Rozdział 21. Głupia decyzja.
– Nie daj się zabić matce w domu, skarbeńku! – Krzyknął z podjazdu domu swojej matki Basil, machając w naszą stronę. Przez to, że (podobno) odkąd wjechaliśmy do Glasgow, byłam cała zielona na twarzy i trzęsłam się jak galareta, musiałam po namowach Very i Casey'a powiedzieć prawdę.
Kurwa, było mi tak cholernie wstyd, że muszę opowiadać o tym, jak bardzo boję się konfrontacji z matką. To nie było przecież normalne.
– W porządku? – Spytał brązowooki, patrząc na moją kwaśną minę.
Boże, nie gap się na mnie.
– Skręć w prawo na następnym zakręcie – olałam jego pytanie.
– Wiem. Dobrze się czujesz? Wyglądasz cały czas, jakbyś miała zwymiotować – powiedział Graham, rzucając okiem to na mnie, to na drogę.
– Skup się na drodze, a nie na mnie. Jak będziesz tak latał wzrokiem w te i we wte to zeza dostaniesz. I nie dość, że będziesz irytujący to jeszcze zezowaty – mruknęłam, patrząc się do przodu, kiedy po podrzuceniu Butler do domu, usiadłam na jej miejscu.
– Nie możesz odpowiedzieć na zadane ci pytanie? – Chłopak powoli tracił cierpliwość. Doskonale to słyszałam, ponieważ zniżył swój głos.
– Właśnie odpowiadam.
– Jesteś tak kurewsko irytująca, że mam ochotę wysadzić cię z tego samochodu i wrzucić do najbliższego rowu.
– Ciekawe gdzie w centrum miasta znajdziesz rów?
– To do studzienki. Nie wiem, mam po prostu ochotę cię podtopić.
– Śmiało. Mogę nawet ci pomóc – wzruszyłam ramionami i przez moment, przez krótki ułamek sekundy spojrzałam się na jego profil.
Kiedyś złamie mu nos i nie będzie on wyglądał już tak dobrze – pomyślałam, zaciskając szczękę.
Przez kolejne pięć minut jechaliśmy w kompletnej ciszy. Chłopak widocznie odpuścił sobie dociekanie prawdy, dlaczego wyglądałam i zachowywałam się tak, a nie inaczej. Ale to bardzo dobrze. Nie miałam zamiaru mu się z niczego zwierzać. Nie był moim kolegom ani, tym bardziej przyjacielem, byśmy bawili się w zwierzanie. Mnie nie obchodziło jego życie, więc powinno to też działać i w drugą stronę.
Kiedy zauważyłam, że zaczynamy kierować się w stronę mojej ulicy, krzyknęłam spanikowana:
– Masz się tutaj zatrzymać!
Douglas spojrzał się na mnie zdezorientowany, ale zatrzymał się przy najbliższej zatoczce dla autobusów.
– O co chodzi? Nie dojechaliśmy jeszcze na miejsce.
– Wysiadam – rzuciłam i chwyciłam za klamkę. W tym samym momencie usłyszałam kliknięcie. Spojrzałam na blondyna, który zablokował drzwi.
– Otwórz je.
– Nie. Masz mi najpierw powiedzieć, o co chodzi.
– Nie! Gówno cię to obchodzi! Wypuść mnie albo zacznę wrzeszczeć – spojrzałam na niego poważnie. – Dobrze wiesz, że jestem w stanie to zrobić. Masz pięć sekund.
Pięć.
Cztery.
– Ferguson...
Trzy.
– Nawet nie próbuj – wycedził przez zęby i odpiął pas.
Dwa.
Ja również odpięłam swój pas.
Jeden.
Graham był nieugięty. Ja również. Kolejną sekundę później samochód został wypełniony moim przeraźliwym wrzaskiem, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry. Blondyn rzucił się w moją stronę. Poczułam, jak jeden z jego łokci boleśnie wbija mi się w udo. Drugą dłonią próbował zasłonić mi usta i przytłumić krzyk.
– Uspokój się – warknął mi do ucha, a jego ciepły oddech poczułam na policzku.
