10.

14 czerwca, niedziela

Dni wolne od pracy zazwyczaj nie były dla mnie przyjemne. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i nie potrafiłam być produktywna. Bo gdy musiałam wstać na ranną zmianę, od razu czułam się lepiej. Uwielbiałam wstawanie z rana, a nie mając potrzeby iść do cukierni, nie potrafiłam się do tego zmotywować.

To był jeden z tych dni. I tak musiałam przyznać, że było lepiej niż zwykle - wstałam po dziewiątej, zrobiłam śniadanie dla mnie i dla Maddie, po czym zaczytałam się książką. Po obiedzie jednak moje oczy były już zmęczone, a ja byłam znudzona ciągłym siedzeniem w jednej pozycji. Moja współlokatorka była zajęta rysowaniem jakiegoś planu budynku na studia, więc nie chcąc jej zawracać głowy, samotnie wybrałam się na spacer po okolicy.

Pogoda być może tego dnia nie rozpieszczała, ale słońce przebijało się przez cienką warstwę chmur na niebie. W letniej kurtce było mi względnie ciepło, jednak widziałam, że innym ludziom było chłodno przez wiejący wiaterek.

Ruszyłam przez park inną ścieżką niż tą, którą zawsze udawałam się do pracy. Zawsze wybierałam jedną, najszybszą dróżkę do Starego Miasta, ponieważ, chociaż park był jednym z wielu w naszym mieście, to mimo to był naprawdę spory. Szczerze, to chyba nie przeszłam jeszcze wszystkich ścieżek do tej pory. Tak czy inaczej, zawsze z chęcią się do niego wybierałam, żeby powdychać trochę więcej tlenu i się uspokoić. Tak samo było i tym razem.

Mijając znajome, jak i nieznajome mi twarze, myślałam o tym, jak zmieniło się moje życie w ciągu ostatniego roku. Jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej tkwiłam z uzależnionymi od używek rodzicami, miałam chłopaka i chodziłam do szkoły średniej. A teraz? Mieszkałam z przyjaciółką w drugiej części miasta w świetnej okolicy, pracowałam w pięknej cukierni, niedługo miałam zacząć studia i ciągle poznawałam nowych ludzi.

Brakuje jedynie chłopaka, pomyślałam i z lekkim uśmiechem usiadłam na ławce, mając widok na plac zabaw kilka metrów dalej.

Dzieci, głównie w wieku od kilku do dziesięciu lat, bawiły się razem, śmiejąc się i krzycząc. Ich opiekunowie stali lub siedzieli na ławkach, tak jak ja, rozmawiając ze sobą i kątem oka kontrolując swoje dzieci. Ogarniała mnie nostalgia na wspomnienie tych beztroskich czasów, które bezpowrotnie minęły.

— Camille?

Zamrugałam powiekami, słysząc skądś znajomy mi głos. Uniosłam spojrzenie do góry, a widząc tam pewnego chłopaka w moim wieku, zdziwiłam się.

— James? Jamie Evans?

Podniosłam się zaskoczona i od razu przytuliłam chłopaka na powitanie.

— Matko, czuję, jakbym nie widziała cię wieki!

— To tylko rok — zaśmiał się znajomy mi szatyn mojego wzrostu, odsuwając się delikatnie ode mnie i przyglądając się uważnie mojej twarzy, co ja również zrobiłam. Lekki zarost i poważniejsze rysy twarzy powodowały, że mogłam mieć małe kłopoty z rozpoznaniem go.

— Tylko? — rzuciłam, unosząc wyżej brwi i wskazałam na ławkę. — Chodź, musimy koniecznie pogadać!

Jamie lekko się zmieszał, pocierając kark.

— Wybacz, ale przyszedłem tu z kuzynami i właśnie się zbierałem — mruknął przepraszająco i wskazał na dzieci bawiące się na placu zabaw, pośród których z pewnością musieli znajdować się jego młodsi krewni. — Ale może moglibyśmy się spotkać jakoś w tygodniu? — zaproponował, a ja ochoczo pokiwałam głową. Dwudziestolatek uśmiechnął się z ulgą i w jego oczach również zauważyłam tak jak u mnie zapał.

— W takim razie napisz do mnie, kiedy tylko będziesz mógł — rzuciłam. — Ja raczej większość czasu jestem wolna.

— Oczywiście. — Kiwnął głową, zgadzając się ze mną. Cofnął się krok do tyłu.

— W takim razie, do zobaczenia! — rzuciłam na pożegnanie.

