VI.

10💫 = next

i... Oddał strzał, który powinien rozwalić facetowi gardło, czaszkę itp. No właśnie... "Powinien", ale tego nie zrobił. Jego Pan tylko się zaśmiał.
- Nie rozumiem. - odrzekł chłopak totalnie zdezorientowany, upuszczając broń.
- Na prawdę myślałeś, że nie dowiem się o tej "zabawce" pod moim łóżkiem? - zaśmiał mu się w twarz i złapał za rękę, przyciągając go do siebie. - Mój mały niegrzeczny chłopczyk. - zaczął całować mu szyję. - Chciał mnie zabić. - wgryzł się w nią, a chłopak wydał cichy pomruk. - Chyba potraktowałem cię wczoraj zbyt łagodnie. Nie uważasz ? - zaczął lizać jego siniaki, które mu wczoraj zrobił. - A chciałem cię oszczędzić, bo wiem, że pierwszy raz boli. - mówił to tak perfidnie, że Lucky nie wytrzymał i rzucił nim o ścianę.
Na twarzy Brandona jak i samego chłopaka wymalowało się zaskoczenie.
- Co do kurwy nędzy?! - zaczął się podnosić. - Już ja cię zdyscyplinuję ty suko. - podszedł do niego i złapał za gardło. -Nadal jesteś taki cwany? - puścił go dopiero nad łóżkiem. Chłopak opadł na pościel, ledwo łapiąc oddech. - Myślałeś, że mnie zabijesz ? No i co dalej byś zrobił ? - zaczął się śmiać (znowu).
- Ukarz mnie, Panie. - tylko tyle wydusił, nawet nie wiedział dlaczego. To było jak oddychanie, czyli tak po prostu to robisz. Do tej pory grzeczne ręce chłopaka, spoczywały teraz na tyłku swego Pana, przyciągając go bliżej. - Uderz mnie, pobij... - błagał biedak. Chciał zapomnieć o wszystkim poprzez ból. Czy można się od niego uzależnić? W sensie od bólu? Bo on chyba właśnie to zrobił. Brandon usiadł na nim okrakiem i wziął do ręki jego dłoń. Zaczął wodzić językiem po jego nadgarstku, powodując krwotok ze świeżych ran. Lucky przyciągnął go bliżej. Wtedy jego Pan nadgryzł jego nadgarstek i spijał z niego krew, niczym wampir ( tylko zamiast rządzy krwi, miał w oczach porządanie). Nagle chłopak chwycił za jego spodnie i zaczął mu je ściągać. Dopiero gdy zobaczył go w bokserkach doszło do niego co robi i spanikowany osunął się na podłogę. Brandon to zauważył i wciągnął go na swoje kolana, wkładając mu palce we włosy.
- No co jest? Przestraszyłeś się? - przytulił go.
- PRZYTULIŁ? JAK? DLACZEGO? A NO TAK... ZMYŁKA.. - pomyślał. Zanim wyrwał się jednak z zamyślenia, już nie miał na sobie spodni i bokserek. Zakrył rumieńce dłońmi, aby nie okazywać słabości, bo wiedział, że jego Pan nie toleruje słabości. Brandon to bystry facet więc jak szybko Lucky zasłonił policzki, tak szybko zostały one odsłonięte. Ręce chłopaka spoczywały teraz nad jego głową, przygwożdżone silną ręką tego potężnego faceta, który coraz mocniej trzymał jego nadgarstki.
- Nigdy więcej ich nie zakrywaj. - rozkazał i zaczął lizać jego "pomidorowe" już policzki. Chłopak wydał z siebie cichy jęk, który w porę stłumił, ale ON i tak słyszał. Szybko zbliżył się do twarzy Lucky'ego i zatrzymał centymetr od jego oczu, szepcząc mu w wargi:
- Nie zatrzymuj tego w sobie. Chcę to słyszeć. - wcisnął mu swój język do ust. Chłopak jęknął i próbował się wyrwać, ale Brandon się na nim położył, przygniatając go swoim wielkim cielskiem. Facet pogłębiał pocałunek, a Lucky praktycznie się dusił i walczył o każdy "skrawek" powietrza. Po chwili jego Pan odsunął wargi od jego ust i zrzucił biedaka na podłogę. - Klękaj. - rozkazał, a chłopak wykonał polecenie. - Zrób mi loda. - znowu rzucił mu polecenie. Chłopak jednak chciał się z nim podroczyć. No bo czemu nie? (sarkazm)
- Nie, Panie. - wstał i dostał w mordę.
- Ogłuchłeś?
- Nie, Panie. - powtórzył i znowu oberwał w swoją śliczną buzię. - Bij mnie mocniej Panie... - dodał po chwili. Chciał więcej bólu, dlaczego? On tylko jeden wiedział, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli, bo przerażała go.
- Na prawdę tego chcesz? - zapytał ze zdziwieniem? Choć raczej ciężko było w to uwierzyć.
- Tak, Panie. - klęknął i przytulił jego nogi. - Chcę byś mnie ukarał... Mocno. - ten jednak nic nie odpowiedział, nawet nie drgnął z miejsca. Minęła kolejna chwila wypełniona ciszą, po czym Brandon "nałożył" kamienną twarz, która nie wyrażała ani jednej emocji więc ciężko było cokolwiek wywnioskować z takiego zachowania. Lucky klęczał przed nim, patrząc w podłogę. Minęło kolejnych kilka chwil wypełnionych niezręcznością, po czym obydwaj spojrzeli na siebie.
- Jesteś pojebany. - odrzekł w końcu jego Pan.  Uśmiechnął się do niego, dając buziaka w policzek i wyszedł z pokoju, zostawiając chłopaka ze zdziwieniem na słodkiej twarzy. WYSZEDŁ. TAK PO PROSTU.
Chłopak wstał z kolan i ubrał się, stojąc przed drzwiami.
- Wyjść czy nie wyjść? - zastanawiał się, chwytając za klamkę. W końcu jednak się zdecydował i wyszedł. Rozglądał się po korytarzu, jakby pierwszy raz go widział. Zszedł na dół po schodach i już miał wejść do salonu gdy zobaczył drzwi wejściowe, które były lekko uchylone.
- To moja szansa... - pomyślał i ruszył do drzwi, rozglądając się przy tym na wszystkie strony. Wydawało się, że nie ma tu żywej duszy. Szybko wyjrzał swoją małą główką zza ciężkich drzwi i ruszył przed siebie nie patrząc na nic. Biegł szybko, niczym biegacz. Dobiegł w końcu do bramy.
- No nie!!! Zamknięta?!!! - szarpał zrezygnowanym głosem. - Otwórz się szmato! No już!!! - zaczął mocniej szarpać, lekko przy tym szlochając. Słone krople spływające mu po twarzy dały do zrozumienia, że to koniec. Oparł się plecami o wielki mur oddzielający go od świata i opadł bezpośrednio na zimną ziemię. - Jestem więźniem mego Pana i... Zostanę tu na zawsze. - wyszeptał i schował głowę w kolana.
- Dobrze, że w końcu to do ciebie dotarło. - zaklaskał jego Pan.

