Rozdział 60. Basil Casey się zauroczył.

Ze sceny, po rozmowie z jury schodziliśmy niemalże w euforii, a na sam backstage wpadliśmy niczym burza - zziajani, rozpaleni do czerwoności, z potem lejącym się po skroniach i karku, z przylepionymi do twarzy kosmykami włosów. Pomimo to na twarzy każdego z nas widniał uśmiech tak szeroki, że mnie samą zaczynały boleć policzki. A przecież należałam do osób, które z rezerwą, a nawet w bardzo krytyczny sposób podchodziły do wykonywanej przez siebie pracy. Słowa jurorów nas uskrzydliły, chociaż mówili o najprostszych do zauważenia rzeczach.

Ludzie nas uwielbiali, co było widać po naszym koncie na YouTube oraz Instagramie. Z każdym kolejnym dniem pojawiało się coraz to więcej osób nas obserwujących. Tysiące zmieniły się w dziesiątki, a potem w setki tysięcy. Jakież to było dziwne - jeszcze miesiąc temu byłam jednym z szarych, przeciętnych dzieciaków chodzących do liceum, a teraz muskałam palcami sławę. Na samą tę myśl przez moje ciało przechodziły dreszcze ekscytacji.

Z występu na występ robiliśmy duże postępy zarówno w sferach związanych z wykonywaniem utworu jaki i całym naszym zachowaniem na scenie, które coraz to bardziej zahaczało o absolutny profesjonalizm i idealizm.

LIW stawiało coraz to pewniejsze kroki w kierunku sławy i byłam niesamowicie dumna i zaszczycona z faktu, że mogłam przyczynić się do tego sukcesu.

"Przyszli artyści wielkiej sceny."

"Kiedy tylko wchodzicie na scenę, to wiem, że nie zawiodę się i usłyszę muzykę na naprawdę wysokim poziomie."

"Obserwowanie waszych postępów jest dla mnie czystą przyjemnością."

I chociaż wydawało mi się, że te słowa powtarzali każdemu z uczestników z taką różnicą, że używali synonimicznych zdań, to wciąż robiło mi się ciepło na sercu. Bo być może na tym etapie w każdym z naszych przypadków byliśmy artystami godnymi występów na wielkich scenach. Ludźmi, którzy w ciągu całej tej krótkiej drogi poczynili oszałamiające postępy, a wykonywane przez nas utwory były godne przyrównania do profesjonalistów.

Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągnęłam telefon, który dobre kilka minut temu dawał o sobie znać cały czas, wibrując.

Na pasku powiadomień pojawił się nękający mnie numer - mama.

Dziadkowie pytają, kiedy ich odwiedzisz. Stęsknili się za tobą.

Powinnam była wziąć cię do nich i nie powinno podlegać to dyskusji.

Wiesz, jak to źle wygląda?

Na drugi raz nawet nie będę pytać cię o zdanie.

Na pewno jest jakiś pociąg z Manchesteru do Kilmarnock.

Dla swojego własnego dobra powinnam była nie odczytywać tych wiadomości – skarciłam się w myślach. Mój dobry humor zaczął ulatywać ze mnie jak powietrze z dziurawego balona. To nie tak, że nie lubiłam odwiedzać moich dziadków - po prostu ich nachalność często dość szybko mnie męczyła, przez co robiłam się nieprzyjemna i rozdrażniona. Dlatego też stroniłam od tego typu odwiedzin. Dziadek i babcia byli zbyt mili dla mnie, by znosić mój okropny humor. Moja matka powinna zrozumieć mnie i zaakceptować mój wybór. Nie zrobiła tego, co w sumie nie było dla mnie czymś nowym.

Jedną wiadomością odpisałam na kilka jej:

Do: Mama

Uściskaj ich ode mnie. Przypominam, że obecnie jestem na półfinałach. Zespół zabiłby mnie, gdybym się nie pojawiła. Za moment będę pełnoprawnie dorosła, wiem co dla mnie dobre, a co nie. Powiedz im, że pracuję i jestem zajęta. Odwiedzę ich w przyszłym miesiącu. A półfinały mam dziś dla odmiany w Leeds, a nie Manchesterze :).

– No, kto by się spodziewał – klasnął w dłonie Valentine, a ja podskoczyłam przestraszona. Chłopak opierał się plecami o ścianę. W ustach trzymał wpół wypalonego papierosa. – Ruda potrafi zrobić coś więcej niż niepotrzebnie szczekać i topić ludzi.

