Rozdział 55. Boję się walczyć.

¡TW! Uzależnienie od alkoholu, uzależnienie od substancji psychoaktywnych, przemoc fizyczna, przemoc seksualna, myśli samobójcze.

116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży.

800 70 2222 - Całodobowa Linia Wsparcia

To nie wstyd prosić o pomoc :)

Douglas ukucnął przed nim i próbował odciągnąć delikatnie jego głowę od ramion. Niestety to nie podziałało i chłopak musiał to zrobić siłą. Ciemnowłosy jednak w końcu ustąpił i podniósł ją. Jego twarz umazana była szkarłatną krwią, oczy były napuchnięte od płaczu, a warga rozcięta. Na jego skroniach oraz policzkach były widoczne czerwone szramy ewidentnie od zadrapań paznokciami. 

Przyjaciele przez krótki moment mierzyli się wzrokiem. Na twarzy perkusisty na ułamek sekundy pojawił się szeroki uśmiech. Jego kąciki ust nerwowo drgały aż w końcu zupełnie opadły, a Basil wybuchnął histerycznym płaczem.

Chociaż ciężko było to w ogóle nazwać płaczem. Przypominało to bardziej ryk, wycie pokrzywdzonego zwierzęcia, które konało i zaraz miało wyzionąć ducha.

Niebieskooki rzucił się blondynowi w objęcia, a twarz wcisnął w jego ramię. Oczy oraz zęby miał mocno zaciśnięte, a całe jego ciało trzęsło się od spazm płaczu.

Graham objął Casey'a, lekko klepiąc go po plecach i szepcząc coś cicho do ucha. Ciemnowłosy jednak nie odwzajemnił czułości. Swoje zakrwawione przedramiona pokryte czarnymi tatuażami trzymał z daleka od jego sztruksowej kurtki, jak gdyby obawiał się, że ją poplami.

Mimowolnie po moim policzku popłynęła łza. Patrzyłam na nich z odległości trzech dużych kroków. Obserwowałam, jak jeden dla drugiego jest wsparciem, doskonałym obrazem dla definicji najlepszego, prawdziwego przyjaciela i brata. Moje serce zakłuło boleśnie, kiedy spod powiek gitarzysty uciekło kilka łez.

– Przysięgam ci, że nikt cię już nie skrzywdzi. Przysięgam – pomimo jego drżącego tonu jego obietnica wydawała się być szczera i prawdziwa. Jakby Graham był cholernie pewny swoich słów. Ujął jego twarz w dłonie, wypowiadając wyraźnie każde słowo. – Jesteśmy pieprzonymi braćmi, Bas. Jesteśmy w tym wszystkim razem. Poruszę niebo i ziemię, bylebyś wreszcie był wolny. Uwierz w to. Błagam.

– Uwierzę w to, dopóki ktoś z naszej dwójki, ona lub ja, nie będzie martwe. Dopóki ja nie zdechnę – Bas niemalże wypluł te słowa z takim obrzydzeniem, jak gdyby na jego języku znajdowała się nieprzyjemna gorycz. Potem wyswobodził się z uścisku przyjaciela i chwiejnym krokiem odsunął się metr od nas.

Gitarzysta szybkim ruchem starł z policzka kilka łez, po czym przechodząc obok mnie, rzucił szybko:

– Pójdę zadzwonić do Very. Miej na niego oko, proszę.

Spoglądałam to na Casey'a to na Douglasa, który z każdym kolejnym krokiem coraz to bardziej oddalał się od nas, dzierżąc w ręku komórkę.

Niepewnym krokiem podeszłam do jasnookiego, który z powrotem siedział na betonowej podłodze altanki. Bez słowa dosiadłam się do niego, siadając na piętach.

– Mogę cię przytulić? – Zapytałam, ponieważ nie miałam bladego pojęcia, czy w tamtym momencie chłopak tego chciał.

Nieznacznie kiwnął głową, opierając zakrwawione ręce na kolanach, wpatrując się tępo przed siebie. Objęłam go rękoma w pasie, przyciskając czoło do jego ramienia otulonego cienkim t-shirtem w grafitowym kolorze z logiem zespołu Slipknot.

