Rozdział 53. Czy kochasz Douglasa Grahama?

Deszcz już od dobrych trzydziestu minut bębnił w dach oraz okna. Chociaż zazwyczaj ten dźwięk mnie relaksował, to w momencie, kiedy próbowałam stworzyć w miarę przystępny komplet ubrań pasujący na moją "randkę", strasznie mnie denerwował i rozpraszał. Nie potrafiłam skupić swoich myśli na niczym konkretnym, prócz hałasu oraz głosu w mojej głowie, który powtarzał cały czas "Kompletnie nie masz się w co ubrać, Blair.". Choć wiedziałam, że to wierutne kłamstwo, a moja szafa dosłownie nie domykała się przez ilość ubrań, moje ciało ogarniała panika. Być może było to spowodowane tym, że nie chciałam ani za bardzo się odwalić, ani wyglądać przy chłopaku jak menel. Musiałam znaleźć złoty środek.

Ze sporej sterty ubrań, które wylądowały na mojej podłodze w momencie, kiedy złapał mnie jakiś kryzys, wyciągnęłam czarne jeansy z rozszerzanymi nogawkami oraz lekko za duży sweter w poprzeczne paski w różnych odcieniach brązu. Szybko przebrałam się w nie i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.

Właśnie osiągnęłam efekt, którego za wszelką cenę chciałam uniknąć - wyglądałam jak jakaś bezdomna.

Znając Grahama, ten odwali się w jeden z tych swoich zasranych czarnych golfów albo t-shirtów z logiem jakiegoś rockowego zespołu. Do tego dołoży skórzaną kurtkę i przez tę prostotę będzie wyglądać zajebiście.

A ja w tamtym momencie wyglądałam, jakbym dorabiała jako szkolna bibliotekarka.

Sfrustrowana zrzuciłam z siebie ubrania i cisnęłam je na łóżko. Wróciłam do wysypiska ciuchów przy szafie. Udało mi się wygrzebać czarną, przylegającą bluzkę na długi rękaw, czerwoną sukienkę przed kolano z bliżej nieokreślonymi mi wzorkami, które przypominały te, które znajdowały się na dywanach w domu dziadków.

Przebierając się w te ubrania, pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie dołożenie do tej stylizacji czarnych kabaretek oraz tego samego koloru skórzanej kurtki.

Ponownie spojrzałam w lustro i po raz kolejny nie osiągnęłam tego, czego chciałam.

A co, jeśli akurat dzisiaj Douglasa najdzie na to, by założyć coś luźniejszego zamiast wciskania się w kolorowe koszule? – Zastanowiłam się chwilę, po czym w akcie złości zaczęłam nerwowo zdejmować z siebie kieckę oraz rajstopy, uważając, by ich nie porwać.

W samej bieliźnie usiadłam po turecku na środku pokoju, uparcie wpatrując się w stosy ubrań.

W myślach przeklinałam nie tylko siebie, ale i Grahama. Mogliśmy spotkać się od razu po szkole, oboje ubrani w mundurki. Wtedy nie obawiałabym się, że przesadziłam - lub też zupełnie odwrotnie - z ubiorem. Dou wpadł na "genialny" pomysł spotkania się dwie godziny później.

– Co powiesz na to, żebyśmy spotkali się o szesnastej? Nie chciałbym wychodzić na miasto w mundurku, który nosiłem cały dzień. Dodatkowo jestem po dwóch godzinach wuefu. Wolałbym się umyć – powiedział, kiedy staliśmy na schodach, które prowadziły na szkolny dziedziniec.

– W porządku – zgodziłam się, naciągając na głowę kaptur. – Może do tego czasu przestanie lać.

Z perspektywy czasu wolałabym spędzać czas ze śmierdzącym potem Douglasem, będąc zupełnie przemoknięta niż siedzieć w pokoju już piętnastą minutę i zastanawiać się, czy dana kombinacja odzieży będzie odpowiednia.

– Vera wiedziałaby, jak się ubrać. Zawsze świetnie wygląda – westchnęłam, odchylając się do tyłu, by upaść na dywanik położony przy łóżku.

