Rozdział 19. Chciałem ci pomóc.

Miałam ochotę zwymiotować, kiedy usłyszałam, że wszyscy uczestnicy za pięć minut mają pojawić się na scenie, gdzie zostaną ogłoszone wyniki, czyje występy zostaną pokazane w telewizji.

Kto będzie miał szansę występować dalej, przejść do ćwierćfinału i walczyć o zwycięstwo.

Błagałam, by LIW przeszło dalej. Nie byliśmy idealni, jednak pochlebne słowa Collinsa robiły nam nadzieję. Mi.

Na samą scenę szłam jak na ścięcie. Zwiesiłam głowę, opuściłam ramiona i wolnym, wręcz ślimaczym krokiem, noga za nogą kierowałam się w stronę mojej szubienicy, by po raz kolejny tego dnia spojrzeć w oczy jurorom. Cholernie nie chciałam tego robić. Może matka miała rację, mówiąc, że lepiej, gdybym zajęła się nauką? Byłam zbyt słaba, by stawiać czoło takim wyzwaniom i stresom. Wiedziałam, że prędzej czy później to mnie wykończy. Może lepiej byłoby, gdybym odpuściła już wtedy? Bym finalnie nie doświadczyła gorzkiej rozpaczy związanej z końcem.

Zatrzymałam się przed samym wyjściem na scenę. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam kierować się w przeciwną stronę niż wszyscy. Do wyjścia.

– A dokąd to, rudzielcu? – Zapytał Basil, łapiąc mnie jedną ręką w pasie i odwracając. – Pomyliły ci się kierunki?

– Absolutnie – pokręciłam głową. – Wracam do domu, a wam życzę powodzenia.

– O czym ty pierdolisz? Douglas wyprał ci mózg albo coś w ten deseń?

– Basil, ja nie dam rady. Jestem zbyt dużym frajerem…

– Głupoty gadasz – machnął ręką i siłą zaciągnął mnie na scenę.

Jego też nienawidziłam.

– Casey, błagam cię, daj mi odejść. Ja prędzej wyląduję w psychiatryku zamknięta w jakiejś izolatce, niż wystąpię na tej scenie jeszcze raz – prosiłam go szeptem, by dał mi spokój.

Byłam gotowa, by ulec matce i wyznać jej, że miała pieprzoną rację. By do końca moich dni wypominała mi, jak beznadziejne decyzje podejmowałam w swoim życiu.

Kiedy oboje ustaliśmy za jakimś wyrośniętym gitarzystą, chłopak przyciągnął mnie do siebie i szepnął do ucha:

– Nie mam pojęcia, jakich głupot nagadała ci Clark albo Simpson, ale lepiej byłoby, gdyby przestali niepotrzebnie szczekać. Znaj swoją wartość, Blair. Naprawdę boisz się występować, czy może obawiasz się niepochlebnej opinii?

Milczałam, ponieważ zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Chyba pierwszy raz w swoim życiu zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć, by jakoś się obronić. Postanowiłam w ciszy przyjąć ten atak, który był jak najbardziej trafiony.

– Odpowiedz – jego niski głos odbił mi się w uchu, a o karku przeszedł dreszcz spowodowany jego ciepłym oddechem. – No proszę, chyba pierwszy raz, Ferguson, nie wiesz, jak odpowiedzieć, co?

– A żebyś wiedział – mruknęłam, poszukując wzrokiem blondyna i różowowłosej.

Cholernie chciałam, by jak najszybciej pojawili się obok nas i przerwali tą kłującą w oczy oraz moje serce prawdę.

– Jeśli chcesz, to uciekaj. Pokaż, że jesteś tchórzem, który boi się bandy jakichś ćwierćinteligentów, którzy pieprzą wszystko, na co tylko pozwoli im ślina. Dalej, pokaż im, że mają rację. Ale, czy naprawdę ją mają?

