Rozdział 35. Wciąż go kochasz?
Blondyn zdjął z siebie marynarkę i zarzucił mi ją na plecy, kiedy razem usiedliśmy na skrzypiącej ławeczce wewnątrz altanki. Głowę oraz łopatki wbiłam w zimne drewno. Starałam się oddychać w miarę równo, by spróbować się jakoś uspokoić. Serce obijało mi się boleśnie w klatce piersiowej, a same jego bicie słyszałam w uszach. Przecież się nie bałam, to był tylko idiota Moron, z którym na luzie bym sobie poradziła. Dlaczego, więc moje całe ciało się trzęsło?
Chłopak przylgnął do mnie swoim gorącym ramieniem. Palce prawej dłoni zacisnęłam mocno na brzegu siedzenia, ponieważ te aż pobielały. Poczułam jak coś mi w nich przeskakuje. Jasna cholera.
– Jesteś bardzo dzielna. Sama bardzo dobrze poradziłaś sobie z nim. Jestem z ciebie dumny – szepnął we włosy, które roztrzepywał mi wiatr. – Nic ci nie jest, prawda?
Pokręciłam przecząco głową.
– Nie dotknął cię w niewłaściwy sposób? Nie obraził ciebie ani nikogo z twoich bliskich?
Serce zabiło mi mocniej.
– Jeśli dopuścił się którejkolwiek z tych rzeczy, to przysięgam, że utnę mu ręce przy samej dupie – warknął rozzłoszczony, po czym jego głos z powrotem stał się delikatny i przyjemny dla ucha.
Nie odezwałam się nawet słowem.
– Ferguson...
– Nic mi nie jest – szepnęłam, odwracając głowę w stronę ogrodu oraz oczka wodnego, w którym jeszcze kilka minut wcześniej topił się Moron.
– Wiem, że kłamiesz, rudzielcu. Wiesz, że możesz powiedzieć mi prawdę?
Wiem.
Nie wypowiedziałam tych słów głośno. Chyba się bałam. Ale nawet nie wiem czego. Przecież bałam się tak niewielu rzeczy. Nie mogłam się przecież czuć strachu przed Valentine'm albo Douglasem. To byłoby przecież niedorzeczne.
– Obiecuję, że nie będę krzyczeć ani nie zrobię żadnej głupoty. Powiedz mi – czułam, jak jego oddech zjechał na moją szyję. Ciepło jego słów wywoływało na moim ciele dreszcze. – Proszę.
– Był bardzo blisko mnie, ale nic mi nie zrobił. Gadał jedynie jakieś głupoty i proponował mi tak idiotyczne rzeczy, że aż głupio mi o tym mówić – westchnęłam, po chwili. Co ja miałam mu powiedzieć? Że idiota proponował mi seks, a potem wyśmiewał się z tego, że jestem dziewicą? To głupie.
– Co ci powiedział? – Usta musnęły płatek mojego ucha.
– Proponował mi... – serce coraz to mocniej łomotało mi w piersi. Co się ze mną działo?
– Kontynuuj, proszę – wydawało mi się, że jeszcze nigdy nie słyszałam tego tonu jego głosu. Ta prośba sprawiała, że coś we mnie miękło. To było cholernie frustrujące, zważywszy na to, że nie mogłam pozwolić sobie na takie głupoty. Nie teraz i nie z nim. Nie z Douglasem Grahamem.
Jeszcze mocniej (o ile w ogóle jeszcze się dało) zacisnęłam palce na brzegu ławki. Chyba żadna rozmowa tak mnie nie krępowała, jednak w głębi czułam, że kiedy powiem o tym komuś, to zrobi mi się lepiej.
– Proponował, że mnie rozdziewiczy. W ordynarny i chamski sposób – nawet nie myślałam, by wspominać mu o tym, że Valentine myślał, że ja i Dou sypiamy razem.
Poczułam, jak z serca spada mi ogromny kamień, który chwilę później ląduje mi centralnie na stopie.
Matko, nie powiedziałam tego. Nie Grahamowi!
