Rozdział 7. Czy ty zrobiłeś mi herbatę z miodem i cytryną?

Gorąca woda, która spływała na moje ciało, pomogła walczyć mi z nieprzyjemnymi dreszczami oraz zmyć z siebie chociaż w przenośni tamten dziwny i nieprzyjemny dzień. To było cholernie dziwne. Po raz pierwszy tak posprzeczałam się z Gavinem, a po moim domu łaził Douglas Graham i parzył w kuchni herbatę. To naprawdę musiał być sen, bo moje życie było zbyt nudne na takie zmiany.

Po wyjściu spod prysznica otuliłam się grubym, białym ręcznikiem, a włosy zawinęłam w turban. Po wytarciu porządnie mokrego ciała zaczęłam nakładać na siebie bieliznę, miękki sweter w rdzawym kolorze oraz czarne dresy. Na to naciągnęłam grube skarpety w koale. Mało obchodziło mnie to, jak wyglądam i, czy Graham na to w jakikolwiek sposób zareaguje. To był mój dom, więc mogłam chodzić nim nawet w stroju banana i nic to nie powinno go obchodzić. To on był gościem i miał się dostosować.

Mój dom, moje zasady.

Kilka razy przetarłam włosy ręcznikiem i puściłam je, by opadły mi na ramiona i same wyschły. Gdybym potraktowała je suszarką, zapewne wyglądałabym, jakbym miała afro. Tego nie chciałam. Na samym końcu ogarnęłam trochę łazienkę, by matka wchodząc do niej, nie dostała zawału przez panujący tam bałagan. W końcu udałam się do kuchni. Przy wyspie kuchennej siedział blondyn. Jego kurtka oraz marynarka od mundurka wisiały na drugim krześle, zaraz obok mojej mokrej części garderoby. Jego krawat w kolorze marchewkowym wisiał mu luźno na szyi. Obok niego stały dwa kolorowe kubki, z których parowała gorąca herbata. Musiał mnie nie zauważyć, ponieważ tępo wpatrywał się w kubek i bawił się bransoletką zrobioną ze sznureczka.

Odchrząknęłam delikatnie, by dać mu znać o swojej osobie.

– No wreszcie, myślałem, że tutaj zapuszczę korzenie – mruknął, puszczając biżuterię.

– I tak mój prysznic trwał krócej niż wieczność, także ciesz się – fuknęłam i przeszłam obok niego, by oprzeć się tyłem o blat. Nie zamierzałam siadać obok niego przy wysepce i czuć się jakbyśmy byli w kawiarni na jakimś towarzyskim spotkaniu. Przecież przyszedł do mnie po coś.

– Skaczę z radości – odparł, po czym posunął w delikatnie w moją stronę żółty kubek z misiem. – Pij.

Odbiłam się od drewna i chwyciłam kubek w ręce. Ciepła porcelana przyjemnie ogrzewała moje lekko pomarszczone od wody dłonie. Przytknęłam przedmiot z napojem do nosa, lekko powąchałam i popatrzyłam na kolor herbaty.

– Myślisz, że ci tam czegoś dosypałem albo dolałem?

– Jesteś nieobliczalnym idiotom, Graham. Po tobie można spodziewać się wszystkiego. Nie wierzę ci nawet w jednym procencie.

– Słusznie, ale nie bawię się w otruwanie głupich rudzielców, by później je wykorzystać. To nie moja bajka. Zrobiłem ci ją z dobroci mego serca.

– Dobroci twojego... Czego? – Zmarszczyłam brwi, maczając usta w gorącym napoju.

– Ha, ha, ha. Zabawne, po prostu boki zrywać, Ferguson. Naprawdę masz humor na wysokim poziomie.

Czy to... miód?

– Czy ty zrobiłeś mi herbatę z miodem i cytryną? Taką, jaką zawsze robią mamy na przeziębienie? – Spytałam, a jeden z moich kącików ust powędrował ku górze.

– Dobra, nie ekscytuj się tak, bo popuścisz. Siadaj, musimy pogadać – mruknął w porcelanę, kończąc swój napój. Nawet nie wiem, kiedy go wypił.

Chwyciłam jedno z wolnych krzeseł i przeniosłam je na drugą stronę blatu, by siedzieć i patrzeć mu się prosto w oczy.

W te pieprzone brązowe oczy, które miały oblamówkę w kolorze gorzkiej czekolady, chociaż same w sobie były bardziej w kolorze zbliżonym do mlecznej czekolady z bursztynowymi i niemalże czarnymi plamkami.

To brzmiało, jakbym miała na jego punkcie, ale prawda była zupełnie odwrotna. Nienawidziłam się na niego patrzeć. Nie przez to, że był szpetny, bo nie był. Miał dłuższe, blond włosy, które przez wilgoć lekko się kręciły, gęste i równe brwi, tylko brązowe oczy, pełne usta, prosty nos i...

Graham był dupkiem, a ja nie wiedzieć czemu doskonale wiedziałam, jak wyglądał - i to szczegółowo! Na przykład, że pod prawym okiem ma ledwo widoczny pieprzyk.

Cholera.

– O czym mamy rozmawiać, że nie można tego załatwić przez telefon? – Opadłam plecami na twarde oparcie krzesła i założyłam ręce na piersi.

– Jakbyś nie wiedziała, to moje podejście do twojego konkursiku jest bardziej profesjonalne, niż może ci się wydawać.