– Pierdol się, Casey – fuknęłam rozeźlona. Jakaś część mnie krzyczała, by odpuścić. Druga zaś, która kurczowo trzymała się resztek mojej dumy, nie pozwalała, chociażby zrobić krok w kierunku poddania się.

– Nienawidzę, kiedy inni mają rację. A zwłaszcza Graham i jego banda.

– Dobra dziewczynka – ciemnowłosy pogłaskał moją głowę, po czym machnął do tłumu, z którego po chwili wyłonił się Douglas i Vera.

– Przemówiłeś jej do rozumu? – Zapytał brązowooki, stając obok mnie.

– Chyba tak.

– Wreszcie! Już nie mogłam patrzeć na tą cierpiętniczą minę.

– Przypominała ona bardziej srającego kota…

– Halo, ja tutaj jestem – przypomniałam. – Nie musieliście mnie pocieszać ani dowartościowywać. Nie potrzebuję jebanej litości.

– To nie jest litość, to wsparcie – oznajmiła Veronica, uśmiechając się przyjaźnie do mnie.

– To litość – uparcie trzymałam się swojej wersji.

– Ruda, to się nazywa wsparcie od przyjaciół. To, że Simpson był najbardziej gównianym przyjacielem ever i nie wspomagał cię dobrym słowem, to nie znaczy, że ty teraz masz się beznadziejnie przez to czuć i mieć zachwiane poczucie własnej wartości.

Nienawidziłam ich wszystkich.

– Nie lubię kłamstw.

– Skąd wiesz, że któreś z nas kłamało? – Odezwał się blondyn, pochylając się lekko w moją stronę.

– To przecież wy. Tobie za grosz, kurwa nie ufam. Jesteś jednym z najbardziej zakłamanych dupków, jakich tylko znam, Graham. Basil jest częściej odklejony niż nie. Sama nie wiem już, czy on czasami doznaje olśnienia, czy po prostu udaje większego idiotę niż tego, którym jest – wzruszyłam ramionami.

– To zabolało – warknął niebieskooki.

– Prawda boli – ucięłam. – Jedynie Veronica wydaje się być z was najbardziej sensowna.

– Czyli mi wierzysz? – W jej oczach zapaliły się iskierki nadziei.

– Nie. Ja nikomu nie wierzę, bo nie jest to warte.

Nie było i nigdy nie będzie warte.

– Jebany sukinsyn – szepnął pod nosem Douglas, zaciskając szczękę. Zapewne myślał, że tego nie usłyszałam.

Z każdą kolejną minutą gwar na scenie robił się coraz to bardziej nie do wytrzymania. Do tego stres wcale mi nie pomagał. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, skonfrontować się z matką, trochę pokrzyczeć i powrócić do mojego ukochanego łóżka i zasnąć.

– Proszę o ciszę! Zaraz zaczynamy nagrywać wstęp do dzisiejszego odcinka! Dziesięć sekund! – Obok nas przebiegł mężczyzna w słuchawce i z jakąś podkładką w dłoniach. Momentalnie głosy na sali ucichły, a ludzkie twarze nagle pobladły.

Jasny gwint.

– Nagrywamy!

– Za moment dowiemy się, kto z tej ogromnej grupy szczęściarzy zostanie wyłoniony do ćwierćfinałów, a ich występy zostaną państwu pokazane za moment – prowadzący uśmiechnął się do kamery.

– Dziesięć nazw oraz nazwisk, które już w pewien sposób zostaną zapisane w historii – drugi mężczyzna spojrzał w naszą stronę. – Pierwszy zespół to… LiLi! Podejdźcie bliżej, niech widzowie się wam dobrze przyjrzą, ponieważ może to oni wygrają tę edycję!

Inna opcja nie podlegała dyskusji.

Po sali rozniosły się gwizdy, krzyki oraz oklaski. Peter oraz jego grupa przeciskała się przez tłum. Rudowłosy przechodząc obok Grahama, zbił z nim męską piątkę. Nasz gitarzysta dodatkowo szepnął mu coś na ucho, ponieważ Under tylko szeroko się uśmiechnął, posyłając mu znaczące spojrzenie.

