Rozdział 49. Idź drogą, którą podpowiada ci serce.
Działo się coś złego.
Bardzo złego.
Coś, czego cholernie się obawiałam.
Coś, czego chciałam uniknąć.
Douglas towarzyszył mi w drodze powrotnej do domu. Pogoda dawała już się we znaki, wiał przeraźliwie zimny wiatr. Co jakiś czas padał na nas deszcz, który trwał bardzo krótko, może dwadzieścia sekund. Jednak w tym czasie następowało oberwanie chmury, które regularnie, co kilkadziesiąt metrów moczyło nas do suchej nitki. Mokre włosy przykleiły mi się do czoła. Czułam, że wyglądam, jak zardzewiały mop.
O ile jakikolwiek mop może poddać się procesowi korozji... Raczej to nie było możliwe.
Po raz wtóry poprawiłam swoje włosy, zaczesując je palcami do tyłu, by uniosły się choć odrobinę. Zamiast tego na mojej głowie najprawdopodobniej pojawił się mały irokez, ponieważ blondyn zaczął chichotać.
– I z czego tak rżysz, co? – Warknęłam i poklepałam się po włosach, by jakoś zaradzić tej katastrofie.
– Z ciebie, moja droga – wzruszył ramionami, próbując pohamować swój śmiech. – A dokładniej z twojego maniakalnego poprawiania włosów. Co chwila je przeczesujesz, a potem przyklepujesz.
– Coś w tym złego? – Zmarszczyłam brwi.
– Ależ skąd – uniósł dłonie do góry w obronnym geście. Zdjął z głowy swoją czarną beanie i zaczął ją wyżymać. Z grubego materiału sporym strumieniem leciała woda. W momencie, kiedy uciekały z niej już pojedyncze krople, ciemnooki zaczął wyginać czapkę w różne strony, prostując ją, aby ta wróciła do swojego poprzedniego kształtu i wyglądu. Strzepnął ją po raz ostatni i włożył mi ją na głowę, naciągając tak mocno, że aż beanie wpadła mi na oczy. Potem pociągnął również za kaptur mojej bluzy, wciskając mi ciemny materiał na głowę.
– A to co? – Zdziwiłam się, poprawiając czapkę.
– Tworzę ci hełm ochronny. Błagam, nie dotykaj już tych włosów – jęknął, a ja jedynie uniosłam wysoko brew, rzucając mu pytające spojrzenie.
– Bo co? – Uśmiechnęłam się zadziornie.
– Bo – złapał mnie za dłoń, przyciągając do siebie bliżej – próbuję znaleźć w tej ciemnicy drogę do twojego domu na skróty, a ty cholernie mocno mnie dekoncentrujesz, okej?
Na jego słowa jedynie prychnęłam pod nosem.
Tego dnia mur, jaki między nami lata temu został wybudowany, runął i żadne z nas nie starało się ukrywać za jego zgliszczami.
– Jakoś się tym nieszczególnie przejęłam.
– A powinnaś.
– Niby to dlaczego? Planujesz zaciągnąć mnie w jakąś ciemną, nieuczęszczaną przez nikogo uliczkę bez kamer, by tam zadźgać mnie kawałkiem rozbitej butelki, poćwiartować moje ciało i powrzucać jego kawałki do różnych śmietników w promieniu 4 mil?
Blondyn wybałuszył oczy, powoli poluźniając uścisk na mojej dłoni.
– Nie wiem, skąd ten pomysł w ogóle znalazł się w twojej...
– Słucham dużo podcastów o seryjnych mordercach – wtrąciłam.
– Przystopuj z nimi – pogroził mi palcem. – Twoja wyobraźnia jest jakaś dziwna.
Na jego słowa przewróciłam jedynie oczami, nawet nie próbując tego komentować.
– Dlaczego niby cię dekoncentruję? – Wróciłam do poprzedniego tematu.
