Rozdział 17. Czy to nie był sen?
Zimne powietrze z klimatyzacji wiało mi po rozgrzanym karku. Czułam, jak dreszcze trzęsą moim słabym ciałem. Żyła na szyi intensywnie mi pulsowała, aż w uszach słyszałam szybkie bicie mojego serca. Próbowałam odciągnąć swoją uwagę od ludzkich spojrzeń na widowni i swoich nerwów. Popatrzyłam jedynie na resztę zespołu LIW. Douglas stał spokojnie, zaciskając palce na gryfie gitary. Nie wydawał się szczególnie przejęty całym przedsięwzięciem. Pewnie dlatego, że kiedy wszedł na scenę, powitały go oklaski i damskie piski. Wiedziałam, że chłopak czuł się przez to pewniej. Ładna buźka rozwiązywała jego problemy, związane z konkursem. Czego by nie zrobił i jakich błędów by nie popełnił, fanki będą go wielbić, jak bożka i usprawiedliwiać. Veronica tupała nogą o świecący parkiet i kiwała lekko głową, jak gdyby chciała przypomnieć sobie rytm piosenki. Basil po prostu siedział za stertą garów. Obracał między palcami pałeczki i posyłał przeróżne uśmiechy dziewczynom na widowni, jak i jurorkom.
Ja zaś stałam, jak słup soli na środku sceny, trzęsąc się jak galareta. Zapewne byłam też niesamowicie blada. W myślach modliłam się, by Sean nie zwrócił na mnie większej uwagi oraz nie dostrzegł, jak cholernie się stresowałam. Niestety z roztargnienia spojrzałam tam, gdzie nie powinnam. Na stół, przy którym siedziało jury. Dodatkowo napotkała wzrok Collinsa. Jego błękitne tęczówki skanowały całe moje ciało oceniającym i surowym wzrokiem. Chwilę potem zaczął coś notować na kartkach.
No to pięknie – pomyślałam rozeźlona. Nienawidziłam się za to, jak potwornie się stresowałam.
Wiele razy próbowałam sama sobie przetłumaczyć, że nie ma się czego bać i powinnam wrzucić na luz. Jednak mój mózg miał to wszystko w dupie i słuchał jakiegoś wrednego chochlika.
Ferguson, ogarnij się, do jasnej cholery. Zaśpiewasz to, co ćwiczyłaś tak długo i będzie po sprawie. Znasz tekst, linię melodyczną. Bezwarunkowo na scenie ufasz Grahamowi i jego bandzie. W czym jest problem? – Tłumaczyłam sobie.
Jeden mężczyzna odpowiedzialny za nagrywki pokazał nam na palcach, że za minutę miało zacząć się nagrywanie i nasz występ.
Wzięłam głęboki wdech i wytarłam spocone dłonie w materiał czarnej spódnicy.
Specjaliści usiedli prosto w swoich fotelach, a jeden z nich wziął jeszcze łyk wody.
Czterdzieści sekund.
Blondyn, który wcześniej znajdował się ode mnie kilka dobrych metrów dalej, teraz stał może dwa kroki ode mnie.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi – szepnął mi do ucha. – Za sukcesy i porażki nie odpowiadają pojedyncze jednostki, tylko zespół. Pamiętaj o tym.
– Wiem.
– Głęboki wdech i wydech. Wierzę w nas. Nie zapomnij włączyć mikrofon – powiedział, po czym delikatnie musnął ustami moją skroń. Publiczność po raz kolejny zapiszczała. Dupek.
Piętnaście sekund.
Udowodnij im, że jesteś wiele warta. Więcej, niż mogą się spodziewać. Pokaż im, że mylili się co do ciebie – pomyślałam, spoglądając na powykrzywiane i kwaśne miny niektórych osób.
Pięć sekund.
Ojciec będzie z ciebie dumny.
Sekunda.
Show czas zacząć.
Po sali rozniosło się głośne piknięcie, które oznajmiło wszystkim, że nagrywanie się rozpoczęło.
