Rozdział 16. Bo jeśli ty w siebie nie uwierzysz, to kto zrobi to za ciebie?
– Aaaaa jebać City! – Wrzasnął Douglasowi do ucha Basil, kiedy przejeżdżaliśmy obok Etihad Stadium.
– Jak jeszcze raz mi coś krzykniesz, to pierdolnę ci w łeb! Czy my nie możemy się zachowywać jak normalni, cywilizowani ludzie, tylko jak małpy w zoo?!
– Ale to ty teraz krzyczysz – pisnął chłopak, chowając się za mną.
Podczas trzeciego postoju na toaletę, zamieniłam się z różowowłosą miejscami, ponieważ znudziło mi się towarzystwo marudnego blondyna. Wolałam już grać z niebieskookim, który na poczekaniu wymyślał sobie zasady, kiedy widział, że przegrywał.
– Jak dzieci – pokręciła głową Butler, patrząc zawzięcie w telefon. – Za dziesięć minut dotrzemy co celu, więc błagam was, nie pozabijajcie się. Ciężko będzie wytłumaczyć wizażystkom, dlaczego tak nagle chcemy doprowadzić was do stanu użyteczności, jak zobaczą wasze pobójkowe siniaki.
Słysząc, że za kilka minut dotrzemy na miejsce, przez moje ciało przeszedł dreszcz. Trudno było mi określić czy należał on do tych przyjemnych, czy też nie. Podekscytowanie mieszało się ze stresem, co tworzyło dla mnie totalną mieszankę wybuchową, przez którą drżały mi ręce oraz kolana, a na samą myśl o wyjściu na scenę, chciało mi się wymiotować. Z nerwów zaczęłam wyłamywać sobie palce i przygryzać usta. Nie wiedziałam, gdzie się podziać.
– Blair, słońce wszystko będzie dobrze – pocieszyła mnie Vera, odwracając się do tyłu i posyłając mi szeroki uśmiech. – Zagramy tak, jak na próbach. Wtedy się nie stresowałaś, prawda?
Pokręciłam szybko głową.
– No właśnie! Pomyśl, że będziemy na próbie, tylko z tą różnicą, że Douglas nie będzie się kłócił z tobą o byle gówno, ani nie będzie wyzywał Basila od ćwierćinteligentów z patykami w ręce.
– To diametralna różnica – prychnął ciemnowłosy.
– Morda – warknął blondyn. – Będziemy tylko my i jurorzy. Tak, jak ostatnio u nas w szkole. Zero spiny.
***
– Będziemy tylko my i jurorzy. Zero spiny – przedrzeźniałam Grahama, stojąc za kulisami.
Wszystkie miejsca na widowni były zajęte, a ludzie cicho szeptali z podekscytowania. Oceniający powoli zasiadali na swoich miejscach. Sean Collins oraz Melanie Cent - światowej sławy łowcy talentów oraz producenci - siedzieli już sztywno w swoich fotelach, cicho ze sobą konwersując. Liam Valtore - dyrektor uczelni, na którą chciałam się dostać - oraz Chloe Verce ‐ znana piosenkarka - rozmawiali z prowadzącymi, którzy szykowali się do rozpoczęcia. Ekipy odpowiedzialne za nagrywanie, uwijali się, jak mrówki w mrowisku. Cały ten gwar, chaos i pośpiech coraz bardziej mnie stresowały. Miałam ochotę napić się czegoś, jednak powstrzymałam się, ponieważ znając mojego pecha, zachciałoby mi się siku chwilę przed wejściem na scenę. Stałam więc przyciśnięta do ściany, ściskając drżącymi dłońmi telefon, w którym miałam tekst piosenki. Kawałek ode mnie stał Basil, który rozmawiał ze swoim ojcem. Byli do siebie cholernie podobni. Douglas z Verą gadali z ludźmi z innego zespołu. Widocznie musieli się już wcześniej znać. Obserwując ludzi, starałam się jakoś odwrócić uwagę swoich myśli od ciągłego stresowania się. Próbowałam zająć myśli bezużytecznym gównem, takim, jak zapamiętywanie twarzy ludzi. Kiedy do moich uszu dotarł głos prowadzących, którzy witali się z widzami przed telewizorami, nagrywając przy tym wstęp do odcinka, którzy ludzie mieli zobaczyć dopiero wieczorem. Moje serce na chwilę przestało bić, a potem ruszyło z miejsca, dziko bijąc.
