Rozdział 50. Kim my, do cholery, dla siebie jesteśmy?
Żebym nie wyszła na niewdzięczną - doceniałam to, że kierowca autobusu przymknął oko na nasz brak biletów. Doceniałam również to, że włączył w pojeździe ogrzewanie. Tylko, do kurwy nędzy, dlaczego to suche i gorące powietrze dęło z ogromną siłą akurat na mój kark?! Dreszcze nawiedziły moje ciało, dygocząc nim, ile tylko wlazło. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, wziąć gorący prysznic i - co najważniejsze - przebrać się w suche ubrania.
Byłam wściekła i cholernie zmęczona. Dodatkowo musiałam odrobić lekcje na kolejny dzień, żeby przez przypadek nie dostać jakiejś bezsensownej pały.
Jeszcze tego mi brakowało do szczęścia – pomyślałam, przypominając sobie o mojej fatalnej średniej z biologii.
Pocierając dłoń o dłoń w celu jakiegokolwiek rozgrzania się, spojrzałam na wprost na Grahama. W przeciwieństwie do mnie wgapiał się on w ciemność za oknem, które pokryte było kroplami deszczu. Na jego ustach błąkał się uśmiech. Wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem. Do tego jego czekoladowe oczy świeciły się, odbijając żółte światło latarni z ulic.
– No wyduś to z siebie. Co cię tak śmieszy, Graham, że od dobrych trzech minut szczerzysz się do tego pobrudzonego okna, jak głupi do sera, co? – Warknęłam, patrząc, jak chłopak powoli traci nad sobą panowanie. W momencie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały ‐ moje groźne i surowe, jego pełne tańczących iskierek radości - poczułam, jak coś kopie moje jelita, które na skutek czego boleśnie mi się skręcały. Ciemnooki nie wytrzymał. Po autobusie rozniósł się jego perlisty śmiech. Po moim karku przeszedł dreszcz, który wprawił całe moje ciało w lekkie drżenie. Nic nie rozumiałam. – No dalej, ja czekam.
Zacisnął oczy, a wokół nich pojawiały się drobne zmarszczki. Nos miał pomarszczony, policzki naprężone. Odchylił głowę do tyłu, dzięki czemu miałam idealny widok na jego smukłą szyję oraz drgające jabłko Adama. Mokre włosy przyklejone do twarzy dodawały mu uroku. Wyglądał... inaczej. Dla mnie wręcz nie do opisania. Dziwnie.
I ja też czułam się inaczej. Nie potrafiłam do końca określić, czy to, co widziałam, podobało mi się, czy może wręcz przeciwnie.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. W ustach nagle mi zaschło, a ciało ogarnął niewyobrażalny gorąc.
Co się ze mną działo, do jasnej anielki?! To tylko Douglas Graham.
Mokry, uśmiechnięty i cholernie przystojny Douglas Graham.
Kiedy gitarzysta opanował swój atak, spojrzał wprost na mnie, taksując mnie wzrokiem i po raz ostatni sapnął na skutek śmiechu.
Miałam coś na twarzy?
– Nie mogę uwierzyć w to, że zapomniałem o istnieniu i posiadaniu prawa jazdy oraz samochodu – ten pieprzony, delikatny uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Zacisnęłam szczękę tak mocno, że aż zęby trzonowe zaczynały mnie boleć od tego nacisku. Chciałam zamordować go wzrokiem, w głowie wymyślałam sposoby, by pozbawić ciemnookiego życia albo, co najmniej trwale i skutecznie nadszarpnąć jego zdrowie.
Nagle coś szarpnęło w moim brzuchu. Niewielkie, malutkie parsknięcie śmiechem chciało wyrwać się na zewnątrz. Chęć zaśmiania się zdusiłam już w samym zarodku.