Prowadzący naprzemiennie wymieniali przeróżne nazwiska oraz nazwy. Im dłużej nie wiedziałam, czy przejdziemy dalej, tym coraz bardziej miałam ochotę włożyć sobie palce do ust i zacząć obgryzać z nerwów paznokcie.

– Nie denerwuj się. Widzę, jak drapiesz skórki wokół paznokci. Wszystko będzie dobrze – powiedział Casey i złapał za moją rękę, mocno ją ściskając. To samo uczynił z różowowłosą, która stała z jego drugiej strony. Całe swoje nerwy próbowałam wyładować na ciepłej i gładkiej dłoni należącej do Basa. Kątem okiem widziałam, jak jego końcówki palców robią się intensywnie czerwone, a sama dłoń chłodnieje.

– Przepraszam – szepnęłam tak cicho, że nie miałam pojęcia, czy chłopak mnie usłyszy.

– Lepiej miażdżyć mi rękę niż nos Clark – prychnął, przez co i na mojej twarzy na chwilę zagościł nieznaczny uśmiech.

Graham stał na baczność. Gdyby nie to, że poczułam muśnięcie na mojej dłoni, pomyślałabym, że stoję obok lodowatego posągu.

Potem kolejne.

Lekko chropowata skóra jego opuszka otarła się o wierzch mojej dłoni. Czułam, jak po moim karku przeszedł tak cholernie nieprzyjemny dreszcz, że włoski na rękach stanęły mi dęba, a moje ciało nieznacznie się zatrzęsło.

A potem trzeci raz brązowooki musnął moją rękę. Z tą jednak różnicą, że jego mały palec owinął się wokół mojego i delikatnie go ścisnął. Wydawało mi się, że miała być to namiastka złapania za dłoń. W miejscach, gdzie nasze skóry były do siebie dociśnięte, czułam niewyobrażalne gorąco. Boże, to było chore.

– Ósmym zespołem jest… LIW!

Potem świat na sekundę się zatrzymał. Wszelkie szepty i brawa ustały. Jedynie pisk w moich uszach zagłuszał wręcz grobową ciszę. Ogromny kamień, jaki ciążył mi już od tak dawna na sercu, spadł z niego, pękając na setki, a może nawet i na tysiące maleńkich kawałeczków. Poczułam, że jestem coś warta. Może niewiele, ale i tak więcej niż przedtem. Kiedy do mojego mózgu dotarło to, że w następny weekend znowu musieliśmy się tam pojawić, moje zmysł wracały do normy.

Wtedy już usłyszałam pisk Veroniki i to, jak skakała z radości. Dostrzegłam niesamowitą pewność siebie wymalowaną na uśmiechniętej od ucha do ucha twarzy Basila. Poczułam, że nasze subtelnie złączone ze sobą palce zamieniły się w ściskające się dłonie z pobielałymi knykciami.

Informacje wciąż dochodziły do mnie jak przez mgłę. Nie dziwiłam się, więc kiedy niespodziewanie Graham razem z Casey'em ciągnęli mnie za ręce w stronę krawędzi sceny. Przed wszystkie kamery, oceniające spojrzenia jurorów. Zwolniłam tempo, które i tak było narzucane przez chłopaków.

Nagle moje oczy zostały oślepione przez kilku fotografów, którzy zapewne robili nam zdjęcia, by potem rzucić je do internetu. Miałam nadzieję, że nie wyszłam na nich jak pulpet.

– Jak się czujecie z faktem, że przeszliście do kolejnego etapu?

Koszmarnie. Nie mogłam się jeszcze uwolnić od Grahama i tego pierdolonego uczucia, które powoli zaczynało wdzierać się do mojego mózgu i zabierać kontrolę nad moim ciałem.

