Rozdział 56. Nie jesteś gówniana.

Całą drogę powrotną do samochodu spędziliśmy w kompletnej ciszy. Choć trasa nie była zbyt długa, to wlokąc się, stawiając ciężkie kroki, wydawała się trwać wieczność. Jednie wiatr szeleszczący liśćmi i miejski zgiełk zakłócały ciszę, jaka się pomiędzy nami wytworzyła.

Veronica i Basil poszli w jedną stronę, my w przeciwną. Cała nasza czwórka miała spotkać się w chatce na SS'ach.

Kątem oka spojrzałam na blondyna, który zaciskając usta w wąską linię, wpatrywał się tępo przed siebie, nie patrząc pod nogi. Miałam ochotę zadać mu tak wiele pytań... A pomimo to z mojego gardła nie wydobył się nawet najcichszy dźwięk.

Starałam się poczynić tak, jak ciemnowłosy - skupić się na czymś zupełnie innym, zmienić tor myśli. Zacząć mówić, robić, cokolwiek, byleby uciec od wydarzeń sprzed kilku minut. Tyle że ja tak nie potrafiłam. Chociaż mój wzrok wlepiony był w granatowe niebo przyozdobione mikroskopijnymi świecącymi punkcikami, w żółte światła latarni, które padało na niemalże ogołocone z liści drzewa przy chodniku, to wciąż myślałam o tym, co powiedział mi Basil. Jak naprawdę wyglądało jego życie.

Z całych swoich sił zaciskałam zęby, bylebym znów się nie rozpłakała. Nie mogłam się mazać. Nie byłam przecież beksą. Musiałam pozostać silna i twarda, na jaką się wykreowałam w oczach innych osób już wiele lat temu.

Przed nami ukazał się żółty Jeep Wrangler, którego światła zaświeciły się, kiedy chłopak odblokował go z kluczyka. Nawet się nie oglądając, wślizgnęłam się na siedzenie kierowcy. Automatycznie odwróciłam głowę w stronę okna, przyglądając się kroplom deszczu na szybie, które wciąż na niej pozostały. Usłyszałam szczęk drzwi. Douglas również znalazł się w pojeździe. Nie odpalił jednak samochodu ani nie włączył radia. Po prostu włożył kluczyk do stacyjki.

– Ferguson – zaczął niskim głosem – pasy.

– Hm? – Mruknęłam, nie kontaktując.

– Pasy. Zapnij je.

– Ach, no tak – pokiwałam szybko głową. Jedna ręka zanurzyła się w moich włosach, poprawiając je w zakłopotaniu, a druga skierowała się w stronę pasów. – Przepraszam.

– Za co? – Jego ton wskazywał na zdezorientowanie. Byłam niemalże pewna, że zrobił kwaśną minę, marszcząc przy tym nos oraz ściągając brwi. – Za to, że nie zapięłaś pasów w ciągu piętnastu sekund? Ferguson, co się dzieje?

Bez słowa pomachałam głową na boki. Przecież nic się nie stało.

– Blair Ferguson...

– Douglasie Graham – szepnęłam, odwracając się twarzą w jego stronę.

– Coś. Się. Stało.

– Nic. W porządku – wzruszyłam ramionami i sięgnęłam w stronę radia, by włączyć je. Z urządzenia od razu popłynęły dźwięki "Angel"*

– To nie było pytanie – odpowiedział spokojnie i delikatnie zaczął gładzić palcami moją dłoń, która w tamtym momencie była zaciśnięta w pięść na mojej spódnicy. – Opowiedział ci, prawda?

– Tak – powiedziałam bezgłośnie, nerwowo kiwając głową. – I czuję się tak...

– Okropnie? – Dokończył za mnie Graham. – Bezradnie. Czujesz się wdzięczna za to, że ktoś opowiedział ci najboleśniejszy fragment swojego życia. W sercu czujesz tlące się ciepło, bo ci zaufano. A z drugiej wolałabyś dostać w pysk.

