Rozdział 2. Byłam manipulatorką.

Do końca życia miałam zamiar przeklinać siebie i swój niewyparzony jęzor. Cały czas mówiłam to, co myślę, więc nie każdy za mną przepadał.

Cóż, prawda bolała.

Nie zamierzałam udawać przyjacielskiej albo bawić się w niepotrzebne miłe słówka. Byłam suką, bo mówiłam wszystko, co mi się nie podobało. Kłamałam, jeżeli była taka potrzeba. Robiłam wszystko, aby nikt nie zauważył, że źle poczułam się przez czyjeś spojrzenie, gest lub słowa. W taki oto sposób niewiele osób gadało ze mną, lubiło pracować albo chciało mi pomóc. Kiedy szukałam kogoś do duetu, ludzie byli już w jakimś zespole albo nie zamierzali brać w tym udziału.

Możliwe też, że mieli mnie kompletnie w dupie.

Nie wiedziałam, jak nisko musiałabym upaść, by prosić o pomoc tego dupka Douglasa. Miałam przecież jeszcze trochę godności.

Miałam.

Szybkim krokiem szłam w stronę szkolnej biblioteki. Przez narzucone przeze mnie tępo, moje rude, lekko falowane włosy żyły własnym życiem. Zapewne po chwili wyglądałam już, jak czarownica albo chociażby jakbym dostała piorunem po dupie, ale nie dbałam o to. Miałam gdzieś, co pomyśli sobie Graham. On był ostatnią osobą, której zdanie było dla mnie ważne.

Douglasie Graham bądź dzisiaj mniejszym debilem niż zwyklepoprosiłam w myślach.

Przedzierałam się między półkami szkolnej biblioteki w poszukiwaniu chłopaka. Siedział on sobie spokojnie na drewnianym krzesełku, koło jego nóg leżał rozciągnięty czarny plecak. Ubrany był tak, jak wszyscy chłopcy w mojej szkole – granatowe, eleganckie spodnie, brązowy pasek, biała koszula, pomarańczowy krawat oraz granatowa marynarka z logiem szkoły. Dodatkowo na jego nadgarstku znajdował się srebrny zegarek i cienka, niebieska bransoletka ze sznureczka. Lewą ręką przyozdobioną różnymi sygnetami i pierścieniami podpierał sobie głowę. Jego już przydługie, sięgające do połowy szyi, delikatnie kręcone blond włosy wpadały mu do oczu, przez co na jego twarzy malował się grymas.

Podeszłam do jego biurka i uderzyłam dłońmi o blat, by zwrócił na mnie uwagę. Podziałało.

— Blair Ferguson, nie miałem pojęcia, że wiesz, czym jest biblioteka, a mowa, gdzie znajduje się w naszej szkole — prychnął, unosząc wzrok na mnie. Jego brązowe ślepia zaczęły się we mnie wpatrywać, a na pełnych ustach wkradł się chamski uśmieszek. Wcześniej zgarbiona sylwetka zmieniła się na wyprostowaną. Ręce założył na piersi, głowę uniósł wysoko i czekał, aż powiem coś na tyle głupiego, aby mnie wyśmiał i kazał spierdalać. — Czego ode mnie oczekujesz, skoro i tak wiesz, jaka będzie moja odpowiedź? Niby blondynką nie jesteś, ale brakuje ci chyba wielu szarych komórek.

Za to ty jesteś blondynem, ćwierćinteligencie.

— Podobno już nie grasz nigdzie — bardziej oznajmiłam, niż zapytałam.

— Nie gram, mam lepsze rzeczy do roboty niż jakieś idiotyczne szkolne kółeczko, na które chodzą dzieciaki z trąbką.

— Jeszcze rok temu sam byłeś dzieciakiem z trąbką — fuknęłam. — Nie przyszłam tutaj po to, aby kłócić się z tobą o to gówno. Masz jakiś zespół?

— Nie.

— Słyszałeś o tym konkursie?

— Coś mi się obiło o uszy — chłopak potarł swoje czoło, rozejrzał się po sali, poprawił na krześle i po chwili prychnął. — Czy ty myślisz sobie, że będę chciał z tobą grać? Myślisz, że mam ochotę znosić twoją osobę przez następne kilka tygodni dla jakiegoś tam konkursiku?

— To nie jest byle konkursik! — Warknęłam. Czułam, że moje błękitne oczy pociemniały ze złości. — Można wiele osiągnąć. Nie chcesz spróbować?