– Nie dotykaj mnie – wymamrotałam spod jego dłoni – bo w przeciwnym razie zaraz nie będziesz miał czym grać na gitarze.
– Obiecasz, że nie będziesz już krzyczeć?
– Nie wiem – przewróciłam oczami.
Wtedy zaczęłam zastanawiać się, co zrobiłby chłopak, gdybym po raz kolejny zaczęła krzyczeć.
– Obiecaj – po tonie jego głosu można było mieć wrażenie, że innej opcji niż zgodzenie się nawet nie przyjmował.
– Obiecuję – szepnęłam i odciągnęłam siłą jego ciepłą dłoń od swoich ust.
Kiedy Douglas się już ode mnie odsunął i wrócił na swoje miejsce, założyłam ręce na piersi i odwróciłam głowę w stronę okna.
– Powiedziałem, żebyś nie krzyczała, a nie kompletnie się zamknęła.
Wzruszyłam ramionami.
– Może to ty się zamknij, co?
– W życiu – zaśmiał się krótko, po czym spoważniał. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
– Czy to nie jest logiczne? Bo rozmawiam z tobą, Douglasem Grahamem. Resztę już sobie dopowiedz.
– Wciąż nie rozumiem.
– Naprawdę jesteś aż tak głupi? – Odwróciłam głowę i poczułam, jak jakiś mięsień na mojej szyi boleśnie się napiął. – Przypominam ci, że jeszcze tydzień temu pluliśmy na siebie nawzajem jadem. Myślisz, że raptem zbierze mi się na zwierzanie i to tobie? Sorry, ale jeszcze z moim mózgiem nie jest tak źle.
– Ostatnio wyżaliłaś mi się.
– I to był mój największy błąd! – Uderzyłam dłonią w bok drzwi. – Wypuść mnie.
– Dlaczego chcesz wracać do domu sama, skoro mogę cię podwieźć? Przecież matka dostała już liścik. Miałaś, kurwa, walczyć, a nie znowu kulić się w kącie jak zbity pies.
– Myślisz, że to takie proste?
– A nie jest?
– Nie. Wypuść mnie.
Blondyn westchnął cicho, a po tym usłyszałam kliknięcie.
Szybko zebrałam swoje rzeczy i opuściłam pojazd, na wypadek, gdyby Douglas zmienił zadanie. Zatrzaskując drzwi, rzuciłam ciche i pośpieszne "dzięki".
Moje ciało na zewnątrz od razu objęły macki niewyobrażalnego chłodu. Dreszcze trzęsły moim ciałem, ale pomimo to dzielnie maszerowałam przed siebie.
– Wiesz, że jesteś pierdolonym tchórzem?
Nie odwracaj się. Nie odwracaj się. Nie odwracaj się – powtarzałam sobie w myślach, by chwilę potem odruchowo spojrzeć się do tyłu.
O drzwi żółtego Jeepa opierał się Douglas z założonymi na piersi rękoma. Automatycznie się zatrzymałam, by zmierzyć go wściekłym wzrokiem.
– Będziesz tak robić w nieskończoność? Najpierw będzie cię łapać chwilowa chęć buntu, a potem wracając do Glasgow, będziesz wyglądać, jakbyś miała zaraz zwrócić i umierać. To nie jest normalne. Bo ci się stanie? Powiedz prawdę. Nie będę się śmiał, bo nie ma po co.
– Nie wierzę ci, nie ufam ci. Jesteś największym dupkiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Na bank nie będziesz trzymał gęby na kłódkę.
– No tak, przecież, jak tylko wrócimy po weekendzie do szkoły to od samego rana, na każdej przerwie będę biegał po korytarzu i wrzeszczał na cały głos, jakich to nie masz problemów. Ferguson, puknij się w głowę – jego prześmiewczy ton irytował mnie.
– Daj mi po prostu spokój! Nasza umowa obejmuje wspólne granie, dopóki nie odpadniemy. Nie wspominałam o żadnych przyjacielskich radach, pogawędkach i wyżalaniu się!
