Rozdział 62. Uderzył mnie tam, gdzie bolało najbardziej.

Przez kilka chwil czułam się jak gdyby wrosła w ziemię. Stałam, chwiejąc się na boki, czułam, jakby moje nogi były z waty i z największą trudnością utrzymywały ciężar mojego ciała. Wiatr rozwiewał mi włosy, które przyklejały się do mojej twarzy wilgotnej od łez. Wtuliłam się w ciało kobiety, oplatając ją rękoma w pasie. W tym samym czasie wybuchnęła płaczem tak głośnym, że moje serce zostało rozdarte na pół. Zaciskała swoje chude palce na materiale mojej kurtki i lekko kołysałyśmy się na boki.

– Tak mi przykro... – wyszeptałam, a mój głos się załamywał. – Tak bardzo mi przykro.

Pani Graham na krótki moment odsunęła się ode mnie na tyle, bym mogła spojrzeć na jej twarz. Choć spomiędzy powiek wypływały jej potoki łez, to posłała w moją stronę krzywy i smutny uśmiech, gładząc mnie po policzku.

– Mam nadzieję, że jest teraz w lepszym miejscu i czuje się szczęśliwy – po tym zacisnęła wargi, biorąc głęboki wdech. – Kochanie, mam nadzieję, że wiesz, że możesz na nas liczyć, prawda?

Kiwnęłam pośpiesznie głową i pociągnęłam nosem. Wciąż czekałam, aż z głębi domu wyłoni się Douglas. Nie ważne w jakim stanie - bylebym go zobaczyła i aby wiedział, że jestem przy nim pomimo wszystko.

Nie było to spowodowane współczuciem, czy chęcią odwdzięczenia się za to, co zrobił dla mnie wcześniej. Byliśmy przyjaciółmi i chciałam, by wiedział o tym. Tyle razy był dla mnie wsparciem i ja też chciałam nim być dla niego.

Doskonale wiedziałam, jak to jest cierpieć w samotności. Nie chciałam, by ktoś tak mi bliski, jak Douglas przeżywał to, co ja wcześniej. W żadnym wypadku nie mogłam na to pozwolić.

Ustałam na palcach i próbowałam dostrzec wszystko to, co znajdowało się za Anthonym Grahamem. Nic to jednak nie dało. Nigdzie go nie widziałam.

– Jak trzyma się Dou? – Spytałam cicho ze spuszczoną głową, jakbym wstydziła się własnych słów.

– Gówniarz gdzieś zniknął – fuknął pan Graham rozeźlony, zakładając ręce na piersi i odwracając się na pięcie, by wejść do domu.

– To prawda? – Zapytałam, kiedy zostałyśmy same. Matka mojego przyjaciela spojrzała na mnie smutno. – Gdzie jest Douglas?

Ta jednak wzruszyła jedynie ramionami i otarła kolejną łzę z policzka.

– Nie mamy pojęcia – wyszlochała, ukrywając twarz w dłoniach. – W nocy powiadomiono nas o śmierci Bastiana. Douglas, kiedy to usłyszał, zabrał kluczyki od Jeepa i pojechał. Nie odbiera od nas telefonów, jego komórka albo padła, albo jest wyłączona. Wiem, że to już dorosły człowiek, który umie o siebie zadbać, ale to wciąż moje dziecko. Martwię się.

– Rozumiem. Od Very też nie odbierał. Wydawało nam się, że nie pojawił się nawet na chwilę w szkole – tępym wzrokiem wpatrywałam się w miejsce na podjeździe, na którym zazwyczaj stał jego samochód.

Z kieszeni kurtki wyciągnęłam telefon i zaczęłam wystukiwać do chłopaka wiadomości.

Do: Douglas

Proszę, odezwij się.

Rodzice się o ciebie martwią.

Wiem, że masz wyłączony telefon, ale gdybyś jakimś cudem włączył go i natknął się na moje wiadomości, to błagam, daj znać.

Chociaż swoim rodzicom. Bardzo się o ciebie martwią, szczególnie mama.

My też się martwimy.

Mam nadzieję, że wiesz, że możesz na mnie liczyć. Zawsze będę dla ciebie wsparciem, jeśli tylko będziesz tego chciał, Douglasie.

Na werandzie ponownie pojawił się Anthony - tym razem ubrany w ciemnoszary płaszcz. W ręku dzierżył drugi, o kremowym kolorze, który zapewne należał do jego żony. Jego wyraz twarzy ponownie stał się zimny i poważny. Wrócił jego nienaganny wygląd.