– Osiemnaście lat i demencja? Moje wyrazy współczucia, Graham – fuknęłam. Z całych sił starałam się, by kąciki ust nie powędrowały do góry i mnie nie wydały. – Starość nie radość, jak to mówią. Uważaj, żeby ci się te zakolaki nie powiększyły, bo przed trzydziestką czoło będzie ci się kończyło na karku.
Chłopak automatycznie przejechał palcami po włosach, niby je "przeczesując". Nie byłam ślepa. Doskonale widziałam, jak ukradkiem przeciągnął palcem po linii włosów.
Douglas Graham nie miał zakoli. Po prostu chciałam go wkurzyć tak, jak on mnie.
– Kłamczucha – zwęził oczy, które przypominały wąskie szparki.
– Mówię to, co widzę – wzruszyłam ramionami i odwróciłam głowę, patrząc na ciemność za oknem.
– Szczerze mówiąc, to spodziewałem się od ciebie jakichś zjebek za to, co przed chwilą powiedziałem – odparł po chwili.
– Uwierz mi, miałam ochotę na ciebie co najmniej nawrzeszczeć – przyznałam, spoglądając na niego.
Blondyn wyszczerzył się, ukazując rządek białych zębów. Na ułamek sekundy obniżyłam wzrok na jego usta. I to wystarczyło. Widok wystających kłów chłopaka sprawiły, że włoski zjeżyły mi się na karku. Jak ja mogłam tego nie zauważyć? Jego uśmiech przypominał ten należący do pieprzonego Henry'ego Cavilla.
Byłam cholernie ślepa.
Przełknęłam ciążącą mi w gardle gulę i starałam się przybrać jak normalniejszy wyraz twarzy.
– Ale nie zrobiłaś tego, ponieważ...? – Zaciekawił się.
– Ponieważ już rzuciłam na ciebie oraz następne piętnaście pokoleń klątwę – jeden z moich kącików samowolnie powędrował w górę.
– Czy nie jest to głupie zagranie, by rzucać i na siebie klątwę, czarownico? – Uśmiechnął się cwanie.
– Że niby my razem? Jako małżeństwo? Graham, powaliło cię? – Zmarszczyłam brwi, spoglądając na ciemnookiego. – Czarownice były samotnymi, niezależnymi i niepokornymi kobietami. Tak, jak ja.
– Czyli przyznajesz się do bycia wiedźmą? – Na jego pytanie jedynie sarkastycznie pokiwałam głową na znak potwierdzenia. – Świetnie! Myślę, że sezon polowania na czarownice uważam za otwarty!
– Idiota. Kompletny idiota – pokręciłam głową z politowaniem.
– Ale tak serio. Czemu mnie nie ochrzaniłaś? To do ciebie niepodobne. Czyżbym w którymś z tych ciemnych zaułków zgubił Blair Ferguson, a zamiast niej zabrał jakąś słabą, tanią podróbę?
– Hej! – Zawołałam oburzona i kopnęłam gitarzystę w kostkę.
W czasie kiedy miałam rzucić jakąś obelgą w stronę Grahama, autobus zatrzymał się na znajomym przystanku.
– Chodź – rzuciłam szybko i ciągnąc za sobą blondyna, wysiadłam z autobusu, wcześniej żegnając się z kierowcą. Ponownie w moje ciało uderzyło przerażające zimno. Jedynym plusem w tej sytuacji był brak deszczu.
Douglas widząc, jak drżę z zimna, przyciągnął mnie do ciebie i objął ramieniem. Nie wiedziałam dlaczego, ale od brązowookiego biło niewyobrażalne wręcz ciepło. Korzystając z okazji, wtuliłam się w niego, obejmując go rękoma w talii.
– No dalej, odpowiedz mi – szepnął, zahaczając ustami o płatek mojego ucha, kiedy odeszliśmy kawałek od przystanku.
– Tak po prostu – wymamrotałam i oparłam policzek o jego ciało.
– Ferguson...
– Mówię prawdę.