Boże, ja zaraz pierdolnę na zawał.
Jako LIW mieliśmy wystąpić jako trzydziesty pierwszy zespół. Byliśmy trochę przed połową, co mogło oznaczać, że jurorzy będą tak zmęczeni, by cały czas marudzić. A może właśnie będą mieć jeszcze siły i chociaż spróbują być mili i mniej złośliwi niż zazwyczaj?
Stres przejmował kontrolę nad moim umysłem, robiąc ze mnie bezmyślną idiotkę. Nie byłam jeszcze gotowa na występ. Chciałam się, jak najszybciej stamtąd ulotnić.
Musiałam się stamtąd uwolnić.
Zablokowałam telefon i włożyłam go do kieszeni swetra. Nie patrząc już po ludziach, ruszyłam szybkim krokiem przed siebie. Potrzebowałam spokoju, by zebrać swoje rozbiegane myśli. Kiedy od świeżego powietrza dzieliły mnie już centymetry, poczułam wokół mojego nadgarstka uścisk. Odwróciłam się, a przed swoim oczami dostrzegłam ciało należące do Grahama.
– A ty dokąd? Łazienki są w przeciwną stronę – oznajmił, po czym ze zmarszczonymi brwiami pokręcił głową. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz strasznie blado.
– Tak, czuje się fenomenalnie – odpowiedziałam szybko, próbując się wyrwać z jego uścisku. Ten jednak wzmocnił go i pociągnął mnie w stronę ciemnego korytarza, który widocznie nie był uczęszczany, zważywszy na to, że stały tam jakieś stare fotele. Chłopak zaprowadził mnie do nich i kazał usiąść. Kiedy to uczyniłam, ten ukucnął naprzeciwko mnie i ścisnął moje kolano. – Stresujesz się?
– Trochę – wybełkotałam, unikając za wszelką cenę jego wzroku.
– Ferguson, spójrz na mnie i powiedz to jeszcze raz, patrząc mi w oczy – zażądał.
– Trochę – mruknęłam, zaciskając boleśnie szczękę. Blondyn posłał mi jednak tak cholernie nieprzyjemne spojrzenie, że się poddałam. – W cholerę. Nigdy wcześniej się tak źle nie czułam. Mam ochotę rzygać i czuję, że za chwilę zejdę na zawał albo przynajmniej stracę przytomność.
Graham przetarł twarz, wzdychając. Zmienił pozycję i siedział teraz przede mną po turecku.
– Czego się boisz? Co cię niepokoi?
– Wiele rzeczy.
– Ludzie? Będę kazał im się zamknąć. Jury? Zasłonię ci oczy, byś nie widziała ich, jak robią krzywe miny – brązowooki wpatrywał się we mnie intensywnie, próbując za wszelką cenę złapać ze mną kontakt wzrokowy.
– Tego, że nie dam rady.
– Brednie. Wiem, że wiele razy ćwiczyłaś ten utwór, starając się, by był dopieszczony na każdej płaszczyźnie. Razem z Verą i Basem postaramy się zagrać najlepiej, jak tylko potrafimy. Ale jesteśmy tylko ludźmi, zdarzają nam się błędy, na które nie zawsze mamy wpływ. Każdy z nas tutaj zebranych chce wypaść, jak najlepiej się tylko da. Pech i przypadek to największa banda skurwieli, którzy dopadają nas w najmniej potrzebnym momencie. Nie mogę przewidzieć przyszłości, by zapewnić cię, że w stu procentach nam wyjdzie albo nie. Ty, jak i my damy z siebie dwieście procent, a to, czy spodobamy się jury to już inna sprawa. Oni nie tylko patrzą na talent, Ferguson. Patrzą też na to, czy jesteśmy przyszłościowym zespołem. Wybierają też nas pod względem opłacalności. Muszą mieć z nas pieniądze. To, czy uda nam się wpasować w ich kryteria to tylko kwestia czystego przypadku. Jeśli nas nie wybiorą, to oznacza, że są jedynie lecącymi na hajs idiotami.
