Rozdział 15. I was made for lovin' you baby.
Nigdy nie wymykałam się z domu, a jeżeli miałam już takie plany, to prędzej czy później i tak mówiłam matce, że wychodzę. Nie spodziewałam się jednak, że zrobię to na prawdę i to dwa razy w ciągu tygodnia. W dodatku przez Douglasa Grahama. Moje życie coraz to bardziej mnie zaskakiwało.
Blondyn obudził mnie pukaniem w okno chwilę po szóstej rano. Najpierw pokazałam mu środkowego palca, co miało oznaczać, żeby dał mi święty spokój, ale dopiero po dwóch minutach, kiedy się już rozbudziłam, dotarło do mnie, że była sobota, a my musieliśmy dojechać do Manchesteru na konkurs. Jak poparzona wyskoczyłam z łóżka i w pośpiechu zaczęłam wygrzebywać z szafy ubrania. Najpierw na łóżko poleciała długa, brązowa spódnica, potem beżowy top, a na samym końcu czarny sweter. Podbiegłam do okna i zasłoniłam je, by w spokoju się przebrać. Dopiero po kilku minutach odsłoniłam je i otworzyłam, by do środka mógł wejść brązowooki. Ubrany był w jasne jeansy, czarny podkoszulek i wypłowiałą koszulę w pomarańczowych i brązowych odcieniach. Na nogach miał czarne, skórzane glany.
– Jak mi nabłocisz, to jeszcze będziesz sprzątać – zagroziłam, dostrzegając jego odbicie w lustrze toaletki.
– Naturalnie. Jeszcze ci resztę domu wysprzątam – prychnął i potargał sobie włosy ręką. Najwyraźniej zapomniał, że miał je związane z tyłu w niewielkiego kucyka, ponieważ pojedyncze kosmyki zaczęły z niego wypadać, tworząc na jego głowie ptasie gniazdo.
W tym czasie ja próbowałam pomalować się i doprowadzić swoją twarz do porządku, by nie straszyć nią małych dzieci. Było to cholernie trudne, kiedy koło mojej twarzy znajdował się blond łeb chłopaka, który w zębach trzymał czarną gumkę i próbował zebrać od nowa swoje włosy z tyłu głowy.
– Przesuń się, twoja wielka glaca zasłania całe lustro – warknęłam, odpychając jego policzek w lewo.
– To mózg zajmuje mi tyle miejsca.
Na jego słowa zaczęłam dusić się ze śmiechu, na co ten tylko posłał mi krzywe spojrzenie i wystawił w moją stronę środkowego palca.
– W twoim przypadku wielkość mózgu do ciała jest taka sama jak u wieloryba.
– Zaraz będziesz biegła za moim samochodem.
– Równie dobrze mogę się w ogóle nie ruszać z domu, tym samym zmniejszając prawdopodobieństwo, że matka zgotuje mi piekło po powrocie do domu – uśmiechnęłam się wrednie, po czym wróciłam do malowania cieniem kresek.
– Normalnie się nie malujesz – oznajmił, patrząc na mnie.
– No i co z tego?
– Nic – wzruszył ramionami, siadając na moim łóżku. – Wyglądasz trochę... inaczej.
– Jeśli chcesz mnie w ten sposób obrazić, to wal się.
– Nie, nie o to mi chodziło... Inaczej, to znaczy... – słyszałam, jak siedząc kawałek za mną, bierze głęboki wdech – ładnie.
Zaskoczona wybałuszyłam oczy i wstawałam z siedzenia, by podejść do chłopaka i przytknąć mu do czoła dłoń, sprawdzając, czy ten nie ma gorączki.
– Dobrze się czujesz?
– Bywało lepiej.
– Wszystko jasne – prychnęłam, po czym wróciłam do malowania się.
– Możesz pośpieszyć się? Jak nie wyjedziemy za piętnaście minut, to się spóźnimy. Obstawiam, że po drodze będą jakieś korki, więc powinniśmy już teraz wyjść.
– Jestem zajęta, nie pospieszaj mnie, bo zejdzie mi jeszcze dłużej – mruknęłam, skupiając się, by nie pobrudzić się tuszem do rzęs. – Dziesięć minut.