– Dokładnie – nie wiedziałam, co więcej dodać. Choć chciałam zasypać go pytaniami, to nie wiedziałam, jakimi konkretnie. – Jak długo o tym wiesz?

– Od samego początku – wyszeptał, a jego oczy zaszkliły się łzami. – Właściwie to tak się poznaliśmy...

Miał zamiar kontynuować swoją opowieść, jednak przeszkodziły mu w tym łzy. Potoki nie do powstrzymania zaczęły spływać mu po policzkach, docierać do brody i tam urywać się, by skapnąć na ubranie lub szyję. Kilka razy pociągnął nosem i przetarł twarz wierzchem dłoni. Chwycił za rąbek czapki i szybkim ruchem zerwał ją sobie z głowy, rzucając beanie na tylne siedzenie. Jego długie i szczupłe palce wplątały się w pofalowane włosy. Zaciskał na nich pięści i unosił je lekko do góry. Szybko oddychał, głośno wtłaczając do płuc powietrze. Złapałam za jeden z jego nadgarstków, próbując powstrzymać go przed powyrywaniem sobie włosów.

– Ciii, spokojnie. Oddychaj – powiedziałam cicho, głaszcząc palcami jego skórę na wierzchu dłoni. – Nie musimy o tym rozmawiać.

Jeszcze przez krótki moment pozwolił, by łzy moczyły mu twarz. Wytarł je szybkim ruchem prawej ręki, po czym wziął głęboki wdech, otwierając oczy i skupiając swój wzrok na naszych złączonych - z jego inicjatywy - dłoniach.

– Wtedy po raz pierwszy uciekł z domu po tym, jak mocno poturbowała go matka. Miał maksymalnie jedenaście lat. Siedział w mojej ulubionej miejscówce - pod dębem na SS'ach. Nie wiedziałem, że ktoś oprócz mojej rodziny wie o tym miejscu. Na początku byłem wkurzony, że jakiś obcy mi dzieciak zna moją miejscówkę. Ale nie wygoniłem go stamtąd. Usiadłem i zacząłem z nim gadać o najróżniejszych pierdołach. Okazało się, że mamy podobne zdanie na temat wielu rzeczy. Na przykład, że najlepszym albumem The Killers jest "Hot Fuss"  i to generalnie dzięki niemu otrzymali taki, a nie inny rozgłos. W ciągu trzech godzin staliśmy się najlepszymi kumplami. Tak po prostu to "coś" między nami zaiskrzyło i jest to niezmienne od ponad ośmiu lat. Kiedy zaczęło się ściemniać, chciałem się już zbierać. Powiedziałem, że mogę odprowadzić go do domu, na co on odpowiedział, że nie zamierza do niego wracać. Zaciekawił mnie ten temat, chociaż gdzieś w głębi duszy czułem, że może nie powinienem o to pytać. Racjonalne myślenie nigdy nie było moją mocną stroną. Do tej pory kieruje mną serce i chyba to jest ogromny błąd... Ale byłbym chory, gdybym tego nie zrobił. Zapytałem go, czy pokłócił się z rodzeństwem, jak ja wtedy... W tamtym momencie moje życie się zmieniło i jeśli mam być szczerym, to pomimo wszystko zmieniło się ono na lepsze. Znalazłem przyjaciela, z którym zawsze wspieraliśmy się nawzajem. Chociaż z każdym rokiem było coraz to gorzej, to więź pomiędzy nami się zacieśniała. Ja w domu prowadziłem wojnę z bratem, on uciekał od przemocowej matki. Jeśli któreś z nas siedziało w gównie, to drugi wyciągał pomocną dłoń – chłopak pomimo wszystko uśmiechnął się lekko. – W połowie gimnazjum zakumplowaliśmy się z Verą i byliśmy od tego momentu trzema muszkieterami. Wtedy też Veronica dowiedziała się o problemach Basa. Od razu chciała to gdzieś zgłosić i po prostu zaczęła - jak na tamten moment mi się wydawało - wariować. Butler otworzyła mi na całą tę sprawę oczy. Wcześniej trzymałem stronę kumpla, który wolał się nie wychylać, bo mógł mieć jeszcze bardziej przesrane niż wcześniej. Słowa Very były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Jednak nie chcieliśmy nic robić, dopóki nie usłyszymy od niego wyraźnej zgody, aby poinformować o tym naszych rodziców, by pomogli nam uratować Casey'a z tego syfu. Ale nie usłyszeliśmy od niego nic z tych rzeczy... Potem zaczął pić i wszystko leciało na łeb na szyję. Zespół i chwilowy rozgłos, jego rozpad, uzależnienie Basila, choroba Sebastiana...