Próbowałam puścić sobie jego wywód koło uszu, by nie mieszał mi w głowie. Pech jednak tak chciał, że mój mózg chłonął każde jego słowo, jak gąbka wodę. Nienawidziłam siebie za to.
– Boję się, że coś spieprzę i zniszczę również wam przyszłość – zacisnęłam palce na podłokietniku czerwonego fotela.
– My już raz zjebaliśmy sobie przyszłość na własne życzenie i jakoś żyjemy. Nikt jeszcze nie umarł z tego powodu. To jest ten moment, którego nigdy się nie spodziewałaś, ani nie śniłaś, ale... – przełknął ślinę, po czym wrócił do przykucu. – Ferguson, jesteś jedną z najbardziej utalentowanych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem, a znam wielu ludzi. Owszem, mówiłem wiele sprzecznych z moimi obecnymi słowami rzeczy, ale robiłem to tylko dlatego, żebyś nie poczuła się za bardzo... Nie lubię, jak bawisz się w zarozumiałą małpę, wtedy wkurwiasz mnie jeszcze bardziej. Wyszedłbym jednak na strasznego idiotę, gdybym teraz powiedział ci, że nie masz talentu. Masz i to ogromny. Jeszcze nigdy nie grałem z taką osobą w zespole. Wierzę, że zaśpiewasz najlepiej, jak się da i razem stworzymy poważną konkurencję innym wokalistom oraz zespołom. Uwaga, kolejny szok – zaśmiał się. – Wierzę w ciebie i ty też powinnaś to zrobić. Bo jeśli ty w siebie nie uwierzysz, to kto zrobi to za ciebie?
– Ty?
– A kiedy mnie już nie będzie?
– Ty wciąż będziesz we mnie wierzyć.
– Jestem niepewnym zawodnikiem. Musisz mieć kogoś, kto będzie pewny na sto procent. Musisz być to właśnie ty.
– Blair?! Dou?! Gdzie wy, do cholery jesteście?! – Donośny głos Butler dotarł do naszych uszu.
– Co się stało? – Odkrzyknął chłopak, wstając.
– Tutaj jesteście! – Zawołała dziewczyna, dysząc jak stary pies. – Szukałam was! Mamy problem.
– Co znowu odwalił Basil? Zrobił dziurę w którymś z bębnów? – Spytał, nieco zaniepokojony chłopak.
– Gorzej – odpowiedziała Azjatka, która stała za różowowłosą i ściskała jej dłoń. – Sean przyszedł z jakimś człowiekiem odpowiedzialnym za wybór kolejności wokalistów i zespołów. Powiedział, że zespół z numerem pięć nie pojawi się na przesłuchaniach i chce was widzieć na ich miejscu.
Jej głos wydawał się dziwnie podekscytowany.
– Który numer występuje teraz? – Zapytał zestresowany blondyn.
– Trzy.
– Jasny chuj – warknął. – Ogarnij Basa, my zaraz przyjdziemy.
Zaraz po tym, jak dziewczyny zniknęły za ścianą, stres, który cały czas kurczowo się mnie trzymał, dał mi jeszcze bardziej o sobie znać. Byłam naprawdę bliska tego, by zacząć wymiotować i beczeć z bezsilności.
– Ja nie dam rady. Poddaje się, wystąpcie beze mnie – zakwiliłam, odwracając się na fotelu plecami do ciemnookiego. – A jeśli nie chcecie, to wracajcie do domu, bo to i tak bezsensu. Zmusiłam cię podstępem, żebyś zagrał ze mną. To nie było w porządku, bo wcześniej mówiłeś mi, że to już cię nie interesuje. Wykorzystałam cię i zagroziłam. Byłam cholernie głupia, tak samo, jak ty. Gdybyś był trochę mądrzejszy, to ogarnąłbyś, że w kantorku są kamery i gówno mogę, a nie ci grozić.
Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
Wydało się. Spodziewałam się, że chłopak wyjdzie zaraz stamtąd z uśmiechem na ustach, oznajmiając znajomym, że mogą wracać do domu, ponieważ jest już wolny. Na bank wiedzieli, dlaczego Douglas zarządził reaktywację.
– Nie rycz już, bo ci się makijaż rozmarze i wyjdziesz na scenę, jak babok – zaśmiał się, odwracając moją głowę w jego stronę i ścierając kciukami moje łzy. – Jesteś straszną beksą, wiesz? Znowu się denerwujesz? Po co? Zrobimy swoje i będziemy mieć stres za sobą.
