Rozdział 23. Ale wybaczę ci to.
Wytłumaczenie się Veronice i Basilowi nie mogło być przecież takie trudne. Spieprzyliśmy i to oboje, więc musieliśmy ponieść tego konsekwencje. Ja musiałam ponieść je już wtedy. Musiałam powiedzieć im, o co między nami poszło i dlaczego Graham nie był już częścią mojego LIW. To był chyba pierwszy raz, kiedy nie chciało mi się już kłamać. Byłam już tym zdecydowanie zmęczona. Wędrówka przez las, kiedy mroźny, październikowy wiatr smagał moje policzki, widocznie dobrze mi zrobił. Świeże powietrze oczyściło mój umysł i dzięki temu, udało mi się podjąć dobrą decyzję. Chyba. Wilgotne od deszczu, który padał o poranku, liście przyjemnie dla ucha chlupotały pod moimi glanami. Już z oddali widziałam światło, które paliło się w starym domku. Mimo wszystko nie mogłam doczekać się kolejnej próby, na której mieliśmy ćwiczyć nowy utwór, od którego w pewnej części zależało, czy przejdziemy dalej. Gdyby nie przeraźliwe zimno, uznałabym, że droga do miejscówki LIW była naprawdę bardzo przyjemna. Cóż, do czasu. Moje rozkoszowanie się samotnością zostało przerwane przez ujrzenie blondyna, którego w ostatnim czasie wyjątkowo nie chciałam widzieć.
Jego wysokie i smukłe ciało odziane w ciemne i skórzane ubrania, było tyłem dociśnięte do chropowatego i porośniętego mchem starego drzewa. Jego głowa odziana w czarną beanie, spod której wystawały rozwiane kręcone, blond kosmyki była zwieszona. Opierał się zgarbiony i ściskał naprzemiennie swoje dłonie w nadgarstkach. Zachowywał się dość dziwnie, nawet jak na niego. Postanowiłam podejść do niego i sprawdzić, czy wszystko w porządku, chociaż jego zachowanie na to ewidentnie nie wskazywało. Dopiero podchodząc do niego na odległość trzech metrów, zauważyłam, że czarny futerał na gitarę był rzucony w stertę liści kilkadziesiąt centymetrów od niego.
– Graham? Co ty tutaj robisz? – Zapytałam, stając metr od niego. Podniósł wzrok, a jego twarz była przeraźliwie blada. – Co się stało?
Chłopak z cichym westchnięciem schował ręce do kieszeni swojej skórzanej kurtki pilotki i ponownie wbił wzrok w mokre liście.
– Odezwij się, bo zestresowałam się – zarządziłam, patrząc na niego groźnym wzrokiem. – Graham, do cholery!
– Uspokój się, chce pobyć sam.
– Dlaczego przyszedłeś tutaj? – Chyba zabrzmiałam z lekka pretensjonalnie, ponieważ blondyn posłał mi zdezorientowane spojrzenie. Nie chciałam, by to tak zabrzmiało. – To znaczy... Po co?
Czemu, do cholery, nie potrafiłam się wysłowić?!
– Przyszedłem na próbę – wychrypiał, a moje serce zabiło mocniej.
– Jak to? – Wydukałam. Dlaczego? Po tym wszystkim, co mu zrobiłam, on wciąż kurczowo się mnie trzymał. Nie rozumiałam tego.
– Ferguson, ja dotrzymuje słowa. Nasza umowa miała się skończyć razem z naszym odpadnięciem, a nie jakimś twoim fochem. Znam cię nie od dziś i wiem, jak się zachowujesz. To, że jesteś porywcza i nie umiesz czasami ugryźć się w język, to nie jest żadną nowością. Wybaczam ci – zaśmiał się lekko, spoglądając na mnie spod swoich długich, czarnych rzęs.
Poczułam nieprzyjemny przewrót w brzuchu oraz gulę, która nagle pojawiła się w moim gardle. Coś złego działo się z moim ciałem i musiałam temu jak najszybciej zapobiec.
Przyszedł, pomimo że nie czuł się dobrze.
– Nie potrzebuję twojego wybaczenia ani twojej litości – założyłam ręce na piersi, próbując udawać obrażoną. – Jeśli myślisz, że zgodzę się na to, a ty później na każdym kroku będziesz mi to wypominać, to odpuść i spadaj.