Kolejna osoba chciała za wszelką cenę popsuć mi tego dnia humor.

Po omacku włożyłam komórkę z powrotem na swoje miejsce. Mierzyliśmy się wzrokiem i chyba słusznie wydawało mi się, że ten, kto pierwszy z nas przerwie kontakt, sprawi, że jego duma zostanie poważnie naruszona. Wpatrywałam się w jego przekrwione oczy spowodowane ciągłym ćpaniem i piciem. Brzydziłam się tym człowiekiem na każdej możliwej płaszczyźnie.

– Już zatęskniłeś za uczuciem, kiedy do płuc wlewa ci się woda, a ty powoli zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że kilkadziesiąt sekund dzieli cię od śmierci? – Przekręciłam głowę lekko na bok i wydęłam usta, jak gdybym mówiła do nieroztropnego dziecka. – Nie spodziewałam się, że powodem twojego zgonu będzie utopienie się, a nie przedawkowanie lub przepicie.

– Biedny Graham...

Zaraz miał mi ubliżyć, nazywając mnie niezaspokojoną przez Douglasa dziwką. Jakie to było przewidywalne.

– Biedny to ty zaraz będziesz, jak ci, kurwa, wybiję wszystkie zęby – pomiędzy nami wyrósł Graham, który złapał gitarzystę LiLi za poły koszuli w czarno-białe paski. Zaraz za nim pojawili się bliźniacy - Rory i Rafael oraz Basil i Peter, którzy za wszelką cenę próbowali ich rozdzielić.

Po jaką cholerę i ten się wtrącał?!

– Dou, stary, nie rób niepotrzebnych scen – syknął Pete, podbiegając i łapiąc go za ramię. – Zaraz zleci się tutaj ochrona i reszta pracowników. Będziemy mieć niepotrzebne kwasy.

Jak dzieci...

– To postaraj się, żeby twój gitarzysta zamknął mordę i się nie odzywał. Mówiłem mu, co go czeka, jak chociażby na nią spojrzy. Przecież wiesz, że...

– Że dotrzymujesz słowa, bla, bla, bla. Wiem i pamiętam o tym doskonale.

– Stary, Peter ma rację. Jesteśmy już na takim etapie, że dyskwalifikacja za takie gówno byłaby idiotyzmem nie z tej ziemi. Urazy i wymierzanie odpowiednich kar pozostaw na później – Casey złapał go za czarny t-shirt z napisem "Normal people scare me" i pociągnął zamaszystym ruchem do tyłu, aż blondyn zabębnił podeszwami czarnych i masywnych glanów o drewnianą podłogę.

Gitarzyści po raz ostatni zmierzyli się surowym wzrokiem, po czym każdy został odciągnięty w przeciwny róg pomieszczenia. Nasz perkusista rzucił swojego przyjaciela na jedną z niewielkich, czerwonych kanap wykonanych z zamszu. Sam zaś przycupnął na podłokietniku, bym ja usiadła na normalnej, przeznaczonej do siedzenia części. Siedziałam z rękami założonymi na piersi. Zacisnęłam szczęki całą swoją mocą, próbując powstrzymać się przed rzuceniem w stronę Grahama jakiejś kąśliwej uwagi. Język aż mnie świerzbił, by go obrazić.

Skończony idiota.

Oboje stykaliśmy się kolanami i chociaż dzieliły nas warstwy ubrań, to jego dotyk sprawiał, że po moim ciele przechodziły dreszcze. Jego prawa dłoń, która jeszcze chwilę wcześniej leżała swobodnie na jego udzie, teraz próbowała wyswobodzić moją rękę z plątaniny na mojej piersi. Po krótkotrwałym wysiłku udało mu się to. Splótł nasze palce razem, opuszkami lekko gładząc moje knykcie. Ja jednak starałam się nic z tego nie robić i gapiłam się w nieokreślony punkt przede mną.

– Sama bym sobie dała radę – wypaliłam wreszcie. Nie planowałam tego mówić. – Niepotrzebnie się wtrącałeś.