Z każdą kolejną sekundą ciszy, jaka mijała, coraz to bardziej chciało mi się płakać. Cholernie się starałam, by szloch nie wyrwał mi się spomiędzy warg. Zagryzałam i zaciskałam je z całych swoich sił. A potem z jego ust wypadły jedne z najboleśniejszych słów, jakie dane było mi kiedykolwiek usłyszeć.

– Chciałbym już umrzeć, Blair. Naprawdę bym tego chciał. Ja już więcej nie wytrzymam. To dla mnie za dużo – załkał, a wtedy zupełnie się rozkleiłam. – Najlepiej to w ogóle byłoby, gdybym się nie urodził. Cholernie żałuję tego, że matka nie zdecydowała się mnie usunąć.  Wtedy żadne z nas nie miałoby zjebanego życia, jakie mamy teraz.

– Nie mów tak...

Odchylił głowę do tyłu, a jego słone łzy zaczęły spływać mu z policzków na szyję, a potem na moją kurtkę.

– Ale to już tylko kwestia czasu – oznajmił z lekkim uśmiechem. – Chociaż raz ból, jaki poczuję, sprawi, że, kurwa, wreszcie będę wolny.

– Basil, proszę... – wyszlochałam. Z każdym jego kolejnym słowem czułam, jak coś w środku mnie zaczęło pękać, jak zbita szyba, by w końcu rozpaść się na miliony małych kawałeczków.

– Ale obiecuję ci, Blair, że nie zrobię tego, dopóki konkurs się nie skończy. Pomogę dotrzeć ci do finału i wygrać to. Pomogę ci spełnić marzenie. Chociaż na coś przydadzą się moje umiejętności, jak ja sam nie potrafię – uśmiechnął się do mnie, zaciskając na kolanach dłoń w pięść.

Dusiłam się własnymi łzami, wiedziałam, że cały mój makijaż właśnie spływał mi po policzkach. Łapczywie łapałam ustami powietrze, ponieważ nos miałam już zupełnie zatkany.

– Ja chcę ciebie, a nie jakiś tak zasrany finał – wyszeptałam, mocniej go obejmując. – Chcę widzieć cię codziennie uśmiechniętego, cieszącego się grą, bez względu na to, czy przejdziemy do finałów, wygramy, czy odpadniemy w niedzielę. Chcę, żebyś był obok nas, Basil.

– Ja nie dam rady, gwiazdeczko... – wyszeptał, zaczynając delikatnie gładzić mi włosy. – Chociaż bardzo bym tego chciał. Ale ja już więcej nie wytrzymam. Nie mogę...

– Pomogę ci. Cokolwiek by to nie było, jestem przy tobie i zrobię dla ciebie wszystko, bylebyś był szczęśliwy. Przysięgam, na wszystko – chociaż nie wiedziałam, czym mogłabym uszczęśliwić Basa, to byłam gotowa zrobić to cokolwiek. On na to po prostu zasługiwała i koniec.

Ten człowiek był naszym promykiem słońca. Rozświetlał nasz zespół. Był kimś niezastąpionym, kimś, kto nadawał nam sens. Nie tylko jako zespołowi, ale jako grupie przyjaciół. Tylko Basil potrafił śmiać się, żartować i wygłupiać się, by rozluźnić nawet najbardziej napiętą atmosferę.

Ale nasz promyk słońca i wesołek był tylko przykrywką. Pod maską radosnego chłopaka krył się zniszczony i skrzywdzony przez los chłopiec.

Coś w moim cele po raz kolejny mnie zabolało, a ostre odłamki boleśnie wbijały mi się w serce i inne organy.

– Beze mnie wszystkim będzie łatwiej. Tobie, Veronice, mojej młodszej siostrze, tacie, matce, Douglasowi. Sprawiam same problemy...

– To zwykłe kłamstwo – zaprzeczyłam od razu.

Niebieskooki odsunął się ode mnie, wysuwając się z mojego objęcia i wstając, skierował się w stronę okna altany. Oparł się przedramionami o jej parapet, przy okazji brudząc go czerwoną posoką, której stopniowo coraz to mniej skapywało na ziemię.

Przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w sporą brzozę przed sobą, aż w końcu odezwał się:

– Wiesz, że mój ojciec był nieźle rokującym perkusistą? Miał własny zespół, każdy ich kolejny występ był przed coraz to większą publiką. Zapowiadało się, że mogą podbić nie tylko wyspy, ale i Europę, może nawet resztę świata. Na jednym z koncertów, tutaj w Glasgow poznał matkę. Już od samego początku poczuli to coś do siebie. On miał wtedy siedemnaście lat, a ona szesnaście. Ojciec spodziewał się, że będzie to tylko przelotny, młodzieńczy romans. Tylko że, kurwa, coś im nie wyszło – parsknął śmiechem, lecz nie było w tym ani odrobiny radości. – Po niecałych dwóch tygodniach znajomości matka zaszła w ciążę. Niestety ze mną. Jej plany na zostanie prawniczką poszły się jebać. Tak po prostu, przez zwykłą nieostrożność. Rodzice mamy jak tylko dowiedzieli się o nastoletniej ciąży swojej córki z jakimś obcym typem, wpadli w szał i wyrzucili ją z domu. Ojciec nie był gotowy na dziecko, uważał, że przyjdzie na to czas. Pieluchy, nocne wstawanie, grzechotki i płacze dziecka, kiedy ząbkuje.  To nie było dla niego, ale pomimo to został przy matce. Rzucił karierę muzyka, poszedł do "normalnej" pracy, żeby stać się głową rodziny, kiedy jego rodzice stwierdzili, że nie będą utrzymywać ojca i jego "brzuchatej dziwki". Zepsułem im plany na wymarzone życie. Kilka lat po mnie na świat przyszła Matilda, co już zupełnie pozbawiło ojca nadziei na powrót na muzyczną ścieżkę kariery, a matkę na prawo. Rodzice coraz częściej się kłócili, w końcu się rozstali. Ojciec zamieszkał w Liverpoolu, tam próbował sił w muzyce, ale wtedy mu już nie wyszło. Nie wrócił już do nas, poznał 6 lat młodszą od siebie gówniarę - moją macochę Ursulę i zaczął życie od nowa. Bez nas. Kilka spotkań w miesiącu, alimenty i perkusja - to wszystko, co od niego otrzymałem. Matka, odkąd odszedł ojciec, kiedy miałem siedem lat, zaczęła pić i ćpać. Ogromne ilości. Innym dzieciństwo kojarzy się z placami zabaw, samochodzikami, klockami i oglądaniem kreskówek. Mnie ze ścieraniem z podłogi wymiocin matki, alkoholu, który wylał się na stoliku. Ze zbijaniem butelek po tanich winach, jak kręgli, opiekowaniem się młodszą siostrą, bębnieniem w perkusję najgłośniej, ile się tylko dało, dopóki nie obudziła się matka i nie zaczęła na mnie wrzeszczeć. Wtedy, chociaż byłem spokojny, bo wiedziałem, że żyje i, że się nie zaćpała ani nie zapiła na śmierć. W sumie też dzięki temu porządnie nauczyłem się grać na bębnach. Ale miało to też swoje konsekwencje. Matka bywała często agresywna. Na Tildę nigdy nie podniosła ręki, bo to nie ona była wpadką, która rozjebała jej całe życie. Moja głowa służyła za cel, do którego rzucało się butelkami. Przedramiona były drapakiem. Kiedy próbowałem jakoś dociągnąć ją do łóżka, by nie spała na podłodze, wbijała we mnie paznokcie i drapała do krwi, bym ją puścił. Wydawało mi się, że wtedy zupełnie mnie nie poznawała i uważała mnie za intruza, który chce zrobić jej krzywdę. A kiedy była na kacu, bo nie mieliśmy pieniędzy, by mogła kupić sobie alkohol, to wypominała mi wszystko, co zrobiłem w swoim życiu nie tak. A przede wszystkim uwielbiała powtarzać, patrząc mi prosto w oczy, że żałuje dnia, w którym zdecydowała się zatrzymać dziecko, które się w niej rozwijało. Kiedy byłem młodszy, nie rozumiałem tego. Im starszy byłem, tym bardziej to we mnie uderzało. Kiedy miałem dwanaście lat, dotarło do mnie, że lepiej dla całej naszej czwórki byłoby, gdybym nie istniał. Ojciec robiłby to, co kochał, mama poszłaby na wymarzone studia, Matilda żyłaby w odpowiednich warunkach. A ja nie czułbym bólu...

– To nie twoja wina – udało mi się wtrącić.