Podniosłam z ziemi ciemny, materiałowy futerał i postawiłam go obok chłopaka.
– Nie będę, obiecuję – uśmiechnął się słabo. Był tak cholernie blady, że aż mnie to przerażało.
– Źle się czujesz? – Zapytałam, odnosząc się do jego dziwnego wyglądu i zachowania.
– Czuje się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej – zakpił.
– Łżesz jak pies. Co jest, Graham? – Próbowałam zgrywać twardą, która w ani jednym procencie nie zmartwiła się nim.
– Ja nie kłamię...
– Jasne. To tak, jakbyś mówił, że żadne z nas nie jest cholernie upierdliwe i uparte. Mów prawdę, blondasku, bo nie zamierzam bawić się w dociekanie prawdy.
– Daj spokój, Ferguson. Przyszedłem po prostu się przewietrzyć, to tyle.
– Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć – czemu ja, do cholery, się o niego martwiłam?
– Dzięki, ty również wyglądasz kwitnąco z tymi czerwonymi od mrozu policzkami.
– Graham – zaczęłam, groźnie, jednak chłopak przerwał mi.
– Ferguson – zmusił siebie do wrednego uśmieszku, który po kilku milisekundach zniknął.
– Idziemy. Zbieraj swoje graty, bo zaraz oboje zamarzniemy tutaj – chwyciłam go za lewe przedramię i pociągnęłam do przodu. Douglas przez chwilę próbował utrzymać się na nogach, jednak kilka chwil później zaczął opadać swoim ciałem na mnie. – Graham, co się dzieje? Co z tobą?
Zachowywał się jak szmaciana lalka. Nie mógł utrzymać równowagi przez schowane w kieszeniach dłonie.
– Oprzyj się o mnie, okej? – Poleciłam, a brązowooki posłusznie spełnił moje żądanie. Jedną ręką starałam się docisnąć jego wielkie cielsko do swojego, a drugą postarałam się wyjąć jego schowane w futerkowym materiale dłonie. Prawą zarzuciłam sobie z łatwością na szyję, z lewą zaś było gorzej. Chłopak cholernie się opierał. – Graham, współpracuj ze mną.
– Daj spokój, idziemy. Dam sobie radę, mogę iść sam – warknął mało przyjemnie do mojego ucha.
– O czym ty w ogóle mówisz, co? Chłopie, ty ledwo na nogach stoisz! Zamknij się już i współpracuj ze mną! – Fuknęłam i zarzuciłam sobie na wolne ramię futerał. – Zachowujesz się, jakbyś się nawalił, ale nie czuć od ciebie żadnego alkoholu. Co jest?
Te kilkadziesiąt metrów do domku wydawało mi się setkami kilometrów, kiedy sporo wyższy ode mnie chłopak wisiał mi na ramieniu i ledwo co mógł powłóczyć nogami.
– Dobra, nie czuję się najlepiej. Wystarczy? – Wymamrotał.
– Przecież rano wyglądałeś w porządku...
– Pośpieszmy się, bo zaraz sobie odmrożę dupę na tym pieprzonym mrozie – zmienił temat.
Cholernie cieszyłam się, kiedy pchnęłam chłopaka na starą kanapę w siedzibie LIW. Zdjęłam swoją kurtkę i rzuciła ją na oparcie mebla. W świetle, które dawał żyrandol, blondyn wyglądał jeszcze gorzej. Jego skóra przypominała kartkę papieru, a sińce pod oczami sprawiały, że jego twarz wyglądała przerażająco trupio.
– Macie tutaj gdzieś jakieś herbaty albo coś w ten deseń? – Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu.
– Jeśli nie ma tego wszystkiego w kartonie koło piecyka, to zapewne Veronica zabrała graty do domu do mycia – powiedział sennym głosem. Skierowałam się do pudełka i - dzięki ci losie - znalazłam w nim puszkę z herbatą, kubki i stary czajnik. – W łazience za ścianą masz kran.
Krzątałam się po domku jak kura domowa. Nigdy nie pomyślałam, że będę opiekować się akurat tym Grahamem. Kiedy nalałam wody do czajnika i ustawiłam go na ciepłym piecyku, w którym musiał wcześniej napalić chłopak, usiadłam obok niego i przyjrzałam mu się dokładnie. Wciąż siedział w odzieży wierzchniej, pomimo że w pomieszczeniu było już przyjemnie ciepło.