— Może i chciałbym, ale nie z tobą. Za kogo ty się uważasz? Myślisz, że dasz sobie radę się wybić? Może przejdziesz eliminacje, ale na kolejne etapy nie masz co liczyć. Marzy ci się sława, fani, koncerty, pisanie o tobie fanfików, piękna willa z basenem i od chuja drogich rzeczy? Zejdź na ziemię, Ferguson. Nie masz pierdolonych dziesięciu lat. Weź się w garść i zastanów się nad czymś pożyteczniejszym, bo, kurwa, graniem na ulicy nie pomożesz matce.

Jak on do cholery śmiał mówić cokolwiek o mojej matce i naszej sytuacji!?

Bez jakiegokolwiek zastanawiania się chwyciłam chłopaka za mocno zawiązany krawat i pociągnęłam do góry. Douglas musiał szybko wstać, aby ten nie zaczął go podduszać, przez co krzesło upadło z hukiem na podłogę.

— Ani słowa o mojej matce, Graham. To nie twoja sprawa, ja nie wpierdalam się w twoje sprawy osobiste, a uwierz mi, że mogłabym,  gdybym bardzo chciała — wycedziłam przez zęby. Po chwili mierzenia się wzrokiem postanowiłam puścić kawałek marchewkowego materiału. Nie zamierzałam więcej na niego patrzeć. Co mi głupiej przyszło do głowy, aby prosić tego dupka o pomoc?

Byłam zdesperowana. Koniec i kropka.

— Wiesz co? Zapomnij o tym, co mówiłam ci o tym konkursie. Dam sobie radę, bez ciebie i twoich pierdolonych zdolności. Wsadź je sobie w dupę — warknęłam, zarzuciłam swoimi rudymi włosami i wyszłam, nie oglądając się za siebie czy chłopak już usiadł, czy nie.

Pierdoliłam Douglasa, jego pieprzone zdolności, Gavina, który był zdrajcą, Georginę, która wystarczająco mnie denerwowała. Miałam ich wszystkich w nosie. Wiele razy musiałam liczyć tylko na siebie.

Tak musiało być też i tym razem.

✰ ✰ ✰

Został mi tylko jeden dzień na podjęcie decyzji, czy miałam brać udział sama, w duecie, czy w zespole. Do zespołu w sumie nikt by mnie nie przyjął. Było za późno. Inni mieli mnie w dupie, więc zostało mi jedynie solo. I dobrze. Mam ich wszystkich głęboko gdzieś. Z nikim nie musiałabym się dzielić wygraną, zaszczytami, sławą, pieniędzmi. Miała być tylko i wyłącznie Blair Ferguson — powtarzałam sobie, idąc przez korytarz.

Nagle wpadłam na kogoś.

— Przepraszam bardzo, panno McGinn, nie zauważyłam pani — posłałam w stronę nauczycielki od chemii lekki uśmiech. — Gdzie się profesor tak spieszy?

— Kochaniutka, jeden z kranów w pracowni chemicznej pękł i woda się leje. Muszę poszukać woźnych i pana Smitha, aby naprawił mi ją. Najpierw cała sala będzie zalana, potem pierwsze piętro — westchnęła.

— Niech pani biegnie po woźne, a ja pójdę do kantorka pana Smitha i powiem mu wszystko, bo właśnie idę w tamtą stronę.

— Blair, spadłaś mi dosłownie z nieba! — Zawołała nauczycielka, po czym szybko się oddaliła.

Po dosłownie kilkunastu sekundach pojawiłam się przed drzwiami kantorka woźnego. Często przesiadywał tam, aby w ciszy i spokoju posłuchać muzyki. Szkoła go wykańczała. Łącznie z nauczycielami i uczniami. Dodatkowo musiał wychowywać trzech synów po tym, jak zmarła mu żona pięć lat temu. Kilkanaście minut słuchania ulubionej muzyki prawdopodobnie było dla niego niebem. Nie zamierzałam pukać, bo nikt z nas tego nie robił. I tak by tego nie usłyszał. Mocno nacisnęłam na klamkę i drzwi momentalnie się otworzyły.

— Panie Smith, w sali chemicznej rozwalił się kran i wo... O mój Boże! — Zasłoniłam usta ze zdziwienia. Zamiast zastać tam mężczyzny w wieku prawie pięćdziesięciu lat, moim oczom ukazała się niska brunetka, która już rozpinana pasek pieprzonego Douglasa Grahama. — A kogo moje piękne oczy widzą! — Zawołałam, sztucznie się uśmiechając.

Natychmiast się od siebie oderwali, dziewczyna w sekundzie zabrała swój plecak z podłogi i uciekła z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Na środku stał brązowooki, zapinając swój pasek, który kilka sekund wcześniej rozpięła mu – o ile dobrze pamiętałam – Betty.