– Wiem – odparł. – Rozłożyłabyś go na łopatki samymi słowami, ale nie mogłem stać obok i przyglądać się temu wszystkiemu. Słuchać, jakie głupoty wygaduje. Nie chciałem, by znów próbował zrobić ci krzywdę. Wiem, że twoja samodzielna, feministyczna, samowystarczalna, jak i porywcza osoba została urażona, jednak nie miej mi tego za złe...

– Zawsze musisz wtrącić swoje trzy grosze – fuknęłam, marszcząc brwi. – I niby to ja jestem porywcza? To ty się na niego rzuciłeś.

– To ty pierwsza chciałaś go utopić – wtrącił się Bas.

Wdech i wydech, Blair. Wcale nie chcesz nikogo udusić gołymi rękami – uspokajałam się w myślach.

Czułam, jak z poirytowania drga mi powieka. Miałam dwie ręce, dwie nogi i w miarę sprawnie działający mózg. To, że byłam dziewczyną, nie oznaczało, że nie potrafiłam poradzić sobie z takim chujem, jakim był Moron. Chociaż wiedziałam, że w zachowaniu Grahama nie było nic aż tak złego, to wkurzało mnie te jego struganie z siebie rycerza na białym koniu. Nie potrzebowałam go, sama dawałam sobie ze wszystkim doskonale radę.

No, może oprócz biologii. Ale to gówno się nie liczyło.

W drugim rogu pomieszczenia zrobiło się małe zamieszanie, za które był odpowiedzialny nie kto inny jak Val. Bracia Mariscotti już się temu przyglądali, co oznaczało, że...

Casey poderwał się z miejsca i już po upłynięciu ułamka sekundy stał obok nich.

Tak właśnie myślałam.

– Wiem, że chciałeś dobrze – odpowiedziałam wreszcie i z głośnym świstem, wypuszczając nosem powietrze. – To było... miłe.

– A wiesz, co jest jeszcze milsze? – Pewnym, aczkolwiek delikatnym ruchem złapał za mój podbródek i odwrócił głowę ku sobie. Z lekkim uśmiechem błądzącym mu na ustach przejeżdżał palcami po linii mojej żuchwy.

– Hm? – Jeden z kącików moich ust oraz brew powędrowały ku górze.

– To – założył mi za ucho zbłąkany kosmyk moich rudych włosów, po czym wpił się w moje usta. Stygnące po występie ciało ponownie zaczęło się rozgrzewać i pocić. Dreszcze podekscytowania trzęsły mną, kiedy ten skubał moją dolną wargę. Rozpływałam się pod samym jego delikatnym dotykiem. Całe poirytowanie skierowane w jego osobę zaczęło ze mnie uciekać.

W tle słychać było, jak kolejny zespół rozpoczął swój występ. Mocne uderzenia perkusji oraz gitar powodowały na mojej skórze dreszcze. A może to po prostu tak działała na mnie szczególnie bliska obecność pewnego gitarzysty? Być może.

– Czy ty też czujesz zbierający się bełt, Rory?

– Owszem, Rafe. Czuję, jak jednorożce i małe, słodkie pieski z wielkimi oczkami łaskoczą mój żołądek, Zaraz będę rzygać tęczą.

Przed nami zmaterializowali się bliźniacy, przez co automatycznie moje ciało zalało przerażenie i wstyd. Oderwaliśmy się od siebie i dopiero kiedy usiadłam prosto, nie dotykając Grahama żadną częścią mojego ciała, spojrzałam im w oczy. Oboje mieli miny, jakby zaraz mieli puścić pawia.

"Cover me with kisses, baby / Cover me with love / Roll me in designer sheets / I'll never get enough / Emotions come, I don't know why / Cover up love's alibi*"

Świetnie, dzięki chłopaki. Teraz czuję się zajebiście – pomyślałam, robiąc kwaśną minę.

– Jesteście słodcy do porzygu, co nie Bas? – Zapytał Rafael, spoglądając przez ramię na Casey'a. Nie otrzymał jednak normalnej odpowiedzi, a coś, co mogło przypominać cichy pomruk. – Bas?

Bracia Mariscotti rozstąpili się, a my razem z Douglasem wyciągnęliśmy szyje. Basil stał przy jednej ze ścian kilkanaście kroków od nas z rękami założonymi na piersi. Z delikatnym uśmieszkiem błądzącym na ustach patrzył na coś - a raczej na kogoś - z niezwykłym zacięciem, chociaż jego wzrok pozostawał jak zwykle ciepły.