– Zdejmij kurtkę, bo się spocisz.
– Nie chcę – odparł, odwracając głowę w przeciwną do mnie stronę.
Wstałam rozeźlona ze starego mebla, pokrytego milionem kolorowych narzut i stanęłam przed nim.
– Odklej się plecami od oparcia, a ci pomogę – zażądałam, a ciemnooki bez słowa wykonał moje polecenie.
– Dam sobie radę – fuknął, a potem zaczął szarpać się z ubraniem, jak małe dziecko.
– Poczekaj, pomogę ci – złapałam za jeden z rękawów i pomogłam mu wysunąć z niego rękę. Druga wciąż tkwiła w pieprzonej kieszeni. – Dawaj, wyjmij drugą jeszcze.
– Sprawdź co z herbatą, dam sobie radę.
– Dopiero co wstawiłam wodę. Wyjmij rękę z tej jebanej kieszeni, bo zaraz zrobię ci krzywdę, Graham.
– Daj mi spokój...
– WYJMIJ TĄ JEBANĄ RĘKĘ Z TEJ JEBANEJ KIESZENI, BO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE! – Wrzasnęłam. – TERAZ!
Douglas zamknął oczy i zacisnął szczękę, po czym powoli zaczął wysuwać dłoń. Potem dostrzegłam, że chłopak szybko wsunął wystającą część ręki do rękawa, który ja sekundę później ściągnęłam. Moim oczom ukazały się dwa czarno-fioletowe palce, które były nienaturalnie duże.
– Co ci się stało? – Zapytałam, marszcząc brwi i najdelikatniej jak tylko się dało, ujęłam jego dłoń, by się jej przypatrzeć. Mój żołądek fiknął koziołka. – Czy ty przytrzasnąłeś sobie palce?
– To nic takiego...
– Chłopie, ty z bólu zaraz zemdlejesz! – Krzyknęłam.
Martwiłam się o Douglasa Grahama. Nieprawdopodobne.
– Jakim ty cudem prowadziłeś samochód? Nie spowodowałeś żadnego wypadku, prawda?
– Nie jechałem samochodem. Przyszedłem tutaj pieszo.
– Z domu? – Matko, to było prawie dziesięć kilometrów.
– Nie, ze szkoły – to było jeszcze dalej.
– Oszalałeś?!
– Myślałem, że świeże powietrze dobrze mi zrobi – odpowiedział i zaczął wgapiać się w kolorowy dywan.
– Mogłeś przyjść do mnie. Jest znacznie bliżej. Pomogłabym ci – powiedziałam, odgarniając mu z czoła pokręcone od wilgoci kosmyki jego blond włosów.
– Czasami twoje zachowania potrafią mnie nieźle zaskoczyć. Poza tym nie wiedziałem, czy twoja matka jest już w domu. Nie chciałem być problemem.
– Graham – zjechałam palcami z czoła na jego policzek i zaczęłam go gładzić opuszkami palców – ty zawsze będziesz dla mnie problemem. Bez względu na wszystko. Ale pomogłabym ci, nie jestem bezdusznym potworem. Matka oraz jej obecność są dla mnie już sprawą drugorzędną.
Nie miałam pojęcia, dlaczego go dotykałam. Sama jego obecność wywoływała we mnie niekiedy nieprzyjemne dreszcze. Ale wtedy z własnej woli sunęłam palcami po jego miękkiej i gładkiej skórze na policzku, a znikomy uśmiech zaczął błąkać mi się na twarzy.
– Czy to nastał właśnie ten czas, kiedy Blair Ferguson przestała interesować się tym, co powie matka? – Uśmiechnął się lekko, a lodowate palce jego zdrowej dłoni zacisnęły się pod moim kolanem.
– Nie powie już raczej nic. Nie odzywa się do mnie, od kiedy wróciłam do domu z konkursu – wymamrotałam, zaciskając delikatnie palce na jego szczęce.
– To dobrze?
– Lepiej niech nie odzywa się wcale. Nie potrzebuję jej "dobrych rad". Dam sobie radę bez nich.
– Mądra dziewczynka – zaśmiał się, a zaraz obok mojego palca pojawił się mały dołeczek. Nie mogłam się powstrzymać i delikatnie puknęłam w to miejsce palcem.