Zaczęłam kręcić lekko głową, niedowierzając we własne słowa. Jaka ja byłam głupia!
– Rozpierdolę mu łeb! – Krzyknął, po czym gwałtownie wstał, a jego lekko kręcone blond włosy zafalowały mu wokół twarzy.
– Obiecałeś, że nie zrobisz żadnej głupoty! Ani nie będziesz krzyczeć! – Spanikowana, podniosłam się i w dwóch susach znalazłam się na środku altanki, dodatkowo uderzając przez przypadek bokiem o kant podłużnego stolika przysuniętego do jednej ze ścian konstrukcji. – Podobno dotrzymujesz obietnic!
Mój oddech był szybki i urwany. Nieznacznie zadarłam głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Obiema rękoma złapałam za jego przedramię i mocno ściągnęłam.
– Nie róbmy niepotrzebnego zamieszania – syknęłam, ciągnąc go z powrotem w stronę ławeczki. – Mamy mieć rozgłos przez naszą muzykę, a nie jakieś szczeniackie bójki. Już wszystko w porządku. Przecież obroniłam się.
– I to w jaki sposób – parsknął chłopak, po czym posłusznie wrócił ze mną na nasze miejsce. – Ale nie daruję mu.
– Nie teraz. Na występach masz być bez żadnego siniaka czy zadrapania. O uszkodzonych kończynach już nawet nie mówię. Żeby być na szczycie, musimy się na niego wspiąć. Twoje połamane i poturbowane ręce nam w tym nie pomogą, jasne?
– Jak słońce, rudzielcu – jego ręka znalazła się na czubku mojej głowy i potarmosiła włosy. Wydałam z siebie krótki pisk i złapałam za jego nadgarstek. Dla zachowania równowagi ciemnooki złapał za mój swobodnie zwisający przy ciele nadgarstek drugiej ręki i w tamtym momencie oboje nie mieliśmy jak zaatakować drugiego.
– I co teraz? – Krótko rzucił okiem na niewielką odległość, jaka nas dzieliła. Między moją a jego klatką piersiową było może dwadzieścia centymetrów odstępu.
– Nico – fuknęłam. – Popsułeś mi włosy.
– Wiatr już dawno je popsuł. Ja chciałem zrobić na nich artystyczny nieład – zaśmiał się, a ciepły oddech poczułam na całej swojej twarzy.
Jasny gwint.
– Pamiętam twoje prace z plastyki z młodszych klas. Były okropne. Z ciebie jest taki artysta, jak ze mnie baletnica. Nie masz absolutnego pojęcia o ładnym, artystycznym nieładzie, Graham.
– Powiedzmy, że chciałem na tobie to przećwiczyć.
Zaśmiałam się pod nosem na jego słowa.
– Czyli od dziś jestem twoim królikiem doświadczalnym? – Pieprzony uśmiech błąkał mi się na ustach.
– Można to tak ująć – prychnął, a jego ręka, która wcześniej znalazła się na mojej głowie, opadła razem z moją wzdłuż naszych ciał.
Z oddali słychać było muzykę, do której bawili się ludzie na balu. Różniła się ona o wiele od tej naszej. Była spokojna, delikatna, wprost stworzona do tańczenia wolniaków. Idealna dla takich zdziadziałych osobistości, jakie pojawiły się na tej imprezie. Wciąż ściskając jego ramię zrobiłam kilka kroków w tył, by w końcu dotrzeć plecami do drewnianego filaru. Odchyliłam głowę do tyłu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Świeże, zimne powietrze zmieszało się z duszacym zapachem perfum chłopaka, który stał kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Próbowałam skupić się na wszystkim innym, byleby moje myśli długo nie krążyły wokół osobnika, który już dawno naruszył w znacznym stopniu moją przestrzeń osobistą. Zaraz po moim rozmyślaniu zmniejszył odległość jeszcze bardziej. Czułam, jak jedna z jego dłoni układa się delikatnie za moim biodrze, a druga założyła mi kosmyk rozwianych włosów za ucho.