I wtedy zrozumiałam.

Niedaleko nas stała niewysoka dziewczyna o śniadej cerze i burzy loków w kolorze gorzkiej czekolady, sięgających jej do pasa. Zaciśnięte dłonie w pięści przyciskała do swoich ust. Widocznie ktoś występujący na scenie nie był jej obojętny. A może cały zespół był jej szczególnie bliski.

Nie dziwiłam się Casey'owi, że zwrócił na nią uwagę. To była jedna z najładniejszych dziewczyn, jakie kiedykolwiek widziałam, a delikatność z niej emanująca była wyjątkowo przyjemna.

Powróciłam wzrokiem do przyjaciela i wtedy dostrzegłam też coś, co wcześniej przeoczyłam - iskierki błyskające w jego niebieskich oczach.

Razem z Douglasem wymieniliśmy się znaczącymi spojrzeniami i bez słów przekazaliśmy sobie coś, czego wcześniej się nie spodziewaliśmy,  a teraz obserwowaliśmy ze zdumieniem - Basil Casey się zauroczył.

Rory i Rafael z diabelskimi uśmieszkami zacierali ręce. Jeden z nich udał, że trzyma w ręku niewidzialny łuk ze strzałą - zapewne należące do Amora - i strzela w stronę naszego perkusisty.

– Za późno. Już go trafiło – zaśmiał się pod nosem Dou i podszedł do swojego przyjaciela. Klepnął go w ramię, by ten się ocknął. – Dawaj, działaj. Jesteś przecież Basil Casey! Gdzie się podziała twoja odwaga, która sprawia, że dziewczynom miękną nogi?

Ja... Kurwa, to chore – parsknął, pocierając dłonią żuchwę.

– Cholera, czy wy słyszycie jak C.S.C wymiatają? – Nagle do naszego małego kółka "wzajemnej adoracji" dołączyła Taylor z Verą.

Jasny gwint, to nie mogli być oni...

– Są zajebiście dobrzy.

– Dobrzy to za mało powiedziane. Są genialni – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem na ustach nieznajoma dziewczyna, podchodząc bliżej nas.

– Znasz ich? – Zainteresowałam się.

– Lepiej niż ktokolwiek inny – z każdą kolejną sekundą jej uśmiech się poszerzał. Czarnooka wydawał mi się być na pierwszy rzut oka ciepłą i przemiłą osobą. – Chociaż muszę przyznać, że oba wasze zespoły są równie świetne, co Crying Sissy Cult.

No dalej, Basil, odezwij się! – Błagałam w myślach.

– Chyba już zawsze będę się zachwycać ich nazwą – zarechotał Rory.

– Nasz gitarzystą ją wymyślił – miętosiła w palcach brzeg swojej sukienki w kolorze wina. – To był jeden z jego normalniejszych pomysłów.

– Chyba zapomnieliśmy się przedstawić – klepnął się w czoło Graham, po czym z ogromnym uśmiechem na ustach pchnął w przód Basa. – To jest Basil Casey.

Mentalnie uderzyłam się w czoło. Co za idioci...

– Wiem to, znam was. W sumie dziwnie byłoby, gdybym was nie znała. Jest o was ostatnio dość głośno – wyciągnęła w stronę ciemnowłosego rękę, by się przedstawić, a ten głośno wciągnął do płuc powietrze. – Ale wy zapewne nie znacie mnie - jestem Scarlett Palmer.

– Największa fanka C.S.C? – Uniósł do góry ciemną brew nasz perkusista.

Moje wnętrzności zaczęły skakać z radości.

No dalej, Bas, pokaż, jakim jesteś cudownym gościem! – Kibicowałam mu w myślach.

– Oraz wsparcie emocjonalne po ewentualnej porażce. Moim zadaniem są jak najgłośniejsze oklaski i piski, gdyby coś poszło nie tak i ludzie zaczęliby buczeć.

– W takim możesz na mnie liczyć. W razie potrzeby pomogę ci zagłuszyć rozczarowany tłum – w tamtym momencie byłam pewna, że chłopak zaprezentował jeden ze swoich zabójczych uśmiechów, ponieważ Scarlett spuściła głowę z lekkim uśmiechem na ustach oraz rumieńcem wkradającym się na jej opalone policzki.