Po chwili zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę robiłam. Kogo gładziłam po twarzy i do kogo się uśmiechałam. I kto odwdzięczał się tym samym. Dodatkowo trzymał dłoń na moim ciele. ON na MOIM. Mój oddech przyspieszył, a serce boleśnie zakołatało mi w piersi. To był Douglas Graham, chłopak, do którego miałam tak wiele uprzedzeń. Chłopak, którego nienawidziłam od tak dawna, że zaczynałam już zapominać, kiedy dokładnie nastąpiła chwila mojej nienawiści do jego osoby.
– Powinieneś schłodzić sobie rękę pod zimną wodą. Zadzwonię do Basila, żeby przywieźli ci z apteki jakąś maść przeciwbólową – odchrząknęłam, próbując uspokoić się.
– Myślę, że moja ręka już wystarczająco się wychłodziła – sapnął. – Ale maść na pewno się przyda.
Oderwałam się od chłopaka i sięgnęłam po kurtkę, w której schowałam telefon. Po odblokowaniu urządzenia wybrałam odpowiedni numer i nacisnęłam ikonkę słuchawki. Minęło niespełna cztery sygnały, kiedy po drugiej stronie usłyszałam głos ciemnowłosego.
– Czego dusza zapragnie?
– Wyjechaliście już z Verą?
– Tak, właśnie ruszamy spod jej domu. A co? Chcesz podwózkę?
– Nie, już jestem na miejscu. Mam małą prośbę... Podjechalibyście do najbliższej apteki i kupili jakąś maść przeciwbólową?
– Jasne, coś się stało?
– Graham miał jakąś małą kraksę...
– Kraksę?! – Usłyszałam podniesiony głos różowowłosej. – Jaka znowu kraksa?!
– Co? Blair? Co ty mówisz? Nie słyszę cię, coś przerywa chyba. Spotkamy się na miejscu – powiedział szybko Bas i rozłączył się, na co tylko prychnęłam i udałam się w stronę czajnika, który zaczął piszczeć.
– Veronice często włącza się tryb nadopiekuńczej mamuśki – oznajmił, przyjmując ode mnie herbatę, którą właśnie mu zrobiłam.
– No co ty nie powiesz? – Pokręciłam głową, posyłając mu głupią minę. – Niemożliwe.
– A jednak – prychnął.
– Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam – powiedziałam, po czym poszłam szukać naczynia, które napełniłabym wodą, a chłopak trzymałby w nim palce. Ostatecznie znalazłam tylko duży, czerwony kubek, który napełniłam wręcz lodowatą wodą.
– Co tam masz? – Zapytał, siorbiąc herbatę.
– Usiądź na podłodze, będzie ci wygodniej moczyć palce i chociaż się nie oblejesz – Graham oddał mi naczynie z gorącym naparem i odstawiłam je na podłogę, zaraz obok czerwonej ceramiki. Brązowooki osunął się na podłogę i uderzył tyłkiem o ziemię. Upadek zamortyzował jedynie kolorowy, babciny dywan. Włożyłam delikatnie jego dłoń do zimnej wody, a potem oddałam mu biały kubek z logiem Manchesteru United, który chyba musiał należeć do Casey'a. Nie mogłam patrzeć na chłopaka, który wyglądał jak chorowite dziecko. Długie włosy co chwila wpadały mu do oczu, a ten tylko machał głową na boki, jak mokry pies. Zirytowana jego zachowaniem weszłam na kanapę i usiadłam za nim po turecku. Zdjęłam ze swoich włosów czarną gumkę, którą związałam swoje włosy w kucyk i wzięłam się do roboty. Zebrałam wszystkie kosmyki z jego czoła i pociągnęłam je do tyłu. Tak samo zrobiłam z włosami, które opadały mu na kark. Włosy, które zebrałam, związałam w niewielką pętelkę, oddając mu tym samym swoją ulubioną gumkę.
Co się ze mną działo?
– Czy ty właśnie mnie uczesałaś? – Jego rozbawiony ton dotarł do moich uszu. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał mi w oczy. Nasze twarze dzieliło niewiele ponad dwadzieścia centymetrów. Jego ciepły oddech poczułam na swojej twarzy i poczułam się kurewsko przyjemnie. Mentalnie sprzedałam sobie kopa w dupę za tę myśl. Boże, jaka ja byłam głupia.
– Jak nie radzisz sobie z włosami, to je obetnij – fuknęłam, cofając się trochę do tyłu.