– Kłamiesz, słoneczko – zatrzymaliśmy się. Odwrócił mnie twarzą w swoją stronę. Ciepłymi palcami chwycił za moją brodę i trzymał, bym nie odwróciła głowy. – Teraz mi odpowiedz. Patrząc mi w oczy.
Westchnęłam, na krótki moment przymykając powieki.
– Nie chciałam się kłócić, okej? Nie po tym jak wcześniej... Spędziliśmy miło czas – starałam się, by mój wyraz twarzy niczego nie zdradzał.
– Jesteś urocza – uśmiechnął się promiennie, trącając mnie palcem w nos. – Jak na wiedźmę to jesteś słodka, Ferguson.
– Bo nie mam na nosie brodawki ani kołtunów we włosach? – Zmarszczyłam nos.
– To też. Chociaż z tymi kołtunami to nie byłbym taki pewny...
– Graham! – Zdzieliłam go z całej siły w ramię. – No i cały czar prysł przez ciebie!
– No już się tak nie bulwersuj – przycisnął mnie do swojego boku z całej siły tak, że aż pisnęłam.
Przez większość drogi szliśmy właśnie w ten sposób. Kołysaliśmy się na boki, a nasz chód był strasznie krzywy. Cały ten czas milczeliśmy, jednak nie przeszkadzało mi to. Mogłam wsłuchać się w gwizdanie wiatru oraz w samochody, które jeździły po ruchliwej drodze kilkaset metrów od nas. Po raz ostatni wzięłam głęboki wdech, wtłaczając do płuc rześkie nocne powietrze i perfumy chłopaka.
No dalej, Ferguson. Dasz radę.
– Graham?
– Hm? – Podniósł jedną brew do góry, przypatrując mi się z zaciekawieniem.
– Przepraszam – szepnęłam. – Powinnam była pozwolić ci mówić wtedy przed szpitalem. Z góry założyłam, że tak po prostu chciałeś mnie okłamać. Że masz w dupie uczucia innych i stawiasz jedynie swoje na pierwszym miejscu.
– Gwiazdeczko, ja nigdy nie stawiam swoich uczuć i siebie na pierwszym miejscu – uśmiechnął się smutno. – Nie przed tobą.
Czułam, jak moje policzki pomimo ziąbu stają się gorące. Byłam w stu procentach pewna, że moja twarz przypominała dorodnego pomidora. Cieszyłam się, że na dworze jest ciemno, a światło latarni nie było wystarczająco mocne, by dobrze oświetlić moją buzię.
– Może kiedyś powinieneś to zrobić? – Musiałam mu to powiedzieć. Było mi strasznie przykro, kiedy usłyszałam jego szczere wyznanie.
– Może. Jeśli nie będę miał w swoim życiu ważniejszej osoby, to zrobię to.
Pieprzone motylki.
Nieznośne robactwo.
Miałam motylki w brzuchu.
Jasny gwint.
Nie byłam aż taka głupia. Potrafiłam czytać między wierszami. Niestety.
Serce w piersi waliło mi jak młotem. O Boże.
– Z jednej strony może zabrzmieć to okropnie, ale mam nadzieję, że jakaś osoba sprawi, że zapragniesz być dla siebie tym najważniejszym – stanęłam na palcach i oparłam brodę o jego ramię, przyciągając go do siebie bliżej.
– Nie wiem do końca, czy chciałbym tego – położył ręce na dole moich pleców i lekko je gładził.
– Dlaczego? – Odsunęłam się, przejeżdżając palcami po jego policzku.
– Bo jeśli osoba, na której mi zależy jest szczęśliwa, to i ja jestem szczęśliwy – przymknął oczy, wtulając się w moją chłodną dłoń.
– Graham, nie powinieneś uzależniać swojego...
– Och, zamknij się już – sapnął i sprawnym ruchem przywarł ustami do moich warg. Jego ciepło przedostawało się na mnie. Rozprzestrzeniało się po całym ciele, dłużej zatrzymując się w brzuchu, prowokując moje uśpione motyle do lotu. Czułam, jak coraz to więcej z nich zaczyna boleśnie obijać się o ścianki, maltretując je bez skrupułów.