Do naszych uszu dotarł mocny, damski głos wyśpiewujący ostatnie "call me*" oraz gitary, których ostatnie dźwięki roznosiły się echem po całej scenie oraz backstage'u. Brawa, jakie otrzymali, wstrząsnęły budynkiem, chociaż musiałam przyznać, że nie odbiegały zbytnio od tych, które zebrało LIW.

Wciąż nie dowierzałam, że rozmawialiśmy z jedną z osób, które obracały się w kręgach zespołu Crying Sissy Cult. Uwielbiałam ich zespół i często w zapętleniu słuchałam ich coverów. Gdyby nasz zespół miał odpaść tego dnia na rzecz zobaczenia naszych przeciwników w finale, to nie byłoby mi aż tak przykro.

Nasz perkusista musiał właśnie powiedzieć coś śmiesznego, ponieważ do moich uszu dotarł dźwięk jej przyjemnego śmiechu.

Wszyscy jak jeden mąż wycofaliśmy się, by dać tej dwójce trochę przestrzeni, zważywszy na to, że Bas odzyskał swoją powalającą pewność siebie i humor.

– Jak te dzieci szybko dorastają – pociągnął teatralnie nosem Peter, opierając się o moje ramię. Obok mnie Rafe kręcił z niedowierzaniem głową.

– Stary, ty jesteś od niego niewiele starszy. – Zmarszczył brwi Douglas. – Rok?

– Dokładnie piętnaście miesięcy i osiem dni – strzelił palcami w jego stronę.

– Cokolwiek – pokręcił głową zrezygnowany i z powrotem opadł na kanapę, opierając głowę na ręce zaciśniętej w pięść.

– Cieszę się, że w finałach to publiczność decyduje o wygranej, a nie jury. Chociaż raz pupilki Collins'a zderzą się z rzeczywistością – niski głos należący do jakiegoś mężczyzny sprawił, że z prędkością światła odwróciłam się. Byłam pewna, że Dou oberwał moimi włosami w twarz, kiedy wstawał. Na samym przodzie niewielkiej grupki kroczył wytatuowany chłopak o czarnych, krótko obciętych włosach i piwnych oczach. Od góry do dołu był ubrany w czerń, a na ramiona miał zarzuconą skórzaną kurtkę. Wystający zza jego pleców bass również był w tym samym kolorze. Już doskonale wiedziałam, kim on był.

– Słucham? – Zmarszczyłam nos i przybrałam jedną ze swoich hardych min. Czułam, jak Graham kładzie mi rękę na ramieniu, tym samym niemo przekazując, bym się uspokoiła.

Po. Moim. Trupie.

– Głucha jesteś? – Przekręcił głowę na bok i uśmiechnął się wrednie w moją stronę. – Czy tylko głupia?

– Na twoim miejscu... – wycedził przez zęby blondyn, ruszając w jego kierunku, jednak Mariscotti powstrzymali go.

– Angus, proszę cię, opanuj się... – powiedziała błagalnym tonem Scarlett, próbując złapać go za rękę, jednak ten się jej wyrwał.

– Cicho bądź – warknął, a ta automatycznie odsunęła się na bok ze spuszczoną głową.

Co za kutas!

Casey dokładnie obserwował każdy ruch Angusa i wydawało się, jak gdyby tylko czekał na jeszcze jeden nieodpowiedni ruch, by porządnie skopać mu dupę.

– Trochę ogłady, Fernsby – burknął mu przy uchu brunet ścięty na zapałkę, z blizną ciągnącą mu się przez przekłutą brew ponad szarymi oczami aż po krańce kości czołowej. Był to zapewne Remus Acker. Razem z Matty'm O'Phelanem - piegowatym blondynem - z trudem szarpnęli nim, by ten się cofnął.

– Zamknij mordę, parchu**.

– Angus! – Wykrzyczały razem Palmer i Dorothy Rymer - wokalistka Crying Sissy Cult.

– Opanuj się, niech zejdą najpierw z ciebie wszystkie emocje – dźgnął go w pierś Acker – dopiero potem zacznij rozmawiać z ludźmi, Manc***.

– Przepraszamy za niego – przetarła twarz Dorothy. – Angus jest czasami nazbyt...

Dupkowaty? Zarozumiały? Gnojkowaty?

– To po prostu zwykły dupek – wzruszył ramionami Remus.