– W tym momencie mój mózg przetwarza ogrom procesów myślowych, dzięki którym w miarę szybko wrócimy... – westchnął, poprawiając mokre włosy - jakimiś skrótami do domu bez obaw, że jakiś naćpany cymbał nas okradnie, wcześniej waląc nas metalowym prętem w łeb.
– Myślałam, że w Glasgow jest bezpiecznie – mruknęłam, zaciskając rękę na przedramieniu chłopaka. Tak na wszelki wypadek.
– Glasgow jest miastem, które cechuje największa przestępczość w całej Szkocji.
– Skąd to wiesz?
– Czytałem. Czy jest to możliwe, że przez przypadek znaleźliśmy się w rejonie Ibrox, Govan, Gorbals albo Maryhill, gdzie jesteśmy najbardziej narażeni na wpierdol od lumpów?
– Dobre pytanie – powiedziałam cicho pod nosem. Odsunęłam się od chłopaka i wskoczyłam na niewielki murek ogrodzenia jednej z posesji, przy której staliśmy. Z podwyższenia próbowałam dostrzec coś charakterystycznego, co pomogłoby zlokalizować nasze położenie.
– Czy to coś daje? – Zapytał i idąc w moje ślady, wskoczył na beton. Próbowałam wytężyć wzrok, by znaleźć w ciemności cokolwiek. Pomimo ulicznego oświetlenia oraz światła wypływającego z okien domów nie mogłam niczego dostrzec. Dodatkowo po raz kolejny zaczynało padać. – Pies jebał i ten deszcz.
Ciemnooki przez to, że stał zaraz za mną, warknął poddenerwowany wprost do mojego ucha. Nawet nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie to rozśmieszyło. Próbowałam stłumić swój chichot, zagryzając mocno usta. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że kąciki moich ust mimowolnie wykrzywiły się ku górze.
– Zgubiliśmy się, prawda?
– Możliwe, że w pewnym momencie mogłem źle skręcić.
Wyznanie chłopaka puściłam mimo uszu. Przymrużyłam oczy, machając głową na boki, kiedy patrolowałam okolicę. Kątem oka dostrzegłam, jak Graham łapie się metalowych prętów ozdobnego ogrodzenia. Druga ręka powędrowała zaś na moje prawe biodro. Czułam jego gorący dotyk pomimo tego, że cała byłam przemoczona i zmarznięta.
– Myślisz, że jesteśmy w Govan? – Szepnął, opierając brodę na moim ramieniu. Po moim kręgosłupie przeszedł przyjemny dreszcz.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili przez jakiś most.
– Ale wpadliśmy w ogromną kałużę. W sumie to taka namiastka Clyde – przypomniał.
– Wątpię, żebyśmy błądzili po mieście ponad godzinę. Gdyby tak było, to teraz odpadałyby nam nogi. Nie wiem, jak u ciebie, ale moje jeszcze żyją i mają się całkiem dobrze. No może oprócz tego, że w butach mam jeden, wielki basen.
– W takim razie Gorbals też odpada.
– Ibrox też – dodałam.
– Może jesteśmy w Maryhill? – Zastanawiał się głośno chłopak. – Widzisz jakiś charakterystyczny budynek?
– W tym deszczu nie widzę nawet czubka swojego nosa! Leję jak z cebra! Jak nie złapiemy po tej beznadziejnej wędrówce grypy czy innego syfu to będzie to cud.
– Pierwszy raz moja zajebista orientacja w terenie zawiodła.
– Mhm – mruknęłam, kiwając głową.
– Wątpisz?
– Wątpię – zeskoczyłam z murku, by sekundę potem na nim usiąść. Już nawet nie czułam, że moczę sobie spodnie. Były już przesiąknięte do suchej nitki. – Cholera, miałam jeszcze odrobić na jutro lekcje.
– Od kiedy przejmujesz się nauką?
– Od kiedy chcę dostać się na dobre studia – zmierzyłam go od góry do dołu wzrokiem. – Pewnie na stypendium się nie załapie, ale...