No właśnie, Veronica wiedziałaby w co się ubrać.

Automatycznie klepnęłam się w czoło. No przecież.

Po omacku sięgnęłam ręką w stronę łóżka, próbując wymacać telefon, który wcześniej tam rzuciłam. Gdy udało mi się go zlokalizować, pierwsze co zrobiłam, to spojrzałam na godzinę. Miałam nieco ponad godzinę na ogarnięcie się.

To cholernie mało, zważywszy na to, że moje ogarnięcie składało się z pomalowania, uczesania oraz - jasna cholera - ubrania się w coś, cokolwiek.

Bez większego zastanawiania się odblokowałam telefon i wyszukałam jej numer w kontaktach. W końcu się przyjaźniłyśmy. Przyjaciółki pomagają sobie w wybieraniu ubrań na randki. Nawet jeśli randka w naszym przypadku mogła być za dużym słowem.

Pierwszy sygnał. Nic.

Drugi sygnał. Nic.

Trzeci sygnał. Nic.

Czwarty sygnał.

– Cześć, Blair – odezwał się radosny głos dziewczyny. – Co tam?

– Masz chwilę czasu pogadać na FaceTime? – Zapytałam, w tym samym czasie zakładając na siebie pierwszy, lepszy, dłuższy t-shirt, jaki wpadł mi w ręce.

– Jasne – kilka chwil później przed sobą na ekranie Butler, której lekko pofalowane włosy spięte były na czubku głowy w niechlujny kok. – Czego oczekujesz od ciotuni Very?

– Potrzebuję twojej pomocy. – W momencie, kiedy wypowiadałam to zdanie, moja kamerka również się włączyła. W porównaniu do dziewczyny wyglądałam na nieźle zblazowaną.

– Boże, Blair coś się stało? – Poprawiła telefon w swoich rękach, ponieważ obraz zatrząsł się.

– Tak. Nie, to znaczy tak, ale to nic poważnego. Nic mi nie jest, jestem cała i zdrowa. Cóż, przynajmniej fizycznie.

– A psychicznie? – Zmarszczyła brwi.

– Zaraz dostanę nerwicy, kurwicy albo jakiegoś załamania psychicznego, jeśli nie doradzisz mi, w co powinnam się ubrać – westchnęłam i zrobiłam cierpiętniczą minę, by niebieskooka się nade mną zlitowała.

– Ubrać się na...?

– Wyjście. – Ucięłam krótko. Nie chciałam rozdrabniać się na szczegóły. Gdybym wypowiedziała to zdanie na głos, to chyba bym się spaliła ze wstydu. Tego typu wyjścia nie były dla mnie ekstremalnie zwyczajne, czymś na porządku dziennym. Czułam się z nimi po prostu nieswojo. Tak samo, jak z mówieniem o uczuciach, które kręciły się wokół tych pozytywnych, szczególnie związanych z miłością i tego typu podobnym gównem. O nienawiści i złości mówiło się o wiele prościej.

– Jakie? – Nie dawała za wygraną, patrząc na mnie uważnie. Spuściła wzrok tylko na chwilę, by sięgnąć po puszkę z energetykiem i pociągnąć z niej spory łyk. Potem z powrotem mierzyła mnie wzrokiem. – Do cholery, powiedz prawdę, Blair. Jesteśmy przyjaciółkami, pamiętasz?

– Pamiętam, Veronico – pokiwałam głową, siląc się na delikatny uśmiech, który pomimo wszystko był szczery. Uwielbiałam Butler. Nie zasługiwała na sztuczne, brzydkie uśmiechy. Należały jej się te najszersze, od których człowieka bolały policzki. Nerwowo podrapałam się po głowie, robiąc z moich włosów ptasie gniazdo. Na samym końcu przetarłam twarz, biorąc głęboki wdech. – Na randkę z Grahamem.

Jej twarz automatycznie się rozpromieniła. Uśmiech był szeroki od ucha do ucha, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki.

– Wiedziałam to. Po prostu chciałam usłyszeć od ciebie te słowa. Moje małe słodziaki – zaszczebiotała.

