VIII.
No witam xd
Więc tak... Ten rozdział napisałam hm... Bardzo dawno bo nawet nie pamiętam kiedy ;_; mogą być większe błędy bo nie mam siły tego sprawdzać... Nawet nwm co tu jest 👌 Więc krótka informacja... Nie było mnie dość długo i teraz wracam c: Narazie niestety nie mam pomysłu na GML bo wypadłam z rytmu :c ale spokojnie to nie jest koniec książki będzie ciąg dalszy... Osoby którym podoba się mój sposób pisania zapraszam na nowe opowiadanie yaoi które wkrótce opublikuję. To tyle dzięki że jesteście :')
*Lucky*
Świat za oknem wydawał się zamazany i ponury. Słabe światło latarni od czasu do czasu rzucało jasność na niespokojną ulicę. Patrząc na tych wszystkich zabieganych i wiecznie niezadowolonych z życia ludzi, coraz bardziej doceniałem moją spokojną farmę. Z moich zamyśleń wyrwał mnie dźwięk głośników w samochodzie mojego dotychczasowego "Pana", który (dzięki nowoczesnej technologii) odsłuchał wiadomość głosową poprzez to radio (bajer *-*).
- Wszystkiego najlepszego Brandon! - nagrał się radośnie kobiecy głos. Brandon jak oparzony wyłączył radio i skupił się na prowadzeniu oraz zamknął na wszystko co go wówczas otaczało (czyli ja i telefon, który od czasu do czasu wibrował). Teraz cała moja uwaga skierowana była na jego kamiennej twarzy.
- Masz urodziny? - zadałem niepewnie pytanie, chowający twarz we włosach (i swoją drogą czas odwiedzić fryzjera).
- Co ci do głowy strzeliło? - zaśmiał się i udawał, że nie zadałem wcześniej tego pytania. Ja jednak nie dawałem za wygraną.
- Nie musisz kłamać, bo wiem, że je masz. - ignorował mnie i patrzył tylko na drogę. Zawsze byłem dla niego miły, ale tak się bawić nie będziemy. - Słabo mi... - skłamałem i złapałem się lekko za głowę. On jednak nie zareagował więc musiałem nieco popisać się aktorstwem. Opadłem lekko na jego kolana i zamknąłem oczy. Dopiero wtedy zareagował i wściekle zahamował, łapiąc moją twarz w swoje ręce.
- Ej! Co jest z tobą?! - zaczął klepać mnie lekko po twarzy. Był niesamowicie blisko, przez co moje serce przyspieszyło. Czułem jego ciepły i pełny zdenerwowania oddech, muskający moją skórę. Słyszeliście kiedyś o sformułowaniu: ''Żyj chwilą'' ? Bo ja właśnie zacząłem je rozumieć na nowo. Pod wpływem impulsu podniosłem powieki i przybliżyłem nasze twarze, łącząc je tym samym w namiętnym pocałunku. Nie opierał mi się długo. Jego zdenerwowanie zastąpiła przyjemność, a strach dzikie pożądanie. Ułożył się na moim ciele, nie odrywając od moich ust i pogłębił pocałunek. Powoli brakowało mi powietrza, ale chciałem więcej. Chciałem go całego. Na szczęście w porę odzyskałem zdrowy rozsądek i wyrwałem się z jego objęć. Wyraz jego twarzy był tak zabawny, że nie zdołałem okiełznać śmiechu. Moje śmiechy nie trwały jednak długo, bo nagle poczułem, że upadam. Brandon odsunął i położył mój fotel do pozycji leżącej. Nieco oszołomiony patrzyłem jak rozpiął sobie spodnie i zdjął koszulę, po czym usiadł mi na biodrach, cicho pomrukując.
- Złaź ze mnie!!! - zacząłem się wiercić, ale skubany był ciężki i nie potrafiłem go zwalić (Oh wy moje zboczuchy, proszę bez jakichkolwiek skojarzeń XD ~dop. Autorki).
- Wiem, że tego chcesz, już nie udawaj i ten ostatni raz oddaj się mnie. - jego słowa przeszywały mnie na wylot, tworząc głęboką dziurę w mojej podświadomości. Czy ja na prawdę tego chcę? Jestem tylko dzieckiem, ja nie mogę wiedzieć czego chcę, ani co jest dla mnie dobre. Po to właśnie są rodzice, których nie mam, bo to oni wprowadzają dzieci na dobrą drogę i pilnują żeby z niej nie zboczyły. No i chuj... Wpadłem w rów.