– Wszystko zaczęło się jebać, kiedy matka przerzuciła się z DMT na LSD. Matka zaczęła mieć halucynacje i było...

– Źle?

– Kurewsko źle – westchnął, przecierając twarz. Widziałam, że walczył sam ze sobą.

– To dla ciebie ciężkie. Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie musisz. Bez względu na twoją historię będę przy tobie. Obiecuję.

– Bycie podobnym do ojca... potrafi być zgubne. Szczególnie wtedy, kiedy twoja matka jest narkomanką i ma pierdolone omamy.

Moje ciało zadygotało na myśl o tym, co mogłam za chwilę usłyszeć. Do ostatniej sekundy miałam nadzieję, że moja wyobraźnia po prostu założyła najokropniejszą wersję. Ale nie myliłam się. Niestety.

– Miałem wtedy trzynaście lat. Jak na gówniarza byłem już dość wysoki i przypominałem niejednego szesnastolatka. Po prostu przypominałem mojego zasranego ojca, na którego punkcie moja matka miała obsesję. Tamtej nocy weszła do mnie do pokoju, kiedy spałem. Do tej pory pamiętam słowa, jakie mruczała mi do ucha, wypowiadając co chwila jego imię. Byłem wtedy zbyt zaspany, by zareagować. Myślałem, że to tylko sen... – Basil walczył sam ze sobą. Słowa coraz ciężej przechodziły mu przez gardło. Wiedziałam, że rozdrapywanie starych ran było dla niego niesamowicie bolesne, jednak miałam nadzieję, że w jakiś sposób przyniesie mu ulgę. Opowie komuś o tym i chociaż mały kamień spadnie mu z serca, powodując, choć krótkotrwałą ulgę. – Dopóki matka nie włożyła mi ręki w spodnie od piżamy, a mnie sparaliżował strach.

Czułam się, jakby ktoś uderzył mnie cegłą w głowę. Na krótki moment obraz przed oczami mi się rozmazał, a świat zawirował.

– To wszystko ciągnęło się przez trzy lata. Wtedy też zacząłem pić. Pierwszy raz zrobiłem to zaraz po tym jak matka... Kiedy ta usnęła w moim łóżku, pobiegłem do toalety i tam wymiotowałem przez następne dziesięć minut. Potem przez kolejną godzinę próbowałem zmyć z siebie jej dotyk, który czułem na sobie cały ten cholerny czas. Ale to nic nie dawało. Wtedy w salonie zauważyłem w pół niedopitą butelkę wódki... Miałem już wszystko w dupie. Opróżniłem ją w ciągu niecałych pięciu minut. A potem... Wszystko wydawało się takie prostsze. Kłębiące się w mojej głowie negatywne myśli, które mnie dręczyły, odeszły w zapomnienie, a zastąpiła je błogość. To w alkoholu odnalazłem ratunek. Na początku piłem tylko wtedy, kiedy matka... robiła mi krzywdę. Potem robiłem to, kiedy z jakiegoś powodu było mi smutno, a że często się smuciłem, to szybko wpadłem w uzależnienie. Odkąd skończyłem szesnaście lat, piję niemalże codziennie. Piwo, wódka, wino, whiskey - nie ważne. Byleby miało procenty. To dzięki alkoholowi udaje mi się zapomnieć, że moje życie to pasmo porażek i bólu, z którymi mam do czynienia na co dzień. Chociaż ten okres był dla mnie przełomowy. Grałem w zespole, zaczynałem być sławnym, robiłem to, co lubię, spędzałem czas z przyjaciółmi, często byłem poza domem, więc mogłem unikać matki. Matka przestała... Wtedy też zmarła moja babka - mama mojej mamy. Dziadek chciał sprawdzić co u swojej córki. Pamiętam, jakby to było wczoraj... Starszy, elegancki mężczyzna stoi w progu speluny, w której jak się okazało, egzystuje jego córka wraz z dwójką dzieci. W życiu nie widziałem, by na czyjejkolwiek twarzy malowało się takie niedowierzanie i rozczarowanie połączone ze współczuciem. Ruairi wysłał ją na odwyk i zajął się nami. Wtedy przechodziłem swój okres odwyku. Nie mogłem pić w szkole, bo by mnie za to wywalili. Nie mogłem pić w domu, bo Ru by mnie dopadł i przetrzepał mi skórę. Nie pijałem na próbach z chłopakami i Verą, bo ci dawali mi tyle zajęć, że upicie łyka zwykłego piwa graniczyło z cudem. Niedługo po powrocie matki z odwyku dziadek dostał zawału i zmarł. I znów z Matildą zostaliśmy sami pod opieką pijaczki i ćpunki, która wciąż robiła to samo, co przez ostatnie kilka lat. Wróciłem do picia i to ze zdwojoną siłą. Nie miałem po co być trzeźwym. Nie miałem nic, co zyskałem niewiele wcześniej. Marzyłem już tylko o tym, by uciec stąd, jak najdalej się tylko da. Złożyłem papiery na studia prawnicze, bo łudziłem się, że kiedy dowie się o tym matka, to wreszcie mnie zaakceptuje, polubi. Nie chciałem, by mnie kochała, chciałem, by chociaż mnie polubiła tak, jak lubi się jebanego psa sąsiada, który daje ci się pogłaskać, kiedy wracasz z pracy do domu. Ojciec pozwolił mi mieszkać u siebie i jego nowej rodziny. Byłem pierdolonym egoistą i się zgodziłem. W ogóle nie myślałem o tym, że zostawiam sam na sam moją małą siostrzyczkę z tą wariatką. I chociaż dzwoniłem do niej codziennie i wypytywałem ją na wszelkie okoliczności, to wiedziałem, że Tilda nie powie mi prawdy. Wiedziała, że gdyby coś się działo, ja rzuciłbym wszystko i pojechał do niej. Kiedy przyjechałem do niej na urodziny, zobaczyłem, że na biodrze miała ogromnego siniaka. Chociaż zarzekała się, że uderzyła się przez przypadek na wuefie, to wiedziałem, że łże jak pies. Kiedy ja zniknąłem z domu, matka w epizodach furii wyżywała się na mojej siostrze... I wróciłem do Glasgow. Dla niej. Zupełnie nie zasługuję na Matildę. Ten dzieciak jest dla mnie za dobry. Wskoczyłaby za mną w ogień...