– Co, więc będziemy robić? – Szepnął, muskając ustami płatek mojego ucha. Kolejny pieprzony dreszcz, przeszył moje ciało.
– My? – Zdziwiłam się, marszcząc brwi. – Możemy na przykład pobyć w rozkosznej ciszy, którą ty właśnie przerywasz, Graham.
Śmiech, jaki wydobył się z jego ust odbił się gorącem od mojej szyi, a nogi na krótki moment ugięły się pode mną.
– Nudy – parsknął. – Nie rzucisz we mnie niczym? Ani nie będziesz uciekać?
– Nie? – Zawał serca tego wieczoru był gwarantowany. Moja pieprzona pikawa wysiądzie.
– Świetnie – mruknął szybko, po czym poczułam, jak jego gorące usta łącza się z moimi. Każde kolejne muśnięcie doprowadzało moje ciało do istnego szału. Nie wiedziałam, co zrobić. Jednym, co byłam w stanie zrobić było zarzucenie mu rąk na szyję i oddawanie powolnych i grzecznych, jak na blondyna pocałunków.
Matko, obiecałam sobie, że już więcej to się nie powtórzy.
– Nie jesteś pijany, prawda? – Wydusiłam słowa, które ugrzęzły mi w gardle. Ciche, szybko wypowiadane wyrazy uderzyły w jego usta.
– Wypiłem tyle samo co ty. Trzy lampki szampana – odpowiedział, na moment odrywając się ode mnie. Spojrzał na moją zapewne bladą z przerażenia twarz, a na jego pojawił się rozwesony cień. – Czym się teraz martwisz, złośnico?
Jego ciepłe palce wbijały mi się subtelnie w oba policzki.
– Tym – wskazałam na nas palcem. – To...
Wysłów się!
– To tylko pocałunki – wzruszył ramionami.
– Dla ciebie to "tylko pocałunki" – powiedziałam, próbując uniknąć jego wzroku. – Nie każdy tak to postrzega. Zawsze wydawało mi się, że potrzeba do tego specjalnej osoby i okazji...
Już miałam kontynuować swoją wypowiedź, kiedy coś mnie tchnęło.
– Nie, kurwa, nie o to mi chodziło! Boże. Jesteś naprawdę super facetem, powoli zaczynam dostrzegać, że jesteś... Jedną z niewielu osób, które w pozytywny sposób zmieniły moje życie – gubiłam się w słowach, próbując sklecić jak najładniejsze zdanie, które w żaden sposób nie obraziłoby chłopaka, bo przecież nie miałam tego na celu. – Zawsze myślałam, że pocałunki są przeznaczone dla tych jednych, jedynych osób...
– Nic więcej już nie mów. Rozumiem – uśmiechnął się smutno i pogładził kciukiem moją żuchwę.
– Nie, Graham, nie rozumiesz. Źle to odebrałeś. Ja...
Właśnie, co "ja"?
Totalnie się pogubiłam.
– Wciąż go kochasz – wypalił znienacka wzruszając ramionami. Jego dłonie odczepiły się od mojej twarzy, dodatkowo robiąc dwa kroki w tył przywrócił przestrzeń osobistą, jaka była dla każdego z nas zarezerowwana.
– Co? – Serce załomotało mi w piersi, a w głowie zaczęło piszczeć.
– Odkąd Sebastian wyjechał nie dopuściłaś do siebie nikogo. Wciąż liczysz na jego powrót? Na to, że wszystko będzie jak dawniej?
– Nie, ja wcale tak nie myślę – pokręciłam głową. – Ja...
Czułam się zagubiona. Tak cholernie zagubiona i bezradna, jak dziecko we mgle. Nie wiedzialam, jak odpowiedzieć z pozoru na tak proste i oczywiste pytania.
– Wciąż go kochasz? – Zapytał, wpatrując się we mnie swoim intensywnym, czekoladowym wzrokiem. – Odpowiedz.