- Co taki zamyślony? - wyrwał mnie z rozmyślania Brandon w samych bokserkach, próbując rozebrać mnie wzrokiem. - No co jest? Rozbieraj się... - warknął w moją stronę.
- Nie jesteś już moim Paniem więc nie możesz mi rozkazywać. - Ale mu wjechałem na ambicję, aż boję się konsekwencji tego czynu. Przybliżył twarz do mojej twarzy i zaczął lustrować wzrokiem moje oczy, jakby chciał usłyszeć moje myśli (niedoczekanie). - Co się tak lampisz? - wyrwało mi się po dłuższej chwili. Po prostu nie lubię jak się ktoś na mnie patrzy, bo to denerwujące.
- Może nie jestem, ale pamiętaj, że jak zechcę to przyjadę na tą twoją wieś i zerżnę cię chociażby w stodole więc lepiej mnie kurwa nie prowokuj. - posłał mi zawadiacki uśmieszek, a ja nie wiedziałem czy on mówi serio, czy znowu leci sobie ze mną w kulki. - Dlaczego nie przyznasz, że tego chcesz, co? - zaskoczył mnie tym pytaniem tak, że w pierwszej chwili nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć.
- A ty czemu tak bardzo tego chcesz ? - odwróciłem pytanie w ostateczności, nie znajdując na nie żadnej sensownej odpowiedzi.
- Nie odpowiesz? Mądrze. - wbił się w moje usta, lekko przegryzając dolną wargę, która delikatnie powiększyła się, nadając mi seksowniejszego wyglądu. Nie mogąc się powstrzymać wydałem z siebie cichy jęk. - Widzisz? Lubisz to. - parsknął zadowolony. Chciałem się sprzeciwić, ale poczułem niemały ból przy moim wejściu. To był jego gorący palec, za chwilę pojawił się drugi i trzeci. Krzywiłem się dopóki mi ich nie wyjął, a znowu zacząłem (tym razem z lekkiego niesmaku) gdy oblizywał wszystkie trzy palce. Jednak po chwili zaczął wkładać we mnie swojego niemałego koleszkę, sprawiając, że czułem jak mnie rozrywa od środka.
- Przestań!! - krzyknąłem na niego, a z moich oczu poleciały łzy.
- Spokojnie. Zaraz będzie ci się podobać, tak jak zawsze. - szepnął mi we włosy, napierając bardziej i wtedy poczułem się... No właśnie jak? Nie umiem tego wytłumaczyć, ale było mi tak cholernie dobrze, że aż grzech. W sumie i tak skończę na ołtarzu szatana więc... Czemu by nie pójść na całość?
- Oj Branduś, Branduś... - chwyciłem go moco za biodra i przycisnąłem, by wszedł głębiej. Z moich ust wydały się głośniejsze jęki (nawet nie wiedziałem kiedy wogóle zacząłem je wydawać, ale nie ważne). Tak, tak moi drodzy... Grzeczny Lucky wpadł w wir szaleństwa. Bóg mnie za to skarze na wieczne potępienie, a pomyśleć, że ja taki byłem zawsze wierny. Zawiodłem go i nie jestem godzień nawet spojrzeć w stronę kościoła. Po chwili wyszedł ze mnie i ustawił fotel do pionu. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Ogarniałem w lusterku moje włosy i patrzyłem kątem oka nie niego. Właśnie poprawiał ubranie, a następnie odpalił silnik i ponownie ruszyliśmy.
Nie wiem ile czasu dokładnie minęło, bo zasnąłem. Obudziłem się tylko dlatego, że Brandon ostro zahamował.
- Jesteśmy. - powiedział, nie patrząc na mnie. Wysiadłem obojętny na jego fochy z auta i stanąłem jak wryty. Zapach mojej kochanej farmy otulił mnie niczym ciepła oraz miękka kołderka, a widok domu sprawił, że moje serce poczułem aż w szyi. Patrzyłem na to wszystko jakbym nie widział tego od wieków, a minęło w zasadzie... W sumie ile minęło? Co dziś za dzień? Obróciłem się tyłem do domu i nie zobaczyłem już samochodu.
- No i dobrze. Moje cierpienia nareszcie dobiegły końca. - powiedziałem do siebie, delikatnie się uśmiechając. Tylko dlaczego czuję w sercu pustkę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top