– Nie wyjdziesz stąd ze zwycięskim uśmiechem, ponieważ nikt cię nie wyleje już za nic ze szkoły?
– Niby dlaczego? – Na jego twarzy błąkał się uśmieszek.
– Ponieważ zmanipulowałam cię?
– E tam! – Graham machnął ręką. – Z twojego kłamstwa zdałem sobie sprawę dwa dni po tym, jak razem wystąpiliśmy.
– I nie zrezygnowałeś? Dlaczego? Przecież nawet się nie przyjaźnimy! Nie masz żadnego długu do spłacenia wobec mnie.
– Gdybyś znała prawdę, którą chciałbym ci powiedzieć, wszystko byłoby łatwiejsze. Niestety na razie będziesz musiała zaakceptować wersję, w której jestem twoim rycerzem na białym koniu i pomagam ci spełnić marzenie – powiedział, po czym wystawił w moją stronę dłoń, bym mogła wstać z fotela.
– Czyli nie dowiem się teraz prawdy? – Zapytałam, przyjmując dłoń i wstając.
– Nie.
– A kiedy?
– Kiedyś tam.
– Dokładniej?
– Zobaczymy – wzruszył ramionami. – Chodź, rudzielcu, bo inaczej się spóźnimy na występ. Zrobimy to, co potrzeba, czyli zachwycimy ten plebejski tłum, na czele z Seanem Collinsem i będziemy mogli świętować. Tylko nie stresuj się tak mocno, bo ten bezlitosny krwiopijca to zauważy. Bądź sobą tam na scenie, tylko hamuj się z wyzywaniem mnie. Po występie możesz posłać mi ładną wiązankę przekleństw.
– Serio?
– Serio.
Potem chłopak pociągnął mnie w stronę kulis, gdzie razem z Veronicą i Basilem zebraliśmy się w kole. Chwyciliśmy się za swoje ramiona, po czym ciemnowłosy szepnął do mnie:
– Znasz przyśpiewkę krasnoludków z Królewny Śnieżki?
– Pewnie.
– Cudnie.
– Heigh-ho, Heigh-ho – zaczął Douglas, wystawiając przed siebie płasko dłoń. Po chwili poszliśmy w jego ślady, kładąc dłonie na sobie w ten sam sposób.
– It's off to work we go! With a bucket and spade, And a hand grenade, Heigh-ho, Heigh-ho, Heigh-ho, Heigh-ho! – Odkrzyknęłiśmy, a nasze ręce wyrzuciliśmy do góry.
– Heigh-ho – wyśpiewał wysokim głosem Bas i klasnął w dłonie.
Ludzie odpowiedzialni za nasz sprzęt weszli przed nami na scenę z perkusją niebieskookiego. Dou i Vera chwycili swoje gitary, które mieli jeszcze podłączyć do wzmacniaczy i pobiegli przed siebie. Za nimi podążał Casey, który wyciągnął już z kieszeni jeansów swoje pałeczki. Ktoś z pracowników wręczył mi mikrofon i kazał skierować się za resztą zespołu. Ostrożnie stawiałam przed sobą kroki. W tunelu, prowadzącym na scenę dostrzegłam Douglasa, który puścił mi oczko i zniknął za zakrętem.
Blair, uwierz w siebie. W końcu nikt tego za ciebie nie zrobi. Nawet Graham, który wydaje się, być innym, niż tym, za którego uważałaś go przez tyle lat.
Nudzi mi już to czekanie do 23:00, także wrzucam chwilę wcześniej.
Dotarliśmy do końca maratonu! Bardzo przyjemnie mi się pisało dla Was te rozdziały, nie powiem, że nie.
Teraz czas na małą ciekawostkę związana z GAWOS oraz Halloween. Odgrywa ono bardzo ważną rolę w tej książce. W dzisiejsze święto akcja "Go away with Our Song" się kończy. Nie chcę tutaj dużo pisać, by nie psuć wam zabawy, niepotrzebnym spojlerami, ale... coś się kończy, coś zaczyna. Dziękuję, że dotrwaliście do końca, wesołego Halloween!
Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 1,9k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top