Rozdział 5.
Nie mogę powiedzieć, że Anika jest ulubioną z moich bohaterek, bo jednak wszystkie pisarskie dzieci kocham tak samo - nawet jeśli przez większość czasu są irytujące - ale Anikę kocham głównie za to, że pomimo fasady rozpuszczonej mafijnej księżniczki ma pazurki i doskonale wie, jak ich użyć^^
Nie miała ochoty wstawać. Wciąż czuła ból głowy i osłabienie, co nie było takie dziwne, skoro wczoraj przyniosło aż tyle stresu. Nie pamiętała, kiedy zasnęła. Szybko jednak rozpoznała, do kogo należy czarna, aksamitna pościel. To nie był pierwszy raz, kiedy Xanxus odstępował jej własne łóżko, choć równie dobrze mógł kazać przygotować dla niej lokum. Prawdopodobnie Anika była jedyną osobą, której ustępował bez sprzeciwu, której tak po prostu oddałby koronę Vongoli w czasach, gdy uważał, że jedynie on jest jej godny.
Przez chwilę kręciła się w pościeli, szukając najwygodniejszej pozycji, by znowu zasnąć. Dawno już nie miała takiego dnia, lecz dzisiaj chciała jedynie skryć się pod kołdrą przed światem i zapomnieć o wszystkim. W rezydencji Vongoli by sobie na to nie pozwoliła. Tutaj nikt nie zamierzał jej zmuszać do życia.
Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie i w progu przystanęła służąca. Gdy zauważyła, że Anika nie śpi, ukłoniła się z szacunkiem.
– Pan Xanxus kazał sprawdzić, czy panienka już wstała – oznajmiła cicho.
– Która godzina? – zapytała Anika.
Za oknem było już jasno. Drugie wciąż zasłaniała ciężka kotara, dzięki czemu w sypialni panował przyjemny półmrok. Jednak przez to Anika nie potrafiła określić pory dnia, a Xanxus wciąż stanowczo odmawiał postawienia w swoim królestwie zegara. Fakt, że żył według własnego widzimisię, też nie pomagał.
– Dochodzi południe – odparła służąca. – Zejdzie panienka na śniadanie czy mam podać je tutaj?
Anika przez chwilę się wahała. Naprawdę kusiło ją, by zostawić wszelkie problemy za bezpiecznymi drzwiami sypialni brata. Jednak ucieczka przed wszystkim niczego nie rozwiąże. Nie chciała też aż tak demonstrować swojego cierpienia decyzjami Dino. Choć podejrzewała, że wystarczyłoby jedno jej słowo, żeby Varia po swojemu rozwiązała problem.
– Zejdę – postanowiła. – Dziękuję. Możesz odejść.
Doprowadzenie się do porządku zajęło jej niespełna dwadzieścia minut. W przepastnej garderobie brata miała miejsce na własne rzeczy. Zaraz po powrocie do Włoch spędziła w rezydencji Varii sporo czasu. Swoją drogą, że Xanxus niemal nie używał tego pomieszczenia, stwierdzając, że nie potrzebuje aż tak wielu ubrań.
W jadalni zastała wszystkich oficerów Varii. Wyjątkowo nie grozili sobie bronią z byle powodu. W ogóle zachowywali się spokojnie, nie chcąc drażnić bardziej swojego lidera. W większości skończyli już posiłek, lecz nie ruszali się jeszcze od stołu. Anika wiedziała, że czekają na nią. Xanxus tego na nich wymagał, choć i tak było już lepiej, niż na samym początku, kiedy nawet jedzenia nie pozwalał im tknąć bez jej obecności przy stole.
Nie odezwała się do nikogo. Na jedzenie również nie miała ochoty. Z trudem przełknęła kilka kęsów, po czym odpuściła, zadowalając się filiżanką herbaty. Ból głowy nie ustępował i Anika wiedziała, że nie obędzie się bez czegoś przeciwbólowego.