Czy ja rzeczywiście go kochałam? Po tym, jak przestał się do mnie odzywać z dnia na dzień? Jak przestałam wiedzieć, gdzie jest i czy w ogóle żyje? Czy ja wciąż powinnam kochać kogoś, komu udało się ułożyć życie na nowo? Kogoś, kto nie uwzględniał mnie w swoim nowym życiu? Czy wciąż kochałam człowieka, który okazał się gorszy niż swój "okropny" brat?
– No oczywiście... – prychnął chłopak i wyszedł z altanki.
Zbyt długo zwlekałam z odpowiedzią.
Blair, czy ty rzeczywiście wciąż kochasz człowieka, który nie powiedział ci nawet połowy słów, które odbudowały cię z zupełnej rozsypki?
Ktoś inny to zrobił.
– Nie – zacisnęłam szczękę i wpatrywałam się w plecy jasnowłosego, jakbym conajmniej chciała wypalić w nich dziurę.
– Co "nie"?
– Już go nie kocham – kolejny kamień spadł mi z serca i rozkruszył się na drewnianej podłodze altanki. – Czuję już jedynie przywiązanie. Nie mogę od tak zapomnieć ile z nim przeżyłam. Był częścią mojego dzieciństwa oraz okresu dojrzewania. Nigdy nie zapomina się swojej pierwszej drugiej połówki. Ale nie kocham go. Nie po tym wszystkim, co zrobił. Nie po tym, jak mnie zostawił.
– To dlaczego nie chcesz dopuścić mnie bliżej do siebie? – Spytał, oglądając się przez ramię. Pojedyncze kosmyki opadały mu na czoło, a w oczach błyskały iskierki.
– Bo się boję! – Machnęłam rękami z bezsilności na boki. – Za każdym razem, kiedy kogoś dopuszczam bliżej siebie, to odchodzi i znowu jestem sama. A nienawidzę samotności, przez nią wariuję.
– Taka już ludzka natura. Pojawiamy się, by potem prędzej czy później zniknąć, Ferguson.
– Ty też odjedziesz? – Słowa, jakie wydostały się z moich ust zabrzmiały desperacko i żałośnie.
– Doskonale wiesz, jaka jest odpowiedź – jego powolne kroki odbijały się głośnym stukotem w ciszy, jaka przez chwilę zapanowała między nami. – Jednak przez ten krótki czas postaram się być przy tobie do ostatniej chwili.
Zmniejszyłam dzielący nas dystans i przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej. Wsłuchiwałam się w miarowe bicie narządu.
A może przez krótki moment mogłam o wszystkim zapomnieć? Porzucić to, co wyznawałam przez cały ten czas? Bo czułam się przy nim... inaczej. Czułam, że ktoś mnie rozumie.
Przy nim czułam się sobą.
Pieprzyć to.
Drżącą dłonią chwyciłam za jego kark i pociągnęłam w dół, by móc wpić się w jego malinowe usta. Całe jego ciało zesztywniało, a ja poczułam się głupio. Jak ostatnia desperatka skubałam jego wargi, dopóki Douglas nie ocknął się i nie zaczął oddawać pocałunków. Zacisnął palce na dole moich pleców. Pomimo tego, że nasze ciała dzieliły warstwy materiału, to czułam, jak skóra mrowi i piecze mnie.
Jego kroki w przód, moje w tył.
W pewnym momencie poczułam, jak kant stolika wbija mi się w tyłek. Sprawnym ruchem blondyn usadził mnie na brzegu mebla i rozsunął moje uda, stając między nimi. Jego duża, szorstka dłoń powoli podwijała materiał granatowej sukienki na moim udzie. Poczułam, jak moje policzki oblewa soczysty rumieniec. Kiedy satyna znalazła się na wysokości połowy moich ud, ciemnooki zjechał ustami na moją żuchwę, a potem szczękę, zostawiając na nich wiele gorących i wilgotnych śladów. Odchyliłam głowę do tyłu pozwalając, by pożądanie zawładnęło moim ciałem. Moje ręce zjechały z jego karku na plecy. Przejeżdżałam paznokciami po ślizgim materiale, słysząc charakterystyczny dźwięk. Ciche westchnięcie wymsknęło mi się spomiędzy warg, kiedy Graham złożył długi i rozkoszny pocałunek na moim lewym obojczyku.