– Co z Królewską Akademią Muzyczną? – Douglas usiadł obok mnie i marszcząc brwi, spojrzał mi w oczy. – Już nie chcesz tam studiować?
– Oczywiście, że chcę, ale obawiam się, że może nam się nie udać. Czuję, że Akademia ucieknie mi sprzed nosa.
– Nie wierzysz w nas? – brązowooki wyjął z kieszeni kurtki moją rękę, którą tam włożyłam i lekko ją ścisnął w celu dodania mi otuchy. – W LIW nie wierzysz?
– Wierzę. Z wami udało mi się naprawdę daleko zajść, ale co jeśli to wszystko – machnęłam ręką, wskazując na nas – nie wystarczy? Oprócz muzyki nigdy nie miałam na siebie planów. Teraz, kiedy na to wszystko patrzę, wiem, że popełniłam błąd. Nigdy nie myślałam o planie B. Mama miała rację, mówiąc, że muzyką wiele nie osiągnę. Muzyka jako hobby? Fajna sprawa. Ale jako pewny zawód ze stałymi dochodami? Wątpię.
– Na razie zajmijmy się twoim planem A - muzyką i studiowaniem na KAM. Jeśli nie uda nam się wygrać, to wciąż masz sporo czasu do egzaminów, skończenia szkoły i ostatecznego podjęcia decyzji. Wiem, że jesteś dobra z angielskiego i chemii. Może pójdziesz tą drogą?
– Sama nie wiem...
– Idź drogą, którą podpowiada ci serce. To ono wie, co dla ciebie najlepsze.
Serce wie, co dla mnie najlepsze – zaśmiałam się w duchu. Jasne. Gdyby tak było, to nie żałowałabym tak wielu podjętych przeze mnie decyzji. Serce było podstępnym skurwielem, które robiło mi na złość, bym potem żałowała swojej decyzji i ponosiła srogie konsekwencje swoich czynów.
– Zawsze zostaje mi zbieranie tulipanów w Holandii i tańczenie w klubie ze striptizem w Stanach Zjednoczonych – zaśmiałam się, przecierając dłonią swoją mokrą twarz.
– Będziesz mieć, chociaż swoje American Dream – poruszał znacząco brwiami.
– Liczy się tylko gruby hajs w tej robocie. Nic więcej – prychnęłam.
Między nami zapanowała chwila ciszy. Deszcz dudnił o chodnik, robiąc w niewielkich zagłębieniach szarej kostki coraz to większe kałuże.
– Wiesz co? Nie wyobrażałam sobie ciebie jako tancerkę pole dance. No wiesz, te wszystkie skąpe stroje, niebotycznie wysokie buty, wymuszone, lubieżne uśmieszki w stronę starych zboków, by ci sypnęli większą ilością banknotów... No po prostu nie. Widzę cię bardziej ubraną w rozciągnięte, wygodne swetry. Siedzisz sobie w ciszy w swoim mieszkaniu, przepełnionym starymi meblami i retro gadżetami. Komponujesz sobie coś, piszesz i nagrywasz piosenki. Po twoim mieszkaniu, w którym jest pełno roślin szwenda się rudy kocur... – Na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Wpatrywał się swoimi czekoladowymi oczami w ciemność przed nami, a w źrenicach odbijały się złote iskierki światła, które dawały uliczne latarnie. – Nigdy nie postrzegałem cię, jako osobę, która uwielbia tłumy ludzi i hałas.
– Wow, twoje wyobrażenia przypominają opis zrzędliwej starej panny. Serio jestem aż taką nudziarą? – Przekrzywiłam głowę w jego stronę.
– Boże, nie. Nie o to mi chodziło – palnął się w czoło, po czym głośno odetchnął. – Niektórzy są jak słodkie Malibu Breeze, kojarzone z szalonymi imprezami na plaży. Niektórzy wolą wypić gorącą, aromatyczną herbatę w domowym zaciszu. I to czy ktoś woli alkohol ze słodkimi dodatkami, czy herbatę i posmak bergamotki na języku jest tylko i wyłącznie kwestią preferencji.