Blondyn przetarł twarz, ciężko wypuszczając ustami powietrze.

– Każdemu z nich chciałem pomóc, ale to mnie przerosło i doszło do tego, że nie pomogłem żadnemu z nich – jego głos załamał się. – Byłem do niczego...

– To nieprawda. Nikt nie wymagał od ciebie pomocy – położyłam mu rękę na ramieniu, lekko je ściskając.

– Wymagali. Tylko żaden z nich głośno tego nie powiedział. To był mój zasrany obowiązek jako młodszy brat, jako najlepszy przyjaciel – zacisnął szczękę tak mocno, że pojedynczy mięsień na jego policzku zadrgał.

– Nie byłeś w stanie uleczyć Bastiana. Nie mogłeś zmusić Basila, by zgłosił matkę, a sam udał się na leczenie. Pomogłeś im, będąc przy nich. Na pewno są za to wdzięczni – próbowałam przekonać tego upartego osła do zmiany zdania.

– Pewnie – parsknął sarkastycznie – przecież moje bezczynne siedzenie na dupie tak bardzo im pomogło...

– Zrobiłeś tyle, ile mogłeś. To i tak dużo.

– Oczywiście – zmarszczył nos, krzywiąc się. – Bycie wychodzi mi najlepiej. Jakież to cudowne... Mogę tym normalnie uratować świat. 

Odpięłam pas, by uzyskać trochę więcej swobody. Przycisnęłam głowę do jego barku i objęłam jego szyję ramionami. 

– To, co zrobiłeś, to naprawdę dużo. Dałeś im wszystko to, co byłeś w stanie. Mnie nawet na zwykłe bycie przy drugiej osobie nie było stać. Tata był dla mnie wszystkim. Był moim jedynym przyjacielem, wsparciem, tylko on wierzył we mnie i moje marzenia. A kiedy zachorował, zaczęłam go unikać. Zostawiłam go. Spędzałam z nim czas, kiedy tylko musiałam.

– Dlaczego? – Odgarnął mi włosy z czoła.

– Nie chciałam jeszcze bardziej się do niego przywiązywać. Nie chciałam widzieć, jak umiera. Chciałam do końca pamiętać i mieć w głowie jego obraz, kiedy jest zdrowy i uśmiechnięty. Odebrałam mu możliwość spędzenia czasu z jedyną córką z własnego egoizmu – oczy zapiekły mnie od łez, a w gardle zebrała się gula niemożliwa do przełknięcia. – Odebrałam mu to, co najważniejsze - radość ze spędzania czasu z kimś, kto cię bezwarunkowo kocha.

Pierwsze łzy pociekły mi po policzku, kiedy na chwilę zamilkłam. Pociągnęłam nosem i wróciłam do mówienia. 

– Ty cały czas obdarzasz ich troską i miłością. Z perspektywy czasu wiem, jak ogromne mają one znaczenie – spuściłam wzrok na przycisk świateł awaryjnych.

Ciemnooki oparł się policzkiem o czubek mojej głowy, po czym szepnął:

– Tata na pewno wiedział, że to dla ciebie ciężkie.

– To wciąż nie usprawiedliwia tego, jak gównianą córką byłam.

– Nie byłaś gówniana. Jesteś spoko – parsknął cicho.

– Spoko? – Zaśmiałam się, a moim ciałem wstrząsnął szloch.

To było popieprzone uczucie.