– Veronico Butler – zaczęłam poważnym tonem, jednak chwilę później wybuchnęłam śmiechem. Na nią po prostu nie dało się gniewać. – Na wszystkie cudowności świata przysięgam ci, że kiedyś cię ukatrupię. Przysięgam.

– Dobra, teraz stuprocentowe skupienie na tobie. Pokaż mi swoje...

– Vera... – zaczął cichy i przytłumiony głos z mojego telefonu, który po sekundzie, w momencie, kiedy różowowłosa wytrzeszczyła oczy i sztywno machnęła głową, zamilkł.

– Ktoś jest u ciebie? – Spytałam, przysuwając komórkę bliżej oczu.

– Coś ty – machnęła ręką lekceważąco. – Jaki dokładnie masz problem z ciuchami?

A potem zaczęłam opowiadać swoją żałosną historię ze mną oraz wnętrzem szafy w rolach głównych. Pokazałam jej wszystkie ciuchy, które zdążyłam tego dnia przymierzyć, dołączając do tego uzasadnienie, dlaczego według mnie dany ciuch nie nadaje się na to wyjście. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie ponarzekała na blondyna. Znając moje marne życie, gdybym ja się odwaliła, on przyszedłby ubrany dość luźno. A gdybym to ja ubrała się swobodnie, to ten wystroiłby się jak szczur na otwarcie kanału. Tak więc od ponad siedmiu minut oglądałyśmy każde moje ubranie. Na podłodze lądowały ciuchy, które się nie nadają, a na łóżku rzeczy w porządku.

Na materacu leżały aż dwie rzeczy - czarne kabaretki i moja skórzana pilotka, którą najczęściej nosiłam. To był już jakiś postęp.

– Nie, nie, nie, to zupełnie jest na nie – marudziła dziewczyna za każdym razem, kiedy pokazywałam jej jakaś rzecz. – Nie... Albo poczekaj! Pokaż mi to jeszcze raz. Tak!

– Serio? – Ze zmarszczonymi brwiami popatrzyłam niepewnie na wełniany sweter w odcieniach pomarańczu, brązu i bieli z dziwacznymi wzorkami i szlaczkami.

– Jest mega! Masz do tego jakąś ciemną spódnicę? – Pomasowała dwoma palcami skroń, po czym ułożyła sobie telefon w ten sposób, że widziałam kawałek jej czoła, biały sufit pokoju i kawałek jasnobrązowej szafy.

Wtedy pokazałam jej trzy kroje spódnic. Ostatnia - krótka, sięgająca połowy ud spódnica, która przylegała do ciała, spowodowała, że Butler zaświeciły się oczy.

– Idealnie – klasnęła w dłonie. – Dasz radę sama dobrać dodatki czy jednak Ciotunia Veronica Dobra Rada musi interweniować?

– Chyba dam radę sama... – uważnie przyjrzałam się otoczeniu. – Od kiedy masz w pokoju jasnobrązowe meble i jasny sufit? Z tego, co pamiętam, to cały twój pokój wygląda jak po wybuchu czarno-różowej bomby.

– Cóż... – odchrząknęła i rozejrzała się wokół, po czym po raz kolejny wykrzywiła twarz, w dziwny sposób wytrzeszczając oczy. – Nadszedł czas na zmiany i w ogóle.

– Vero, czy ty siedzisz w pokoju Grahama? – Uniosłam do góry brew.

– Pfff... nie.

– To pokaż ścianę obok ciebie – ton mojego głosy był aż nazbyt przesiąknięty pewnością siebie.

– Nie, ponieważ... – jej oczy latały w tę i we w tę – na tej ścianie mam poprzyklejane stare plakaty z "Playboy'a" i golizna może cię zniesmaczyć.

– Mnie to ani trochę nie przeszkadza. Śmiało – uśmiechnęłam się zadziornie.

– No kurwa, dobra, masz rację. Jestem u Dou w pokoju – sapnęła, odrzucając głowę do tyłu tak mocno, że przydzwoniła potylicą o drewniane drzwi szafy. – Jasny gwint. Pokarało mnie za to kłamanie. To wszystko przez tę łajzę!

