrobić ze mnie normalnego człowieka. – Na jego plecach już znajdowała się marynarka.
– Przekaż im, że coś im się nie udało.
– Jesteś wredna, wiesz?
– Wiem to.
– I nic z tym nie zrobisz?
– Niby po co? Mnie to pasuje – wzruszyłam ramionami.
– Odpychasz od siebie przez to wielu ludzi.
– Och, serio? Jestem dla ciebie wredna, a ty wciąż leziesz obok mnie. Widocznie nadal jestem zbyt miła, żebyś się ode mnie odwalił.
Douglas milczał, tak jakby analizował moje słowa. A może po prostu miał je w dupie i zamknął się, by nie marnować swojej jakże "cennej" śliny na rozmowę ze mną. Nie to, że mi to nie pasowało. Nawet wręcz przeciwnie. Lepiej dla nas obojga było, kiedy milczeliśmy.
– Szczerze mówiąc, to nie wiem, dlaczego teraz z tobą gadam, ani dlaczego idę. Może mi coś się poprzestawiało w głowie...
– Dopiero teraz się zorientowałeś? – Przerwałam mu.
– ... ale to wychodzi mi tak samo z siebie. Nie mniej jednak nie przejmuj się, przejdzie mi, jak odpadniemy na którymś etapie i nasza umowa się zakończy.
– Nie mogę się już doczekać – prychnęłam.
Serio, nie mogłam się tego doczekać.
Nim się obejrzałam, znajdowałam się już przed drzwiami do sali geograficznej, a Douglas Graham wciąż znajdował się koło mnie. Z tą różnicą, że ja sterczałam, jak idiotka wpatrzona w drewniane drzwi, a on siedział na ławeczce obok. Już miałam nacisnąć na klamkę, ale w mojej ręce nagle zabrakło siły.
Nie, błagam, niech żadna siła wyższa mnie do tego nie zmusza. Proszę.
– A ty nie wybierasz się na lekcje? – Zapytałam, marszcząc brwi.
– Nie. Po pierwsze, to cholernie dziwnie wyglądałoby to, gdybyśmy razem weszli do klasy. Po drugie, miałem mu dzisiaj oddać zaległy referat o skutkach dekolonizacji w XX wieku, ale "niestety" o tym zapomniałem, więc pojawię się dopiero na drugiej lekcji – oznajmił, po czym wyciągnął przed siebie rozprostowane nogi. – Życzę miłych męczarni.
Nie, nie ma opcji, żeby drugi raz w ciągu dwudziestu czterech godzin to samo słowo przeszło mi przez gardło. To jest, kurwa, niemożliwe – moje myśli kłóciły się ze sobą. Rozsądek chciał spuścić poczuciu własnej wartości porządny wpierdziel.
– Ja pierdole – wyszeptałam pod nosem, odwracając się w jego stronę, kiedy rozsądek - niestety - wygrał. – Dziękuję, palancie, że mi pomogłeś i nie zostawiłeś na pastwę losu i szczura w tym idiotycznym magazynku na parterze. Serio, fajnie, że przestajesz być takim skurwielem, dosłownie nie spodziewałam się tego. Ale weź już się z tym uspokój, bo zacznę myśleć, że starasz się być miłym i twoja reputacja skończonego idioty i buraka się psuje. Nie marnuj tak wielkiego talentu – po tych słowach, odwróciłam się i weszłam do klasy, zatrzaskując za sobą drzwi. Tego dnia już nie chciałam widzieć tego blondyna i jego paskudnej mordy. Definitywnie.
– Bardzo przepraszam za spóźnienie, profesorze, ale...
– Siadaj i włóż komórkę do skrzyneczki na moim biurku.
Wyciągnęłam z kieszeni marynarki telefon i ustawiłam ją w drewnianym przedmiocie. Zanim odeszłam od jego biurka, ostatni raz spojrzałam na wyświetlacz telefonu.
Od: Dupek Graham
Obraziłaś mnie dziś tyle razy, że powinienem mieć za to do ciebie żal i to tobie kazać wysyłać kwiatki. W ramach rekompensaty przyjmę również odszkodowanie w postaci pieniędzy. Zastanów się nad moją propozycją, w stu procentach jest poważna. Nie no, dobra, żartuję. Ale serio, jak kiedyś przegniesz pałę, to się odegram na tobie. Nawet nie wiesz, ile mógłbym mieć na ciebie haków, zołzo.
To chyba jest najdłuższy rozdział GAWOS, także sama z siebie jestem dumna.
Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
Tik Tok: doopasheya
~2,5k słów x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top