– Anne, doprowadź się do porządku, musimy się zbierać i załatwić sprawy dotyczące pogrzebu – powiedział to tak obojętnie, że aż zakłuło mnie w klatce piersiowej. W jego głosie namacalna była zupełna pustka.

– Co, jeśli Douglas wróci do domu? – Spytała, chwytając męża za ramię.

– Wie, gdzie są zapasowe klucze – wzruszył ramionami. – Nie będę siedział w domu na dupie jak ostatni idiota, aż ten sfochowany gówniarz łaskawie raczy wrócić do domu.

– Blair... – spojrzała na mnie błagalnie, szukając we mnie ratunku.

– Niech pani jedzie – kiwnęłam głową, zaciskając palce na obudowie telefonu. – Zaraz zadzwonię do Very i Basila, zrobimy burzę mózgów. Spróbujemy znaleźć Dou i namówić go, by wrócił do domu.

Szybko pożegnałam się z państwem Graham i sprintem ruszyłam przed siebie. Łzy napływały mi do oczu, a obraz przed oczami rozmazywał się. Nie widziałam kompletnie nic, byłam pewna, że zahaczając plecakiem o latarnię, tak naprawdę uderzyłam w kogoś. W pewnym momencie zgubiłam się, nie wiedziałam dokąd iść, by znaleźć znajome mi miejsce. Ulica wydawała się opustoszała, stare kamienice były poszarzałe i nieprzyjaźnie wyglądające. Usiadłam na brzegu krawężnika, chowając twarz w dłoniach. Wsłuchiwałam się w odgłosy miasta - kół samochodów sunących po asfalcie, donośnych klaksonów, deszczu uderzającego o chodnik. Zacisnęłam mocno szczękę, by ponownie się nie rozpłakać. Jednakże jak na złość mój umysł podsuwał mi same najgorsze myśli, które sprawiały, że z każdym kolejnym momentem czułam się coraz to bardziej bezsilna i okropnie tym sfrustrowana. Docisnęłam pięści do oczu, próbując uspokoić się i wyrównać oddech.

Już nic więcej nie zrobisz. Znajdź Douglasa. Już nic nie zrobisz. Znajdź Douglasa – powtarzałam w myślach, pospiesznie przecierając twarz rękawem.

Wygrzebałam z kiszeni telefon, który wcześniej tam wrzuciłam, po czym odnalazłam nasz grupowy chat.

"Musimy porozmawiać. To bardzo pilne" – wystukałam palcami, po czym czekałam na odpowiedź przyjaciół.

"Daj mi chwilę, muszę się jakoś ulotnić z zajęć" – napisała Veronica.

Niedługo po tym przy najświeższej wiadomości pojawiło się zdjęcie z twarzą Basila, który rozpoczął chat video. Na kilka krótkich chwil przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech, po czym również dołączyłam. Na ekranie pojawił się chłopak, prowadzący samochód, a zaraz potem zziajana Vera zamknięta w szkolnej toalecie.

– Co tam, Fergie? – Na jego ustach błąkał się ciepły uśmieszek, jednak kiedy dostrzegł moją zapewne okropnie napuchniętą od płaczu twarz, mina mu zrzedła. – Co się dzieje?

Przetarłam twarz, czując pod opuszkami palców zaschnięte na skórze łzy. To było nieuniknione, musiałam to komuś powiedzieć, a nie wzbraniać się przed mówieniem o tym. Ktoś przecież musiał to zrobić.

– Sebastian nie żyje, a Douglas gdzieś przepadł. Jego rodzice nie mają pojęcia, gdzie jest.

Butler nerwowo przeczesała włosy palcami i poluźniła krawat od mundurka.

– Kurwa – zaklął Casey, po czym zaczął zjeżdżać z drogi, aż w końcu zatrzymał się na poboczu. – Jak się trzymasz, młoda?

– Martwię się o niego – głos zadrżał mi niebezpiecznie, zwiastując kolejny napad płaczu. Pomimo rosnącej w gardle guli, starałam się mówić. – Nie wiem, gdzie jest, z kim, jak długo i czy wszystko jest z nim okej. Nie ma z nim żadnego kontaktu.

– Napiszę do Petera, może pojechał do niego – powiedziała Vera i zaczęła stukać w ekran swojego telefonu.