– Niesamowicie! Ciężko w tym momencie określić to uczucie w kilku prostych słowach, ponieważ jest to nie do opisania. Myślę, że chłopcy, jak i ja niesamowicie tęskniliśmy za wielką sceną i koncertami. Mam nadzieję, że Blair zarazi się od nas tym samym bakcylem i LIW utrzyma się na o wiele dłużej niż dwa lata. Wróciliśmy o wiele silniejsi i bardziej doświadczeni. Teraz czujemy, że jesteśmy odpowiednimi osobami, we właściwym miejscu oraz czasie. Czuję, że razem stworzymy wiele – z każdym kolejnym słowem usta niebieskookiej rozszerzały się coraz to bardziej. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy człowiek w ogóle jest w stanie tak mocno się uśmiechać. To było cholernie przerażające, jak i - o dziwo - fascynujące.

– Nie chcę wychodzić na zarozumiałego chuja…

– I tak już nim jesteś, Graham – przerwałam mu.

– … i nie chcę też mówić "A nie mówiłem", ale… A nie mówiłem, że się uda, jak tylko uwierzysz w siebie? – Szepnął mi do ucha. Popatrzyłam na jego przystojną twarz, na której malowało się tak wiele przeróżnych emocji, że ciężko było mi odróżnić te prawdziwe od tych, którymi próbował je maskować.

– Mam ochotę ci dać w łeb.

– Śmiało, fotoreporterzy i kamerzysta na pewno się tym zainteresują.

– Poczekaj, aż tylko kamery przestaną nas nagrywać.

– Nie mogę się już doczekać – powiedział, a jego usta musnęły płatek mojego ucha.

Pieprzone dreszcze!

– Poprosimy o brawa! – Krzyknął Collins ze swojego miejsca.

Ręka Douglasa wystrzeliła w górę i zasygnalizowała nasz triumf. Poczułam szarpnięcie w okolicach barku.

Puściłam dłoń Basila, ale o tej połączonej z Grahamem zupełnie zapomniałam.

Piski i gwizdy dochodzące z widowni oznaczały tylko jedną, absolutnie irracjonalną i najgłupszą na świecie rzecz, o której nawet w ten sposób nie chciałam myśleć.

Gdybym wyrwała ją w tamtym momencie, ludzie mogliby dopowiadać sobie do tego różne idiotyczne historyjki.

– Opuść rękę natychmiast – wycedziłam przez zęby, kiedy szczerzyłam się w sztucznym uśmiechu do ludzi. – Już!

Blondyn dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co najlepszego odwalił. Dyskretnie zaczął opuszczać nasze złączone dłonie, dopóki nie znalazły się one na wysokości naszych bioder. Potem tylko schowałam za siebie ręce, krzyżując je z tyłu pleców i modliłam się, by tylko nie zobaczył tego idiotycznego momentu w telewizji Sebastian.

– Ja nie żartuję z tym, że cię uderzę na backstage'u.

– A ja nie żartuję z tym, że możesz śmiało to zrobić, Ferguson.

Tak też zrobiłam. Kiedy tylko zeszliśmy ze sceny i znajdowaliśmy się poza zasięgiem kamer, blondyn z całej siły dostał ode mnie w potylicę. Nie krzyczał, nie bronił się, nie odsuwał się. Po prostu stał i uśmiechał się krzywo. Tak, jakby czekał na ból, jaki mu sprawiałam.

– Ty jesteś nienormalny, Graham – oznajmiłam, odsuwając od jego głowy rękę. – Uśmiechasz się jak pieprzony masochista. Ogarnij się.

Ten tylko wzruszył ramionami.

Nie odpyskował, nie odezwał się do mnie nieprzyjemnie. Po prostu stał i gapił się na mnie, przy tym się szczerząc. Czerpał radość z tego jak ja wyładowuje się na nim.

– Już lepiej?

– Co?

– Pytam się, czy lepiej. Czy Ci ulżyło? – Założył ręce na piersi i oparł się o ścianę obok mnie.

– Tak.

– To dobrze.

– Nie rozumiem – skrzywiłam się.

