Rozdział 18. To zagrajmy w grę...
Siedziałam oparta o ścianę backstage'u. Po drugiej stronie znajdowała się już scena, więc każdy dźwięk idealnie dolatywał do mojego ucha. LiLi byli naprawdę genialnym i utalentowanym zespołem. Głos Petera oraz chórki Morona i Taylor robiły wrażenie.
- You won't take my hand I'm sure / Run with me no more / I don't know what's worse / Givin' up or cavin' in.*
Z zakamarków mojego umysłu próbowałam wygrzebać, jak dokładnie brzmiał jego głos, kiedy wybrzmiewał razem z Douglasem i ognistowłosym. Był tak samo zachrypnięty, a może był bardziej przejrzysty? Nigdy nie miałam okazji posłuchać go w całej okazałości na żywo. Ograniczaliśmy się do przesłuchiwania ich piosenek na YouTubie oraz kiedy ten śpiewał mi ciche i spokojne ballady, przygrywając wtedy na gitarze. Naturalnie, że mogłam włączyć telefon, odpalić właściwą aplikację i otworzyć konkretny filmik z ich koncertem na żywo. Nie chciałam jednak rozdrapywać tego, co już dawno się zagoiło. Nie chciałam już przywracać go do swojego życia w jakikolwiek sposób.
Jednak czasami moje myśli błądziły i zapuszczały się w te ciemne i przestarzałe zakamarki mojego umysłu. Wygrzebywały te najboleśniejsze dla mnie momenty i zaczynały je od nowa analizować. Nie skupiały się one na tym, jak bardzo mnie skrzywdził, odchodząc bez słowa. Cały czas przypominały mi się tylko te momenty, w których byłam w nich z nim szczęśliwa. Tylko na samym końcu pojawiały się do tej pory nurtujące mnie pytania: "Dlaczego odszedł bez słowa? Dlaczego nie porozmawialiśmy o tym? Przecież jakoś bym go zrozumiała.". Myślał, że zostawił za sobą tylko jedną, delikatnie niedomkniętą furtkę, a tak naprawdę pozostawił ich dziesiątki, otwarte na oścież. I to ja musiałam radzić sobie z ich zamykaniem, pomimo że wina leżała po jego stronie.
- Nie mierz go tak wzrokiem, bo go zabijesz - zaśmiał się Basil, siadając obok mnie. - Musi nam jeszcze trochę posłużyć, no chyba, że umiesz grać na gitarze tak, jak on.
Nawet nie wiedziałam, że przez cały ten czas mój wściekły wzrok nie skupiały się na nieruchomym punkcie przede mną, a na młodszym z braci Graham.
- Nie, ja po prostu...
- Zazdrość też jest ludzka - wzruszył ramionami i przyciągnął mnie do siebie tak, że jego usta stykały się z moim uchem. - Tylko rób to bardziej dyskretnie. Kamery są wszędzie, a te telewizyjne szczury zrobią wszystko, by ściągnąć publiczność nawet najbardziej beznadziejną i bezsensowną dramą.
Dopiero po chwili zauważyłam, że za Douglasem stoi ładna blondynka o niebieskich oczach i ewidentnie chce, by ciemnooki ofiarował jej trochę swojej uwagi. Może była fanką? Albo po prostu wpadł jej w oko?
- Nie, Basil nie o to chodzi. Ja nie patrzyłam się na Grahama. Oczy po prostu musiały mi tam polecieć, kiedy na chwilę się wyłączyłam.
- Jasne, rozumiem - pokiwał głową, a na jego ustach błąkał się uśmieszek.
- Mówię serio. Zamyśliłam się i tak jakoś wyszło - próbowałam mówić to jak najbardziej spokojnie. To nie tak, że chłopak tak naprawdę swoim milczeniem ciągnął mnie za język, a ja mu się tłumaczyłam, jak idiotka.
- Tak jakoś wyszło...
- Basil!
- Oj, przecież żartuję sobie, rudzielcu - zachichotał. - Ale doprawdy interesujący jest fakt tego, że kiedy wyłączasz się, to twoje spojrzenie pada akurat na Dou.
- Tak mi się po prostu powiedziało! - Fuknęłam rozeźlona i uderzyłam go w ramię, tym samym odpychając go od siebie. - Nie łap mnie za słówka!