– Próbuję, by w LIW panowała przyjacielska i pokojowa atmosfera! Tak ciężko ci to zrozumieć?! Czy może Gavin...
– Kurwa, zamknij się już! – Krzyknęłam, wyrzucając w górę ręce. – Mam cię dość, rozumiesz?! Mam dość twojego zgrywania miłego koleżki! Dla mnie będziesz przez całe życie tym samym dupkiem, co kilka lat wcześniej i nic tego już nie zmieni! Ty szczególnie, Graham! Nienawidzę cię, odkąd tylko pamiętam, nie polubię cię, zrozum to. Dlaczego ci tak na tym zależy?!
Chwilę milczał, przeczesując nerwowo ręką włosy. Jego mina nie wyrażała niczego szczególnego. Po prostu się zastanawiał. Kilka chwil później jego twarz przyozdobił złowieszczy uśmiech.
– Naprawdę mój brat musi być genialnym kłamcą, skoro i ty nabierasz się na te pierdolone kłamstwa.
On chyba oszalał – pomyślałam, patrząc, jak jego uśmiech na twarzy poszerza się z każdą kolejną sekundą. Powoli, krok za krokiem zbliżał się w moją stronę.
– O co ci...
– Ty nie nienawidziłaś mnie od samego początku, odkąd się znamy. Przestałaś mnie lubić, kiedy poznałaś Sebastiana. Pierdolonego kłamcę, który nie trawił mnie, odkąd tylko pojawiłem się na świecie. A ty jak ostatnia idiotka wierzysz mu!
– Bo mówił o tobie samą prawdę!
– Ach tak?! Skąd to wiesz? Nie znasz mnie osobiście, a jedynie z opowieści ludzi i mojego brata.
– To mi wystarczy – fuknęłam i zrobiłam krok do tyłu, by oddalić się od niego.
– Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Przeliczyłem się – uśmiech cały ten czas nie zmniejszył się nawet odrobinę.
– Daj mi spokój, idę do domu. Cześć – machnęłam i odwróciłam się, by wrócić do domu.
– Powiedz mi, Ferguson, jak to jest być olewanym przez Sebastiana, ale mimo to wciąż bronić go aż do przesady?
– Ja go wcale nie bronię! Po prostu tak jest!
Nie broniłam go. Ani trochę. Razem z Bastianem mieliśmy bardzo podobne zdania, dlatego dobrze się dogadywaliśmy. To, że młodszy Graham doszukiwał się dziury w całym to była już jego wina. Sebastian nie był takim dupkiem jak on. Pomimo że byli rodzeństwem i praktycznie zewnętrznie niszczyć szczególnym się nie różnili, to ich charaktery były jak ogień i woda.
Usłyszałam, jak chłopak się śmieje. Nie widziałam w tej sytuacji nic zabawnego, jednak po chwili przypomniałam sobie, że mam do czynienia z samym Douglasem Grahamem. Największym chamem i dziwakiem, jakiego kiedykolwiek było dane mi poznać.
– Ja pierdolę, jak on cię otumanił!
– Daj. Mi. Spokój. Którego słowa nie rozumiesz? Mam ci to powiedzieć po hiszpańsku, żebyś zrozumiał? Dame un respiro.
A potem po raz kolejny usłyszałam śmiech.
– Boże, dziewczyno, jaka ty jesteś głupia.
Miałam cholerną ochotę mu przywalić. Naprawdę. Przy Clark często mrowiły mnie palce, ale przy Grahamie... To było coś o wiele mocniejszego.
Chciałam mu coś odpyskować, jednak każda moja riposta brzmiała tak samo beznadziejnie. Odpuściłam, ponieważ pomyślałam, że będzie to idealny moment, by odejść.
Nie zdążyłam zrobić nawet dobrych pięciu kroków, aż w końcu usłyszałam ten pieprzony, niski głos gdzieś z tyłu, który był cholernie zaciekawiony i zszokowany.
– Czyli jednak mieli rację...
Kto? Jaką rację?