Na ekranie widziałam już tylko chłopaka i resztę jego pokoju. Stał bokiem przy otwartym na oścież oknie, paląc papierosa. Miał na sobie satynową koszulę w kolorze kości słoniowej, która zapięta była jedynie do połowy. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się jego klatce piersiowej oraz tatuażom, które nieśmiało wychylały się zza połów ubrania. Jego pierś oraz szyja zostały dodatkowo udekorowane dwoma złotymi naszyjnikami - jeden z nich był z krzyżykiem, drugi przypominał nieśmiertelnik. Na plecy miał zarzuconą swoją brązową, sztruksową kurtkę z futrzanym kołnierzykiem. Jego długie, skrzyżowane ze sobą w kostkach nogi otulały czarne jeansy, na których wisiał sięgający połowy uda łańcuch. Na stopach znajdowały się tego samego koloru, co spodnie glany. Spod ciemnej beanie wystawały jego przydługie blond włosy, które w śmieszny sposób wywijały się do zewnątrz.

– Przeze mnie? – Wziął ostatniego bucha, po czym zgasił prawie wypalonego do końca papierosa o szarą popielniczkę. Z trzaskiem zamknął za sobą okno. – Nie kazałem ci kłamać.

– Ach tak? – Przekrzywiła na bok głowę różowowłosa. – A mam ci przypomnieć twoją gestykulację sprzed kilku minut.

– To były sugestie. Rozkaz a sugestia to dwie zupełnie inne rzeczy – pokiwał delikatnie głową, opierając się o łokciami o parapet.

– Już nigdy nie pomogę ci z wybieraniem ciuchów na żadną randkę – ogłosiła dziewczyna. Chłopak na te słowa wystawił w jej stronę środkowego. – Ojej, powiedziałam to na głos? No cóż, wybacz Dou.

Chwilę po tym do moich uszu dotarł rechot Very.

– Jesteś okropna – fuknął, podchodząc bliżej dziewczyny, by w końcu wyrwać jej z rąk telefon. – To miał być nasz słodki sekret.

– Teraz nasza trójka go dzieli – przypomniałam im o swojej obecności. W czasie, kiedy dwójka moich przyjaciół droczyła się ze sobą, ja nie próżnowałam i znalazłam kilka dodatków do swojej stylizacji - czarne ocieplacze na łydki, długi złoty wisiorek, który zakończony był zawieszką z księżycem oraz słońcem.

– Cześć Ferguson – powiedział chłopak, szczerząc się do ekranu. – Witam w klubie modowych beztalenci.

– Zazwyczaj jestem bardziej kreatywna, jeśli chodzi o wybieranie ubrań. Dziś po prostu przeżywałam jakiś kryzys, to dlatego z pomocą przybyła ciotunia Veronica – zaśmiałam się, po czym, odrzuciłam na bok telefon, by nie było mnie widać, kiedy się przebierałam.

***

– Ja tam, kurwa, nie wierzę, że gościu nie poczuł, że trzyma w rękach żywe zwierzę.

– Ale przecież ono było już martwe.

– No wiesz, w jakim sensie. Nie takie plastikowe.

– Dziewczyny, przestańcie. Jesteście obrzydliwe.

– Myślisz, że zrobił to specjalnie?

— Nie wiem tego. Wiem jednak to, że gościu jest ostro posrany. Wcześniej typ odgryzł jeszcze głowę gołębiowi i rzucał w ludzi surowym mięchem. To na bank o czymś świadczy.

– Świadczy o tym, że teraz już w stu procentach jesteśmy pewne, że Ozzy miał coś nierówno pod sufitem.

– Pewnie był wtedy na prochach.

– Chyba po mrówkach – prychnęłam, poprawiając sweter.

– No, wy sobie plotkujcie, a ja się zbieram – klasnął w pewnym momencie, kiedy razem z Verą odświeżyłyśmy sobie w pamięci aferę z Ozzy'm Osbourne'm w roli głównej. A to wszystko przez to, że dziewczyna przypomniała sobie o piosence "Paranoid" zespołu Black Sabbath, kiedy na głos zastanawiałyśmy się nad wyborem piosenki do półfinałów oraz występu na jesiennym festynie.