Jego klatka piersiowa drgała podczas tłumienia w sobie kolejnych spazm płaczu. Podeszłam do niego i ułożyłam dłoń na jego ramieniu, lekko je ściskając w geście otuchy.

– Nie zasługuje na tę pojebaną rodzinę. Na bezużytecznego brata, na matkę ćpunkę i alkoholiczkę. Na ojca, który widnieje tylko na zasranym papierku z aktem urodzenia w urzędzie. Zasługuje na coś o wiele, wiele lepszego.

– Matilda cię kocha.  Ukrywała to wszystko przed tobą, bo cię kochała i jednocześnie chciała, byś był wreszcie szczęśliwy. Zrobiłbyś dla niej to samo. I to jest właśnie piękne. Wasza dwójka tworzy kochającą się rodzinę. Wystarczacie sobie nawzajem – pociągnęłam nosem i pomrugałam kilka razy, by moje oczy przestały mnie szczypać. – Masz dla kogo żyć, Basilu. Masz też nas. Mnie, Veronicę, Douglasa. Rodzina nie oznacza tylko tej samej krwi płynącej w żyłach i dzielenia DNA. Jesteśmy dla siebie rodziną, nie dlatego, że łączą nas więzy krwi. Jesteśmy rodziną, ponieważ tak wybraliśmy. Jesteś moim bratem, Basi. Kocham cię i nie pozwolę, by stała ci się krzywda, rozumiesz? Wskoczę za tobą w ogień jak reszta LIW i Tilda. Nie jesteś na tym świecie sam. Masz moje, nasze wsparcie. Nie bój się prosić o pomoc, proszę cię. 

Niebieskooki odwrócił się twarzą w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się grymas, który chyba miał oznaczać uśmiech.

– Ja też cię kocham, gwiazdeczko. Całą waszą czwórkę. Jednak są rzeczy, których ani wy, ani ja nie mogę naprawić. Nie mogę o nich zapomnieć. Moje życie krąży wokół tego gówna i choćbym chciał od tego uciec, to nie dam rady. 

– Ale możesz otrzymać wsparcie, pomoc. Casey, do kurwy nędzy, ty sobie z tym nie radzisz! Dajże sobie z tym pomóc!