Veronica rozpoczęła nasz występ, delikatnie szarpiąc za struny gitary basowej. I to wystarczyło. Wszystko to, co buzowało we mnie od prawie dwóch godzin, uleciało, jak powietrze z dziurawego balona. Supeł, który wiązał mi struny głosowe, magicznie się rozwiązał, a ja czułam się wolna. W każdym tego słowa znaczeniu. Nagle z moich myśli wyparowała problematyczna matka, fałszywi przyjaciele, brak wsparcia ze strony rodziców, których nie miałam kompletnych. Liczyło się tylko tu i teraz. Ja, LIW i moja szansa.
Głęboki wdech.
– I thought that I've been hurt before / But no one's ever left me quite this sore / Your words cut deeper than a knife / Now I need someone to breathe me back to life.
Bas i Graham dołączyli do gry zaraz po tym, jak wypowiedziałam ostatnie słowo pierwszego wersu. Odwróciłam głowę w bok i zaczęłam przyglądać się brunetowi, którego włosy podnosiły się i opadały przy każdym uderzeniu w bęben. Poważny, aczkolwiek pozbawiony stresu wzrok ciemnookiego wpatrywał się to we mnie, to w struny gitary oraz publiczność.
– Got a feeling that I'm going under / But I know that I'll make it out alive / If I quit calling you my lover / Move on – jego zachrypnięty zapewne od ogromnej ilości wypalonych papierosów oraz piosenek zdzierających gardło dołączył do mojego.
Blondyn był swoim żywiole, ponieważ co chwila jeden z kącików jego ust kierował się ku górze. Wtedy w bibliotece Douglas nie wydawał się ani trochę zainteresowany konkursem, jednak stojąc na scenie i obserwując go, zdałam sobie sprawę z tego, że Dou ogromnie za tym tęsknił. Jego ukochane dziecko, które dopiero rozkwitało, zostało mu brutalnie wyrwane i rozdeptane. Jego marzenia o zostaniu gwiazdą legły w gruzach, pod nogami egoistycznych rodziców, którzy nie liczyli się z marzeniami ich dziecka. Szybko dostrzegłam między nami podobieństwo. Oboje chcieliśmy spełniać swoje marzenia i realizować się w tym, co najbardziej kochaliśmy. Jednak rodzice mieli na nas zupełnie inne plany, a my, będąc buntownikami, nie pozwalaliśmy się do nich podporządkować i posłusznie wypełniać rozkazy rodziców. Ja walczyłam cały czas, a Graham się poddał. Po prostu złożył broń, jak ostatni tchórz i czekał, tylko by sprytnie wciąż mieć jakiś kontakt z muzyką.
Graham nie zgodził się, by grać ze mną w zespole tak po prostu, ze zwykłej życzliwości. Nie chodziło o moją manipulację i zastraszanie. Chciał tylko wrócić na scenę i miał do tego idealną okazję. Wykorzystaliśmy siebie nawzajem, jednak chyba żadne z nas nie narzekało i nie miało z tym rozwiązaniem problemu.
– You watch me bleed until I can't breathe / I'm shaking, falling onto my knees / And now that I'm without your kisses / I'll be needing stitches – w refrenie dołączyła do nas Vera, a jej o kilka tonów niższy od mojego głos przyjemnie dla ucha rozbrzmiała w głośnikach.
Wszystko szło po naszej myśli. Idealnie wchodziliśmy, nikomu nie zdarzyła się żadna wpadka. To, co ćwiczyliśmy na naszych marnych próbach, prezentowało się naprawdę dobrze, o ile nie bardzo dobrze. Pod koniec piosenki byłam już tak rozluźniona, że wzrokiem przeskakiwałam z jednego jurora na drugiego, łapiąc z nimi kontakt wzrokowy. W pewnych momentach moją nadmierna pewność siebie zaczynała mnie przerażać i miałam wrażenie, że wydawałam się nazbyt wyniosła.
Ale to nic. Dobrze być pewnym siebie, szczególnie na scenie – próbowałam zastopować moje negatywne myśli, które zaczynał wdzierać mi się do umysłu.