– ... naprawdę mój brat musiał urozmaicać ci życie, skoro tak kurczowo trzymasz się tego, że Sebastian Graham jest taki cudowny i niewinny. Przypominam ci, że ten skurwiel nie odzywa się do ciebie od prawie dwóch lat. Ma w ciebie tak wyjebane, jak ja w Gavina i spółkę. Olewa od ciebie każdą wiadomość, nie wspomni o tobie słowem, nie zapyta się mnie, co i ciebie. A ty nadal myślisz, że jakimś sposobem uda ci się przywrócić waszą relację sprzed jego wyjazdu na studia na dobre tory? Wokół niego jest teraz wiele pięknych studentek medycyny. Myślisz, że myślałby przy nich o jakiejś pyskatej gówniarze?
Doigrał się.
Z całej siły zamachnęłam się i uderzyłam go z otwartej dłoni w policzek. Moje długie paznokcie zahaczyły o jego skórę i zrobiły w nich dwie długie bruzdy, które w ciągu dwóch sekund nabiegły krwią. Miałam ogromną nadzieję, że pozostaną mu po tym, chociażby delikatne blizny. Chciałam, by jego idiotyczne słowa przypominały mu się za każdym razem, kiedy spojrzałby na policzek.
– Jak śmiesz – wycedziłam przez zęby. Moja mocno zaciśnięta szczęka i zęby w momencie zaczęły mnie boleć. Byłam pewna, że gdyby mój wzrok mógłby zabijać, to Graham już dawno leżałby martwy na ziemi. – Zejdź mi z oczu, nie chcę cię więcej widzieć.
– Przykro mi złośnico, ale będę uczepiony ciebie, jak rzep psiego ogona, dopóki nie odpadniemy. Będę ci wierny, dopóki nasz układ się nie skończy – zaśmiał się, lekko pocierając policzek. – To TWOJE słowa, Ferguson.
Psychopata.
Byłam wtedy cholernie rozzłoszczona. Emocje wzięły nade mną górę. Chęć dokuczenia mu i zrobienia na złość była silniejsza niż jakiekolwiek racjonalne i trzeźwe myślenie.
Nie rób tego, Blair – pisnął jakiś cichy głosik w mojej głowie, przygnieciony przez narastający wciąż w moim ciele gniew.
– To MOJA umowa i zrywam ją – powiedziałam, blokując z nim spojrzenie. – Jesteś wolny. Dam sobie radę bez ciebie.
Głupia decyzja. Cholernie głupia decyzja, Blair.
Blondyn wytrzeszczył oczy, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Chwilę po tym otrząsnął się, a na jego usta wreszcie powrócił złośliwy uśmiech.
– W takim razie życzę powodzenia, w dalszym graniu, złośnico. Zobaczymy, jak daleko zajdziecie – potem odwrócił się i odszedł. Nie spojrzał się w tył, pomimo że ja wciąż stałam w miejscu i zastanawiałam się, co ja najlepszego narobiłam. Wyrzuciłam z zespołu najlepsze ogniwo. Ja pierdolę!
Nie mogłam jednak za nim biec i prosić, by nie słuchał głupot, które plotę, kiedy jestem zła. Miałam jeszcze resztki godności, którą straciłam, kiedy poszłam do biblioteki pod koniec września i zaczęłam mówić mu o konkursie.
Musiałam dać sobie radę. Przecież Douglas wiecznie by ze mną nie grał w zespole.
Ale co ja powiem Veronice i Basilowi? Boże, oni pewnie odejdą razem z nim, skoro to Graham wprowadził ich do LIW – pomyślałam, ciągnąc się za włosy.
– Kurwa mać! – Krzyknęłam, kopiąc w krawężnik. Stopa zaczęła mi boleśnie pulsować, pomimo tego, że ubrałam tego dnia dość grube i ciężkie buty.
Chyba powoli zaczynałam powątpiewać również w swój mózg, a raczej jego resztki.