Chłopak prychnął i z powrotem zaczął opierać głowę o zimną ścianę.
- I can feel my heart go numb / From your empty love.*
Dopiero kiedy Basil zwrócił mi uwagę na to, że się na niego gapię, a obok niego stała jakaś ładna blondynka, poczułam lekkie poddenerwowanie. Opierał się ręką o ścianę zaraz obok jej głowy. Ta posyłała mu jedynie lekkie i niewinne uśmiechy, co jakiś czas nieśmiało spoglądając w jego oczy w kolorze mlecznej czekolady z bursztynowymi plamkami. Pewnie idiota tak się w niej zatraci, że nie będzie skupiony na grze i nawalimy. Przez głupią, blond ścierę.
Pierdolony Casey! Gdyby nie zaczął mi wmawiać, że się gapiłam na Grahama, to nie zaprzątałabym sobie głowy takim gównem.
- Idę do łazienki - warknęłam i podniosłam się z siadu, rzucając blondaskom po raz ostatni złowrogie spojrzenie. Pewnie nawet tego nie zauważyli, ale liczyła się tylko i wyłącznie moja satysfakcja.
Tuż przy skręcie do łazienki natknęłam się na Clark wraz ze swoją świtą oraz na Simpsona. Widocznie potrzebując ciszy, przygotowywali się właśnie tam do wyjścia. Próbowałam ich olać i przejść obok nich jak koło zupełnie obcych mi ludzi. Od wyminięcia ich dzieliły mnie centymetry, potem milimetry, aż w końcu... W ostatniej chwili moje ramię zahaczyło o ramię Georginy.
Kurwa. Przecież dobrze wymierzyłam odległość.
- Uważaj, jak łazisz, Ferguson - moje nazwisko niemalże wypluła.
- To nie stój jak święta krowa w Indiach na środku korytarza.
- Oczu nie masz?
- Nie umiesz odsunąć dupy? - Odpyskowałam. Boże, jakie to było żałosne. - Zamknij się już i daj mi przejść.
To nie tak, że chciałam wdawać się w nią w dyskusje. Moim marzeniem było wyminięcie jej bez słowa i byłoby to możliwe, gdyby przy każdym moim kroku, ku upragnionej wolności, nie zastępowała mi drogi.
- Ktoś tu jest zły, bo nie umie dogadać się ze swoim zespołem - powiedziała śpiewająco ciemnowłosa. - Występ się kończy, a ty zostajesz sama, zresztą jak zwykle. Przywyknij do tego, Ferguson, że za każdym razem ludzie mają cię dość i wykonują tylko minimum w relacjach z tobą.
Miałam ochotę przyłożyć jej w nos. Bardzo. Czułam, jak przez moje kostki i palce przechodzi przyjemne mrowienie. Jeszcze tylko chwila...
- Nikt nie pytał cię o zdanie, Clark. Ludzie nie trzymają się mnie, jak rzep psiego ogona, bo w przeciwieństwie do ciebie, jak nie omamiam ludzi i nie kłamię im w żywe oczy, tylko mówię to, co prawdziwe - już chciałam odejść, nie kończąc do reszty swojego monologu.
- Nadal boli cię fakt, że Gavin wolał mnie od ciebie, i trzymał się twojej osoby tylko dlatego, że chciał cię przelecieć, bo - na twoje szczęście - chociaż gęby nie masz aż tak szkaradnej, jak charakteru?
Przegięła. Zrobiłam niewielki krok, stałam naprzeciwko niej i patrzyłam jej prosto w oczy. Czułam, jak piekielny gorąc gotuje się we mnie.
Uwolnij to, co w tobie siedzi o tak długiego czasu - szatański głosik w mojej głowie nie dawał mi spokój.
Gorąc i prąd, buzujące w moich paliczkach osiągnęły apogeum. Jakaś magiczna i złowroga siła pociągnęła mnie za rękę. Dłoń z głośnym plaśnięciem znalazła się na policzku Clark. Momentalnie z moich ust wyrwał się krótki, nieco przerażający śmiech, a potem zamilkłam.
O ja pierdolę.