– Baby, I'll be needing stitches* – kiedy wszyscy wyśpiewaliśmy ostatnią linijkę outra, przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a po chwili kolejny, kiedy ludzie zaczęli nam klaszczeć łącznie z komisją.
Po ucichnięciu owacji Butler wraz z Grahamem zdjęli gitary i postawili je na stojakach. Basil wyskoczył zza swojej perkusji i swoimi szerokimi ramionami objął naszą trójkę, przyciskając nasze twarze do swojego torsu. O dziwo blondyn nie odepchnął od siebie przyjaciela, tylko poklepał go po plecach, chwaląc jego dobry występ.
– Mówiłem, że wszystko się uda i wystarczy mi zaufać – szepnął mi do ucha Graham, kiedy już po opadnięciu emocji ustawiliśmy się przodem do jury i czekaliśmy na oceny specjalistów.
– Nie dowierzałem, kiedy spojrzałem w kartki i dostrzegłem tam LIW – zaśmiał się Collins, kierując wzrok w stronę blondyna. – Dobrze cię widzieć, Douglasie.
– Pana również – brązowooki uśmiechnął się sztucznie w stronę siwiejącego mężczyzny.
Znali się.
Skąd?
– Dobrze zapamiętałem, że wasz zespół zawsze, gdzie się pojawił, robił show. Nie starzejecie się, moi drodzy – przesadnie wybielone zęby powoli oślepiały mnie od tych wymuszonych uśmieszków skierowanych w naszą oraz kamer stronę.
Pieprzony telewizyjny szczur.
– Ale przyznaj, Seanie, że nie spodziewałeś się tak diametralnej zmiany w zespole – Melanie zwróciła się do kolegi po fachu. – W poprzednim składzie przeważali mężczyźni. Miło widzieć taką zmianę.
– Ciebie również miło widzieć, Basilu – dopowiedziała Chloe.
Jak wielkie było LIW, przed ich rozpadem, skoro znało ich tyle znanych osób?
– Panią także – zaśmiał się chłopak, wsadzając do kieszeni jeansów pałeczki i pocierając płatek nosa, w którym znajdował się czarny kolczyk.
– Cóż za niesamowite spotkanie po latach – parsknął śmiechem prowadzący wprost do kamery.
Zupełnie zapomnieli o Veronice. Tak, jakby wcześniej zupełnie nie istniała jako basistka LIW.
– Przedstawcie się, moje drogie – poprosił Valtore.
– Veronica Butler.
– Blair Ferguson.
– Blair, złotko, masz doprawdy przepiękny głos – klasnęła w dłonie Verce i poprawiła swoje długie, czarne włosy. – Niesamowicie cieszę się, że LIW natrafiło na taki skarb.
Przyjemne ciepło rozlało się w moim wnętrzu. Nazwała mnie skarbem LIW. Chloe była uroczą kobietą.
– Naprawdę zaciekawiło mnie wasze oryginalne wykonanie. To kawał naprawdę dobrej roboty – klasnął Sean.
– Scott, przyznaj się, że ciebie również rozruszała ta wersja – zapytał drugi prezenter swojego kolegę. Nawet na sekundę się spuścił oka z kamery. To było cholernie przerażające i dziwne.
– Oczywiście, że tak. Jednak nie tylko mnie. Spójrz tylko na jurorów, od razu ich twarze nabrały rumieńców.
– Młoda, wschodząca gwiazda nadal szokuje Seana Collinsa – wysoki mężczyzna mrugnął okiem do Douglasa, a ten tylko odwrócił wzrok w drugą stronę, jakby nigdy nic.
– Brakowało mi takich wstępów – oznajmiła Cent. – Widać w was potencjał, dzieciaki. Mam ogromną nadzieję, że wykorzystacie go w słuszny sposób.
Boże, czy im naprawdę się podobało? Czy to nie był sen? A może po prostu miałam jakieś omamy, a do mojego mózgu docierało to, co chciałam słyszeć?
Nie, to nie mógł być sen. To była rzeczywistość, w której się znalazłam.