– Trudno się z tym nie zgodzić – parsknął Under, próbując jakoś rozluźnić atmosferę. – Kolega zawsze jest w takim wybitnym humorze?

– Dzisiaj to wprost tryska dobrym humorem – parsknął blondyn z przewieszoną przez plecy białą gitarą.

Scarlett zaciągnęła basistę C.S.C na jeden z wolnych foteli i ukucnęła przed nim, chwytając go dłonią za kolano i tłumaczyła mu coś cicho ze spuszczoną głową. Ten jednak wydawał się mieć ją głęboko gdzieś i z nienawiścią w oczach skanował nas swoimi piwnymi oczami.

– Angus jest fajnym gościem, o ile nikt... – zaczęła blondynka, drapiąc się po szyi.

– O ile nikt nie zbliży się do jego dziewczyny w promieniu pół kilometra – mruknął pod nosem O'Phelan, przewracając przy tym niebieskimi oczami.

– Matty...

– Mówię prawdę – wzruszył ramionami, po czym puścił mi oczko, a ja mimowolnie się zaśmiałam.

Przyjrzałam się całej ich czwórce, wyłączając Palmer. Byli grupą dość zróżnicowaną, co nie powinno świadczyć o niczym złym, jednak...

Może źle mi się wydawało, ale C.S.C na żywo, kiedy poznało się ich bliżej, sprawiali wrażenie osób tak różniących się od siebie i odmiennych w pomyśle na życie i charakterze, że było to wręcz niemożliwe, by stworzyć jeden zgrany zespół na tyle, by co chwila nie wszczynać kłótni czy przepychanek.

– My tutaj sobie gadu-gadu, a nikt się nie przedstawi – skrzyżował ręce na piersi pobliźniony. – Remus Acker.

– Jak... – Douglas nie zdążył dokończyć.

– Tak – westchnął ciężko. – Mam na imię tak samo, jak Remus Lupin. I tak, rodzice byli fanami "Harry'ego Pottera". I nie, nie zrobiłem sobie specjalnie tej blizny, by być do niego podobny.

– Skubany – zaśmiał się Basil, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Rem to straszna łamaga – jasnowłosa dała mu kuksańca w bok, a ten przewrócił oczami. – Dorothy Rymer, ale mówcie mi Dora...

– Znamy was – odpowiedziała Veronica, krzyżując ręce na piersi. – Zresztą kto by was nie znał.

– To samo można powiedzieć o was – oznajmił piegowaty.

– I nie myślimy o was jak o pupilkach Collins'a. Odwalacie naprawdę zajebistą robotę i macie ogromny talent. – Poklepał Dou po ramieniu Rem. – Jedynie pies obronny Lettie ma jakiś wypaczony sposób na ocenianie ludzi.

– Są razem, prawda? – Spytała Vera, dyskretnie wskazując na dwójkę siedzącą niedaleko nas.

– Od wieków – machnęła ręką Dora.

– Dwóch... – zastanawiał się na głos gitarzysta – trzech lat.

Basil z wrażenia zagwizdał.

No i tyle było z naszych prób spiknięcia Basa ze Scarlett – ciężko westchnęłam w myślach.

– Ja wszystko słyszę, nie musicie nas obgadywać – warknął swoim niskim głosem Fernsby.

– Nie przypierdalaj się już o byle gówno, Angus.

– Jak dawno nie miałeś złamanego nosa, Matty? – Uśmiechnął się wrednie, gwałtownie wstając.

Scarlett zachwiała się na piętach, jednak nie upadła z impetem na tyłek. Podeszłam bliżej czarnookiej dziewczyny, a kiedy ta podniosła wzrok, postarałam się, by mój uśmiech wydawał się jak najmilszy i najcieplejszy. Wydawała się być dobrym człowiekiem, który nie zasługuje, by znosić humorki swojego chłopaka-dupka.

Odwzajemniła uśmiech i przyjęła moją wyciągniętą rękę, by wstać.

– Ja jeszcze ani razu, ale z tego, co pamiętam, ty już nie raz miałeś go złamanego. Chcesz może powtórki? – Gitarzysta C.S.C podniósł nieznacznie głowę, by zmierzyć się z basistą.

– Nie pyskuj mi, Paddy**** – zarechotał Angus. – Ty potrafisz tylko głośno szczekać.