*Brandon*
Klaskałem w dłonie, jak idiota, przyglądając się bacznie chłopakowi. Miał na sobie ten seksowny strój, który mu kazałem nosić. Wygląda w nim... Pociągająco? E tam... Każdy by w nim tak wyglądał.
- Brandon nie podniecaj się tak, bo jeszcze ci stanie. - pomyślałem i zaśmiałem się standardowo pod nosem. - Eh te moje żarty... - znowu przyjrzałem się chłopakowi. Wyglądał tak niewinnie, bezbronnie, nawet mu to pasowało, bo wydawał się być całkiem słodki. - Może jednak za ostro go potraktowałem? A z resztą co mnie on ma obchodzić ? Jest tu tylko w jednym celu... Dla mojej własnej i osobistej przyjemności, tyle. - chłopak nadal szlochał więc postanowiłem, że nie chcę mieć beksy w łóżku i uklękłem przy tym mazgaju, mocno go przytulając. Myślałem, że mnie odepchnie czy coś, a on nic takiego nie zrobił, tylko objął mnie swoimi słabymi rączkami i odwzajemnił uścisk. Pewno hormony mu buzują i ma wahania nastrojów, typowy nastolatek. Podniosłem go delikatnie (żeby mu nie narobić większych siniaków niż ma) i wziąłem po raz drugi w objęcia. Tym razem mnie odepchnął, bo chwyciłem go za tyłek, upsik. Jego czarne włosy nadal zasłaniały bladą twarz więc lekko je odgarnąłem do tyłu. Lucky lekko zaskamlał, bo pewnie myślał, że go udarzę i tak mimowolnie się z niego zaśmiałem, bo bawiły mnie jego odruchy, fakt biłem go, nawet bardzo, ale nigdy w takiej chwili. Może on tego nie wiedział, bo w sumie nie zdażały się nam takie sytuacje. Znowu na niego spojrzałam. Na jego twarzy malował się ból, a w oczach dostrzegłem wrogość i strach, taką samą gdy celował do mnie z pistoletu. Muszę przyznać, że wtedy poniekąd mnie zaskoczył i nabrałem do niego większego szacunku (tak sądze). Jego włosy powiewały na wietrze, a łzy przestały mu spływać po policzkach.
- Dobrze się czujesz? - walnąłem niechętnie żeby wracać już do środka, serio.. Było mi mega zimno, a jemu tym bardziej w takim stroju. Nic mi jednak nie odpowiedział. Jego twarz znowu zasłoniły włosy. Przemierzył dzielący nas dystans i... Przytulił mnie? Tak sam z siebie? No nie powiem... Jestem totalnie zdziwiony i nigdy nie zrozumiem nastolatków mimo, że sam nim kiedyś byłem, ale nie wracam do tamtego czasu, bo wtedy życie było zjebane, takie jest do tej pory i nigdy się nie zmieni. - Co z tobą? - wyrwało mi się, ale on nawet nie drgnął. Był tak ciepły i miękki, że nawet zacząłem lubić go przytulać, nie zapominając, że to tylko moja własność, moja lalka, zabawka...  Maskotka? NIE WAŻNE. Jest mój i w końcu to zrozumiał.
- Panie, pozwój mi na więcej czułości. - wyszeptał chłopak w moje włosy. Widać było po nim, że nie jest typem samotnika, co potrafi przeżyć bez czułości drugiej osoby. On po prostu potrzebował czegoś, czego ja nie mogłem mu dać.
- Pozwolę... Lucky. - wow, kiedy ja go ostatnio nazwałem po imieniu? Brawa dla mnie. Staliśmy tak chwilę, wtuleni w siebie. Przestałem czuć chłód, jedynie wiatr lekko tarmosił moje włosy, ale ciało chłopaka ogrzało mnie nawet wtedy. W końcu oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy do drzwi. Mieszkanie było czyste, widać to było na pierwszy rzut oka. Usłyszałem ciche burczenie w brzuchu, ale ta "rewolucja" nie toczyła się w moim. Odwróciłem się i spojrzałem na Lucky'ego. Bez słowa ruszyłem do kuchni i zacząłem smażyć omlety. Na pewno był bardzo głodny, w końcu od kilku dni nic nie jadł, w prawdzie miał do dyspozycji lodówkę, ale podejrzewam, że bał się dostać w pysk więc wolał pozostać na głodzie. Kilka minut później moje dzieło kulinarne spoczywało już na talerzu. Chłopak siedział w salonie ze spuszczoną głową. Podszedłem do niego i położyłem przed nim posiłek. Chyba był lekko zdziwiony, ale trudno mu się dziwić.