– No i co z tego? Cieszyć się mam, czy jak?

– Czas pomyśleć przyszłościowo o tym, żeby...

– Daj spokój, Graham. Po zakończeniu się naszego czasu w konkursie nie zamierzam z wami grać. To nie moja bajka, chce tylko spróbować swoich sił. Nie zamierzam spędzać z tobą czasu dłużej, niż obejmuje to nasza umowa. I nie chce też przywłaszczać sobie LIW. To twój zespół i znajomi. Po konkursie rób sobie z tym wszystkim, co chcesz, ale...

– Czemu ty mi przerywasz?! Daj się człowiekowi wypowiedzieć do końca, bo nawet nie wiesz, co chcę powiedzieć, a już wyrażasz swoje zdanie. Zamknij się, kurwa – blondyn zacisnął lewą pięść tak mocno, że aż kostki pobielały mu.

– Nie, żeby coś, ale ty też mi właśnie przerw...

– Zamknij się! Czas pomyśleć przyszłościowo o tym, żeby zebrać małe grono fanów. Musimy robić częstsze próby, by nie wyjść na lamusów. Najgorsze jest to, że nasza odległość od Basila nam w tym nie pomaga i nie mamy przy sobie perkusisty.

– Czekaj, weź wytłumacz to wszystko po kolei, bo nie do końca kumam...

Chyba wyszłam na idiotkę, ale nic nie poradziłam na to, że chłopak mówił tak szybko, a zdania wyglądały, jakby zostały wypowiadane losowo.

Brązowooki zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

Irytowałam go, ale to dobrze.

– Czas wziąć się do roboty, jeśli oboje myślimy nad tym konkursem poważnie. Musimy umawiać się częściej na próby naszą trójką, bo Basil nie ma możliwości codziennie dojeżdżać do Glasgow z Liverpoolu. Musimy też wykombinować skąd wytrzasnąć fanów, którzy będą na nas głosować, gdybyśmy dotarli do występów live, a o naszej przyszłości decydowały SMSy ludzi. Bo kilka wiadomości od najbliższej rodziny i znajomych gówno da. Musimy zacząć grać na jakichś imprezach, w barach i spróbować coś może wrzucać na YouTube'a.

– No i tyle z tej twojej poważnej rozmowy, która nie jest na telefon?

– Tak.

– Boże – westchnęłam. – To była rozmowa nawet na SMSa. Częstsze próby? Spoko i tak nie mam z kim spędzać popołudni, a z matką nie za bardzo lubię siedzieć w domu. Próba pozyskania nowych fanów i tak dalej? Spoko. W czym problem i trudność?

– We wszystkim – przewrócił lekko oczami.

– Właśnie, że nie. Próby co drugi dzień, Basil może przyjeżdżać na nie tylko raz w tygodniu, kiedy będzie mieć czas. Fani? Niech twój ojciec pogada z burmistrzem, przecież się znają. Może załatwi nam występ na jesiennym festynie 16 października? Finał konkursu odbywa się 5 listopada, więc gdybyśmy zagrali na kilku imprezach Halloween'owych w jakichś miejscach to zapewne udałoby się zebrać kilka osób, które zagłosowałyby na nas. Z tego, co pamiętam, to wciąż nie usunąłeś oficjalnego konta LIW na YouTube, prawda? – Pochyliłam się w stronę plecaka i wyciągnęłam z przedniej kieszonki telefon. Odblokowałam go i wyszukałam odpowiednią aplikację, by wpisać w niej hasło "LIW". Od razu wyskoczyło mi ich konto, które - jak się okazało - subskrybuję. – Macie ponad sto dziesięć tysięcy subskrybentów. Wrzucimy kilka cover'ów i konto odżyje. Może to, co zagramy, pojawi się na innych social mediach i to również nas wybije. Graham, ja wiem, że jesteś blondynem i u was z myśleniem nie jest po drodze, ale to były najbardziej oczywiste rozwiązania twoich problemów, które musiały zostać aż obgadane na żywo.

– Ojciec ma w dupie mój zespół, nie pogada z burmistrzem.

– To oboje pogadamy z dyrektorką i może wciśnie nas jako reprezentantów szkoły.

Douglas przez kilka sekund świdrował mnie wzrokiem, po czym odparł:

– Dobra, z tym się zgadzam. Musimy tylko poinformować o naszym planie Verę i Basila.

– No i spoko – wzruszyłam ramionami.

– I spoko.

– Spoko.

– Okej – potrząsnął głową Graham, po czym zaczął zakładać na siebie kurtkę.

Okej? To było dziwne?

– Będę już spadać – powiedział, po czym zaczął kierować się w stronę drzwi wyjściowych.

– Jasne. Dzięki za herbatę – mruknęłam.

– Nie ma za... Czekaj. Czy ty właśnie mi podziękowałaś? – Chłopak miał zdezorientowaną minę.

– Tak? Wiesz, może się nie lubimy i uważam cię za skończonego śmiecia i przegrywa, ale mam jakieś tam maniery i umiem podziękować.

– Jestem pod wrażeniem, nie ukrywam, że nie – prychnął. – Na razie, Ferguson.

Nie odpowiedziałam mu, tylko zamknęłam za nim drzwi, kiedy już wyszedł na zewnątrz. Moja dobroć tamtego dnia została już na niego kilkukrotnie wyczerpana.

Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
~1,3k słów x




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top