– Blair, to nie jest proste... – przeczesał splątane czarne włosy palcami. – Chciałbym przestać, uwierz mi. Ale bez alkoholu będę nikim. Nie będę już tym śmiesznym, zabawnym kolegą perkusistą...

– Myślisz, że dlatego się z tobą przyjaźnimy? Bo jesteś śmieszny?! – Zmarszczyłam brwi.

– A tak nie jest?

– Nie. Przyjaźnimy się z tobą, bo po prostu jesteś tym, kim jesteś. Widziałam cię kilka razy nie pod wpływem alkoholu i jesteś tak samo cudownym człowiekiem. Pozwól sobie to zaakceptować. Nie bój się tego.

– Nie boję się tego, że nie będę już śmieszny. Pies to jebał – machnął ręką. – Boję się, że wszystko to, co starałem się odpychać za pomocą alkoholu, wróci do mnie, kiedy będę już w pełni trzeźwy. Że uderzy we mnie ze zdwojoną siłą i już nawet nie zostanie po mnie wrak człowieka. Boję się walczyć. Wolę się ukrywać.

– Ukrywaniem tylko i wyłącznie przeciągasz to wszystko w czasie. To kiedyś w końcu i tak nadejdzie.

– Nie nadejdzie, kiedy ze sobą skończę – parsknął smutno, krążąc po altanie, jedną ręką nerwowo czochrając włosy, drugą zaś ocierał mokre od łez policzki.

Jak miałam cokolwiek przetłumaczyć temu załamanemu uparciuchowi? Nie chciałam się łapać jak tonący brzytwy. Nie chciałam uciekać się do ciężkich i ostrych słów, jednak chyba nie miałam wyjścia.

– A co z Matildą? Zostawisz ją?

Uderzyłam w jego najczulszy punkt. W siostrę. Tylko ona była naszą nadzieją na to, że Bas nie skończy ze sobą tak szybko, jakby tego chciał. Skoro tak ją kochał, to nie mógł jej opuścić. Za bardzo zależało mu na jej szczęściu. Nie pozwoliłby, aby jego młodsza siostrzyczka na co dzień przeżywała to, co on, nie mając przy okazji nikogo, kto by ją przed tym uchronił.

– Blair... – W jego głosie usłyszałam ostrzeżenie. Stąpałam po bardzo cienkim lodzie.

– Pokaż jej, że na nią zasługujesz. Pokaż jej, że ją, kurwa, kochasz. Zapewnij jej dom taki, na jaki zasługuje. Martwy... Martwy na nic się jej nie przydasz – wycedziłam przez zęby, czując, jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. Z całej siły zaciskałam dłonie w pięści. – Rób to, co robiłeś na początku wstąpienia do LIW. Graj u naszego boku, dopóki to wszystko będzie miało sens. Pnij się z nami po szczeblach sławy. Zyskaj ją razem z nami. Daj Tildzie to, na co zawsze zasługiwała razem z tobą.

Z każdym kolejnym zdaniem mój głos był coraz pewniejszy siebie. Nie był roztrzęsiony i urwany przez natłok emocji.

Zrobił może pięć okrążeń milcząc, zapewne analizując moje słowa, po czym ustał centralnie przede mną z zaciętą miną.

– Aż tak jesteś pewna wygranej i sławy, Blair Ferguson? – Zapytał, unosząc brew do góry.

– Z wami u boku? Na milion procent jestem tego pewna – oznajmiłam. Uniosłam rękę na wysokości twarzy i wyciągnęłam w jego stronę mały palec. – Obiecaj mi to. Że będziesz walczyć. Jak nie dla siebie, to dla siostry. Niech będzie z ciebie dumna. Dla tych, których kochasz.

– Obiecywanie na mały palec? – Spytał, marszcząc brwi. Kiedy pokiwałam pewnie głową, ten po chwili zawahania również wyciągnął swój mały palec i splótł go razem z moim. – Robię to dla was. Tylko wy jesteście powodem, bym żył.

Mocno ścisnęliśmy nasze palce. Basil pociągnął w swoją stronę nasze ręce i na kostce mojego palca wskazującego złożył lekki pocałunek.

– Postaram się, gwiazdeczko.

– O losie! – Z oddali usłyszałam głos zziajanej Butler. – Tutaj jesteś!

Różowowłosa w ręku dzierżyła ogromną bluzę, którą wcisnęła przyjacielowi na plecy.