Cała nabuzowana wracałam do domu. Co chwila kopałam jakiś kamyk albo śmieć, który tylko wpadł mi pod nogi. Czasami wyobrażałam sobie, że to głowa Grahama albo moja, a ja kopie w nie z całej siły, by wreszcie się ogarnęły. Ale nie tylko we mnie była wina. W nim też. Gdyby nie zirytował mnie swoim dociekaniem, to wszystko byłoby we względnym porządku.
Nawet do głowy mi nie przyszło, by po raz kolejny tego dnia stresować się konfrontacją z matką. Wtedy bałam się konfrontacji z Verą i Basem, ponieważ nawaliłam. Byłam pewna, że po raz kolejny zostanę sama.
Trzaskając drzwiami, weszłam do domu. Moje palce były zdrętwiałe i szczypały od zimna. Zresztą tak samo, jak nos i uszy. W kuchni nad okapem paliło się światło. Wtedy mocniej zabiło mi serce. Nie wiedziałam, co zrobić, co mogłam jej powiedzieć.
Krzyknęłam, więc po prostu "Wróciłam!" i z trudem zaczęłam zdejmować z nóg buty.
Powolnym, szurającym krokiem w kuchni wyszła matka. Jej twarz była cholernie poważna. Kiedy założyła ręce na piersi i oparła się ramieniem o futrynę, wiedziałam, że będę mieć przesrane.
– Zupełnie mi się to nie podobna, więc nie zdziw się, kiedy nie usłyszysz ode mnie jakiegokolwiek pozytywnego słowa – potem odwróciła się i wróciła do kuchni bez słowa.
Dziękowałam wszystkim bóstwom i losowi, że matka była tego dnia zmęczona i nie miała siły na kłótnie. Nie planowałam już tego dnia pokazywać jej się przed oczami, więc po cichu przemknęłam się do pokoju. Rzuciłam na podłogę swoją torbę z rzeczami i rzuciłam się zmęczona na łóżko. Pod moimi plecami coś zaszeleściło. Przeturlałam się na drugą stronę i wyjęłam spod pleców dwie kolorowe kartki.
"Nie ma mnie w domu, pojechałam spełniać marzenia. Wrócę wieczorem. Blair."
"To nie była Blair. Nie możesz zabronić jej spełniać marzeń. Jeśli nie popierasz jej wyborów, to nie mów jej tego. Nie podcinaj jej jeszcze bardziej skrzydeł, niż robisz to teraz. Daj się jej rozwijać, ponieważ na to zasługuje. Wystarczy, że będziesz milczeć, a ja i moi przyjaciele zapewnimy jej to, czego ty nie mogłaś. Po prostu daj jej być sobą. Bez względu na twój wybór i podejście do swojej córki - bez wyrazów szacunku D. Graham."
– Co to jest, do cholery? – Zmarszczyłam brwi, mocno ściskając kawałek białej kartki. Nie widziałam jej wcześniej na stole w kuchni.
Boże, jak ja go nienawidziłam. Wiecznie wtrącał się w nie swoje sprawy.
Rozeźlona wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę pomieszczenia, w którym wtedy przebywała matka. Siedziała rozłożona na kanapie i oglądała jakieś reality show w telewizji.
– Co to jest? – Zapytałam, rzucając skrawek papieru na stolik kawowy przed jej nosem.
– Znalazłam to u siebie w sypialni. Nie oczekuj do tego komentarza. Odniosłam to tylko do twojego pokoju. Ale nie życzę sobie, by twój chłopak odnosił się do mnie, jak do waszej koleżanki z klasy – ani razu na mnie nie spojrzała.
– To nie jest mój chłopak – fuknęłam pod nosem, jak najszybciej ulatniając się z pokoju.
Musiałam spalić tę wiadomość. I to jak najszybciej, ponieważ w przeciwnym razie oszaleję.
Obiecuję, że więcej i częściej rozdziałów będzie pojawiać się przed świętami. O dokładnej dacie i godzinie następnego rozdziału będę informować na tablicy. Dodatkowo zachęcam do obserwowania mnie na Tik Toku, ponieważ tam często wstawiam filmiki ze spojlerami do kolejnych rozdziałów itp. Trzymajcie się x
Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya #gawos
~ 2,4k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top