Usłyszałam skrzyp materaca. Graham po chwili znalazł się obok mnie i zaczął grzebać w koszyczku, w którym trzymałam różne kosmetyki. Postawił na stole kilka pomadek i zaczął je otwierać, by zapewne sprawdzić ich kolor. W końcu wybrać jedną z nich, która była w kolorze ciepłego brązu. Wyrwał mi z dłoni tusz, odkłądając go na blat, chwycił dłonią mój policzek, przybliżając go do siebie, po czym zaczął mazać mi po ustach ładnym brązowym kolorem. Robił to dość szybko i o dziwo sprawnie. Byłam miło zaskoczona, kiedy zauważyłam w lusterku, że usta zostały starannie pomalowane.
– Jaki był tego cel? – Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam kilka razy wargi.
– Bo wy, dziewczyny za długo skupiacie się na malowaniu ust i schodzi wam z tym wieki.
– Skąd wiesz? Nie masz przecież siostry.
– Ale od lat przyjaźnię się z Verą. To właśnie przez te pieprzone szminki i błyszczyki często byliśmy spóźnieni – krążył po pokoju, oglądając go.
– Skoro bawisz się dzisiaj w mojego sługusa, to bądź tak miły i napisz liścik do mojej matki i zanieś go do kuchni na stół.
Douglas bez słowa podszedł do biurka, chwycił małą karteczkę oraz długopis i zaczął pisać.
– Tylko przed zaniesieniem pokaż mi, co nabazgrałeś. Unikaj przekleństw – zwróciłam mu uwagę.
Razem ze skończonym makijażem, przed moimi oczami pojawiła się żółta karteczka, na której pochyłym pismem zapisane było kilka słów:
"Nie ma mnie w domu, pojechałam spełniać marzenia. Wrócę wieczorem. Blair."
– Idę to zanieść, a ty się zbieraj, będę czekać przed domem – na jego słowa tylko kiwnęłam głową i chwyciłam za szczotkę, by rozczesać włosy.
Po doprowadzeniu się do porządku, zaczęłam rozglądać się po pokoju, sprawdzając, czy o czymś nie zapomniałam. Okno było zamknięte, telefon z portfelem znajdowały się w mojej torbie, liścik leżał na stole. Z szuflady chwyciłam jeszcze skarpety, by moje stopy w glanach nie umierały, jak ostatnim razem, ubrałam je i wyszłam z pokoju. W korytarzu wciągnęłam swoje Martensy i wcześniej zamykając drzwi na klucz, opuściłam dom. Pobiegłam w stronę żółtego Jeepa, przy którym stał Basil razem z Veronicą i Grahamem.
– Jest i nasza strojnisia! – Zawołał ciemnowłosy, machając w moją stronę.
Różowowłosa przywitała się ze mną krótkim uściskiem, to samo poczynił też po chwili Casey.
– Gdzie twoja perkusja?
– Ojciec dowiezie mi ją sam. Z Liverpoolu do Manchesteru jest krótsza droga o ponad połowę.
– No właśnie, dlatego powinniśmy się już zbierać. Mamy przed sobą prawie cztery godziny jazdy – przypomniał blondyn i wsiadł do auta. – Sprawdziliście przez ten czas, czy reszta sprzętu zgadza się u mnie w bagażniku?
– Tak, wszystko jest – westchnęła Vera, po czym wsiadła na tylne siedzenie za Grahamem, a za nią w ślady poszedł Basil. Mnie więc zostało zajęcie miejsca pasażera z przodu. Chłopak odpalił silnik, a ja zapięłam pasy i włączyłam radio, co chwila, zmieniając stację, dopóki nie znalazłam tej odpowiedniej. Z głośników zaczęło lecieć Queen - Bohemian Rhapsody.
– Mama, ooooooh – wrzasnął na cały głos niebieskooki i z plecaka dziewczyny wyrzucił pudełko z kartami Uno, które wyleciały z opakowania i znalazły się wszędzie – I don't want to die*.
Douglas westchnął głośno, po czym wyciągnął do tyłu dłoń i kiedy Basil zbierał z podłogi kolorowe kartoniki, ten uderzył go z całej siły w potylicę.