– Może pojechał do mnie? – Zastanawiał się na głos chłopak. – Matilda powinna być już w domu. Skontaktuję się z nią i dam wam znać.

Bas złapał swoją komórkę i również zaczął pisać. W ciągu niespełna trzech minut wiedzieliśmy już wszystko: Douglasa nie było ani u Casey'a, ani u Petera czy u kogokolwiek z zespołu LiLi.

– Spróbuję pochodzić po mieście, może gdzieś zauważę jego samochód – szepnęłam, rozglądając się po wąskiej uliczce, łudząc się, że gitarzysta magicznie się w niej pojawi.

– Cholerny angielski – wymruczała pod nosem dziewczyna. – Dopiero za godzinę będę mogła ci pomóc.

– Ja przez następne trzy godziny też jestem niedostępny. Jak, kurwa, na złość! – Uderzył głową o zagłówek fotela.

Zastanawiałam się, gdzie Graham mógł pojechać. Możliwości było tak wiele, że nie wiedziałam, od której mogłabym zacząć.

– Będę już kończyć, niedługo zacznie się ściemniać. Powinnam, jak najszybciej zacząć go szukać...

– Blair – zaczął Casey, wpatrując się swoim przenikliwym, niebieskim spojrzeniem we mnie. Dostrzegłam, że w jego oczach lśniły łzy. – Zacznij od SS'ów. Nawet nie wiesz, jak ważne jest dla Douglasa to miejsce. Zaufaj moim słowom.

– Ufam.

Jeszcze nigdy w życiu droga na SS'y tak mi się nie dłużyła, jak wtedy.

Szłam na przystanek za wolno.

Autobus jechał za wolno.

Do domku LIW też szłam za wolno.

Czas upływał za szybko, a ja wciąż nie mogłam go znaleźć.

Wszystko było nie tak.

Półmrok spowił las na SS'ach, kiedy błądziłam, szukając Grahama. Przypatrywałam się każdemu ciemnemu zakamarkowi, każdemu cieniowi, który padał pod dziwnym kątem. Nasłuchiwałam, czy spomiędzy szumu wiatru, który szeleścił suchymi liśćmi, będę mogła wychwycić jego oddech. Błądziłam w koło, z każdą kolejną sekundą tracąc nadzieję i jeszcze bardziej się niepokojąc. Serce wybijało mi w piersi nierówny, głośny rytm. W uszach mi piszczało i powoli ze zmęczenia zaczynałam mieć omamy. Widziałam jego cień, jego samego siedzącego pod jakimś drzewem. Słyszałam jego głos szepczący moje imię, nawoływanie, szloch.

Tak naprawdę towarzyszyła mi jedynie cisza i pustka.

I to było najgorsze. Bałam się, że marnowałam tam czas, ponieważ on mógł być gdzieś indziej, na drugim końcu Glasgow, a ja wciąż go nie znalazłam.

Z ogromną nadzieją w sercu otwierałam drzwi do domku na SS'ach. Liczyłam, że będzie siedział na starej kanapie, obrzuconej kolorowymi kocami, wpatrując się w ścianę przed sobą. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdował się cholerny włącznik światła, więc pomieszczenie rozświetliłam za pomocą latarki w telefonie. Przeszukałam każdy kąt pokoju, który okazywał się pusty. Dłonią dotknęłam nawet popiołu w kominku, który był zimny - Douglasa pewnie w ogóle tutaj nie było albo był, jednak bardzo dawno temu.

Przysiadłam na skraju kanapy i schowałam zmęczoną twarz w dłoniach. Spod moich powiek wypłynęło kilka łez, a z gardła wypuściłam urwany i roztrzęsiony oddech.

– Boże, gdzie ty jesteś? – Szepnęłam, wpatrując się w ciemność przede mną. Zagryzłam usta, dopóki nie poczułam na języku metalicznego posmaku krwi. Czułam się kompletnie bezsilna. Wiedziałam, że jeśli Douglas nie będzie chciał być znaleziony, to nikt go nie odnajdzie.

Cholernie mnie to frustrowało.

Łzy skapywały na podłogę z cichym puknięciem. Wmawiałam sobie, że to przez ból spowodowany zagryzioną wargą. Tak naprawdę płakałam z bezsilności, ponieważ byłam słaba i nic nie mogłam z tym zrobić. Czułam się okropnie, wiedząc, że on gdzieś samotnie siedział.