- Ty pojebana wariatko! Ty jesteś jakaś psychiczną?! - Wrzasnęła dziewczyna, łapiąc się za policzek. Jej przyjaciele z zespołu wciąż milczeli i stali w miejscu. Nawet Gavin, który wydawał się tą sytuacją całkiem rozbawiony.
Czarnowłosa ruszyła z moją stronę. Spodziewałam się, że ja również dostanę w mordę. Dziwne byłoby, gdybym nie była na to gotowa. Jej palce jednak tylko musnęły mój policzek. Jedynie długie, czerwone paznokcie mocniej zahaczyły o niego. Poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi, a pod pośladkami znajdują się czyjeś ręce, które odwróciły mnie tyłem do niej i unosiły kilka centymetrów nad podłogą. Do moich nozdrzy dotarł ostry, kręcący w nosie zapach. Graham.
- Co ty wyprawiasz? - Szepnął mi do ucha, po czym odwrócił się w stronę Georginy, która była zasłonięta przez Casey'a, a ten tylko posłał mi pytające spojrzenie.
- Daj mi spokój - warknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku, który na moje nieszczęście był naprawdę mocny.
- Zdzira - fuknęła ciemnowłosa.
- Szmata - odpowiedziałam, kiedy Douglas przeszedł obok niej, wciąż trzymając mnie, jak nieporadne dziecko swojego kota.
Basil rozmawiał o czymś z White Swans, gestykulując dłońmi, jakby chciał ich uspokoić.
Graham posadził mnie na parapecie na samym końcu korytarza, z daleka od tych wszystkich idiotów.
- Co to miało znaczyć? - Powtórzył, a jego dłonie, które wcześniej znajdowały się pod moim pośladkami, zaciskały się teraz na moich biodrach.
- Nie twój interes - fuknęłam, odwracając głowę w bok.
Blondyn zdjął jedną z dłoni z czarnego materiału mojej spódnicy, po czym chwycił trzema palcami za moją żuchwę i wykręcił ją w moją stronę.
- Popatrz mi w oczy i powiedz - zażądał. Zaczęłam intensywnie wpatrywać się w jego brązowe oczy, które przestały być już mlecznie czekoladowe. Teraz miały ten sam ciemnobrązowy odcień jak gorzka czekolada. Czysta irytacja widniała w jego oczach. Czułam, że miałam przesrane. Pomimo to nie ugięłam się, dzielnie patrzyłam w jego ciemne ślepia, nawet nie uginając swoich myśli w stronę powiedzenia mu prawdy.
- Gówno cię to interesuje.
- Mnie może i tak, ale ochronę wręcz przeciwnie. Wiesz, że takim idiotycznym zachowaniem mogą nas wywalić stąd i twoje marzenia pójdą się jebać na twoje własne życzenie? Pomyślałaś o tym przez chwilę?
Oczywiście, że nie. Chęć uderzenia jej była ode mnie o wiele silniejsza niż zdrowy rozsądek.
- Ferguson, powiedz mi. Nie będę na ciebie krzyczał ani nie będę zły - jego, jak dotąd ostry ton głosu złagodniał, jakby mówił do małego dziecka. - Jeśli mi nie powiesz, to ja nie będę w stanie ci pomóc.
Nawet nie wiem kiedy, jego dłoń delikatnie gładziła mój policzek w miejscu, gdzie Clark zahaczyła swoimi paznokciami. Boże, ja musiałam naprawdę wariować, ponieważ prąd wciąż krążył w moim ciele, z tą różnicą, że przemieścił się na policzek.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - upierałam się, starając się zupełnie nie myśleć o jego ciepłych palcach na mojej twarz czy na biodrze. Ani na ciemnobrązowych tęczówkach, które wpatrywały się we mnie, tak intensywnie, że powoli zaczynałam czuć się niekomfortowo.
- Ferguson...
- Daj mi spokój - upierałam się.
- Co mam zrobić, żebyś mi powiedziała? - Szepnął.
- Nic. Nigdy od ciebie nie wymagałam, byś ze mną rozmawiał. Teraz też tego nie chcę. Wracaj do tej blondyny, ja sobie dam radę.
Boże! Ja tego nie powiedziałam. Tylko nie to...