– Może nawet trochę bardziej niż spoko... Nie ma ludzi nieomylnych, Ferguson. Każdemu zdarzają się błędy.

– Jak na przykład szantażowanie pewnego dupka w kantorku woźnego? – Otarłam łzy wierzchem dłoni.

– To nie był błąd, złośnico

Nazywając mnie złośnicą, przypomniał mi się początek października. Czas, kiedy między nami nie było nic poza złośliwym dogryzaniem i wyzwiskami. Kiedy ja nazywałam go dupkiem i ćwokiem. Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienia związane z tamtym czasem. Przed oczami, jak film pokazywały mi się obrazy związane z tamtym czasem. Każdy moment, w którym razem z Douglasem chcieliśmy się nawzajem ukatrupić. Pamiętałam wszystkie te chwile z idealną dokładnością. Wydarzenie po wydarzeniu. Słowo po słowie. Każde mocniejsze zaciśnięcie jego palców na moim nadgarstku, każde prześlizgnięcie się moich palców po jego skórze. Przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Wracając do tych chaotycznych i pokręconych wspomnień, czułam się po prostu dobrze. Jak w domu.

– A więc co było błędem? – Spytałam. 

My. Powiedz: my – powiedziałam w myślach.  Wtedy nie miałabym już żadnych złudzeń.  

– To, że walnęłaś mnie grzybem – zaśmiał się, opierając głowę o zagłówek.

– To absolutnie nie było błędem! I ani trochę tego nie żałuję – założyłam ręce na piersi, kręcąc głową na boki.

Jeszcze przez krótki moment chichotaliśmy cicho pod nosami. Na usta cisnęło mi się pytanie, którego być może nie powinnam dla własnego świętego spokoju zadawać. Mogłam żyć w przeświadczeniu, że tylko ja byłam na tyle głupia, by pamiętać nasze pierwsze, wspólne chwile.

– Pamiętasz tę noc? – Zmarszczyłam brwi, udając, że tylko on ją w ten konkretny sposób pamiętał.

– Oczywiście, że tak. Potem przez półtorej godziny czyściłem kurtkę, bo muchomor nieźle przylepił się do skóry – już miałam mu przerwać, by na szybko wymyślić jakieś mało konkretne podsumowanie, kiedy chłopak kontynuował. – Wtedy też po raz pierwszy cię pocałowałem.

Kątem oka spojrzałam na jego lewy profil. Pomimo że zaciskał usta w ciasną linię, to widziałam, jak powstrzymywał się, by jego uśmieszek go nie zdradził. A jednak. Dostrzegłam to.

 Czyli nie tylko we mnie ten dzień wzbudzał pozytywne emocje.

Czułam, jak moje policzki stają się coraz cieplejsze i zaczynają szczypać.

Cholera.

– Ale nie postrzegam go jako błędu. No, bynajmniej nie teraz.

– A co wpłynęło na tę zmianę? – Uniosłam jedną z brwi do góry.

– Nic konkretnego. Po prostu przyzwyczaiłem się, że jesteś nad wyraz porywcza, Ferguson – przeczesał palcami zmierzwione i potargane włosy. – Albo może ty przyzwyczaiłaś się do moich pocałunków?

– Co, jeśli powiem ci, że w obu tych przypadkach możesz mieć rację? – Odwróciłam twarz w jego stronę.

– Wtedy zupełnie się nie zdziwię – pokręcił lekko głową.

– Ale skromniutki – pacnęłam go w ramię.

Jasnowłosy przybrał tę samą pozę, co i ja, wciśnięty plecami w fotel. Jego głowa oparta o zagłówek, skierowana w moją stronę.

– Właściwie to nie żałowałem, że to zrobiłem. Cholernie chciałem to zrobić, sprawdzić, czy smakujesz jak gorycz, która mogłaby mnie odepchnąć – wziął głęboki wdech. Jego ciemne tęczówki najpierw spojrzały się na moje usta, a potem podniósł wzrok na oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. Oboje zaczynaliśmy zatapiać się w barwie swoich oczy. Ja w jego czekoladowym, które przynosiło mi swojego czasu spokój i ukojenie, których tak pragnęłam. Błękit moich oczu pochłaniał za to jego - chłopaka, który pomimo wszystko nie odsunął się ode mnie, kiedy miał taką możliwość. Moją nadzieję. – Twoja gorycz okazała się być dla mnie słodyczą, której pragnąłem coraz to więcej.

Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Przerwałam wytworzone między nami napięcie, szepcząc cicho:

– Powinniśmy już jechać, Basil i Veronica pewnie już na nas czekają.

***

Kiedy weszliśmy do chatki, nasi przyjaciele już na nas czekali. Cały sprzęt był już rozstawiony, kable porozplątywane i we właściwy sposób podłączone. Veronica siedziała na prowizorycznym biurku z drzwi i cegieł, a na kolanach trzymała laptopa, w którym coś żywo klikała. Casey zaś siedział na dywanie, opierając plecy o kanapę. Wyglądał już o wiele lepiej. Nie był już blady, po jego policzkach nie leciały łzy, a jego rany zostały oczyszczone. Gdzieniegdzie na przedramionach przyklejone były malutkie plasterki z Kubusiem Puchatkiem, które kontrastowały z czarnym tuszem na jego skórze. Obok jego uda stała pusta już butelka Guinness'a. Drugą z nich chłopak dzierżył w swojej ręce, zerując ją do końca.

– No nareszcie! – Zawołał ciemnowłosy i z hukiem odstawił kolejną butelkę koło kanapy. – Już myślałem, że wasza randka weszła za mocno i was gliny udupiły, jak się na tyłach zabawialiście.

– Basil... – różowowłosa upomniała przyjaciela.

– Oj, no co? Pamiętajcie, dzieciaki, że takie zabawy drogo wychodzą.

– Tabletka kosztuje niecałe dwadzieścia cztery funty – zmarszczyła brwi.

– Chodziło mi o mandat za uprawianie seksu w miejscu publicznym – westchnął. – Pięć patyków mandatu! Pięć tysięcy za zwykły seks w samochodzie, jak cię polis** przyłapią!

Graham stojący obok mnie zaczął dusić się i kasłać.

– Co ty pieprzysz? – Wydyszał pomiędzy napadami.

– Tak na przyszłość tylko mówię – wzruszył ramionami. – Możemy już się zająć ogarnianiem muzyki na półfinały i festiwal?

– Pewnie – przytaknęłam i przycupnęłam na drugim podłokietniku.

Obok mnie na kanapie położył się Douglas, a całe jego długie cielsko zajęło wolną przestrzeń.

– No, patrzcie tylko, jak się król rozłożył – rozłożyła na boki ramiona Butler. – Czegoś potrzebujesz, o panie? Może wina?

– Nie, na ten moment nie pije. Dziś będę dla ciebie łaskaw – uniósł się lekko na łokciach.

Niebieskooki przeciągnął się z jękiem, po czym zapytał:

– Skoro bawimy się zamek, to kto, jaką ma rolę? Douglas - król, Blair - jego królowa. A nasza dwójka?

– Ty jesteś błaznem – zachichotała Veronica.

– Niby dlaczego?

– Bo na obrazach błazen zawsze siedział na schodach u stóp króla.

– Żałosne – wychrypiał i spojrzał na kumpla.

– Chcesz awansować? – Poruszył znacząco brwiami blondyn, po czym poklepał się po udzie.

– Mam być twoją kurwą? – Szepnął, jednak chyba każdy z nas to usłyszał. – Co na to Blair?

– Nie dowie się – puścił mu oczko.

– To była kochanica...  – zawyła dramatycznie dziewczyna, masując skronie.

– Nazywajmy rzeczy po imieniu, Vero – popatrzył na nią z pobłażaniem Bas.

– Ją się określało mianem kurtyzany lub faworyty...

– Albo lampucery – dodałam, powstrzymując śmiech.

Chłopcy zawyli, kiedy zadałam dziewczynie śmiertelny cios. Nasza głupota i ignorancja ją zabijała.