I czekał.

Czekał, aż to wszystko minie, będzie mniej boleć. Zrozumie to, a przede wszystkim pogodzi się z tym.

Z zaciśniętymi zębami wypadłam jak burza z domku, trzaskając przy tym głośno starymi drzwiami. Pięłam się w górę stromego zbocza, patrząc na rzednące drzewa. Zmarzniętymi rękami przecierałam oczy, które wciąż zachodziły mi łzami i utrudniały normalną widoczność.

– Graham! – Wołałam zrozpaczonym głosem, zdzierając sobie gardło. – Błagam, Graham, odezwij się!

Zaraz będzie już zupełnie ciemno, wtedy już w ogóle go nie znajdę, jeśli będzie tutaj – pomyślałam, pędząc sprintem przed siebie, rozglądając się pośpiesznie na boki. Serce wybijało mi szybki, niespokojny rytm. Czas powoli mi się kończył, a ja sama opadałam już z sił.

– Douglas! – Krzyknęłam zdesperowana, w tym samym czasie wbiegając na sam czubek górki.

Z góry widoczne były lasy oraz pola ciągnące się poniżej. Z tej odległości dworek widoczny z oddali był mikroskopijny. Przy stromej krawędzi wzniesienia, która odcinała polanę od niewielkiej rzeczki płynącej kilka metrów niżej, siedział on.

– Douglas... – pobiegłam w jego stronę,  rzuciłam plecak na ziemię i upadłam na kolana przed jego przemoczonym, roztrzęsionym ciałem.

Mokre włosy przykleiły mu się do czoła i policzków. Ubrany w ubrania z poprzedniego dnia siedział skulony, zaciskając dłonie w pięści na kolanach. Obok niego leżała w połowie wypalona paczka papierosów, pety i zapalniczka. Nawet na mnie nie spojrzał, siedział wgapiony w widok przed sobą, a łzy płynęły mu po policzkach i brodzie. Patrząc na jego siną od zimna i napuchniętą twarz oraz przekrwione oczy, mimowolnie łzy popłynęły mi po policzkach.

Zdjęłam z szyi szalik, po czym okryłam jego zziębnięte ciało jak kocem. Szybkimi ruchami pocierałam jego zmarznięte ramiona. Jedynie jego cichy, urwany oddech był wciąż przyjemnie ciepły.

– Jestem przy tobie – szepnęłam drżącym głosem, a wokół nas pojawiła się para, wydobywająca się z moich ust. Przycisnęłam swoje czoło do jego, a kciukiem pogładziłam mokry od łez policzek. – Jestem, rozumiesz? Zawsze będę.

Chciałam, by spojrzał mi w oczy. Spojrzał na mnie. Jednak jego wzrok wydawał się nieobecny.

– Nie jesteś w tym sam, rozumiesz? Masz mnie – wcisnęłam nos w zagłębienie jego szyi. – Masz nas.

Swoją skostniałą z zimna dłoń ułożył na dole moich pleców, po czym delikatnie docisnął mnie do swojego torsu. Skrzyżowałam przedramiona na jego karku, jeszcze ciaśniej go obejmując.

– Powiedz coś, proszę – powiedziałam cicho, unosząc nieznacznie głowę, by popatrzeć mu w oczy. – Błagam.

Ciało Grahama zaczęło dygotać pod wpływem spazm płaczu. Miałam wrażenie, że jego głośny szloch roznosi się echem po SS'ach. Ponownie spuścił głowę i pokręcił przecząco głową. Jego pięść uderzyła o wilgotną ziemię.

– Obiecuję, że jeszcze kiedyś będzie lepiej – szepnęłam, chwytając go za policzki i odwracając głowę tak, by spojrzał na mnie.

– Już nic nigdy nie będzie takie samo – wychrypiał, wciąż unikając mojego wzroku. – Nic, zupełnie nic. On wciąż dla mnie żyje, jest obecny w każdym miejscu i rzeczy, z jakimi mam do czynienia na co dzień. Dom wciąż nim pachnie. Widzę go każdego dnia, patrząc lustro. Tak naprawdę to razem założyliśmy LIW, jest więc połączony z zespołem już na zawsze. Nawet patrząc na ciebie, widzę również i Sebastiana. Wszystko to, co jest dla mnie w życiu ważne, jest z nim powiązane. W żadnym miejscu nie mogę zaznać spokoju, bo gdzie ja byłem, pojawiał się też i on. Serce mi się ściska na samą myśl, że on już na zawsze będzie krok za mną, uczepiony niczym cień człowieka. Nie chcę tak żyć.