– Blado wyglądasz, panienko – odezwał się Lussuria. – Dobrze się czujesz?
Anika spojrzała na niego bez wyrazu. Rozumiała, że Słońce Varii okazało jedynie troskę, jednak pytanie ją zirytowało. Jak miała czuć się dobrze ze świadomością nadchodzących zaręczyn Cavallone z obcą kobietą?
– To nic, czym musiałbyś się przejmować, Lussuria – odparła, mając nadzieję, że rozmowa nie będzie ciągnąć się dalej.
Strażnik Słońca już otwierał usta, ale uciszyło go syknięcie Squalo, który obserwował uważnie zarówno Anikę, jak i Xanxusa. Młodsza Vongola domyślała się, że o wszystkim już wiedzą. Może nawet wyrobili sobie na ten temat zdanie. Nie zamierzała o tym rozmawiać z absolutnie nikim. A na pewno nie w tej chwili.
Podniosła się z miejsca, chcąc wrócić na górę. Jednak schodzenie do jadalni, by zachować pozory, było głupim pomysłem. Nie miała siły konfrontować się ze światem, a tu wśród oficerów Varii nie musiała trwać w określonej roli. Jeszcze przez parę godzin, może dni mogła być po prostu Aniką i nawet użalać się nad sobą, jak głupia i naiwna potrafiła być. Jeszcze nadejdzie czas na podjęcie odpowiednich decyzji i cały ten cyrk pozorów, który mafia tak uwielbiała.
– Powinnaś coś jeszcze zjeść – odezwał się Xanxus.
– Może później – odparła. – Nie zawracajcie sobie mną głów.
Wiedziała, że brat tak szybko nie odpuści. Był na jej punkcie przewrażliwiony, a jej słabe zdrowie też nie pomagało. Poprzedniego dnia zjadła jedynie śniadanie. Potem nie miała zupełnie głowy do jedzenia, nie było też na to za wiele czasu. Nic dziwnego, że dziś czuła się paskudnie zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Mimo to nie chciała być obciążeniem dla nikogo. Potrzebowała jedynie spokoju, by przetrwać pierwszą część burzy, którą z pewnością wywołało zaproszenie od Cavallone. Sojusznicze rodziny już wiedziały, że coś się stało. Może czekały na rozwój wypadków, może zaczęły już działać, by jak najwięcej ugrać na sytuacji. Anika nie chciała w tym uczestniczyć. Jej złamane serce nie było tak ważne, jak szanse wyrastające na jej osobistej tragedii. Wiedziała o tym. Nie była głupią, naiwną księżniczką mafii. Zdawała sobie sprawę, że teraz wszystko się zmieni, a od niej zaczną wymagać, by zachowała twarz wobec rozwoju sytuacji.
– Nie chcę rozmawiać, Xan – oznajmiła, gdy tylko usłyszała kroki brata.
Oparła się o parapet i spojrzała na lidera Varii, który przystanął w drzwiach własnej sypialni. Obserwowali się wzajemnie.
– Jak bardzo nie byłby irytujący, Lussuria ma rację. Wyglądasz blado. Niemal nie ruszyłaś śniadania – odezwał się beznamiętnie.
Na nią nigdy nie warczał, nie podnosił głosu. Do niczego jej nie zmuszał. Jednak nie potrafił udawać, że nie widzi, kiedy jego siostra nikła w oczach. Wystarczył jeden głupi wyskok Brykającego Konia. Może wczoraj powinien go jednak zamienić w kupkę popiołu?
– Wszystko smakuje jak papier – przyznała. – Wiem, że to po prostu moje odczucia i nie mają przełożenia na rzeczywistość, ale nie potrafię się zmusić.
– Powinnaś odpocząć. Mam po coś posłać któregoś z tych śmieci?
– Nie trzeba. Po prostu muszę się pogodzić z rzeczywistością. Dojdę do siebie z czasem. Nie musisz się martwić.