Widziałam, jak w oczach Irlandczyka gotuje się czysta wściekłość. Zacisnął dłoń w pięść i gdyby nie fakt obecności kamer na każdym kroku oraz otaczających nas zewsząd pracowników, byłam bardziej niż pewna, że Fernsby wróciłby do domu z co najmniej podbitym okiem.

– Czy chociaż tutaj możecie się nie kłócić? – Zapytała rozzłoszczona Dora, która widocznie miała już ich po dziurki w nosie. – Jesteście już cholernie męczący.

– Odpuść – powiedziała błagalnym tonem Palmer do swojego chłopaka.

– Mówiłem ci, żebyś się zamknęła – fuknął, odpychając ją na bok.

– Uważaj sobie, bo zaraz nos będziesz miał złamany podwójnie – warknął Basil, stając obok Matty'ego.

– Odpierdol się od mojej dziewczyny.

Postawa Angusa od momentu, kiedy Casey dołączył do blondyna, zmieniła się diametralnie. Jego prześmiewczy ton oraz wyniosłe traktowanie swojego kolegi z zespołu zamieniło się na rozdrażnienie oraz furię tańczącą w jego złoto-brązowych oczach.

– Panowie, proszę o spokój – zawołał jakiś mężczyzna ze słuchawką w uchu, kiedy przechodził obok nas. – Za pięć minut macie stawić się na scenie na ogłoszenie wyników. Jury jest już gotowe.

Przez chwilę milczeliśmy, patrząc na niego, a kiedy już zniknął z naszego pola widzenia, nasz perkusista uśmiechnął się drwiąco i poklepał basistę po ramieniu.

– Spokojnie – prychnął, unosząc w zdziwieniu brwi. – Po prostu zacznij traktować ją z należytym szacunkiem.

– Będę okazywać jej tyle szacunku, na ile sobie zasłuży.

– Co ty, kurwa, powiedziałeś? – Wymsknęło się Veronice. – Czy ty siebie słyszysz?

– Wychodźcie na scenę!

LiLi już zebrało się do wyjścia. Razem z Douglasem i Verą czekaliśmy na naszego perkusistę ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.

– Rusz się, Bas! – Zawołał Dou.

Angus i Basil po raz ostatni zmierzyli się wzrokiem. Perkusista puścił Scarlett oczko, po czym przeszedł obok piwnookiego, uderzając go barkiem.

– Twoi rodzice mieli nosa, by nazwać cię Angus. Nie różnisz się niczym od nieco wyrośniętego i nabuzowanego byczka***** – rzucił, a potem, jak gdyby nigdy nic, wyszedł na przód, by poprowadzić naszą grupę przed jury oraz widownię.

Za naszymi plecami na backstage'u rozbrzmiał rechot Remusa i Matty'ego oraz przekleństwa kierowane w stronę Casey'a.

***

– Pozostały już tylko dwa wolne miejsca w wielkim finale, Scotty! – Zawołał jeden z prowadzących podczas nagrywek.

– Doskonale o tym wiemy, Danny! Uczestnicy stojący tuż za mną wciąż liczą na przejście dalej.

Pięć różnych nazw zespołów i nazwisk.

W tym LIW, Little Life i Crying Sissy Cult – dodałam w myślach, przełykając głośno ślinę.

– Będziesz zła, jak puszczę ci pawia na buty? – Szepnął Bas, do mojego ucha. Razem z Verą znajdowałyśmy się pomiędzy jego ramionami, a Graham stał zaraz obok przyjaciela i ściskał moją dłoń. Chyba powoli odpływała mi z niej krew.

– Trochę – mruknęłam, spoglądając w jego stronę. – Lubię je.

– Od kiedy tak się stresujesz, co? – Zmarszczyła brwi Butler.

Perkusista zachichotał nerwowo.

– Basil...

– Wiesz, ja naprawdę liczę, że wygramy ten pieprzony konkurs i już nie będziemy musieli uczyć się, studiować, pracować jak normalni ludzie...

– Czy ty chcesz nam coś powiedzieć? – Basistka ułożyła ręce na swoich biodrach.

– Nie – z grymasem wymalowanym na twarzy, chłopak pokręcił leniwie głową. – Tylko rzuciłem studia.

Całą naszą trójką odwróciliśmy się w jego stronę z wybałuszonymi oczami.

– Posrało cię?! – Fuknęła Veronica.