- Masz i jedz. - dodałem i skierowałem się z powrotem do kuchni. Usłyszałem za plecami "dziękuję" i uśmiechnąłem się pod nosem. Jestem raczej typem samotnika więc nie integruję się z ludźmi, a te imprezy to czyste interesy, szantaże i nic więcej. Jestem wysoko postawiony w gangach, mafiach i innych pierdołach. Ojciec był dobrym człowiekiem, ale pracował tu i ówdzie na czarno, takie czasy co poradzić? Jednak przez to mam teraz beztroskie i lepsze życie. Mam na wszystkich haka i mogę zniszczyć komuś życie gdy tylko mi się zechcę, tak jak zrobiłem to Lucky'emu. Powinienem żałować tego co zrobiłem, ale nie żałuję, bo mam to po prostu gdzieś. Wyrwałem się z zamyślenia, patrząc na swoją ręke. Była taka... Obca? Mocno zaciśnięta na blacie kuchennym, tylko czemu? Widocznie jestem już zmęczony. Ile to już będzie? Dwadzieścia dwa lata ? Jutro urodziny, ale dla mnie dzień jak co dzień. Po co ktoś wogóle wymyślił takie święto? I tak każdy wie, że się urodził i co tu jest niby do celebrowania? Po co komuś wypominać, że dwadzieścia dwa lata chodzi po tym nijakim, pełnym obłędu świecie? Logika, której nigdy nie pojmę. Usiadłem ciężko na kuchennym blacie. Nagle poczułem coś ciepłego, owijającego się wokół mojej tali. Powaliłem mojego oprawcę na blat kuchenny, odcinając drogę uciaczki, bo usiadłem na nim (hihi).
- Co ty tu... - nie dokończyłem, bo spostrzegłem, że to tylko Lucky.
- Ch-chciałem t-tylko podziękować za posiłek. - wyjąkał wystraszony. Ja natomiast wbiłem się w jego usta. Był taki seksowny, że nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem od jego ślicznej buźki. Całowałem słodko, delikatnie i bardzo namiętnie. Chłopak chyba nie miał nic przeciwko, bo zdawał się być nawet uległy. Potem zjechałem niżej na jego lekko siną szyjkę. Nie chciałem pogarszać jej stanu, choć bardzo chciałem się wbić w nią swoimi ząbkami, ale zdecydowałem się tylko na lekkie pocałunki, chwytając go (oczywiście) za jego przyrodzenie ( przez materiał. Elo, elo nie tak szybko😏). On tylko lekko pisnął, zaciskając ręce na krawędziach blatu. Włożyłem jeden palec w jego majtasy, czekając na reakcję. Już po chwili usłyszałem ciche pojękiwanie z jego strony. Dołożyłem drugi palec, a on zakrył ręką usta, tłumiąc to, co tak bardzo chciałem usłyszeć. Kolejny gorący palec powędrował w głąb jego "majciochów". Chłopak znowu stłumił jęk, irytując mnie tym. Włożyłem całą ręke i zacisnąłem, wpatrując się w jego twarz. Badałem każdy centymetr jego twarzy w poszukiwaniu sam nie wiem czego. Teraz nie był w stanie tego zatrzymać, bądź ukryć przede mną. Lekko wrzasnął, a jego oczy zrobiły się szkliste. Wiedziałem, że go to zaboli, ale musiało. Musi się jeszcze wiele nauczyć w końcu. Przy ponownym zaciśnięciu, łzy spłynęły po jego policzku i jęczał z bólu. Wytarłem łzy kciukiem i lekko ucałowałem w czubek głowy. Ku mojemu zdziwieniu chłopak przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Chcę więcej... Panie. - wyszeptał desperacką prośbę w moje wygłodniałe wargi. Dałem mu to o co prosił, a nawet więcej.