– Ja nie narzekam na nie. To ty chciałaś się bawić we fryzjera – zmarszczyłam lekko nos na jego słowa. – Specjalnie dla ciebie ich nie obetnę.
Chyba nie wyobrażałam sobie chłopaka w krótkich włosach. Chociaż nie, pamiętałam, jak dwa lata wcześniej wrócił po sylwestrze do szkoły obcięty na zapałę. Podobno przegrał wtedy zakład, a ścięcie swoich blond loczków było zadaniem przegranego.
– Wiesz co? Chyba wolałam cię w wersji tego łysego dresa sprzed dwóch lat.
– Serio?
– Nie – zaśmiałam się. – Wyglądałeś okropnie.
– Zapamiętać: Blair Ferguson woli mnie w dłuższych włosach.
– Idiota – klepnęłam go w czoło. – A teraz przyznaj się, jak ty przyciąłeś sobie paluchy?
– To nie ja sobie je przyciąłem. Zrobił to twój sfrustrowany ex-koleżka.
– Gavin?
– No a kto inny? Najwidoczniej nie zrozumiał puenty mojej bajki i zaczął się do mnie przypierdalać.
– Więc mu jeszcze raz ją opowiedziałeś?
– W wielki skrócie. Potem zaczął się pienić, jak wściekły pies i ze złości zamknął drzwi mojego samochodu...
– ... na których akurat trzymałeś palce – dokończyłam.
– Dokładnie.
– Otaczam się samymi ćwierćinteligentami – westchnęłam i pochyliłam się. Przytknęłam swoje czoło do jego i zamknęłam na chwilę oczy. – Nie mogłeś odpuścić, prawda?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nie. Ale obiecuję, że już więcej się do ciebie nie zbliży.
– Skąd ta pewność, co?
– Bo moje bajki zawsze działają – zaśmiał się, a przyjemny dźwięk jego śmiechu dotarł do moich uszu. Oderwałam czoło od niego i pogładziłam lekko jego policzek.
– Dziękuję – powiedziałam i stuknęłam go lekko w czubek nosa. – Za wszystko.
– To znaczy?
– Nie mogę doliczyć się, ile razy pomogłeś mi w ciągu tego miesiąca, a wcale nie musiałeś. Zrobiłeś z nas prawdziwy zespół. Podwoziłeś do domu, stanąłeś w mojej obronie, pocieszałeś i wysłuchałeś, kiedy tego cholernie potrzebowałam. Poza głupim "dziękuję" nie otrzymałeś ode mnie nic w zamian. Byłam dla ciebie piekielnie niemiła, mimo że widziałam, jak się starałeś. Próbowałeś złożyć nas do kupy, by pomóc spełnić mi moje marzenie, a ja nic nie dawałam w zamian. Nie było mnie nawet stać na zwykłą, ludzką życzliwość. Ale naprawdę jestem ci za to wszystko wdzięczna i dziękuję, chociaż wiem, że takie słowa mało co znaczą. Nie umiem być miła, dla kogoś, kogo zawsze uważałam za największego tłumoka i dupka – serce zabiło mi mocniej. – Chyba myliłam się. Ja i Sebastian. Jesteś dobrym człowiekiem. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Graham, serio. Nie wiem też, jaką miałeś relację z Bastianem, ale źle cię ocenił. Zresztą ja też. Jesteś... w porządku.
Bo chyba była taka prawda. Douglas był w okej, jeśli człowiek poznał go bliżej. Nie wiem, dlaczego plułam na niego jadem przez cały ten czas. Czy ja zbyt kurczowo trzymałam się zdania starszego z braci Graham i nie wyrobiłam własnego?
– Cóż za miłe słowa. Chyba się wzruszyłem – parsknął śmiechem, przez co dostał ode mnie pstryczka w nos. – Ale doceniam to, że przestajesz być pieskiem mojego brata.
– No i popsułeś taki piękny moment... – jęknęłam i wstałam z kanapy, by zabrać od niego kubek z zimną wodą. Nie chciałam, by woda jeszcze mu zaszkodziła.
– Oj no weź, taka prawda – wzruszył ramionami i pociągnął mnie w dół, kiedy odstawiłam kubek na bok. – No weź, Ferguson przyznaj, że mam rację. Byłaś jego wiernym pieskiem.