– Masz genialne oko, Douglasie – wychwalał go dalej Collins. – Naprawdę godne samego łowcy talentów. Umiejętnie potrafisz stworzyć sobie zespół.
Stworzyć sobie zespół.
Masz genialne oko, Douglasie.
Mężczyzna powoli zaczynał mnie denerwować tym swoim wychwalaniem blondyna. Grahamowi widocznie to również się nie podobało, ponieważ tylko zacisnął szczękę i zmusił się do przyczepienia sobie do ust grzecznego uśmiechu. Cholernie nienaturalnego i przedziwnie sztucznego uśmiechu.
– Sean, przejdź, proszę do konkretów – powiedziała lekko znudzona Melanie.
Ten tylko posłał jej nieprzyjemne spojrzenie i kiedy już miał otworzyć usta, by powiedzieć zaraz kolejną denerwująca rzecz, uprzedził go dyrektor Królewskiej Akademii Muzycznej.
– Brytyjska, jak i światowa scena potrzebuje takich artystów, jak wy. Mieliśmy wiele genialnych rockowych zespołów, ale oni tworzą przeszłość. Potrzebujemy kogoś takiego, by zapisał się na nowych kartach historii. Wierzę, dzieciaki, że wy będziecie jednymi z tych, którzy będą naszą przyszłością bez względu na końcowy wynik konkursu.
Specjaliści jeszcze przez kilka chwil prawili nam komplementy, które z każdą chwilą coraz bardziej zaczynały mnie krępować. Prawdziwą ulgę poczułam, kiedy mogliśmy udać się już za kulisy, wcześniej zbierając swój sprzęt.
– Moje małe zdolniachy! – Krzyknął jakiś rudowłosy chłopak, zarzucając Basowi i Douglasowi ręce na ramiona.
Chłopcy podeszli bliżej mnie, po czym Graham przedstawił swojego ognistowłosego kolegę.
– Ferguson, poznaj Petera Undera. Byłego gitarzystę LIW – przypomniało mi się zdjęcie z domku na SS'ach. To był chłopak, który leżał na tamtej fotografii.
– Jak było potrzeba to również osobą odpowiedzialną za chórki oraz od wielkiego dzwonu klawisze – zaśmiał się, wystawiając w moją stronę piegowatą dłoń, którą uścisnęłam.
Peter był wysoki i chudy jak tyczka. Ogniście rude włosy kręciły mu się w śmieszne sprężynki i wpadały do błękitnych oczu. Nic nie zmienił się w ciągu tych dwóch lat.
– Zdrajca zostawił nas i założył własny zespół – prychnął ciemnowłosy. – Gdybyś był bardziej cierpliwy, to doczekałbyś się reaktywacji.
– Cóż, chyba przeżyję to. Od dziś jesteśmy swoimi konkurentami, panowie – poklepał brązowookiego po policzku, a ten tylko się skrzywił, odciągając on siebie rękę kumpla.
Za kulisami zaczęło zbierać się coraz więcej osób, które miały wstąpić jako kolejne. Próbowałam odnaleźć w tłumie Verę. Siedziała na podłodze, a obok niej kucała Azjatka, którą wcześniej spotkałam w korytarzu. Trzymała się za ręce, a czarnowłosa szeptała jej coś do ucha, starając się za wszelką cenę rozpromienić.
Może nie powinnam się wtrącać? Dać im chwilę dla siebie, by Butler jakoś się pozbierała. Jednak po chwili zupełnie odrzuciłam to beznadziejne myślenie i skierowałam się w ich stronę.
– Wszystko w porządku? – Spytałam, podchodząc. Dopiero wtedy dziewczyny zwróciły na mnie uwagę.
– Tak, jest okej – uśmiechnęła się blado.
– Pamiętaj, że telewizja publiczna to największy ściek, a ich bezapelacyjnym królem jest szczur Collins – na moje słowa różowowłosa parsknęła śmiechem, a na jej ustach na dłuższą chwilę przyczepił się niewielki uśmieszek.
– To prawda – zgodziła się ciemnooka, której również uśmiech wrócił na twarz. – Blair, chyba mogę cię uznać za mistrza porównań.