— Tak, do zobaczenia... — Chłopak zawahał się, na moment przystając i nad czymś się zastanawiając. — Um, Millie? — Zmarszczyłam brwi, ale mruknęłam pytająco, by kontynuował. Szatyn spojrzał na mnie dużymi, orzechowymi oczami. — Carl się już odczepił?

Uśmiech na moment zszedł z moich ust, kiedy szatyn wspomniał imię mojego byłego chłopaka. Przełknęłam lekko ślinę, ale pokiwałam głową.

— Tak, raczej tak — odparłam i chociaż widziałam, że Jamie wcale nie był przekonany, zapewniłam. — Poważnie. Poza tym, już mnie to nie rusza.

Dwudziestolatek stał tak jeszcze przez moment, patrząc mi z uwagą w oczy, ale już nic nie powiedział. Zamiast tego uśmiechnął się lekko i podniósł rękę.

— To cześć!

Gdy tylko Jamie zaczął się oddalać, usiadłam z powrotem na ławce i chcąc tego czy nie, w mojej głowie pojawił się obraz mojego byłego.

Jak ja mogłam kiedykolwiek darzyć go jakimś uczuciem?

Carla poznałam w pierwszej klasie szkoły średniej. Chodziliśmy do jednej klasy i choć na początku nie zwracaliśmy na siebie większej uwagi, tak po dwóch latach zaczęliśmy się do siebie zbliżać, a w ostatnim roku już ze sobą chodziliśmy. Carlos nie był ideałem chłopaka, ale od zawsze wiedziałam, że nigdy nie będę mieć perfekcyjnego partnera. Jednak to nie zmieniało faktu, że czułam się z nim dobrze, zapomniałam o problemach w domu i nie musiałam przejmować się przyszłością.

Na miesiąc przed końcem roku wszystko się zmieniło.

Carl od dziecka miał przyjaciółkę, bliską przyjaciółkę. Starałam się nie być o nią zazdrosna, mimo że była piękna i wiedziałam, że zna mojego chłopaka dużo lepiej ode mnie. Poza tym on od zawsze zapewniał mnie, że między nim a Jasmine nie było nic więcej. I cóż, być może mnie nie okłamywał.

Tyle że tego jednego, majowego dnia przyłapałam ich na obściskiwaniu się.

Carlos od razu zaczął mówić, że nic między nimi nie zaszło, że to nie tak. Ale kiedy ze spokojem zapytałam go "Więc w takim razie jak?", chłopak nic nie odpowiedział, a po chwili sytuacja całkiem się odwróciła i, o ironio, to on stał się zły na mnie. I ze mną zerwał. A gdy kolejnego dnia poszłam do szkoły, zaczął rzucać mi głupie, czasem bolesne uwagi, specjalnie pokazując się przede mną z Jasmine.

A jaka w tym rola Jamie'ego?

Z Carlem byli najlepszymi przyjaciółmi, dlatego też znałam się z nim dobrze. Również chodził z nami do klasy. Ale gdy tylko dowiedział się o tym, co się stało, stanął po mojej stronie. Nie pozwalał, aby Carl jakkolwiek mnie obrażał. Przez ostatni miesiąc szkoły spędziliśmy większość czasu we dwoje.

Byłam bardzo wdzięczna Jamesowi za to, co dla mnie zrobił, ponieważ po tym zdarzeniu nie czułam się zbyt dobrze. Mocno to we mnie trafiło i słowa mojego byłego jeszcze bardziej mnie dobijały, a sama nie byłam na tyle silna, żeby się mu przeciwstawić.

I choć po zakończeniu szkoły nigdy więcej nie spotkałam Jamie'ego ani Carla, to jeszcze kilka razy mogłam zauważyć na portalach społecznościowych masę zdjęć mojego byłego z Jasmine, a do tego dopiski, jak bardzo byli ze sobą szczęśliwi, które, czego byłam absolutnie pewna, były skierowane do mnie. Ale na całe szczęście, po jakimś czasie, i przestało mnie to ruszać, i oni skończyli ze swoim dziecinnym zachowaniem. Tak czy inaczej, po tej sytuacji nie znosiłam całym sercem Carla i Jasmine, czułam wdzięczność do Jamie'ego i byłam sceptyczna co do przyjaźni damsko-męskich.

Jedna sytuacja, a tak wiele zmieniła.

Westchnęłam cicho, rozglądając się po placu zabaw. Jamie'ego już nie było.