— A ty tu czego? — Spytał, powoli zbierając swoje rzeczy. — Przyszłaś popatrzeć? Jeżeli tak bardzo chcesz, to mogę jeszcze zawołać tę małolatę. — Uśmiechnął się zadziornie. — Tobie nawet nie naplułbym na twarz, więc nie masz na co liczyć.

— Pierdol się, szukałam Smitha. Widzę jednak, że ty tutaj lepiej się zabawiałeś — prychnęłam.

— No — zaczął, poprawiając koszulę — ja się zmywam. Co złego, to nie ja. Idę jej szukać. Ty nic nie widziałaś.

— Nie mam mowy! Stój tam, gdzie stoisz.

Mój błąd.

Jego błąd.

Nasz błąd.

— Czego znowu?!

— Ciekawi mnie co by się stało, gdyby pewnego pięknego razu do gabinetu którejś z dyrektorek zawitała urocza ciemnowłosa piętnastolatka. Cała roztrzęsiona i zrozpaczona, ponieważ starszy, dorosły już uczeń wykorzystał ją albo molestował... — opowiadałam, oglądając, jak gdyby nigdy nic swoje paznokcie pomalowane czarnym lakierem.

— To kłamstwo! Ona tego chciała. Sama to zaproponowała. Miałem jej zgodę! — Douglas złapał mnie za poły marynarki i cisnął o ścianę. Przez krótką chwilę poczułam duszności. — Nie piśniesz nikomu ani słowa. Nawet temu wymoczkowi Gavinowi. A jeżeli się dowiem, że coś planujesz to, kurwa, własna matka cię nie pozna. — Wycedził przez zęby. W oczach wtedy można było dostrzec jedynie furię.

On był nieobliczalny.

Ja byłam nieobliczalna.

— Gówno prawda. Jeżeli nie zgodzisz się wystąpić ze mną w konkursie, rozpowiem całej szkole, że wykorzystujesz nieletnie dziewczyny, a uwierz mi niejedna zazdrosna o ciebie dziewczynka lub te, którym dałeś kosza, potwierdzą moją plotkę. Dyrektorka wyjebie cię ze szkoły, rodzice będą odchodzić od zmysłów, jakiego to zjeba wychowali. W całym pieprzonym Glasgow nie znajdziesz nowej, tak dobrej szkoły, jak ta na dokończenie roku. Plan twoich starych pójdzie się jebać, nie zostaniesz kolejnym lekarzem, tylko będziesz napiętnowany. Resztę życia będziesz chodzić z łatką chuja, który wykorzystuje gówniary. Tacy gnoje nie mają później normalnego życia — uśmiechnęłam się wrednie.

Nawet w tak beznadziejnej sytuacji, potrafiłam zastraszyć ludzi, manipulować nimi. Zacząć planować plotki, które mogą kogoś zniszczyć. Miałam w dupie fakt, że dążyłam po trupach do celu. Za bardzo chciałam wygrać.

— Ty szmato...

— To jak? Wolisz pomęczyć się kilka tygodni z moją cudowną osobą czy...

— Kurwa, niech ci będzie! — Chłopak z całej siły uderzył pięścią o ścianę, niedaleko mojej głowy.

— Kolejny warunek: masz grać najlepiej, jak tylko potrafisz, nie na odwal. Mamy zajść jak najdalej. Dopilnuję tego, abyś dał z siebie sto procent. — Udało mi się wydostać spod dłoni Grahama, który wciąż trzymał moją marynarkę.

Chłopak oparł się głową o ścianę i westchnął cicho z bezsilności.

— Masz się pojawić jutro o godzinie dwunastej przed szkolnym sekretariatem. Musimy oboje podpisać zgody.

Douglas jednak milczał.

— Świetnie, cieszę się, że się dogadaliśmy. Interesy z tobą to sama przyjemność, Graham.

Już miałam wychodzić z sali, jednak zatrzymał mnie głos blondyna, który leciutko zadrżał.

— Po tym wszystkim odwalisz się ode mnie. Ty nie znasz mnie, ja ciebie. W szkole nawet na mnie nie patrz. Zgoda?

— Zgoda! — Zaśmiałam się, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi, zostawiając chłopaka samego w kantorku.

Byłam manipulatorką, zastraszałam ludzi. Byłam w stanie zniszczyć komuś życie, abym tylko ja czerpała z tego korzyści. Byłam potworem. Zwykłą szmatą i może Douglas miał rację, wiele razy mówiąc, że jestem kurwą. Jednak ona wygra to. Wygra ten pieprzony konkurs i wreszcie jej matka zazna spokoju. Dla niej pomimo wielu problemów i kłótni zrobiłabym wszystko. Również tym wszystkim było doprowadzenie Douglasa Grahama do odczuwania niepewności i strachu.

Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
~1,6 słów x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top