Serce zabiło mi mocniej w piersi. W pewnym sensie wiedziałam, co czuje. Po śmierci taty ja również w każdej najmniejszej rzeczy dostrzegałam go. A raczej jego brak. Początkowo ból po stracie kogoś bliskiego jest nieznośny. Z pozoru wszystko wydaje się takie samo, niezmienne. Jednak brak drugiej osoby sprawia, że nasze otoczenie jest inne. Puste i niekompletne. Dopiero z czasem ten "nowy porządek" stał się dla mnie czymś zupełnie normalnym. Pogodziłam się z tym, a rany zostały uleczone przez nieubłaganie płynący czas.

– Mówi się, że czas leczy rany...

– To nieprawda – odpowiedział, spoglądając mi w oczy. – Czas nigdy nie leczy ran, a pozwala nam jedynie przywyknąć do ciągłego w sercu bólu. Przyzwyczajasz się do czyjegoś braku, przyzwyczajasz się do tego, że dom przestał już nim pachnieć. Przyzwyczajasz się do tego, że ludzie zapominają o drugim gitarzyście LIW z początku ich kariery. Ilość zdjęć, na których on się pojawia, zostaje zasypana innymi, nowszymi zdjęciami. Bez niego. Filmiki na YouTube oraz jego występy przestały się pojawiać na stronie głównej naszego kanału. Przyzwyczajasz się do tego, że razem ze swoim bratem wyglądacie jak dwie krople wody. Jesteście idealnym odwzorowaniem swojego ojca i dziadka. Przyzwyczajasz się do tego, że patrząc na kogoś, kogo kochasz, widzisz w nim ślady obecności tej drugiej, zmarłej osoby. Widzisz, jak dana osoba się zmieniła, jaka jest obecnie. Ale nigdy, przenigdy się z tym nie pogodzisz. To wciąż będzie tkwić w twoim sercu, nawet jeśli pozostanie z tego niewielki odłamek. Nie ważne, czy będzie on na samym wierzchu, czy na samym dnie, to będzie on tak samo bolesny. Do tego rodzaju bólu można się jedynie przyzwyczaić, nic tego nie uleczy, rozumiesz? Nic.

Zobojętniałam, przyzwyczaiłam się do braku ojca? Czy wspominanie go świadczyło o moim bólu, a nie o zwykłej tęsknocie?

Tęskniłam, po prostu tęskniłam. Żyłam dalej bez niego. Dałam sobie radę.

– Daj sobie czas – upierałam się, ściskając jego ramię. Łzy płynęły mi po policzkach, jednak nie zrobiłam nic, by je zetrzeć. – Jedni potrzebują mniej, drudzy więcej czasu na pogodzenie się z tym. Poczekaj.

Nie wiedziałam już, czy moje ciało dygocze z nerwów, czy z zimna. Zacisnęłam mocno zęby na dolnej wardze i wzięłam głęboki, urwany wdech.

– Ja całe życie czekam! – Poderwał się nagle z ziemi. – Czekam, kurwa, na wszystko cierpliwie i nic! Czekam i jak ostatni frajer się przyglądam! A co dostaję od losu w zamian? Nic oprócz zwykłego kopa w dupę za bycie idiotą! Moje życie to jedno wielkie czekanie! Czekanie na odrobinę szczęścia od losu. Czekanie na to, że mój przyjaciel wreszcie wyjdzie z bagna. Czekanie na jak najszybszy powrót zespołu. Czekanie na potwierdzenie diagnozy, zadziałanie pierwszej chemii i kolejnej. Na określenie ile czasu mu zostało.

Wydawało mi się, że z każdym kolejnym zdaniem jego krzyki i szloch coraz głośniej rozchodziły się po SS'ach. Echo jego głosu rozchodziło się w mojej głowie, powodując zawroty.

– Czekanie na to, żebyś wreszcie przejrzała na oczy! Czekanie na zasraną szansę! Czekanie, aż w końcu zrozumiesz, że...

– Dosyć! – Krzyknęłam, wstając z ziemi i do niego podchodząc.

– Chociaż raz daj mi dokończyć mówić!