– Co, brzydzi cię to? – Spytała ze skwaszoną miną dziewczyna, w czasie kiedy ja siedziałam przed toaletką i malowałam się.

– Nie bardziej niż was. Ale nie, to nie do końca tak, że chce mi się przez was dwie rzygać. Zbieram się. Zegar tyka, Ferguson. Będę czekać na ciebie przed twoim domem, w porządku?

– Mhm – mruknęłam, podkręcając sobie rzęsy zalotką.

Kiedy tylko chłopak zatrzasnął za sobą drzwi, na twarz niebieskookiej wpłynął maniakalny uśmiech.

– Co? – Wychrypiałam po chwili, kiedy dziewczyna gryzła się w pięść, a jej twarz była lekko zarumieniona. – O co ci chodzi, hm?

– Kocham was – pisnęła.

– Cóż... dobrze wiedzieć. My ciebie też – odchrząknęłam, tuszując rzęsy. – Dlaczego tak nagle zebrało ci się na wyznawanie miłości?

– To urocze, kiedy oboje stresujecie się randką. Razem poprosiliście mnie o pomoc, żeby dobrze wypaść – zaświergotała, a ja o mało nie wsadziłam sobie szczoteczki do oka. – Moje małe, słodkie buby. Nawet nie wiesz, jak ciepło przyjemnie rozlewa mi się w sercu, kiedy myślę sobie, że w jakiś sposób przyczyniłam się do waszego...

– Vero, nie ma tutaj żadnego "waszego" – przerwałam jej, wiedząc, do czego zmierzała dziewczyna. – To nie jest taka randka, o jakiej ty myślisz. Owszem nazwaliśmy tak nasze spotkanie, jednak ja tego tak nie odczuwam... To po prostu zwykłe spotkanie we dwoje.

– To dlaczego oboje się tym tak stresujecie, co? Przecież to tylko "przyjacielskie spotkanie" – podniosła brew do góry, skanując każdy centymetr mojej twarzy, by wyłapać, chociażby ułamek sekundy, który świadczyłby o moim zawahaniu się.

– Ostatnim razem, kiedy byliśmy razem sami, coś się między nami zmieniło. Chyba oboje to czujemy, a przynajmniej mnie się tak wydaje – westchnęłam, odkładając na bok maskarę, zamieniając ją na błyszczyk o brązowym zabarwieniu. – Ale to i tak nie ma znaczenia. Dałam mu do zrozumienia jasno, jak wygląda nasza przyszłość, a raczej jej brak.

– Przespaliście się ze sobą, prawda? – Spytała cicho, opuszczając głowę.

– Tak.

– Coś zaiskrzyło? – W jej oczach tliła się iskierka nadziei.

– To bez znaczenia – odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem. – Douglas zasługuje na kogoś więcej niż dziewczynę, która nie potrafi już kochać. Należy mu się ktoś, kto odwzajemni jego uczucia, będzie w stanie dać mu pieprzoną gwiazdkę z nieba. Ja nie jestem w stanie dać mu żadnej z tych rzeczy.

– Chciałabyś, aby to wszystko było inne? – Jeden z kącików jej ust uniósł się do góry, tworząc mały, smutny uśmieszek.

– Nie – odpowiedziałam z prawdą. – Ja chciałabym być inna. Niezepsuta.

– Nie jesteś zepsuta, Blair. Po prostu potrzebujesz... – zawahała się na moment. Po chwili ze świstem wypuściła z ust powietrze, szepcząc cicho, jak gdyby wstydziła się tego powiedzieć. – Naprawy.

– Czasami niektórych rzeczy nie da się naprawić, Veronico. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie jest już w stanie znaleźć we mnie tej iskry, która roznieciłaby pożar w moim sercu. Pogodziłam się już z tym.

– Na pewno jest jakiś sposób... – dziewczyna nie traciła nadziei. To było bardzo miłe, zważywszy na to, że ja swoją już dawno straciłam.