– Nie byłam – oznajmiłam, siadając po turecku i udając oburzoną. Odwróciłam głowę w drugą stronę, pomimo że miał stuprocentową rację.
– Byłaś – chwycił zdrową ręką mój podbródek i odwrócił w swoją stronę. – Ale wybaczę ci to.
– Ach tak? – Uniosłam brew zaciekawiona.
– Tak.
Jego zimne palce zacisnęły się na moim podbródku. Przysunęłam się bliżej niego i poczułam, jak naprawdę pachniały jego perfumy. Były nieznośnie intensywne i przy każdym wdechu drażniły moje nozdrza. Po raz ostatni spojrzał na mnie swoimi oczami w kolorze mlecznej czekolady, które okryte były kurtyną czarnych rzęs i delikatnie musnął moje usta. Zupełnie zapominając o tym, co stało się kilka dni temu, oparłam się chwilowo dłonią o jego prawe ramię i usiadłam mu na udach. Zarzuciłam mu dłonie na kark i oddałam pocałunek. Każda część ciała, jaką dotknął, zaczynała mnie mrowić, jakby ktoś raził mnie prądem. Jego ciepłe wargi opadły na moje, lekko na nie naciskając.
Boże, całowałam się z Douglasem Grahamem już drugi raz w ciągu tego pieprzonego października.
Zdrową ręką założył moje roztrzepane, rude włosy za ucho i lekko je ścisnął. Czułam na ustach, jak się uśmiecha. Zahaczyłam palcami o jeden z kosmyk jego włosów na karku, który widocznie wysunął się spod gumki i zaczęłam okręcać go sobie wokół palca. Po prostu nie mogłam się powstrzymać, by po raz kolejny nie dotknąć jego włosów, które okazały się cholernie przyjemne w dotyku. Kiedy blondyn wdarł się do moich ust, a ja w zupełności pochłonięta jego osobą, ani trochę się nie opierałam. Poddałam się i dałam, by ciemnooki bawił się moim językiem. Jego usta po prostu bawiły się całą mną. Moim ciałem, tym, jak go postrzegałam, kim dla mnie był. Coś się we mnie popsuło, ponieważ ani myślałam o tym, by go odepchnąć, przerwać pocałunek. Chciałam, aby jego ciepłe i wilgotne usta cały czas były dociśnięte do moich. Wydawało mi się, że pasowały do siebie. Oczy uchyliłam dopiero wtedy, kiedy zaczynało brakować mi tchu. Z szybkim biciem serca oderwałam się od jego ust i spojrzałam mu prosto w oczy, które były lekko przymrużone.
Jasny gwint – pomyślałam. – Tego już się nie da tak łatwo zapomnieć.
Zdjęłam ręce z jego karku i musnęłam opuszkami palców po policzku, przez przypadek zahaczając o jego dolną wargę. Podniosłam się z jego ud i w pośpiechu zebrałam kubki, jakie zostały postawione obok kanapy.
– Pójdę je umyć – rzuciłam szybko i skierowałam się w stronę łazienki.
Wrzuciłam ceramiczne naczynia do umywalki i zaczęłam nalewać do niej wody. Spojrzałam w zakurzone lustro, które wisiało przede mną. Moje czerwone policzki i napuchnięte usta zdradzały więcej niż moje chaotyczne zachowanie. Drżącymi rękoma przetarłam twarz i zacisnęłam szczękę.
– Ogarnij się, do kurwy. To nic dla ciebie nie znaczy – szepnęłam cicho i zaczęłam myć kubki, które najchętniej roztłukłabym sobie na głowie.
Jak mogłam być tak głupia?
Miały być dramy, kłótnie, wyzwiska i fochy. Wyszło totalnie słodziakowo z buziakiem na końcu, którego ABSOLUTNIE nie planowałam. Serio. Sam rozdział miał się pojawić wczoraj, ze względu na dokładne 4 lata odkąd zaczęłam przygodę z Wattpadem. Cztery lata i raptem jeden skończony fanfik, który już dawno został usunięty. Cudownie, nie ma co. W najbliższym czasie postaram się wrzucać więcej rozdziałów albo chociażby zrobić w święta jakiś fajny maraton, bo powoli zbliżamy się do najlepszej części GAWOS pełnej dram, problemów i uczuć... różnego rodzaju. Trzymajcie się i do następnego <3
Twitter: @/viniacze #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 3,1k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top