– Być może, to bardzo prawdopodobne – pokiwał głową z lekkim uśmiechem. – Miałem dość ciągłych załamek psychicznych.

– Idiota – skwitowałam krótko.

– Czemu mnie to nie dziwi – zaśmiał się Douglas, a wraz ze śmiechem jego ciało opuściła niewielka część stresu, jaki w sobie kumulował.

– Trzecim zespołem, jaki przechodzi do finału, jest...

Zacisnęłam powieki, w duchu prosząc los, by Casey nie rzucał studiów na darmo.

Crying Sissy Cult!

Jasna cholera.

C.S.C z piskami radości objęli się, a Angus rzucił Basilowi wyniosłe spojrzenie.

To jeszcze nie koniec, dupku – pomyślałam, zgrzytając zębami.

Może powinnam była więcej ćwiczyć grę na tym pieprzonym pianinie?

Bliżej nas podeszli członkowie zespołu LiLi i Peter razem z Douglasem zarzucili sobie ręce na ramiona. Nasz gitarzysta posłał przyjacielowi smutny uśmiech, po czym spuścił głowę, jeszcze mocniej zaciskając palce na mojej dłoni.

– Ostatni i czwarty zespół, który zobaczymy w finale to... – Danny otworzył czarną kopertę, w której kryła się - być może - nasza przepustka do lepszej przyszłości. – Drodzy, państwo, mamy to!

– W finale zobaczymy również... – powiedzieli razem prowadzący. – LIW!

Widownia przed nami zaczęła piszczeć. Jeden z braci Mariscotti wskoczył Basilowi na ramiona, a Taylor rzuciła się na swoją dziewczynę. Drugi bliźniak zaczął wrzeszczeć coś niezrozumiałego do ucha Grahama, a Peter poklepywał go po plecach z szerokim uśmiechem, pomimo że w jego oczach przygasły iskierki radości i podekscytowania.

Jedynie Valentine nijak nie zareagował na porażkę jego zespołu czy nasz sukces. Stał w swobodnej dla siebie pozie i mało dyskretnie macał się po kieszeniach, zapewne w poszukiwaniu piersiówki z alkoholem albo jakimś skrętem.

Stałam oniemiała, rozglądając się po bokach, ponieważ cały hałas na chwilę ucichł, a wszystkie dźwięki docierające do moich uszu zostały zastąpione przez szum. Wróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy moje stopy oderwały się od ziemi. Poczułam, jak moje ciało odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a jego przedramiona oplatają się wokół mojej talii. Skrzyżowałam ręce za jego karkiem i docisnęłam swoje czoło do jego.

– Udało się nam – szepnęłam, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy.

– A komu miałoby się nie udać jak nie LIW, słoneczko? – Uśmiechnął się, po czym wpił się w moje usta, a za naszymi plecami błysnęły światła, a wrzaski wstrząsnęły salą.







* Call Me - Blondie
** Parch - obraźliwe określenie Żyda
*** Manc - w brytyjskim slangu oznacza ono mieszkańca Manchesteru
**** Paddy - obraźliwe określenie Irlandczyka lub osoby pochodzenia irlandzkiego
***** Angus to nie tylko męskie imię, ale również nazwa mięsnego gatunku krowy pochodzącej ze Szkocji (aberdeen angus)


No witam w Halloween!

Dzisiaj swoje 19 urodziny obchodzi nasza główna bohaterka - Blair Ferguson. Chciałabym ci pożyczyć pewnej rzeczy oraz osoby, ale będzie to spory spoiler dla następnych rozdziałów. A jeśli chodzi o przyszłe rozdziały - jak tylko wpadnę w depresyjny, płaczący mood w nocy (XD) postaram się wam napisać jeden z moich ulubionych rozdziałów, który jest dla mnie niczym imperium rzymskie i myślę o nim bez przerwy. Mam nadzieję, że nie spieprzę go tak, jak poznanie się Scarlett i Basila, które w mojej głowie wyglądało tak cudownie. No nie ważne, wesołego Halloween, obejrzyjcie sobie 'Miasteczko Halloween", "Gnijącą Pannę Młodą", "American Horror Story" albo cokolwiek innego z tym cudownym spooky vibe'm. Do zobaczenia wkrótce!

PS. zostawcie [*] dla Grahama, bo przyda mu się to w następnym rozdziale XD.

x AdeenaAithne

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 4,2k słów








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top