– Czy ty właśnie nazwałaś mnie lampucerą?! – Wydyszał Casey, pomiędzy spazmami śmiechu.

– Być może – założyłam ręce na piersi i posłałam mu wyzywający uśmieszek.

– Ty szmulo! – Wrzasnął i wstał z podłogi. – Masz wpierdol!

Czarnowłosy rzucił się na mnie. Zachwiałam się na podłokietniku i razem z perkusistą spadliśmy  na Grahama, a konkretniej na jego brzuch. Musiało go to nieźle zaboleć, bo ten tylko stęknął, mrucząc niewyraźnie pod nosem zapewne jakieś przekleństwo.

– Boże, ogarnijcie się! Jesteście dorosłymi ludźmi! – Krzyczała niebieskooka, jednak po chwili się poddała i zaczęła marudzić. – I ci ludzie mogą już głosować w wyborach do parlamentu, mieć prawo jazdy i zawierać małżeństwa. Ja pieprzę... Błagam, czy możemy już zacząć wybierać kawałki do zagrania?

– Właśnie? – Pisnął spode mnie brązowooki. Dłonie trzymał na moich udach i byłam pewna, że gdyby nie naciskające na nas potężne cielsko Casey'a to już dawno zostałabym wykatapultowana na dywan. – Bas?

– Mnie tam wygodnie się siedzi – zakręcił się, a jego kość ogonowa wbiła mi się w biodro.

– Ale nam już nie koniecznie – mruknęłam, próbując ześlizgnąć się z brzucha Dou.

– Zamilcz – syknął blondyn, klepiąc mnie w udo.

Nagle ni z tego, ni z owego Veronica wskoczyła na naszą ludzką piramidę.

– Vera! – Wrzasnął gitarzysta i byłam niemalże pewna, że któraś z jego kości nieprzyjemnie chrupnęła.

– No co? – Odezwała się z góry. – Teraz ja jestem królową. Mam nawet piękny tron.

– Z ludzkich ciał – wymamrotałam.

– Obiecuję, że do końca dnia nie będę się zachowywał jak dupek! Błagam wstańcie ze mnie, bo zaraz któreś z moich żeber mi pęknie!

Kiedy tylko usiedliśmy w pozycjach - jak na nas - przyzwoitych, każde z naszej trójki wyciągnęło z kieszeni komórkę, a Butler wróciła do biurka po swojego MacBooka. Każde z nas w ciszy przeglądało muzykę na różnych platformach streaming'owych, szukając odpowiednich piosenek.

– Wiesz, ile dokładnie mamy czasu scenicznego? – Zapytała Veronica, stukając paznokciami w klawiaturę.

– Pół zasranej godziny.

– Jego chyba dupa szczypie – prychnął Basil z nosem w telefonie. – Tyle to trwają jego zasrane gadki powitalne o niczym.

– Dobre i trzydzieści minut – oznajmiłam, przeglądając sobie playlisty na Spotify. – Równie dobrze mógł na nas wypiąć tyłek i nie dać nam nawet minuty na scenie.

– Czyli to oznacza, że muszę usunąć kilka podpunktów na naszej liście piosenek do zagrania?

Graham wymruczał tylko ciche "mhm". Jego nogi zwisały za kanapę, kiedy położył je na podłokietniku, a głowa leżała na moich udach.

– Ile ich miałaś? – Zaciekawił się niebieskooki, który siedział na oparciu kanapy, niczym kura na grzędzie.

– Trzynaście.

– To teraz, wychodzi na to, że... – ciemnowłosy zamilkł na chwilę. – Zakładając, że średnio jedna piosenka ma, dajmy na to, nieco ponad cztery minuty, to wychodzi...

Po raz kolejny ucichł, mierzwiąc swoje czarne, lekko już przydługie włosy.

– Około siedmiu piosenek – westchnął blondyn. – Trochę więcej niż połowa tego, co zakładaliśmy.

