IV.

Nastał wieczór i cały dom był przygotowany na dzisiejszą imprezę. Lucky po skończonej pracy, opadł z wycieńczenia na sofę, przykładając dłoń do rozpalonego czoła. Nie dopuszczał do siebie wiadomości, że był chory, ale fakty mówiły same za siebie. Czuł się gorzej niż wczoraj po odbyciu kary. Nawet nie zauważył kiedy jego Pan wszedł do salonu.
- Co z tobą suko? - zapytał z kpiną w głosie.
- N-nic P-panie - zakaszlał.
- Przecież widzę... - położył dłoń na jego czole i natychmiast ją cofnął, pod wpływem temperatury. - Jesteś rozpalony. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- N-nie chciałem żebyś mnie pobił... P-panie - wyznał prawdę i dostał w twarz, ale tego nie poczuł.
- Masz mi mówić takie rzeczy, jasne?! - chwycił go za podbródek i zmusił by na niego spojrzał.
- Tak, Panie.
- No ja myślę... - podłożył swoje ręce pod jego plecy i kolana, po czym go podniósł i zaniósł do SWOJEGO pokoju. Położył na SWOIM łóżku oraz przykrył kocem. - Prześpij się i nie wychodź do póki przyjęcie się nie skończy. - opuścił pokój. Lucky przewrócił się na bok i zasnął.

Obudziła go głośna muzyka symbolizująca rozpoczęcie imprezy. Chłopak czuł się już lepiej i rozpierała go energia mimo, że nadal był rozpalony (teraz to chyba napalony ~dop. autorki). Wstał z łóżka na trzęsących się nogach i przemknął się niezauważony do salonu. Włożył rękę pod sofę, gdzie wcześniej schował strój i wrócił do pokoju swojego Pana. Ubrał go i opuścił pokój, po czym wtopił się w tłum. Tańczył i bawił się z innymi w tym seksownym stroju, co przyciągnęło uwagę wielu dziewczyn. Nagle spostrzegł wielką złotą rurę przeznaczoną na striptiz. Pod wpływem gorączki zbliżył się do obiektu i... Zaczął tańczyć na rurze. W młodości w przerwach między pracą na farmie, często bawił się na zardzewiałej rurce, która przypominała kształtem i wielkością taką, co widzi się w klubach ze striptizem. Nie sądził, że coś potrafi, ale jego występ był genialny! Poruszał się jak prawdziwy profesjonalista, a tłum wykrzykiwał jak bardzo jest seksowny. Lucky rozkręcił swoim ciałem całą imprezę. Ludzie bawili się teraz na całego.
- Ej co to za kolo? - zwrócił się do Brandona jakiś otyły facet.
- Który? - zapytał ze zdziwieniem.
- No jak to który? Ten co wywija i kręci dupą na rurze. - wskazał palcem na wijącego się jak wąż Lucky'ego. Gdy Brandon dostrzegł w nim swojego niewolnika zamarł w miejscu i nie potrafił pohamowac złości.
- Czy ten skurwiel chociaż raz może mi się nie sprzeciwiać?! - warczał pod nosem, idąc w jego kierunku. Wszedł na mały podest z którego wychodziła rura, złapał chłopaka za podbródek i zmusił by na niego spojrzał. - Co ty odpier... - nie zdążył dokończyć, bo Lucky złączył ich usta. Brandon natychmiast go odepchnął, a chłopak kontynuował taniec. Tłum głośno zapiszczał na widok pocałunku i wrócił do pląsów. Chwilę później Lucky bardzo źle sie poczuł i już nie tańczył, nawet nie dotykał rury. Stracił grunt pod nogami i zaczął upadać w stronę podłogi. Na szczęście wpadł prosto w ciepłe i bezpieczne ramiona swojego Pana. Jego stan się pogorszył, bo zaczął wierzgać i majaczyć. Muzyka ucichła, a goście otoczyli chorego zadając różne pytania o stan jego zdrowia. - Mogę mu pomóc! - krzyknęła pewna blondynka wychodząc przed tłum. Brandon skinął głową i zaprowadził kobietę do swojej sypialni. - Połóż go na łóżku. - rozkazała kobieta, a on wykonał polecenie i wyszedł z pokoju. Blondynka zbiła gorączkę zimnymi okładami, dzięki czemu chłopak był w pełni świadomy co się dzieję. Przypomniał sobie co zrobił i poczuł się strasznie skrępowany.
- Co ty tutaj robisz ? - zapytała blondynka z zaciekawieniem.
- Słucham? - odparł zdziwiony pytaniem.
- Co robisz w tym domu? On cię zmusił, tak? - chłopak pokiwał głową, a dziewczynie poleciały łzy.
- Ejj, co jest? - otarł jej łzy z policzka.
- Nie mogę ci pomóc... Nikt nie może, bo... To jest Brandon... Jego ojciec miał haka na każdego z nas i... Jeśli sprzeciwimy się on nas zniszczy... Tak strasznie mi przykro - załkała, a Lucky oparł się na łokciach.
- Nic się nie stało. Rozumiem. - mówił to by ją pocieszyć, choć serce go bolało wiedząc, że nikt nie jest w stanie mu pomóc.
- A te... T-te siniaki i opuchnięte usta... To też jego sprawka tak?
- Tak... - westchnął, a kobieta wzięła do ręki swoją torebkę i wyjęła z niej książkę (była to biblia).
- Gdyby zrobiło się... - mówiła z wyraźnie trzęsącymi się rękami. - Naprawdę źle... Otwórz ją i nie wachaj się... Rozumiesz? - podała mu książkę i skierowała się do wyjścia. - A teraz leż i udawaj, że śpisz. - wyszła. Chłopak korzystając z okazji otworzył książkę i zajrzał do środka.
- Biblia? Hm... Nic bardziej mylnego... - pomyślał, patrząc na spluwę. Wydrążona książka świetnie udaję etui na broń. Słysząc kroki szybko schował ją pod łóżko i położył się z zamkniętymi oczami. Do pokoju weszła blondynka i jego Pan.
- Tak jak mówiłam: Chłopak już zdrowieje i wszystko będzie dobrze, ale...
- Ale co? - pytał z... Troską? Nie... Chyba raczej z ciekawości.
- Ze względu na chorobę powinien nosić normalne ubrania aby go nie przewiało. Poza tym nie powinien wykonywać żadnych prac fizycznych i przede wszystkim niczego nie podnosić, co oznacza, że musi mieć kogoś kto będzie go karmił, ubierał usługiwał itp.
- Zajmę się nim. - tylko tyle powiedział i zaczął się kierować do wyjścia. Gdy Brandon wyszedł, blondynka odwróciła się i puściła oczko do Lucky' ego, szepcząc:
- Tylko tak mogę ci pomóc. - Chłopak podziękował jej uśmiechem po czym zasnął.