– Coś ty sobie myślał?! Jest nieco ponad pięć stopni ciepła, a ty siedzisz tutaj, nie wiadomo, jak długo na krótki rękaw?! Chcesz się przeziębić?! – Rugała go Veronica. Przypominała mi, że to właśnie ona pełniła w naszej grupie rolę nadopiekuńczej mamuśki. Jednak chwilę po tym najwidoczniej przypomniała sobie, dlaczego zadzwonił po nią Douglas. Złapała ciemnowłosego za nadgarstki i zaczęła je uważnie oglądać. Zadrapania nie były na tyle głębokie, by wymagały szycia. Było ich jednak na tyle dużo, by uformować po pewnym czasie siedzenia w miejscu sporą kałużę krwi, którą razem z Grahamem wcześniej zobaczyliśmy.

– Wszystko w porządku, Vero. Musiałem pobyć sam – chłopak o szafirowym spojrzeniu zmierzył mnie i blondyna wzrokiem, który niby to miał wyglądać na groźny, a tak naprawdę było to jego charakterystyczne spojrzenie z nutą cwaniactwa i zabawy. – Ale moi kochani przyjaciele-randkowicze to popsuli. Nie martwcie się, nie jestem na was zły, gołąbeczki.

Ponownie wdział maskę cwaniaczka i żartownisia. Zachowywał się tak, jak gdyby nasza rozmowa, którą prowadziliśmy przed przybyciem niebieskookiej i gitarzysty w ogóle nie miała miejsca.

Basil Casey idealnie udawał.

Wręcz perfekcyjnie.

– Powinniśmy odkazić ci te zadrapania. Niby nie jest to nic cholernie poważnego, jednak przydałoby się to zrobić. Tak na wszelki wypadek – odezwał się Graham, opierając się bokiem o wejście do altanki, w której się znajdowaliśmy.

– Coś powinnam mieć w samochodzie – odezwała się Veronica.

– Zrobimy to przed próbą – odezwał się Bas, przechodząc obok nas, mijając Dou i kierując się w stronę głównej ścieżki w parku. – Gdzie masz zaparkowany samochód, Butler? Wskoczymy jeszcze na jakąś stację albo do marketu? Muszę się czegoś napić.

Czułam się totalnie zdezorientowana. Tak, jakby to wszystko, co przed chwilą mi opowiedział, nie miało miejsca. Jakbym to wszystko sobie po prostu wyobraziła, ubzdurała.

Spojrzałam na ciemnookiego, który wydawał się tym ani trochę niewzruszony. Co więcej, zachowywał się jak Casey. Jakby to, kurwa, wszystko nie działo się naprawdę. Jeszcze chwilę wcześniej Graham płakał razem z niebieskookim. A teraz stał sobie wyluzowany, patrząc na moją zapłakaną twarz z obojętnym wyrazem.

Co się tutaj, do kurwy nędzy, działo?!

Jeszcze nigdy wcześniej nie czułam się tak skołowana.



No witam!

Rozdział wpadł trochę szybciej, niż pisałam wcześniej. Już wczoraj został on sprawdzony, ale dopiero przed chwilą dziewczyny odesłały mi opinię na jego temat. Jeszcze raz wam za to dziękuję <3. Jeżeli chodzi o sam rozdział był on dla mnie niesamowicie ciężki do napisania i zwlekałam z nim już dość długo. Nie należy od do maratonu, który jest przed nami i pojawi się pod koniec sierpnia.

Jeśli chodzi o sam rozdział. Pamiętajcie, że Basil ponad wszystko stawia szczęście najbliższych sobie osób. Stara się nie być dla innych - według niego - ciężarem. Czasami woli coś przemilczeć, zgodzić się, by potem nie dotrzymać obietnicy, byleby jego temat nie był drążony. On wciąż nie pogodził się z tym, co go spotkało, spotyka i spotykać będzie. Tutaj postawię trzy kropki. Przeanalizujcie sobie ten rozdział i wysnujcie wnioski. Przydadzą się one do przyszłych rozdziałów, jak i samego "Don't let me fall".

Tyle ode mnie, trzymajcie się cieplutko. Do zobaczenia na maratonie. Więcej informacji już wkrótce!

x AdeenaAithne

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 3,7k słów




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top