– Żebyś się jeszcze nie zdziwił z tą śmiercią – warknął. – Jak znajdę jutro jakąś głupią kartę w samochodzie to, przysięgam, że wepchnę ci ją tak głęboko w dupę, że aż wyjdzie ci ona gardłem.
– Jaki groźny – zarechotał. – Ty się tak nie wygrażaj i zatrzymaj się przy najbliższej stacji benzynowej, bo chce mi się lać i napić kawy.
– To się zdecyduj – powiedziała niebieskooka, pomagając mu ze sprzątaniem.
– Dwa w jednym – zaśmiał się.
Dopiero wtedy zauważyłam, że członkowie zespołu siedzący za mną byli bardzo podobnie ubrani. Mieli takie same czarne, porwane jeansy - z tą różnicą, że różowowłosa miała pod nimi jeszcze kabaretki - oraz tak samo ciężko wyglądające buty. Chłopak miał na sobie beżową, porwaną w wielu miejscach bluzę, spod której wystawała jego blada skóra. Butler miała za to podziurawiony, czarny top, a na to ciemną, rozpinaną bluzę z kapturem.
Kiedy dojechaliśmy na najbliższą stację, Casey wybiegł, jak poparzony z samochodu, a zaraz po nim wyszła jego przyjaciółka. Razem z ciemnookim zostaliśmy sami w samochodzie. Nie miałam jakoś szczególnej ochoty, by się do niego odzywać. Tupałam jedynie podeszwą buta o wycieraczkę w rytm piosenki, mrucząc cicho pod nosem tekst. Czułam na sobie wzrok jasnowłosego, który po chwili dołączył do mnie, tupiąc oraz podśpiewując sobie słowa utworu.
– I was made for lovin' you baby / You were made for lovin' me / And I can't get enough of you baby / Can you get enough of me!** – Jednocześnie zaczeliśmy głośniej śpiewać, a chłopak kiwał do przodu i do tyłu głową, pukając przy tym palcami w kierownicę. Z perspektywy osoby trzeciej mogło się to wydawać z lekka dziwne. Dwójka nastolatków kiwająca się jak głupki w samochodzie na parkingu Shell.
Pod koniec drugiej piosenki, którą już trochę mniej entuzjastycznie śpiewaliśmy, do samochodu wrócili eksploratorzy publicznych łazienek, którzy trzymali w dłoniach kubki, z parującą kawą, której zapach po sekundzie rozniósł się po wnętrzu auta. Basil wręczył mi papierowy kubeczek z - jak mi się bynajmniej wydawało - waniliowym cappuccino.
– Jeśli wylejesz mi choćby kropelkę na siedzenie, to będziesz chciał dokonać na sobie hara-kiri – zagroził przyjacielowi.
– Czemu jesteś dla niego taki niemiły? Już mnie lepiej traktujesz – stanęłam w obronie ciemnowłosego.
– Właśnie, Dou? – Zbulwersował się.
– I na co mi było to babranie się w gównie?
– Jakim gównie? – Zdziwiła się różowowłosa, siorbiąc napój.
– Jedno siorbie, drugie wrzeszczy, jakby go ze skóry obdzierali, trzecia po prostu irytuje. Zajebiście mi wyszło – mruknął, wracając samochodem na autostradę.
– Takie nasze uroki – prychnęła Butler. – Powinieneś się do tego już dawno przyzwyczaić.
– Przyznaj się, że nas kochasz i nie jesteśmy żadnym gównem – pochyliłam głowę w jego stronę i wskazałam dłonią na bandę za mną. – Patrz, jakie z nas słodziaki. Nic tylko kochać.
Wszyscy, jak na zawołanie zrobiliśmy "urocze" miny, przypominające te, które miały zawsze pluszowe kotki.
– Tak, ciebie szczególnie – prychnął, kręcąc głową.
* Queen - Bohemian Rhapsody
** Kiss - I Was Made For Lovin' You
¾ maratonu za nami. Został ostatni rozdział, w którym napiszę wam małą ciekawostkę dotyczącą GAWOS. Do zobaczenia o 23:00!
Twitter: @/DoopaSheya #GAWOS
Tik Tok: @/doopasheya
~ 1,5k słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top