Znała mnie?
– Skąd wiesz, jak mam na imię? – Zaciekawiłam się.
– Nika wiele mi o tobie opowiadała, kiedy dołączyłaś do LIW. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? – Wydawała się naprawdę miła.
– Skąd – machnęłam ręką.
– Jestem Taylor Ove. Występuje razem z Peterem w LiLi.
– LiLi? – Kolejny zespół używający tajemniczych nazw.
– Skrót od little life – wyjaśniła, po czym ja pokiwałam głową, dając tym samym znak, że rozumiem.
Potem podeszła do nas reszta członków LIW oraz poznałam kilka innych osób, którzy tworzyli LiLi. Butler nie szczególnie wdawała się z nimi w rozmowę, wolała raczej rozmawiać w naszej niewielkiej grupie. Raphael oraz Rory - bliźniacy, posiadający fantastyczne umiejętności w dziedzinie gry na basie oraz perkusji okazali się świetnymi rozmówcami i jeszcze większymi żartownisiami niż Basil, przez co Graham idealnie się z nimi dogadywał. Jedynie Moron stał z boku z założonymi rękami na piersiach. Obserwował całą naszą zgraję, która gadała jak najęta. Co jakiś czas cicho prychał pod nosem, słysząc, jakie głupoty pieprzył mu przy uchu Casey. Trochę mu się nie dziwiłam. Ciemnowłosy potrafił być czasami mocno oderwany od rzeczywistości. Douglas chwilę potem zaczął zaczepiać czarnowłosego, rzucając w jego stronę jakieś kąśliwe uwagi, jednak ten niczego sobie z tego nie robił i pozostawał tak samo nieprzyjemny i małomówny, jak na początku naszej konwersacji. Miałam wrażenie, że zgrywał większego dupka niż Graham.
Nasze rozmowy trwały, dopóki jakiś mężczyzna ze słuchawkami na uszach nie powiedział nam, że numer czterdzieści osiem musi szykować się do wyjścia. Wybuchło przy tym również niewielkie zamieszanie, ponieważ Rory zgubił gdzieś swoje pałeczki i za żadne skarby świata nie chciał bez nich wyjść na scenę.
– Ale to są tylko dwa kawałki drewna, Winson. Nie możesz pożyczyć ich od Casey'a? – Warknął Moron, posyłając koledze z zespołu groźne spojrzenie.
– Nie! Nie wyjdę, dopóki ich nie znajdę. Koniec kropka!
Basil zaczął udawać, że pomaga mu szukać pałek.
– Jak one dokładnie wyglądały? – Zapytał, zaglądając pod stolik.
– Vic Firth. Jedna z nich miała pękniętą końcówkę – wymamrotał, przeszukując plecak należący do Petera.
Niebieskooki wyjął z kieszeni swoich spodni swoje pałeczki, po czym położył je na podłodze, a jedną z nich dociskał do ziemi dopóty, dopóki jej końcówka nie pękła.
– Znalazłem! – Krzyknął, po czym wyrzucił w górę dłoń z drewnianymi patykami.
– Boże, jaka ulga! Musiały mi wypaść, jak gadałem z Taylor. Możemy wychodzić! – Klasnął w dłonie i zaczął kierować się w stronę tunelu.
Wszyscy z nas widzieli, co zrobił Bas. Peter tylko posłał mu spojrzenie przepełnione wdzięcznością i wbiegł do tunelu.
– Nigdy nie spodziewałabym się, że Basil okaże się cichym bohaterem – pokręciła głową Vera, po czym objęła ramieniem przyjaciela i poczochrała mu włosy.
Graham miał rację, mówiąc, że członkowie LIW są jak rodzina. Na co dzień byli tylko "denerwującymi kuzynami", ale kiedy pojawiał się jakiś problem, to spieszyli ci z pomocą.
* Stitches - Shawn Mendes
Patrząc, w jakim miejscu jesteśmy z akcją w GAWOS, to obstawiam, że książka będzie mieć coś około 45 rozdziałów, także pomęczycie się ze mną jeszcze :)
Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 2,4k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top