III.

Długo patrzył na szmaty, które miał na siebie włożyć (zdj u góry👆).
- To strasznie poniżające, ale jak tego nie włożę, to mi nakopie... - rozmyślał chłopak i w końcu strach zwyciężył. Ubrał ten parszywy strój i podszedł kawałek dalej do lustra, bo może nie będzie, aż tak źle? Gdy zobaczył swoje odbicie poczuł, że nie jest źle... Jest bardzo źle, wręcz fatalnie! Czuł się mega zakłopotany, co łatwo było rozpoznać po jego czerwonych (jak burak) policzkach. Posiniaczony i obolały znalazł kilka szmat i butelek ze środkami czystości, po czym zaczął sprzątać dom. Oddał się w wir pracy, bo chciał zapomnieć... O porwaniu... O tych krzywdzących słowach... Złej przeszłości i tym stroju... Ilekroć wycierał coś szmatą czuł się jak ona... Zwykła ściera i popychadło. Chłopak był robotny więc ogarnął wielką rezydencje w kilka godzin. Starał się ignorować wzrok swego Pana spoczywający na ''zakrytych'' terenach jego ciała. Kilka razy gdy się schylał dostawał klapsy co go drażniło, ale zaciskał zęby i sprzątał dalej w milczeniu. Mimo, że był ostrożny strącił jedną kryształową szklankę. Zbierał odłamki szkła palcami, przez co bardzo je pokaleczył, ale nie miał wyjścia... Nie chciał znowu rozgniewać swego Pana. Gdy skończył podszedł do siedzącego nieopodal wyżej wymienionego.

- Panie skończyłem sprzątać twoją posiadłość. - odrzekł z zadowoleniem w głosie, jednak na twarzy malowało się zmęczenie.

- Widzę przecież... - odrzekł z ignorancją w głosie. - Napuść mi wodę do wanny... Mały - klepnął go w tyłek i puścił oczko. Chłopak uśmiechnął się krzywo i wykonał polecenie. Łazienka tonęła w czystości tzn. wspaniale wypolerowane meble, podłoga ściany... Nawet sufit błyszczał. Chłopak przekręcił korek i nalał wody do wanny. Mimo, że ta wanna była jednoosobowa i tak zdawała się okazywać swój ogrom i wspaniałość. Lucky dodał trochę płynu do kąpieli, aby jego Pan raczył cieszyć się pianą w czasie odpoczynku. Obrócił się tyłem do wanny, aby wziąść z półki szampon do włosów. Wziął butelkę miętowego płynu do ręki i już miał się obrócić gdy usłyszał wielki plusk. Na ten dźwięk podskończył gwałtownie i upadł, upuszczając oraz rozlewając szampon na (dopiero co wypucowane) kafelki. Chłopak zaczął się delikatnie podnosić. Położył dłonie na brzegu wanny, delikatnie unosząc głowę, by zajrzeć do środka. Na szczęście zobaczył tylko swego Panna więc odetchnął z ulgą, ale zaraz... Dlaczego on jest w ubraniu?! I czemu ma zamknięte oczy? No i... Tak jakby zbladł...

- P-panie... Wszystko w porządku? - zapytał skołowany, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Po dłuższej chwili pochylił się nad nim i przyłożył ucho do jego klatki piersiowej, by usłyszeć serce, ale nic nie usłyszał. Spanikowany zaczął resuscytację. Już miał przyłożyć usta do jego ust (w celu dostarczenia tlenu, TYLKO DLATEGO) gdy nagle poczuł na sobie czyjeś ręce i wylądał w wannie w pozycji zwanej: ''klękiem podpartym'' tuż nad ciałem Brandonem. Jego Pan otworzył oczy i uraczył go lekkim uśmiechem.

- Co u diabła?!! - pytał rozwścieczony chłopak. Ten jednak nic mu nie odpowiedział i przybliżył jego twarz łącząc ich usta razem, tak jak miało stać się przed chwilą, ale z zupełnie innego powodu. Chłopak próbował się odsunąć, ale silne ramię Brandona złapało go w tali i zmusiło do pozostania na swoim miejscu. Jego Pan dosłownie miażdżył jego usta, a w jego oczach można było dostrzec ogromne pożądanie. Nagle Brandon złapał go za tyłek i przyciągnął bliżej tak, że ich ciała stykały się. Lucky pisnął z szoku, jednak tym zachowaniem tylko odsłonił dostęp do pogłębienia pocałunku. W końcu zaczął czuć pieczenie na wargach, bo Brandon nie przestawał naciskać swoimi ustami na jego usta. Chłopak wiedział, że nie da rady się wyrwać więc odwzajemnił pocałunek. Chciał już żeby się to skończyło i żeby miał to z głowy, ale to był dopiero początek. W pewnej chwili Lucky poczuł coś mokrego i ciepłego.

- FUUU! TO JEST JĘZYK TEGO FACETA! ON SIĘ ZBLIŻA! BLEE NIEDOBRZE MI! - krzyczał w myślach. Zanim ten ''oślizgły potwór'' dostał się do jego buzi, chłopak splunął śliną tak, żeby ten zboczeniec się od niego oderwał, poprzez zakrztuszenie. Plan niby słaby i wymyślony na spontana, ale skuteczny, bo Brandon już nie dotykał jego ust. Zaczął mocno kaszleć, a to była szansa której Lucky nie mógł zmarnować. Szybko oswobodził się z ramion kaszlącego i wyskoczył z wanny. Ślizgał się i wywalał co dwa kroki (wyglądało to komicznie), ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia, bo chciał znaleźć się jak najdalej od tamtego faceta.