– Dosyć! – Machnęłam ręką, uciszając go. – Myślisz, że ty jako jedyny przez to przechodzisz?! Że jesteś pierwszy?! Rozumiem, że jest to dla ciebie ciężkie, wiem to, bo sama przez to, kurwa, przechodziłam! Ale nie rób z siebie największego cierpiętnika. Życie polega na czekaniu! Czego ty się spodziewałeś, co?! Że nosząc nazwisko Graham, wszystko spadnie ci z nieba?! Takie są realia życia, Graham! Nic, co jest w naszym życiu ważne, nie przychodzi od razu! Trzeba sobie na wszystko zapracować, a nie czekać, aż łaskawie się zjawi. Nikogo w tej sprawie nie obwiniaj, bo to nie jest niczyja wina.

– W takim razie chcę żyć jedynie tym, co nieistotne teraz, w tej chwili, niż łudzić się, że los wkrótce będzie dla mnie łaskawszy, a to zasrane wyczekiwanie się opłaci – ręce zaciśnięte w pięści swobodnie zwisały mu po obu stronach jego ciała. Przez chwilę wpatrywał się we mnie z nieobecnym wzrokiem, a potem parsknął smutno, zrzucając z siebie mój szalik. – Nie wmawiaj mi, że robię z siebie cierpiętnika, bo sama jesteś nie lepsza. Sebastian cię skrzywdził - to prawda, nie da się tego ukryć. Nie ty jedna zostałaś skrzywdzona, źle potraktowana przez partnera. Zachowujesz się, jakby on był jedynym gościem, który cię kochał i nie było już dla ciebie kolejnej szansy na miłość. Ale wiesz, co? Wcale tak nie jest! Traktujesz wszystkich tak, jakby każdy był Bastianem - egoistycznym dupkiem. Traktujesz mnie tak, jakbym był swoim bratem...

Nie mogłam na niego patrzeć, musiałam spuścić wzrok i wpatrywać się w pożółkniętą trawę. Łzy spadały na czubki moich butów, jeszcze bardziej je mocząc.

– Ale ja nim nie jestem, Ferguson. Jestem zupełnie inną jednostką... Każdy człowiek potrafi kochać, jeśli tego tylko chce. Nie wierzę w to, co mówisz.

Pomimo tego, że zagryzłam wargi to i tak spomiędzy moich ust wyrwał się smutny śmiech połączony ze szlochem. To wszystko było dla mnie za trudne. Nie dawałam sobie z tym rady.

– Boli cię to, że cię nie kocham, hm? – Zapytałam, robiąc kilka kroków w tył.

– Owszem, boli i ty doskonale o tym wiesz.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową.

Każdy potrafi kochać, jeśli tego tylko chce – przymknęłam na chwilę oczy, oblizując popękane wargi. – Ja nie chcę, nie ciebie. Zaakceptuj to.

Nie zrani mnie, nie trafi w mój najczulszy punkt – mówiłam sobie w myślach. – To ja zranię jego. Tak będzie łatwiej.

– To po co to wszystko, co? – Jego zachrypnięty w szepcie głos sprawił, że moje włoski stanęły dęba. – Nagle dotarło do ciebie, że to wiązałoby się z jakimiś obowiązkami? Wyrzeczeniami? Poświęceniem?

Nie tylko Sebastian był egoistycznym dupkiem. Tak bardzo bałam się ponownego zranienia, że sama raniłam innych. Byłam zwykłą egoistką, tchórzem. Zawsze łatwiejszym wyjściem jest ranienie innych.

– Nawet nie wiesz, jak to jest... – zmrużyłam oczy, próbując dalej brnąć w kłamstwa.

– Opuszczając ojca przed śmiercią, kiedy cię najbardziej potrzebował, też kierowałaś się tym, że unikasz bycia zranioną? Czy po prostu jesteś zwykłą egoistką, która ma w dupie uczucia innych i wybiera drogę na skróty?

Trafił w mój najczulszy punkt. We fragment mojej przeszłości, którego najbardziej żałowałam, wstydziłam się i chciałam zapomnieć. Uderzył mnie tam, gdzie bolało najbardziej.

W miejsce, które już dawno powinno być uleczone.

Tyle że nie było. Ja jedynie przyzwyczaiłam się do bólu. Nie przezwyciężyłam go.

Douglas doskonale zdawał sobie z tych rzeczy sprawę.