– Jedno twoje słowo, Ani, i będzie skomlał o przebaczenie.
Uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że Xanxus był zdolny osobiście wybrać się do rezydencji Cavallone, pozbyć przyczyny problemów i doprowadzić Dino do niej, by ją przeprosił. W jakiś sposób była to pocieszająca myśl.
Jednak nie takiej Vongoli chciała. Topienie wszystkich we krwi, bo się im sprzeciwili, było sprzeczne z ideami, na których Anika się wychowała. Nie mogli ot tak odwrócić się do krwawej historii, jednak teraz miały nadejść zmiany. I z jej powodu nie mogli zbaczać z tej drogi. Pokręciła głową.
– Nie chcę go na razie widzieć – powiedziała. – Tym razem mogłabym się rzeczywiście nie powstrzymać i mu przyłożyć.
– W pełni sobie na to zasłużył.
– Na razie chcę o tym wszystkim nie myśleć. Chyba się jeszcze położę.
Xanxus jedynie kiwnął głową, ale niczego już nie powiedział. Cokolwiek myślał na temat sytuacji, nie zamierzał mówić tego głośno. Nie sprzeciwi się siostrze, jednak będzie ją chronił przed dodatkową krzywdą. Nadejdzie też czas, że Cavallone za wszystko zapłaci.
Nikt oczywiście nie buntował się przed obecnością Aniki w rezydencji Varii. Oficerowie zajmowali się głównie swoją robotą, ewentualnie gnili we własnym towarzystwie, nie próbując nawet wciągać młodej Vongoli w dyskusję. O kłopotliwym zaproszeniu od Cavallone nikt nie wspominał, nie chcąc zirytować ani jej, ani Xanxusa. Sama Anika unikała wspominania o powodzie, z jakiego się tu znalazła.
Jednak Dino nie zamierzał tak szybko dać za wygraną. Następnego dnia w rezydencji Varii pojawił się Romario z zapieczętowaną kopertą w dłoni. Nie zgodził się przekazać listu służbie, twierdząc, że dostał rozkaz dostarczyć go osobiście do rąk własnych Aniki. Został więc wpuszczony do salonu, gdzie córka Dziewiątego czytała jakąś książkę, ignorując swoich wyjątkowo spokojnych towarzyszy.
– Panienko, przybył posłaniec od don Cavallone.
Anika uniosła spojrzenie gotowa kazać wyrzucić posłańca, ale gdy zobaczyła, że to Romario, nie miała serca tego robić. Prawa Ręka jej byłego już narzeczonego zawsze była dla niej życzliwa i opiekuńcza. Anika nie zwykła narzucać odpowiedzialności za czyny szefa na jego podwładnych, więc nie potrafiła wyrzucić mężczyzny za drzwi. I chyba Dino też o tym wiedział, skoro wysłał właśnie jego.
– Czegokolwiek chce, nic mnie to nie obchodzi – powiedziała.
Romario nie spuszczał z niej spojrzenia, odkąd tylko został wpuszczony do salonu. Nie umknęło mu więc, jak źle dziewczyna w tej chwili wygląda, choć starała się zachować pozory. Jeszcze chwilę temu wygodnie wyłożona na sofie, teraz wyprostowała się, a czytaną książkę złożyła na kolanach. A mimo to nietrudno było zauważyć czerwone od płaczu oczy i tę odrobinę rezygnacji w jej postawie.
– Przywiozłem list od szefa – oznajmił. – Początkowo chciał przyjechać osobiście, jednak zgodził się, że w tej chwili to raczej kiepski pomysł.
Przekazał Anice zapieczętowaną kopertę. Przez chwilę obracała ją w dłoni niepewna co do własnej decyzji. Złość mieszała się z tą odrobiną nadziei, że jednak wszystko będzie dobrze. W końcu wściekłość zwyciężyła i Anika podarła kopertę bez otwierania jej.