Chłopak cicho zaśmiał się, po czym uszczypał mnie lekko w podbródek.
- Jesteś zazdrosna, rudzielcu?
- Absolutnie - pokręciłam automatycznie głową. - Tak po prostu mi się powiedziało.
- Wydaje mi się, że...
- To źle ci się wydaje - przerwałam mu, próbując przedwcześnie zakończyć jego wywód. - Daj mi spokój i tak ci nie powiem nic.
- To zagrajmy w grę...
- Nie, Graham, daj spokój...
- ... ja zadam ci jedno pytanie, a ty będziesz mogła poprosić mnie, kazać, spytać o cokolwiek.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego ci tak na tym zależy?
- Gdybym ci powiedział, straciłabyś to znikome zaufanie, jakie między nami się utworzyło. Dla twojego dobra lepiej byłoby, gdybyś żyła w tej niewiedzy jeszcze przez jakiś czas.
- Jest aż tak źle?
- Bardziej niż źle, Ferguson - zaśmiał się, jednak po chwili jego uśmiech zgasł. - Czas na moje pytanie.
- Jeśli to konieczne...
- Co dokładnie powiedziała ci Clark, że uderzyłaś ją?
- Nie chcę o tym mówić.
- Chcesz przegrać? I stracić tym samym godność? Poddajesz się i uznajesz nad sobą wyższość Douglasa Grahama? - Posłał mi wyzywające spojrzenie. - Powiedz mi prosto w oczy, że poddajesz się, że jestem od ciebie lepszy, a ja odpuszczę. Kilka prostych słów. No dalej, Ferguson.
Nienawidziłam go.
- Pierdol się, Graham. Po moim trupie - odpowiedziałam, marszcząc nos.
- Jestem dziś aż nazbyt cierpliwy.
- Łaskawca - prychnęłam i próbowałam zeskoczyć z parapetu. Jego ręce jednak mnie zatrzymały. Plecami dotykałam szyby przez to, że blondyn pochylił się w moją stronę. Między moimi nogami umieścił swoje kolano, tym samym utrudniając mi kolejną próbę ucieczki.
- Powiedz, o co poszło, a ja puszczę cię wolno.
Westchnęłam ciężko i przymknęłam na chwilę oczy, odchylając głowę do tyłu.
- Po prostu ją uderzyłam, kiedy przechodziłam. Zbyt długo to w sobie dusiłam. Nerwy związane z występem i...
- Powiedz prawdę, wiem, że kłamiesz. Nie jesteś aż tak głupia, by tak wiele ryzykować. Nie będę się śmiać.
- Nie odpuścisz, prawda?
- Nie - pokręcił głową, wypychając do przodu dolną wargę.
- Nienawidzę cię cholernie mocno - fuknęłam. - Szłam do łazienki i - przysięgam - przez zupełny przypadek traciłam ją lekko ramieniem. Ta zrobiła z tego aferę. Potem zaczęła wyciągać jakieś brudy, zdenerwowałam się i ją uderzyłam.
- Co ci powiedziała?
Nie chciałam o tym absolutnie rozmawiać. To było dla mnie tak cholernie niekomfortowe, że miałam ochotę przywalić mu, by się odczepił.
Co ja niby miałam mu powiedzieć? Że zabolały mnie jej słowa, bo powiedziała okropną prawdę? Przy niej mogłam wypierać się wszystkiego, jednak kiedy powracałam do tego wszystkiego, absolutnie się z nią zgadzałam.
- Moja kolej na pytanie. Odpowiedz szczerze. Naprawdę jestem aż tak okropną osobą, że wszyscy ograniczają ze mną kontakt do absolutnego minimum? - Boże, jakie to było żałosne.
Graham lekko uniósł jeden z kącików ust do góry. O nie.
- Jednak wiesz co? Nie odpowiadaj, nie chce tego słyszeć. Po co ją w ogóle się pytałam ciebie o takie rzeczy? Matko! - Schowałam twarz w dłoniach.
- Owszem, jesteś niesamowicie pyskata, czasami najchętniej przywiązałbym ci do szyi cegłę i wrzucił do jeziora, ale znam o wiele gorszych od ciebie ludzi. Może nie każdy jest mistrzem w doprowadzaniu mnie do szału, ale wciąż nie jesteś taka zła. Mogłabyś się czasami pohamować ze swoimi chamskimi odzywkami i być ogólnie milsza, ale... Jest okej - odciągnął dłonie od mojej twarzy i uszczypnął mnie w policzek.