- Jak dwudziesto jedno latek może zachowywać się w ten sposób? Jak może wykorzystywać biednego siedemnastolatka? To chore i obrzydliwe... - mówił pod nosem. Jego nogi zaprowadziły go do kuchni, a jego wzrok spoczął na górze naczyń w zlewie. Podszedł do nich i zaczął je myć, próbując ogarnąć swoje myśli, bo bał się, że Brandon będzie chciał od niego czegoś więcej niż tylko obrzydliwych pocałunków. Właśnie kończył myć naczynia gdy poczuł mocny ból z tyłu głowy. Osunął się na podłogę, uderzając głową o szafkę i patrzył w oczy swego oprawcy. Wkurzony Brandon stał nad nim z nienawiścią w oczach. W ułamku sekundy chwycił go mocno za ramię i ciągnął po podłodze. Dociągnął go aż do mosiężnych, świerkowych i dźwiękoszczelnych drzwi, po czym wrzucił go jak śmiecia do środka. Tego pomieszczenia Lucky nie znał więc zaczął się nerwowo rozglądać. Patrzył na czerwone ściany, czarną podłogę i...

- Pełno sprzętów do tortur?! Po co mu to do licha?! Ołłł... - bił się z myślami gdy nagle zorientował się dlaczego tu jest. Jego Pan powiadmił go o tym, że jeśli nie będzie poszłuszny zostanie ukarany, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Spojrzał w górę na Brandona, który wiązał mu ręce sznurami wystającymi z sufitu. Poczuł ucisk na nadgarstkach, jak i kopniaka, który zmusił go do klęku. Jego Pan zakrył mu oczy czarną maską, aby niczego nie mógł zobaczyć. Nagle chłopak poczuł ogromny ból na plecach, czyli jedno uderzenie za drugim.

- Krzycz! Pokaż jak bardzo żałujesz tego, że mi się sprzeciwiłeś! - zaczął go bić coraz mocniej. Chłopak nie wytrzymał i zaczął krzyczeć z bólu.

- Panie boli! - wrzasnął.

- Ma boleć szmato! - znowu go uderzył i znowu... I znowu. Plecy Lucky'ego były czerwone, a w niektórych miejscach nawet poleciała mu krew od bata, który jego Pan trzymał w ręce. - Wiem jak możesz mi to wynagrodzić. - odwiązał mu oczy i ręcę. - Rozbieraj się!

- Co? - dostał w twarz i zatoczył się do tyłu.

- Rozbieraj się powiedziałem! - wrzasnął mu w twarz i siadł na nim okrakiem. - Albo ja to zrobię... - zaczął robić mu malinki na szyi, potem przeniósł się na klatkę piersiową. Lucky czuł ból gdy Pan wbijał się zębami w jego skórę, jednak z jego ust wydobywały się tylko ciche jęki. Był jak w transie. Czy to spowodowane utratą krwi, czy samym strachem, ale nie opierał się już. Stał się uległy, taki jaki miał być od początku, by nie oberwać. Był siny, pływał we własnej krwi i jeszcze był praktycznie nagi, ale już nic nie czuł, nawet nie reagował. Oprzytomniał dopiero gdy poczuł ciepły palec ciągnący za gumkę jego ''majtasek''. Od razu złapał oprawcę za rękę i spojrzał w jego oczy i właśnie wtedy jego Pan już wszystko wiedział więc odsunął się od Lucky'ego. Chłopak oddychał bardzo szybko, jakby miał się za chwilę udusić z braku powietrza, a jego serce waliło jak młot.

- Jesteś prawiczkiem? - zapytał jak gdyby nigdy nic, patrząc mu w oczy. Lucky jednak patrzył w podłogę i nie umiał odpowiedzieć na pytanie. Brandon zbliżył się do niego i chwycił swoimi dłońmi jego rozpalone policzki. Chłopak zamknął oczy i delikatnie cofnął głowę przygotowany na uderzenie, ale nic nie poczuł. Otworzył jedno oko, ale Brandon nie poruszył się z miejsca i nadal na niego patrzył, oczekując odpowiedzi na intymne pytanie. Chłopak podjął kolejną próbę odpowiedzenia na nie, ale i ona okazała się porażką. Udało mu się tylko spojrzeć w oczy swego Pana i pokiwać wolno głową w górę i w dół. Brandon puścił jego policzki i delikatnie go w nie poklepał, następnie wstał i skierował się w stronę drzwi. Zanim zniknął mu z oczu zdążył jeszcze powiedzieć coś przez ramię:

- Nigdy więcej nie patrz mi w oczy. - i zniknął za drzwiami.

Następnego dnia Lucky obudził się na podłodze w ''pokoju tortur'', bo najwidoczniej musiał wczoraj na niej przysnąć. Stanął więc szybko na nogi i wyszedł z niego.

- Śmieciu pozwól... - usłyszał gdy wchodził do salonu.

- Tak Panie? - wyrażał się z szacunkiem mimo, że miał ochotę mu walnąć.

- Dziś wieczorem w tym domu odbędzie się impreza i przyjdzie dużo osób. Liczę na to, że willa będzie lśniła czystością z kilometra. Czy to jest jasne?

- Oczywiście Panie, już się za to zabieram. - odwrócił się i zaczął iść po środki czystości gdy jego Pan zatrzymał go słowami:

- Oczekuję też, że będziesz na tej imprezie świetnym sługą, a to twój strój na dziś wieczór. - podał mu jakieś kolejne szmaty i opuścił pokój.

- Stary ty jesteś pojebany... - zobaczył strój i wrzucił go pod stół. - Po moim kurwa trupie.....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top