– To chyba wystarczająca odpowiedź, Romario – powiedziała, patrząc na mężczyznę wręcz obojętnie. – Skończył się czas na wyjaśnienia, a ja nie chcę o tym wszystkim rozmawiać. Możesz wracać do domu.
Romario chciał jeszcze coś powiedzieć, ale postanowił się nie odzywać. Anika wystarczająco mocno cierpiała, a tego członkowie rodziny Cavallone nie życzyli sobie równo mocno co Vongola. I on wiedział, że Dino popełnił błąd, o niczym jej wcześniej nie wspominając. Teraz musiał za to zapłacić.
– Bądź zdrowa, panienko – powiedział tylko, po czym ukłonił się i wyszedł.
Anika wypuściła ciężko powietrze, spoglądając na szczątki listu u swoich stóp. Nie chciała widzieć Dino, słyszeć o nim, bo to rozjątrzało tę ranę. Wiedziała, że powinna o niego walczyć. Jednak została upokorzona na oczach wszystkich i nie zamierzała nadal szargać własnej dumy. To Dino był wszystkiemu winien, więc jakaś jej część chciała, by cierpiał równie mocno. Może to było głupie, jednak w tej chwili nie potrafiła inaczej.
– To na pewno w porządku? – zapytał cicho Lussuria.
– Ani słowa – odpowiedziała.
Książkę zostawiła na sofie, nie troszcząc się o to, czy potem znajdzie stronę, na której skończyła. I tak zabijała nią tylko czas, by nie myśleć o tym wszystkim wciąż i wciąż. Wyszła na taras odetchnąć świeżym powietrzem. Przy tym w samotności nie musiała ukrywać, jak bardzo ta wizyta nadszarpnęła jej nerwy.
Wciąż była zła. Jakkolwiek Dino zamierzał się tłumaczyć, nie zmieni to tego, że wcześniej nie pomyślał, żeby jej o wszystkim powiedzieć. Przecież decyzja o zaręczynach nie pada z dnia na dzień, nawet jeśli chodziło o przypieczętowanie sojuszu. Bo to zapewne o to chodziło. Anika jakoś nie potrafiła uwierzyć, że Cavallone ją zdradzał. Nie był takim typem człowieka. Owszem, przyciągał kobiece spojrzenia swoim wyglądem, imponował płci przeciwnej swoim zachowaniem, ale nigdy tego nie wykorzystywał. To do niego nie pasowało. Chciała w to wierzyć, bo jeśli rzeczywiście była drugą kobietą w jego życiu, okazała się właśnie straszliwą idiotką. Nie wiedziała, czy da radę to tak zostawić.
– Nie musisz się skradać, Squalo – odezwała się.
– Wybacz. Nie chciałem przeszkadzać.
Uśmiechnęła się do niego, choć to był bardzo smutny gest. Szermierz Varii już dawno poświęcił swoje życie zarówno służbie Xanxusowi, jak i Anice i bolał go ten widok.
Byli swoimi przeciwieństwami. Mrok lidera Varii i światło córki Dziewiątego – dwie strony tej samej monety. W innym przypadku coś takiego by nie zadziałało, oni zaś byli zgranym rodzeństwem i jedno za drugim wskoczyłoby w ogień.
Anika była świadoma, że Squalo przy każdej jej wizycie w rezydencji Varii miał na nią baczenie, gdy w pobliżu nie było Xanxusa. Spełniał jej samolubne zachcianki, stał po jej stronie. Była mu za to wdzięczna. Nie wyobrażała sobie też, żeby Superbiego mogło zabraknąć u boku jej brata.
Squalo oparł się plecami o balustradę tuż obok niej zapatrzony na wnętrze rezydencji. Czy chciał się upewnić, że są tu sami, czy uniknąć spoglądania na Anikę, Vongola nie była pewna. Jednak obecność obok tego głośnego zwykle szermierza przyniosła jakąś ulgę.
– Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale pozwól mi coś powiedzieć – odezwał się po kilku chwilach milczenia. Anika się nie odezwała, więc uznał to za zgodę. – Znam Bryczka jeszcze z czasów szkolnych. Zawsze był z niego pocieszny, szczery idiota. Pomimo objęcia korony Cavallone nie zmienił się tak bardzo. Coś takiego w ogóle do niego nie pasuje i jakkolwiek dał się w to wmanewrować, nie skrzywdził cię ze złośliwości. Pewnie sam nie wie, jak się z tego wykaraskać. Zresztą tyle się napracował, żeby Vongola przestała kręcić na niego nosem u twojego boku, że nie wierzę, żeby miał to tak po prostu przekreślić.
– Bronisz go, Squalo? – zapytała Anika.
– Raczej mam ochotę mu wpierdolić za ten cyrk – warknął szermierz, ale zaraz się uspokoił. – Po prostu tak widzę sytuację. Mogę go długo znać, ale wiem, gdzie leży moja lojalność. Nie powinnaś w to wątpić, panienko.
Spojrzała na niego z sympatią. Wiedziała, że wierność wobec niej Squalo w głównej mierze bierze się z wierności wobec Xanxusa, ale ceniła go za to. A w tej chwili wychodziło na to, że chciał ją pocieszyć tak po prostu, bez dodatkowych zamiarów.
– Wszyscy dookoła ruszyliby zrównać Cavallone z ziemią, gdybym powiedziała słowo – odparła. – Wiem o tym i w jakiś sposób jest to pocieszające. Nawet jeśli w sumie chodzi głównie o Vongolę, a mniej o mnie samą. Jestem wdzięczna, że po raz kolejny pozwalacie mi zachowywać się samolubnie. Prawdę mówiąc, jestem już zmęczona tą sytuacją – dodała po chwili. – Nie potrafię znieść myśli, że jakaś sucz zajmie moje miejsce, a Dino na to pozwoli. Ale nie wolno mi zachowywać się jak rozpieszczona gówniara. Nie chcę wszczynać wojny ze swojego powodu.
– Myślę, że nawet Sawada dłużej nie będzie siedział cicho po czymś takim – stwierdził Squalo. – Możliwe, że wszyscy czekają na ruch z twojej strony.
Anika nie mogła się z nim nie zgodzić. Znała swoich bliskich. Wiedziała, że liczą się z jej zdaniem. Nie mogła wciąż się tu ukrywać. Czas wziąć sprawy we własne ręce. Wszak była księżniczką Vongoli, którą właśnie upokorzono na oczach wszystkich. Nie bezwolną marionetką, a kobietą świadomą swojej pozycji i możliwości. Posłanie Varii byłoby proste, jednak nie takiej kary jej duma się domagała. Kimkolwiek była Gloria Steppanni, pożałuje, że zadarła z Aniką i śmiała wyciągnąć ręce po to, co należało do młodej Vongoli.
– Czas go wykonać – oznajmiła, odsuwając się od balustrady. – Lussuria nadal jest w domu?
– Ta, pewnie się gdzieś kręci.
Anika uśmiechnęła się do Squalo, po czym weszła do środka. Słyszał tylko jej wołanie:
– Luss, jedziemy na zakupy!
Squalo już dawno temu przekonał się, że córki Dziewiątego nie należy lekceważyć. Owijała sobie innych wokół palca tak niepostrzeżenie, że nie sposób było się przed nią bronić. Do tego jak jej ojciec nie potrzebowała podniesionego głosu, by zdobyć posłuch. I chyba to było w niej najbardziej przerażające. Xanxus mógł budzić niepokój samą swoją obecnością, ale Anika zwykle łagodząca srogie oblicze brata również potrafiła być mściwa. A z taką siłą, jaką zgromadziła, mogła zupełnie przewrócić układ sił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top