*Lucky*

Obudził mnie podmuch ciepłego oddechu na moim karku. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Brandona wtulonego w moje liche ciało.
- Jak mogło do tego dojść...? Jak mogłem tak po prostu dać się mu przelecieć? Jak?! Przecież właśnie o to mu chodziło. Pewnie teraz myśli, że jestem słaby i głupi, z resztą ma rację. Najgorsze jest to, że cholernie mi się to wczoraj podobało i chciałbym więcej... WAIT STOP! D.O.Ś.Ć. Zostałem uprowadzony wbrew swojej woli i zmuszany do seksu, ale nie wczoraj... Wczoraj sam chciałem, nawet błagałem go o to... Wstydź się Lucky, wstydź za te swoje brudne myśli.

*Brandon*

Czułem przez sen, że trzymam coś miękkiego i ciepłego. Otworzyłem oczy i zobaczyłem go. Jego policzki były malinowe, a cera bladsza niż wczoraj. Całkiem miło było mieć go w ramionach lecz on chyba czuł się zawstydzony, no coż... Musi przywyknąć. Zamknąłem prawe oko, próbując wyostrzyć wzrok w lewym. Na kalendarzu widniała ta cholerna data.
- Wrrr.. - warknąłem pod nosem patrząc na nią. To dzisiaj moje urodziny. Próbowałem spalić kalendarz wzrokiem, jak co roku, ale nadal nie opanowałem tej umiejętności. Ja w tym dniu nie jestem najważniejszy, nawet bym powiedział, że chuj tam ze mną. Bardziej pomyślałem o chłopaku. Dzisiaj mija rocznica tej tragedii na osiedlu Queens. Lucky stracił wtedy rodziców i nie miałby łatwo gdyby nie mój ojciec, bo on pomógł mu tak, jak nikt by nie potrafił. Nadszedł dzień abym wypełnił wolę ojca i pokazał chłopakowi to, czego nie miał okazji zobaczyć.
- Wstawaj i ubieraj się. - rozkazałem mu, kładąc na łóżko dżinsy z dziurami i białą koszulkę. Następnie wyjąłem z szafy czapkę z daszkiem i również położyłem obok chłopaka. Ten nie odrywał ode mnie wzroku, dopóki nie zniknąłem za drzwiami. Udałem się do łazienki i wziąłem długą relaksującą kąpiel, rozpływając się w leczniczym działaniu olejków eterycznych.
- Nadszedł ten dzień Lucky... Dziś poznasz to, co zostało zatuszowane kilkanaście lat temu. - rzekłem w zamyślniu, zanurzając całe ciało w gorącej wodzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top