– I co teraz? – Wysapałam.
– A teraz będziemy rozkoszować się momentem, w którym możemy jedynie słuchać, jak inni tańczą tego pieprzonego walca. Właśnie omija nas ta katastrofa – zaśmiał się w mój dekolt.
Przez jedno z otwartych okien sali, wylatywała muzyka, do której ludzie tańczyli elegancki taniec, jaki wcześniej na szybko ćwiczyłam z blondynem na SS'ach.
– Jaka szkoda – prychnęłam sarkastycznie, ponownie opierając dłonie na jego karku. Czułam jak kręcone kosmyki łaskotały moje nadgarstki.
– I wouldn't leave you / I would hold you / When the last day comes / What if you need me / Won't you hold me / On the last day, our last day / Somewhere the timing will all come together / The mishaps will turn into sunny Decembers / The lovers – will be able - to find their willow* – Graham swoim zachrypniętym, śpiewnym głosem recytował tekst piosenki.
Przed oczami miałam widok ojca, który w salonie po raz kolejny wałkował z którymś ze swoich uczniów tę piosenkę.
– Pamiętasz ją? – Wyszeptałam.
– Oczywiście, że tak. Twój ojciec nauczył mnie grać ją na pianinie. Tekst jakoś sam wbił mi się go głowy. Thomasowi strasznie zależało, bym potrafił wykonać ten utwór.
– Dlaczego? – Zaciekawiona spojrzałam w jego brązowe oczy.
– Powiedział, że gdybym chciał zaimponować dziewczynie, to powinienem jej to wykonać. Mówił, że laski strasznie lecą na takie ckliwe balladki o miłości.
Zaśmiałam się cicho i ukryłam twarz w zagłębieniu jego szyi. Za wszelką cenę chciałam ukryć pojawiający się na mojej twarzy i szyi szkarłat. Tata doskonale wiedział, że była to moja ulubiona piosenka, kiedy byłam młodsza. Specjalnie maltretował wszystkich swoich uczniów płci męskiej tą denną piosenką. Liczył, że może któryś z nich podbije moje serce.
– Blair? Douglas? Gdzie jesteście!? – Krzyk Very zakłócił przyjemny moment w jakim trwaliśmy. Pośpiesznie oderwaliśmy się od siebie, a chłopak sprawnym ruchem wskoczył na stół obok mnie. – O tutaj jesteście! Szukałam was dosłownie wszędzie!
Radosny uśmiech pojawił się na jej rumianej twarzy.
– Chyba powinniśmy się już zbierać. Basil zaraz zaliczy zgona stulecia. Val pisał mi, że też już spasował i wraca na chatę. Powoli zaczynają mnie już boleć stopy. A poza tym musimy się wyspać na jutrzejszy koncert. Trzeba utrzeć tym amatorom nosa – zaśmiała się.
– Jasne, już idziemy – pokiwał głową blondyn.
– Zaraz cię dogonimy – dodałam, zeskakując ze stołu, uważając, by wyładować w odpowiedni sposób i nie skręcić sobie kostki.
Dziewczyna zawinęła się na pięcie i rzuciła szybko, że będzie czekać przy szatni. Poczekałam, aż chłopak zgramoli się z mebla, a potem posłałam mu lekki uśmiech.
Było blisko. Cholernie blisko.
* Willow - Jasmine Thompson
Cześć wszystkim!
Coś się zaczyna zmieniać. Tylko co? ;)
Zobaczymy, czy uda się wam wbić te 2k do końca weekendu. Mam już świetny pomysł na kolejny rozdział, także liczę na Was. Zachęcam Was do dzielenia się swoimi przemyśleniami, teoriami itp w komentarzach pod rozdziałami, na Twitterze pod moim hasztagiem, który znajdziecie niżej. Miłego weekendu!
x AdeenaAithne
Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #GAWOS #goawaywithoursong
~ 2,4k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top