– Czego?

– Ciebie. Nie rozumiem, czemu pozwoliłeś mi, bym cię uderzyła? Dlaczego mówisz mi miłe rzeczy albo po prostu mi pomagasz? Ja nie umiem tego połączyć w logiczną całość. My. Się. Nie. Lubimy. Graham.

– Bo tak.

– Wytłumacz mi – rozkazałam.

– Nie mam ochoty.

– Druga runda naszej gry. Dlaczego to robisz? To wszystko?

– Ferguson…

– Jesteś frajerem? Douglasie Grahamie, czy ty właśnie uznajesz moją wyższość nad tobą?

Milczał przez dłuższą chwilę. Z każdą kolejną sekundą ludzi za kulisami było coraz mniej. W pewnym momencie zostało może dwanaście osób.

– Szczerze? Zupełnie nie mam pojęcia.

– Dlaczego pozwoliłeś, bym naruszyła twoją przestrzeń osobistą?

– Ludzie w różny sposób wyładowują swoje nerwy. Ty krzycząc i bijąc, ewidentnie się ich pozbywasz. Chciałem ci pomóc.

– To nie jest zdrowe. Jesteś cholernym idiotą – mruknęłam i usiadłam pod ścianą.

– Życie nie jest zdrowe, rudzielcu – blondyn poczochrał moje włosy, przez co zapewne wyglądały one jak ptasie gniazdo.

– Moja kolej. Dlaczego tak się stresujesz? Wydawało mi się, że ludzie, którzy występują na scenie, nie boją się jej.

– Ja nigdy nie jestem niczego pewna. Zawsze czuję się nieprzygotowana w stu procentach. Cały czas mam w głowie myśl, że pomimo wszystko dam ciała. Boję się tego, co ludzie pomyślą, jeśli nie wystąpię idealnie.

– Nikt nie jest idealny. Nawet ja – prychnął.

– Wierzę – zaśmiałam się, jednak po chwili spoważniałam. – Ja naprawdę wiem, że te moje obawy są bezsensowne, ale ja inaczej nie potrafię. Nie umiem sobie przetłumaczyć, że to, co robię nie jest zdrowie i coraz bardziej mnie niszczy.

– Dlaczego?

– Może to dlatego, że od bardzo dawna nie usłyszałam od bliskiej mi osoby, że to, co robię, wychodzi mi dobrze. Zawsze było jakieś "ale". Nikt nigdy nie był w pełni ze mnie zadowolony.

– Ja jestem z ciebie zadowolony. Robisz naprawdę dobrą robotę.

– Nie jesteś mi bliski.

– Może kiedyś będę?

– Już nikt nie będzie mi bliski. Nigdy – nieprzyjemna gula w moim gardle przeszkadzała mi w normalnym mówieniu.

– To jego wina, prawda? – Zacisnął szczękę, spoglądając mi w oczy.

– Nie tylko jego. Matki i Gavina też. Tylko ich miałam…

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie – machnęłam ręką. – Możemy już nie drążyć tego tematu? Chcę wrócić do domu jak najszybciej przed powrotem matki.

– Nie ma sprawy – poklepał mnie po czubku głowy i podał rękę, by pomóc mi wstać.

Douglas Graham był cholernie dziwną osobą, która jednocześnie powoli zaczynała mnie fascynować.



Przepraszam, że rozdział nie pojawił się o planowanej przeze mnie godzinie. Niestety rzeczy ważne i ważniejsze. Nie chciałam, by pod wpływem emocji rozdział był pełen błędów, nieścisłości itp. Jeszcze raz przepraszam, postaram się to wam kiedyś wynagrodzić. Rozdział miał być początkowo dłuższy, jednak nie chciałam dawać tutaj jakiejś huśtawki emocjonalnej. Rozdział 20 pojawi się nie wcześniej niż w niedzielę w godzinach wieczornych, ponieważ nie wiem, jak szybko puści mnie kac ;)

Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 2,3k słów


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top