– I ja niby jestem tą herbatą? – Uniosłam wysoko brew, z lekko zblazowaną miną.
– Tak. Herbatę wypijesz zawsze, nie chce ci się po niej rzygać, jeśli wypijesz jej za dużo i potrafi poprawić beznadziejny humor w jesienne wieczory - zaśmiał się, a jego śmiech obił mi się przyjemnie o uszy.
– Jeszcze nikt mnie nie porównał do herbaty – wybuchnęłam śmiechem, chowając twarz w dłoniach. – Boże, o czym my w ogóle gadamy?
– O herbacie i tym, że jest niesamowita sama w sobie. Jeśli ktoś jej nie lubi, to mówi się trudno, bo każdy ma swoje preferencje. Jedni, tacy jak ja, czyli herbaciarze mają zajebisty gust. No i są ci drudzy z chujowymi preferencjami.
Nagle obok nas przejechał miejski autobus i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od nas na przystanku, po drugiej stronie ulicy.
Szybko wyciągnęłam z kieszeni telefon z padającą baterią i sprawdziłam godzinę.
– Graham, to jest ostatni autobus! Wrócimy nim do centrum Glasgow! – Wrzasnęłam, podrywając się z miejsca. – No dalej! Rusz się!
Łapiąc go za dłoń, zaczęłam ciągnąć go w stronę przystanku.
– Szybciej! – Ponaglałam go.
Na złamanie karku, biegliśmy przez ulicę, nawet nie szukając pasów. Wpadaliśmy w zagłębienia w jezdni, w których gromadził się deszcz. Byliśmy cali mokrzy. W ostatniej chwili wpadliśmy do pustego autobusu, nie licząc bezdomnego, który drzemał na ostatnim siedzeniu.
– Przepraszam, wie pan może, w jakiej dzielnicy albo rejonie jesteśmy? – Zapytał Graham kierowcę.
– W Maryhill! Co, dzieciaki? Oskubali was? – Zarechotał starszy, przysadzisty mężczyzna.
– Nie, na szczęście nie. Zgubiliśmy się po prostu – podrapał się po karku gitarzysta.
– Turyści?
– Nie, ludzie z beznadziejną orientacją w terenie – prychnęłam, ciągnąc blondyna za rękę na siedzenie.
– Mówiłem, że jesteśmy w Maryhill – powiedział dumnie Douglas, opadając na kolorowe siedzenie obok mnie i opierając głowę o moje ramię.
– Ta? Mogłeś podzielić się tą informacją również ze mną, a nie tylko z krasnoludkiem z twojej głowy – poirytowana zmierzyłam go wzrokiem. – Na drugi raz palnij mnie w łeb, jeśli będę chciała się zgodzić na to, byś prowadził nas w jakieś miejsce skrótami, bez nawigacji, polegając jedynie na twojej "świetnej" orientacji w terenie.
– Jak babcie kocham, przysięgam, że wiedziałem, dokąd idę! – Bronił się.
– Swojej babci w to nie mieszaj, Graham.
No witam!
Powracam z rozdziałem po dłuższej przerwie. Dobra informacja jest taka, że wracam do regularnego pisania, ponieważ CHYBA zdaję z biologii i będę mieć 16 dni majówki. Może uda nam się skończyć GAWOS? Who knows. Jak pisałam na tablicy, rozdział zawiera zaszyfrowane wyznanie Douglasa aka herbaciarza. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału, w którym zaplanowałam (nie)randkę moich pulpetów. Nic innego już mi nie pozostaje, jak pożegnać się z Wami i życzyć miłej końcówki weekendu oraz powodzenia w szkole.
Ps. Poniedziałek nadszedł odrobinę prędzej.
x AdeenaAithne
Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 1,8k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top