Serce podeszło mi do gardła, a w uszach zaczęło mi piszczeć. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co zrobić. Stałam w miejscu oniemiała, ponieważ ktoś pierwszy raz w życiu powiedział mi prawdę. Chociaż sama wiedziałam o tym od dawna, usłyszenie od kogoś mi bliskiego tak prawdziwych i jednocześnie tak bolesnych słów, spowodowało, że czułam się, jakbym oberwała czymś ciężkim w głowę.

Miałam ochotę się rozryczeć, zrobić wszystko, dzięki czemu mogłabym cofnąć czas. Jednak nie mogłam tego zrobić i musiałam z tym żyć.

Zacisnęłam zęby, po czym w milczeniu podeszłam do chłopaka i kucnęłam, by podnieść z ziemi swój szalik. Zacisnęłam na nim palce tak mocno, że zbielały mi kostki.

– Myślę, że powinieneś odezwać się do rodziców. Bardzo martwią się o ciebie – szepnęłam, powstrzymując nadciągający napad płaczu.

– Blair...

Szybko podniosłam się z ziemi, chwyciłam plecak i szybkim krokiem zaczęłam kierować się w stronę drogi, przy której stał przystanek.

– Blair! – Krzyknął, biegnąc za mną. – Przepraszam! Cholera, przepraszam! Zatrzymaj się, proszę!

Nawet przez sekundę się nie zawahałam, cały czas kroczyłam przed siebie.

– Przepraszam, nie powinienem tego mówić – był krok za mną. Pomimo to nie dotknął mnie. Nie złapał za rękę, nie ułożył swojej dłoni na moim ramieniu. Zachowywał bezpieczną odległość jednego metra. – Zjebałem, okej?! Proszę cię, spójrz na mnie, Blair!

Blair. Blair. Blair.

Zatrzymałam się, a wtedy chłopak objął mnie od tyłu rękoma w pasie, a swoje czoło ułożył na czubku mojej głowy.

– Przepraszam – szepnął płaczliwym głosem. – Przepraszam.

– Za co? – Spytałam tak cicho, że wydawać się mogło, że żadne słowo nie opuściło moich ust. Graham milczał, więc ja kontynuowałam. – Za prawdę? Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Po prostu zabolało mnie to, że ktoś odważył się powiedzieć to głośno. Widocznie teraz dotarło to do mnie w stu procentach.

Odwróciłam się i zrobiłam krok w tył, by bez problemu spojrzeć mu w oczy.

– Proszę, jedź do domu.




Dzieńdoberek!

Młodszy Graham zaliczył zgona mentalnego, starszy takiego faktycznego. Shit happens. Pierwotnie tej całej dramy miało nie być (XD). Miało być smutno, Blair miała być smutną kluską, Dou w sumie też... I właśnie te smutne opisy sprawiły, że miałam 2-miesięczną przerwę (przy każdym pisaniu parował mi mózg). Wczoraj stwierdziłam, że taki rozdział nie pasowałby mi do Blair i Douglasa. Wiecie, tam, gdzie są dwie zranione osoby nie dzieje się dobrze. Oboje mają trochę racji i nie umiem wybrać, po której stronie stoję... Nie ukrywam, ta drama z jednej strony komplikuje mi dość mocno plany na dalsze rozdziały, ALEEEE ostatnie rozdziały i epilog będą miały więcej sensu. Także sytuacja ma swoje plusy. Razem z Basilem i Verą postaramy się to jakoś załagodzić (oby). Mam nadzieję (OGROMNĄ, OGROMNIASTĄ), że wreszcie rozdziały będą pojawiać się częściej i w dorosłość wkroczę już ze spokojem, że nie muszę pisać już GAWOS (kocham to opowiadanie, bohaterowie to są moje dzieci, ale ja już mam psychicznie dość). Chcę wrócić do pisania "Trouble", bo tam mogę do woli uśmiercać bohaterów (kocham być taką sadystką). Już nie wiem, co pisać... Tęskniłam za wami misiaczki (sending virtual kisses)!! Mam nadzieję, że wy za mną (i bohaterami) też!! Tyle ode mnie, idę grać w simsy. Trzymajcie się cieplutko, pijcie fancy herbatki i jeśli macie ferie (tak jak ja) to czilujcie bombe (jak ich jeszcze nie macie, to trzymajcie się tam, jeszcze tylko trochę). Kisses!!

x AdeenaAithne

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 3,7k słów




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top