Obudził go jego Pan.
- Jesteś bezużyteczny... - warknął.
- Przepraszam, Panie. - uśmiechnął się w duchu.
- Chcesz się wykompać? Bo jesteś przepocony...
- Tak, Panie. - Brandon wziął go na ręcę, zaniósł do łazienki i postawił na toalecie, tak by siedział na desce.
- Panie... Poradzę już sobie.. - jednak, Branduś już położył dłoń na jego "majtaskach".
- Non sens... Nie chcemy byś nam tutaj zemdlał. - jednym szybkim ruchem ściągnął z niego "ubranie" i patrzył na niego tym pedofilskim spojrzeniem. Po chwili wziął go w ramiona i przeniósł nad wannę, która była już wypełniona wodą i aromatycznymi olejkami.

- Gdybyś nie był chory, przeleciał bym cię teraz na podłodze. - dodał, zanim włożył go do wody. Chłopak tylko krzywo się uśmiechnął i usiadł ciężko.

- Panie, teraz już sobie poradzę. Nie musisz tu b.y.ć. - położył nacisk na ostatnie słowa.

- Muszę dbać o mojego sługę... Ale nie martw się oddasz mi w naturze.... - wyszeptał mu do ucha i zaczął myć gąbką jego plecy. Po ukończonej kąpieli, Brandon osuszył Lucky'ego (bardzo dokładnie w intymnych miejscach). Następnie przyodział go w luźne, szare i (nieco) za duże spodnie, pozostawiając oczywiście odkryty tors. Chłopakowi płonęły policzki, jednak cieszył się i w duchu dziękował tej blondynce. Jego Pan usadowił go na swoim łóżku i przykrył miękką pościelą.

- P-panie t-to twoje ł-łóżko - jąkał się chłopak i widać było, że stał się bardzo zmieszany.

- Owszem, ale obiecałem, że się tobą zajmę, tak? - Brandon ściągnął z siebie spodnie i koszulkę, pozostając tylko w bokserkach. Teraz i on znalazł sie pod kołdrą. - A najlepiej jest mieć cię na widoku. Poza tym nie ma w tym domu lepszego łóżka niż moje. - uśmiechnął się promiennie i otoczył ciało chłopaka swoimi ciepłymi ramionami, którymi jeszcze niedawno używał w zupełnie inny sposób oraz usadowił głowę chłopaka na swojej klatce piersiowej. Lucky po raz pierwszy poczuł się... Bezpiecznie? Cóż widocznie musiał być bardzo chory, skoro tak pomyślał... Nie miał siły i ochoty się przeciwstawić więc wtulił się w ciało swojego Pana z uśmiechem na twarzy.

- Dziękuję... Panie - wydusił i zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top