– Zamknijcie się już z tą matmą, bo zaraz się porzygam – jęknęłam, uderzając potylicą w jedną z dużych kolorowych poduszek.

– Niech każdy z nas wybierze jedną piosenkę, razem sobie ich przesłuchamy i ustalimy, czy się nadają. Pozostałe trzy jakoś tam ogarniemy – zaproponował perkusista, wyciągając z kieszeni jeansów poplątane słuchawki.

– Starajcie się, żeby był w nich bas. Veronica nie może co chwila zmieniać gitar – powiedziałam, odpalając jedną z moich playlist, która zawierała najlepsze rockowe kawałki. Nieznacznie podgłosiłam telefon, po czym przystawiłam sobie do ucha głośniczek.

Pozostali zgodzili się ze mną, a w chatce zapanowała względna cisza, pomijając ciche, wręcz niesłyszalne melodie wydobywające się z cicho grających urządzeń.

Po kilku minutach milczenia, padła pierwsza propozycja.

– Zapisz: "Crawling In The Dark"*** – zawołał Douglas, unosząc lekko głowę.

Zaraz po nim zaproponowałam "Longview"****, a Basil dudniąc palcami w obudowę telefonu, wykrzyknął:

"Are You Gonna Go My Way"*****! Wyobraźcie sobie, jak zajebiście może to brzmieć! – Zeskoczył ze swojego miejsca na podłogę i zaczął gestykulować rękoma. – Dużo wolnej przestrzeni, same pola z kukurydzą. Dźwiękowcy znają się na swojej robocie i przez kilometry niesie się "I was born long ago" zaśpiewane przez Blair. Tym ludziom pospadają kapcie z nóg, jak to usłyszą!

– Wpisuj – wydał polecenie gitarzysta.

Do naszej listy dołączyło "Pour Some Sugar On Me"° zaproponowane również przez Basa oraz mój pomysł z "Should I Stay Or Should I Go"°°.

– Ile piosenek jeszcze zostało? – Dopytałam, z nudów bawiąc się włosami brązowookiego.

– Dwie.

– No Vero, zaproponuj coś.

Dziewczyna popukała się palcem wskazującym w brodę.

"Kings And Queens"°°°.

Niebieskooki popatrzył na basistkę ze zmarszczonym nosem.

– Nie zagram żadnego radiowego gówna – zaprotestował, zakładając ręce na piersi.

– To nie żadne radiowe gówno! – Oburzyła się. Jej palce z prędkością światła sunęły po klawiaturze. W pewnym momencie odwróciła laptopa w naszą stronę, odpalając piosenkę. Z głośników zaczęły wydobywać się pierwsze melodie, a na twarz różowowłosej wpełzł chytry uśmieszek.

– Łyso ci teraz, cieniasie? To Thirty Seconds to Mars, a nie jakaś tam Ava Max.

– Mój błąd – wzruszył ramionami. – Zapisz.

– Dziękuję! – Wzniosła oczy i ręce ku górze.

Następne pół godziny spędziliśmy na wyszukiwaniu właściwej, tej jedynej, wyjątkowej piosenki, dzięki której nasz występ na etapie półfinałów byłby bardziej niż tylko bardzo dobry. Każde z nas zmieniło swoje dotychczasowe miejsce siedzące. Basil zasiadł za swoją perkusją, obracając w milczeniu pałeczki, co jakiś czas uderzając w dany bęben. Ja leżałam na wznak na dywanie, mając w uszach pożyczone od perkusisty słuchawki. Douglas wraz z Butler siedzieli na prowizorycznym biurku, które niebezpiecznie skrzypiało pod ich ciężarem. Razem wpatrywali się w laptopa, robiąc przy tym różne krzywe miny.

