Gniew
[Rooster, Gniew]
Fanfik (a właściwie songfick), na którego wena naszła mnie na środku Morza Czarnego i którego przez brak czasu (i weny - bądźmy szczerzy) nie umiałam dokończyć. No, a teraz wena powróciła i oto jej efekt!
Zaczynamy!
********
Mam jedyne słowa pełne nienawiści.
Brudne, pokryte smugami lustro odbiło człowieka. Postać odsłoniła zęby w drapieżnej imitacji uśmiechu. Ich właściciel nie odrywał wzroku od metalowego ramienia, którym podpierał się ściany. Na kafelkach dookoła zaciśniętej pięści pojawiła się już cienka pajęczynka pęknięć. Uderzenie było silne i celne - w normalnej sytuacji mężczyzna miałby połamane kości dłoni, jednak ani sytuacja, ani mężczyzna nie były normalne.
Zrozumiesz wszystko, gdy przekonasz się. Zabraknie twojej duszy, tej modlitwy. Pochłaniasz sobą cały gniew.
Ból, upadek, karabin, krew, trupy, lód, zimno, ciemność, morderca, adrenalina, ofiara, czerń, Hydra.
Umysł Zimowego Żołnierza zaprzątały tylko te słowa i obrazy - niegdyś neutralne - dziś budziły niechciane emocje - poczucie winy, nienawiść, gniew, obrzydzenie własnym lustrzanym odbiciem.
W zamglonych oczach nie było łez. W końcu Żołnierze nie płaczą.
Bucky zacisnął zęby, aż zatrzeszczały. W te same oczy wpatrywały się dziesiątki ofiar w poszukiwaniu człowieczeństwa. Ostatnie sekundy życia zajmowała im niema prośba, patrzenie w jasne oczy i nadzieja na ujrzenie błysku zrozumienia, lecz jedynym błyskiem jaki dany im było ujrzeć był błysk naboju na ułamek sekundy przed tym, jak roztrzaskiwał im głowy.
Później dostał maskę i gogle i skończyło się wpatrywanie w oczy. Jedynym co ofiara mogła zrobić był krzyk... Najczęściej szybko ucięty przez przytłumiony huk wystrzału.
Żołądek Barnesa zacisnął się. Ciemne, spocone włosy opadły z karku na twarz, gdy pochylił głowę.
I czuję w sobie pustkę, zbiera się w jedną chęć. Rozpędza złośćniepowstrzymaną w tobie.
Zimna woda zmieszała się z kropelkami potu, które wystąpiły na czoło Bucky'ego , gdy kolejna luka w pamięci została wypełniona.
Tym razem twarzami.
Dziesiątki, jeśli nie setki twarzy kobiet i mężczyzn w różnym wieku powróciły.
Wszystkie były inne, szczególne, wyjątkowe i jedynym co ich łączyło był niemożliwy do ukrycia śmiertelny strach.
Bucky pamiętał, że niektórzy płakali, niektórzy próbowali się bronić, walczyć, inni jako swoje ostatnie słowa szeptali imiona - dzieci, kochanków, rodziców - lub przyzywali na pomoc Boga.
Ten jednak nigdy nie odpowiadał. Nigdy - jedynym bogiem był On, Zimowy Żołnierz, superbroń Hydry, który niczym Anioł Śmierci przekraczał stygnące ciała z poczuciem spełnionej misji.
Ale nigdy nie tryumfu.
Otacza mnie i kontroluje moje ciało, wiem. Poddałem się - zabrakło wiary w sobie.
Ciszę rozdarł krzyk. Metalowa dłoń ponownie zaciśnięta w pięść strzaskała lustro, a jego fragmenty rozprysnęły się po pomieszczeniu.
Jeden z odłamków rozciął skórę na policzku Barnesa. Cienka, czerwona ranka nie odznaczyła mocno na pokrytej zarostem skórze. Bucky przejechał dłonią po rozcięciu i gdy zobaczył na niej czerwoną smugę zaśmiał się histerycznie, oparł plecami o ścianę i usiadł na kafelkach, nie zważając na znajdujące się wszędzie fragmenty lustra.
- Znowu mam krew na rękach - wyszeptał sam do siebie i znowu zaczął się śmiać.
Śmiech ten jednak szybko został zastąpiony przez pełne bezbronności łkanie, a następnie głos znowu przeszedł w głośny krzyk.
Były superzabójca Hydry chwycił w dłoń ostre odłamki i zacisnął pięść.
Ból na moment przywrócił mu zdolność myślenia - piekące rozcięcia dawały całkowicie ludzkie odczucie bólu. To on sprawiał, że Zimowy Żołnierz chociaż przez chwilę czuł się człowiekiem, a nie bezuczuciową maszyną do zabijania.
Chociaż gdyby miał być całkowicie szczerym to wolałby być znowu niewolnikiem Hydry - nie musieć myśleć, nie zastanawiać się, nie zawracać sobie głowy czymś takim jak moralność, czy ludzkie odruchy. Ofiara, misja, powrót. Ofiara, misja, powrót. Takie życie nie było nim wcale, ale było proste.
Natomiast wolna wola... umiejętność samodzielnego myślenia, odróżnianie dobra od zła...
Barnes znowu się zaśmiał - tym razem do własnych myśli - i oparł głowę o zimną ścianę.
Tak, to było trudniejsze.
Mało. To było kurewsko trudne.
Nadchodzą myśli, które kontrolują mnie.
Ból, upadek, karabin, krew, trupy, lód, zimno, ciemność, morderca, adrenalina, ofiara, czerń, Hydra.
Powstrzymaj mnie choć raz.
Wielu próbowało go zatrzymać. Wielu zginęło. Mało kto mógł powiedzieć, że wyszedł z życiem ze starcia z Zimowym Żołnierzem. Właściwie... to tylko dwie osoby: Romanoff i Rogers.
Rogers... Słynny Kapitan Ameryka, a dla Bucky'ego Człowiek, Który Zniszczył Wszystko.
Zaciskam swoją pięść.
Ból był ukojeniem. Ból był dobry.
Chociaż na chwilę uspokajał gniew.
Ludzka dłoń mężczyzny zacisnęła się na zakrwawionych już odłamkach.
Ból był dobry.
Dzięki niemu Zimowy Żołnierz przypominał sobie o tym, że jest Buckym Barnesem.
Opanowania brak.
********
I to tyle! Tak mnie jakoś depresyjne nastroje chwyciły, więc oto efekt!
Hope you like it,
Adios, JazzBane^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top