Kiedy skubał moje usta, kolana nagle przestawały utrzymywać mój ciężar i uginały się pode mną. Próbując złapać równowagę, chwyciłam się jego karku, przyciskając go do siebie jeszcze mocniej. O ile było to w ogóle jeszcze możliwe.
Mijały sekundy, minuty, a my wciąż trwaliśmy przy sobie. Nawet godziny nie miały znaczenia, tak samo, jak wiatr i deszcz, który ponownie zaczynał kropić. Przy nim było mi po prostu dobrze.
– Znowu zaczyna padać. Powinniśmy się ruszyć – szepnął mi w usta ciemnooki, kiedy na nos chłopaka spadła ogromna kropla deszczu. Oderwaliśmy się od siebie, a Douglas chwycił mnie za rękę, splatając nasze palce i ruszył biegiem przed siebie. – Zobaczymy, jak twoja kondycja prezentuje się na dłuższych dystansach, Ferguson.
Nasz donośny śmiech rozniósł się po cichej zapadającej w sen dzielnicy.
Zatrzymałam się na rozstaju dróg. Blondyn spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami.
– Stąd będziesz mieć bliżej do swojego domu. Tutaj już dam sobie radę – wyjaśniłam, jednak wyraz twarzy ciemnookiego ani odrobinę się nie zmienił.
– Obiecałem, że odprowadzę cię do domu, a nie do jakiejś tam drogi. Nie przyjmuję żadnego sprzeciwu, jasne?
– Jasne, jasne – mruknęłam pod nosem, kiwając lekko głową. Wiedziałam, że w tej kwestii nie miałam nic do powiedzenia.
Okazało się, że chodniki, które prowadziły w stronę mojego domu, były nieźle podziurawione. Co drugi krok znajdowało się w nim wgłębienie wypełnione po brzegi wodą. Przy kolejnym wdepnięciu w którąś z nich przez zupełny przypadek, przestaliśmy uważać. Zresztą i tak w moich butach od kilkunastu minut chlupała woda. Dochodząc do domu, odetchnęłam z ulgą. Tak niewiele dzieliło mnie od gorącego prysznica i suchych ubrań. Razem z Douglasem wspięliśmy się po schodkach i ustaliśmy na werandzie. Graham oparł się o belkę, która podpierała daszek, a ja ustałam po drugiej stronie, dociskając plecy do ściany budynku. Nad naszymi głowami pod wpływem wiatru cicho grały kuranty wiatrowe, które wisiały tam, odkąd tylko pamiętałam.
– Więc... – zaczęłam, drapiąc się po policzku.
– Więc? – Podłapał gitarzysta. – "Więc" co?
– Dziękuję – powiedziałam cicho, bawiąc się nitką z rękawa bluzy. – Za wszystko. W tym za czapkę. Teraz tobie bardziej się przyda.
Ściągnęłam z głowy ciemny materiał, po czym wręczyłam go jasnowłosemu. Ten lekko kiwając głową, przyjął beanie i wcisnął ją sobie na głowę, wcześniej poprawiając zmoczone włosy, które były przyklapnięte pewnie tak samo, jak moje.
– Ja chyba będę spadać – wskazałam kciukiem w bok na drzwi wejściowe.
– Ta, ja też – oznajmił cicho i złapał się barierki przy schodach.
Stanęłam obok drzwi i zaczęłam szperać w kieszeniach, by znaleźć klucze. Byłam niemalże pewna, że matka na noc już je zamknęła. Wyciągając niewielki, metalowy pęczek usłyszałam za sobą głos chłopaka:
– Ferguson?
– Hm?
– Kim my, do cholery, dla siebie jesteśmy? – W głosie czuć było nutkę ciekawości oraz zmieszania.