Powoli zaczynałam tracić siły i cierpliwość. Każda z piosenek, którą udało mi się przesłuchać, zawsze miała jakiś minus. Zbyt duża ilość instrumentów, jakie wykonywały dany utwór, za prosta, zbyt oczywista. Zrezygnowana wyjęłam z ucha jedną ze słuchawek i zaczęłam przyglądać się swoim przyjaciołom. Liczyłam, że spoglądając na któreś z nich, nagle coś mnie oświeci. Patrzyłam na zamyślonego Basa, pochylonego nad swoją ukochaną perkusją, Douglasa skubiącego palcami usta z lekko znudzonym i zmęczonym wzrokiem. Na Veronicę, która uważnym wzrokiem śledziła coś w swoim MacBook'u. Moje palce zaczęły wygrywać na dywanie odpowiedni rytm do piosenki, która w tamtym momencie zaczęła lecieć.

 – Ferguson – wyprostował się blondyn i popatrzył w moją stronę. – Co masz na słuchawkach?

Ze zmarszczonymi brwiami, wyciągnęłam wtyczkę z telefonu, a muzyka zaczęła roznosić się po chatce.

"Yeah, I know nobody knows / Where it comes and where it goes / I know it's everybody's sin / You got to lose to know how to win."°°°°

Chłopak popatrzył się na swoich przyjaciół, a na jego ustach błądził cwany uśmieszek.

– Blair Ferguson, mamy bardzo ważne pytanie – zaczął, prostując się. Jego czekoladowe oczy wpatrywały się wprost we mnie. A ten błysk... Doskonale go już znałam. – Twój tata nauczył cię grać na pianinie, prawda?

– Pewnie – odpowiedziałam niepewnie. – Ale nigdy nie było to moim konikiem.

– Pamiętasz coś z tamtych lekcji? – Dopytała różowowłosa.

– Wydaje mi się, że z tym jest tak samo, jak z jazdą na rowerze. Nigdy nie zapomina się tego do końca – wzruszyłam ramionami i usiadłam po turecku na dywanie.

– To wyśmienicie się składa – zaśmiał się Casey. – Wydaje mi się, że powinnaś odświeżyć sobie pamięć.

– Dlaczego?

– Ktoś musi zagrać na półfinałach "Dream On"°°°° na pianinie.

– A co z Grahamem? On lepiej potrafiłby to zrobić.

– Ja, moja droga, będę musiał zająć się gitarą. Znając Thomasa, to nieźle cię wyszkolił. Dasz radę – puścił mi oczko.

Nie chciałam sprawiać problemu. Już sama byłam zmęczona poszukiwaniem odpowiedniego utworu. Przecież przypomnienie sobie gry na ulubionym instrumencie mojego ojca nie mogło być aż tak arcytrudne. Zamrugałam kilkukrotnie, po czym ze słabym uśmiechem popatrzyłam na całą ich trójkę.

– Zgoda – kiwnęłam głową. – Ale...

– Zawsze musi być jakieś "ale" – prychnął Basil, kręcąc głową.

– Ale – kontynuowałam – nie zdziw się Graham, że będę prosić cię o jakieś rady, czy też dzwonić o jakichś nieludzkich godzinach.

– Chyba jestem w stanie tyle wycierpieć.






* Angel - Aerosmith
** polis - w szkockim slangu oznacza policjantów/policję
*** Crawling In The Dark - Hoobastank
**** Longview - Green Day
***** Are You Gonna Go My Way - Lenny Kravitz
° Pour Sugar On Me - Def Leppard
°° Should I Stay Or Should I Go - The Clash
°°° Kings And Queens - Thirty Seconds To Mars
°°°° Dream On - Aerosmith

No witam!

Oto pierwszy rozdział z letniego maratonu, który pojawił się już po wakacjach. Cóż, ja to idealnie umiem się wpasować. Za długo nie będę się rozwodzić. Mam nadzieję, że wakacje minęły Wam nie najgorzej, a sam nowy rok szkolny będzie lepszy niż ten poprzedni. Jak na ten moment tyle ode mnie. Trzymajcie się cieplutko, wkraczamy w jesieniarską erę, co w moim przypadku oznacza ogromne napływy weny na pisanie GAWOS. Tyle z plusów. Lecę dalej sprawdzać rozdziały.

x AdeenaAithne

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 3,9k słów


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top