– Nie ma. To nic, przeżyję – uśmiechnęłam się gorzko, starając się skupić swoją uwagę na poprawianiu włosów, by te nie wyglądały jak szopa. – Mam nadzieję, że Douglas nie zaprzestanie poszukiwań i w końcu znajdzie swojego anioła.

Przez chwilę panowała między nami niezręczna cisza. Dyskomfort, jaki pojawił się w mojej głowie, za wszelką cenę próbowałam przytłumić zbieraniem potrzebnych mi rzeczy oraz wyjściem.

– Blair, proszę odpowiedz mi szczerze. Obiecuję, że zostanie to tylko między nami – powiedziała cicho. – Czy kochasz Douglasa Grahama? W jakikolwiek sposób, nawet ten znany tylko i wyłącznie tobie?

Stałam tyłem do telefonu, chowając do małej, czarnej torebki portfel i klucze do domu. Kiedy usłyszałam pytanie Very, moje ciało automatycznie się spięło. Wzięłam głęboki wdech, a obraz przed oczami zaszedł mi mgłą. Gałki oczne niemiłosiernie mnie szczypały. Miałam ogromną ochotę je potrzeć. Wycofałam się w ostatniej chwili, ponieważ przypomniałam sobie o tuszu do rzęs i ciemnobrązowym cieniu do powiek, które bym przez to rozmazała.

– Nie – odpowiedziałam zduszonym głosem, próbując odsunąć od siebie chęć rozpłakania się.

– Bardzo bym chciała, by żadne z was nie miało złamanego serca.

– O mnie się nie martw. Chociaż mi to nie grozi. Jeden problem z głowy mniej.

Zmusiłam swój głos do uspokojenia się, a potem oznajmiłam:

– Zbieram się już do wyjścia. Będę kończyć. Widzimy się na próbie?

– Jasne, do zobaczenia, gwiazdeczko!

Bez słowa pożegnania rozłączyłam się, po czym ruszyłam w stronę korytarza, by tam wcisnąć nogi w krótkie Oksfordki, a na plecy zarzucić skórzaną kurtkę.

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi wyjściowe, przymknęłam oczy i opierając się plecami o drewno, wyszeptałam:

– Ja też bardzo bym chciała, byś nie miał złamanego serca, Douglasie. Ale to bez znaczenia, wkrótce znowu staniemy się nieznajomymi.

– Ciebie również miło widzieć, Ferguson. Już po raz drugi dzisiaj się ze mną nie przywitałaś. Najpierw przez telefon i teraz też – zaśmiał się chłopak, stojąc wprost mnie na podjeździe z rękami schowanymi z tyłu za plecami.

– Przepraszam, zamyśliłam się – przeczesałam palcami włosy, po czym lekko uśmiechnęłam się do niego. – Cześć Graham.





No cześć!

Jesteśmy w połowie akcji, która wcześniej przeznaczona była na jeden rozdział. Jak widzicie ten urywek "randki" Blair i Douglasa ma prawie 3 tysiące słów, a dodając resztę, całość wynosiłaby pewnie sporo ponad 6 tysięcy słów. Z tego względu dziś wpadł 53 rozdział, a jutro 54. Mam nadzieję, że to w porządku. Chciałam też oddzielić smutniejszą część "randki" od tej fajniejszej. Miałam wam przekazać coś ważnego, ale kompletnie o tym zapomniałam. No cóż, jeśli tylko mi się to przypomni i będzie to ważne, poinformuję was na tablicy. Abstrahując od dzisiejszego rozdziału. Postanowiłam obejrzeć ulubiony serial Douglasa, a mianowicie American Horror Story. To jest właśnie ten moment, kiedy żałuję tego wyboru. Mogłam dać mu jakiś "Psi Patrol" albo coś tego pokroju. Nie chciałabym dawać wam jakichś dużych spoilerów do następnych rozdziałów, ale nie bez powodu męczę swoją - i tak już zrytą - psychę tym serialem. Wkrótce się dowiedziecie.

Ps. Teraz w moich oczach Graham jest niezłym psycholem, jeśli uważa, że AHS to zajebisty serial.

x AdeenaAithne

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 2,9k słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top