– Przyjaciółmi? Kumplami z zespołu? – Sama nie miałam pojęcia, kim byliśmy. Nie było dla tej relacji jednej, konkretnej odpowiedzi. Chciałam dostrzec na jego twarzy odpowiedź. Cicho odwróciłam się przodem do niego, by dowiedzieć się, zrozumieć tę niewiadomą.
– Tylko nimi? Nie wydaje ci się, że jest między nami coś jeszcze? Coś, czego nie powinno być między przyjaciółmi? – Stał do mnie plecami, głośno oddychał przez usta, a głowę miał odchyloną lekko do tyłu.
– Też mi się tak wydaje. Nie mówiłam ci o tym, ponieważ myślałam, że to tylko moje urojenia – zagryzłam wargę, wpatrując się w jego szczupłą i wysoką sylwetkę.
– Nie masz ich. Chyba – zaśmiał się delikatnie. – Najwyżej oboje je mamy.
Na jego słowa uśmiechnęłam się, robiąc kilka kroków w przód. Ciemnooki słysząc, jak mój but naciska na drewniany panel pokrywający podłogę werandy i nieprzyjemnie skrzypi, odwrócił się na pięcie, patrząc mi prosto w oczy. Jego malinowe wargi były delikatnie rozchylone.
– Ferguson? – Szepnął drżącym głosem, a w jego oczach migotały iskierki. Zrobił spory krok w moją stronę tak, że mogłam mu swobodnie ułożyć dłoń na piersi.
– Tak?
– Wyobrażałaś sobie kiedyś nas, jako kogoś więcej? Więcej niż to, co mamy teraz? – Z każdą kolejną chwilą jego wzrok łagodniał. Kiedy pokręciłam przecząco głową, jeden z jego kącików powędrował do góry.
– A ty? – Wypowiedziałam to tak cicho, aż obawiałam się, że Douglas tego nie usłyszy.
– Tak. Zastanawiałem się, jakby to było, gdybym mógł trzymać cię za rękę cały czas. Nie tylko wtedy, kiedy idziemy gdzieś sami albo niby to przypadkowo o chwilę za długo trzymamy je na scenie. Zastanawiałem się, jak to jest cię całować tak po prostu, kiedy tylko chcemy. Nie przez zapomnienie o samokontroli. I zastanawiałem się też, jakby to było, gdybym nie musiał czuć się dziwnie przez to, że jestem o ciebie zazdrosny, ponieważ na razie wiem, że jest to bezpodstawne i głupie. Bo i ja nie mam żadnych zobowiązań względem ciebie ani ty względem mnie. Jednak czuję te bolesne kłucie w sercu, kiedy tylko przypominam sobie ciebie u boku Sebastiana albo tego dupka Gavina, który mógł mieć wszystko, a tylko przez swoją własną głupotę nie ma już nic.
– Graham... – w moich płucach zaczęło brakować miejsca. Czułam, jakbym była balonem. Czekałam, by ktoś przebił mnie, spuszczając ciążące mi powietrze. – Ja...
Odważyłam się, by zrobić jeszcze dwa małe kroczki w przód. Czubki moich trampek stykały się z czubkami ciężkich glanów blondyna. Nasze klatki piersiowe ocierały się o siebie. Doskonale widziałam, jak czarna kurtka w przyspieszonym tempie unosi się i opada. Moja zresztą robiła to samo. Delikatnie zadarłam głowę, by popatrzeć mu w oczy. Intensywność jego czekoladowych tęczówek sprawiła, że moja śmiałość mnie opuściła. Przymknęłam na chwilę oczy i zacisnęłam mocno szczękę.
– Nie wiem, czy jeszcze się do tego nadaję – wyznałam. W tym samym czasie Douglas ujął w dłonie moje rozgrzane do czerwoności policzki. – Minął już szmat czasu, odkąd ostatnio byłam z kimś. Nie umiem iść na kompromis, jestem strasznie uparta, samolubna... Przez te kilka lat nabyłam wszystkie cechy, które absolutnie nie nadają się do tego, by stworzyć zdrowy związek.