- Jest okej?
- Tak. Nic chyba nie poradzisz na to, że Georgina to suka, która przypieprza się do wszystkich o byle co.
- Wow, myślałam, że zaczniesz mi zaraz prawić jakieś ojcowskie kazanie, a tu taka niespodzianka.
- Jeszcze wiele razy cię zaskoczę - Douglas odszedł od parapetu, przez co mogłam z niego zeskoczyć i wrócić na backstage.
Starałam się nie oglądać za siebie. Próbowałam zupełnie olać chłopaka, który nawet nie wiem, czy podążał za mną.
- Wspomniała o nim, prawda? Dlatego tak zareagowałaś?
Stanęłam w miejscu niczym posąg.
- Skąd ty...
- Sebastian czy Simpson?
- Daj spokój.
- Powiedz - zażądał. Kroki w jego czarnych glanach głośno odbijały się od płytek, kiedy szedł w moją stronę.
Może gdybym zaczęła teraz biec, to nie dogoniłby mnie? - Pomyślałam.
- Gavin. Wciąż przypierdala się do tego, że kiedyś się przyjaźniliśmy. Nie potrafi mi inaczej dogryźć niż mówieniem, że Simpson przyjaźnił się ze mną, żeby mnie przelecieć. Naturalnie musi mi też wypomnieć, że odkąd straciłam swojego "przyjaciela" to nie mam już nikogo.
- Suka - warknął, a jego głos ponownie stał się ostrzejszy.
- Tylko niczego głupiego nie rób, okej? - Zapytałam, jednak ten szedł przed siebie, z wysoko podniesioną głową. - Graham! Zatrzymaj się!
- Nie powiedział nic, prawda? Nie zaprzeczył jej słowom?
- Nie. Ale to już nie jest ważne - próbowałam go dogonić. - Graham! Masz natychmiast przestać iść!
Złapałam go dwa kroki przed wejściem na backstage. Chwyciłam za jego nadgarstek i mocno szarpnęłam do tyłu. Widocznie nie spodziewał się tak gwałtownego i silnego zachowania z mojej strony, ponieważ potulnie cofnął się i odwrócił w moją stronę.
- Masz nie robić niczego głupiego, zrozumiano? - Puściłam jego dłoń i założyłam ręce na piersi.
- Tak, jak ty jakieś dziesięć minut temu? Dam mu w pysk i tyle. Przecież to nic wielkiego - powiedział sarkastycznie i oparł się bokiem o ścianę.
- To cię w żaden sposób nie dotyczy. Zajmij się swoimi sprawami, a moje zostaw w spokoju - wycedziłam przez zęby.
- Jeśli chociażby spojrzy się w moją stronę, to mu przyłożę.
- Uspokój się - warknęłam. - A podobno to ja jestem nadpobudliwa i agresywna.
- Bo jesteś. Ja jestem taki tylko, kiedy jestem wkurwiony.
- A jesteś?
- Cholernie mocno.
Westchnęłam głośno i spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Nie rób nic głupiego. To moja fucha, nie kradnij jej. Nie zmuszaj mnie do tego, bym cię o coś prosiła.
- A może jednak to zrobię? - Posłał mi uśmiech cwaniaczka.
- Pieprz się - wymamrotałam i wyminęłam go.
Raptem odechciało mi się, by skorzystać z łazienki, jak i również z moich marnych chęci do życia. Idioci zbyt często pojawiali się w moim życiu.
* Chemicals - Tropic Gold
Ostatnio trochę grzebałam w zeszycie/kalendarzu, w którym mam rozpisane GAWOS i jesteśmy dopiero na 8 października... Coraz bardziej zaczynam wątpić, że opowiadanie zakończy się na około 50 rozdziałach. A miała to być krótka książka XD
EDIT. Przy sprawdzaniu sobie rozdziałów, ogarnęłam, że wattpad zrobił mnie w chuja i postanowił nie opublikować notki pod rozdziałem ode mnie.
Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 2,6k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top