Wstałam na proste nogi i chcąc czy nie, uśmiechnęłam się pod nosem, widząc parę dzieci bawiących się ze sobą. Chłopiec i dziewczynka, w wieku mniej więcej sześciu lat, trzymali się za rączki i śmiali do siebie, biegając po terenie. Wyglądali przeuroczo.

Spokojnym krokiem ruszyłam w drogę powrotną do domu, ponieważ w międzyczasie zaczął wzmagać się wiatr i było mi coraz zimniej, mimo że z początku czułam się dobrze w letniej kurtce. I takim sposobem po dziesięciu minutach dotarłam pod drzwi wejściowe do mojego mieszkania.

Weszłam do środka, zdjęłam z siebie ubranie wierzchnie i buty, a następnie udałam się do kuchni, aby przyrządzić sobie ciepłą herbatę. W pomieszczeniu siedziała Maddie i jadła płatki z mlekiem. O siedemnastej.

— Nie mówiłaś, że gdzieś wychodzisz — rzuciła szatynka, wkładając sobie do ust łyżkę z pokarmem. Nalałam wody do elektrycznego czajnika i opierając się tyłkiem o blat, spojrzałam na współlokatorkę.

— Nie pytałaś. — Wzruszyłam ramionami i wyjęłam z szafki opakowanie ciastek zbożowych. — Poza tym, byłaś zajęta.

Dwudziestojednolatka nie odpowiedziała, więc szybko schrupałam ciasteczko i stanęłam w milczeniu, czekając, aż woda zdąży się ugotować.

— Co ty na to, żeby spotkać się z Vivi i Terence'em w przyszłym tygodniu? — Zerknęłam na dziewczynę, która patrzyła przez okno, zajadając się płatkami śniadaniowymi. — Wyjdziemy we czworo na jakąś kawkę albo do kina.

— Jasne — przystałam na jej propozycję, lekko się uśmiechając. Polubiłam tych dwoje, a jeżeli moja przyjaciółka, Maddie, chciała się z kimś spotkać, to naprawdę jej na tym zależało. Nie była osobą, która lubiła nadmierne towarzystwo innych ludzi. I nie miałam zamiaru psuć jej planów. — Swoją drogą — zaczęłam, przyglądając się jej przez moment uważniej — co się stało, że tak bardzo ich polubiłaś? — zapytałam, bo już od dawna chciałam znać na to pytanie odpowiedź. Maddie zagryzła lekko policzek, co nie umknęło mojej uwadze. Nagle coś mnie olśniło. — Czekaj... — Dziewczyna spojrzała na mnie zaciekawiona. — Czy tobie podoba się Terence?

Szatynka popatrzyła na mnie z szeroko rozwartymi powiekami i na moment jakby ją zatkało.

— Mnie? — Maddie była zszokowana, jakby nigdy przedtem nie przyszło jej to wcale do głowy, co dało mi do myślenia. Nie była najlepszą aktorką, więc moje przypuszczenie musiało okazać się fałszywe. — Nie, coś ty. Nie mnie — zaprzeczyła, po czym na chwilę jej oczy dziwnie zabłyszczały. — A wracając do twojego poprzedniego pytania, po prostu bardzo lubię Vivi. Od zawsze dobrze się dogadywałyśmy, ona jest taka... Otwarta. I szczęśliwa. Dobrze się przy niej czuję — wytłumaczyła. — A Terence'a też darzę sympatią. Jest uroczy — dodała z lekkim uśmiechem, po czym rzuciła mi szybkie spojrzenie. — Ale to nie mój typ, nie musisz się przejmować.

— Czemu miałabym się tym przejmować? — zaśmiałam się, nie rozumiejąc kompletnie jej słów i odwróciłam się, żeby wyłączyć wodę. Zalałam wrzątkiem torebkę z herbatą.

Po moim pytaniu zapadła cisza, więc zerknęłam na Maddie, będąc ciekawa jej odpowiedzi. Moja przyjaciółka patrzyła na mnie ze swoim typowym uśmieszkiem i pokręciła głową.

— Chyba jeszcze tego nie widzisz, maluchu — rzuciła, po czym z ciągłym uśmiechem wstała od stolika, odłożyła talerz i wymijając mnie, ruszyła z powrotem do swojego pokoju. Wykrzywiłam zdziwiona twarz.

— Hej, o czym ty mówisz? — zapytałam głośniej, wyglądając za nią z kuchni. Szatynka odwróciła się do mnie przodem i wyszczerzyła proste zęby.

— Niedługo się przekonasz — odparła i zamknęła za sobą drzwi od sypialni, a ja zostałam w pomieszczeniu, nie rozumiejąc sensu jej słów. O co jej chodziło?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top