– Nie jesteś zupełnie taka. Owszem, czasami twoje zachowania doprowadzają mnie do białej gorączki i mam ochotę cię udusić, ale wiem też, że w żaden związek nie jest tym idealnym, wyjętym z jakiegoś romansu. Wiem, że to wymaga czasu, dotarcia się. Nie musimy się spieszyć – musnął nosem moje czoło, a potem zjechał niżej w stronę ust. – Jeśli tylko chcesz, możemy...
Sekundy dzieliły nas, byśmy ponownie tego wieczoru złączyli usta.
Nagle drzwi za nami zaskrzypiały.
– Blair! Nareszcie wróciłaś do domu! Dlaczego nie odbierałaś telefonu? – Moja matka wychyliła się zza drewnianej płyty.
Jasny gwint.
Z prędkością światła odsunęłam się od jasnowłosego, szybko klepiąc go w ramię w BARDZO kumpelskim geście. Tak, jakbym chciała go pocieszyć.
Ciemnooki dostrzegając rudowłosą kobietę, machnął ręką w geście powitania. Jeszcze w życiu nie widziałam, by ten chłopak był tak zmieszany.
– Będę się już zbierał – odchrząknął, krzywo się do mnie uśmiechając. Ciemnoczerwony rumieniec coraz szybciej rozprzestrzeniał się na jego bladej skórze. – Pogadamy jutro w szkole. Na razie.
– Jasne. Daj znać, jak wrócisz do domu. Chcę wiedzieć, czy nic ci się nie stanie – wydusiłam przez zaciśnięte gardło.
– Luz – posłał mi krótki uśmiech, po czym zbiegł po schodach i zaczął kierować się w stronę chodnika, który prowadził do jego domu.
Kiedy odwróciłam się w stronę mamy, ta tylko posłała mi spojrzenie, które było mieszanką zaciekawienia i zszokowania.
– Już rozmawiasz z młodszym Grahamem?
– Tak – rzuciłam szybko i wpadłam do domu, zrzucając mokre trampki i kurtkę. Chciałam jak najszybciej wpaść do siebie do pokoju i zamknąć się w nim.
– Dlaczego nie odbierałaś telefonu?
– Padła mi bateria – jeszcze tylko kilka chwil, sekundy...
Zaraz miałam otworzyć drewnianą płytę do mojego małego królestwa.
– Widziałam was przez wizjer.
KURWA.
– To nic wielkiego... – jej słowa sprawiły, że zamarzłam przy samym wejściu do sypialni.
– Ach tak?
– Tak! – Odpowiedziałam lekko spanikowana, odzyskując racjonalne myślenie. – Lecę się przebrać i umyć!
Byłam pewna, że mama pokręciła głową z politowaniem.
Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że rozmawianie z mamą o moim BARDZO prywatnym życiu, a tym bardziej o chłopakach nie było dla mnie czymś komfortowym. Wręcz przeciwnie. Już łatwiej było mi rozmawiać o tych tematach z kimś zupełnie obcym niż z nią.
W głębi duszy miałam nadzieję, że nie słyszała tego, co mówił Graham. W przeciwnym razie mogłam pożegnać się ze świętym spokojem.
No witam, witam!
Coś za kolorowo jest między Blair i Douglasem. Czas najwyższy spieprzyć ich relację, niech ich życie będzie bardziej rzeczywiste XD. Nie mam pojęcia, o czym Was jeszcze informować. Dużymi krokami zbliżamy się do końca książki, jednak nie oznacza to zupełnego pożegnania się z bohaterami. Tak tylko mówię... Pozostaje mi życzyć Wam miłego powrotu do szkolnego życia! Do zobaczenia w następnym rozdziale, o którym będę jak zwykle Was wcześniej informować. Trzymajcie się cieplutko <3.
x AdeenaAithne
Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 2,8k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top