05

Idąc bokiem hotelu, gwałtownie się zatrzymałam, gdy do moich uszu dotarła czyjaś rozmowa. Chłopak zapewne nie uważając, wszedł w mnie, przez co fuknęłam pod nosem na jego osobę.

— Ej...— chciał coś powiedzieć, ale zatkałam mu buzię.

Wyjrzałam za ścianę i spojrzałam w kierunku rozmawiających osób. Jacyś pracownicy mojej matki urządzali sobie pogaduszki, ale gdy zaczął trochę padać śnieg, weszli do środka.

— Dobra, szybko.

Kiedy oddaliliśmy się wystarczająco daleko, mogliśmy już przestać biec i iść normalnie.

— Daleko to jeszcze? — spytał.

— A co już nie dajesz rady? — przedrzeźniałam się.

W odpowiedzi dostałam mordercze spojrzenie chłopaka.

— Jeszcze trochę — dodałam i przyspieszyłam, aby wkurzyć go jeszcze bardziej.

Przeszliśmy przez las i wyszliśmy na łąkę, gdzie kawałek dalej była rzeka, a na niej duże kamienie, na których można było siedzieć i mieć dobre widoki na góry. Śnieg przestał padać, a w nagrodę wyszło słońce. Usiadłam na kamieniu, delektując się słońcem i spojrzałam na chłopaka, który w ręce trzymał śnieżkę. Uśmiechnął się do mnie głupkowato, co oznaczało kłopoty.

— Spróbuj mnie nią rzucić, a zginiesz.

W odpowiedzi dostałam śnieżką prosto w twarz. Byłam wściekła i miałam ochotę nie tylko rzucić go śnieżką, ale dodatkowo wepchnąć do lodowatej rzeki.

— Masz za lalusia. — Zaczął się śmiać i robić kolejną zimną kulkę.

— Przygotuj sobie trumnę mój drogi — dodałam, wstając z kamienia.

Wzięłam śnieg w dłonie i zrobiłam z nich kulki, po czym zaczęłam celować nimi w chłopaka. Oberwał, przez co wybuchnęłam śmiechem, widząc jego zbulwersowaną minę.

— O nie, doigrałaś się sąsiadko — powiedział i zrobił następną kulkę.

Nie rzucił nią jednak we mnie, tylko ruszył w moją stronę. Zanim dotarło to do mnie, chłopak już mnie złapał i wrzucił śnieg prosto za kurtkę. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Na dodatek, chcąc się odegrać, poślizgnęłam się na ukrytym pod białym puchem lodzie, ciągnąc za sobą chłopaka.

— Masz pięć sekund, aby wstać i uciekać — rzekłam pewna siebie.

Jamie wybuchnął śmiechem i wstał, podnosząc ręce do góry w geście obronnym.

— Piękny upadek, naprawdę — nabijał się ze mnie.

Otrzepałam się ze śniegu i przysięgam, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, już byłby martwy.

— Czy ty serio nie możesz powstrzymać się od zbędnych komentarzy? — uniosłam brwi.

— Wiesz, trudno się powstrzymać.

Znam go kilka dni, a już wiedziałam, że był najbardziej irytującym człowiekiem, którego poznałam. Podniosłam z ziemi swój telefon, który akurat zaczął dzwonić.

— Cholera — skomentowałam, widząc napis "mama" na wyświetlaczu. Musiała już odkryć naszą ucieczkę.
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i wyłączyłam telefon.

— Niegrzeczna dziewczynka. — pogroził mi palcem Jamie.

— Lecz się.

— Ja? — spytał zdziwiony. — No wiesz co, raczej tobie się to przyda.

Zrobiłam szybko kulkę ze śniegu i rzuciłam prosto w niego. Oberwał idealnie w twarz, co sprawiło mi niesamowitą radość.

— Nie żyjesz! — krzyknął, wycierając twarz.

Ruszył w moją stronę, a ja rzuciłam się do ucieczki. Zatrzymałam się jednak przy rzece i spojrzałam w stronę chłopaka. Widząc mnie, przyspieszył, przez co poślizgnął się na lodzie, tak jak ja wcześniej i wylądował na ziemi. Przysięgam, był to najśmieszniejszy widok, jaki w życiu dane mi było zobaczyć. Wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem.

— Przysięgam Biezles, mistrzostwo.

— Wiem. — Podniósł się z ziemi i również zaczął się śmiać.

Może Jamie wcale nie był takim zapatrzonym w siebie lalusiem, za jakiego go wcześniej uważałam?

***

Siedzieliśmy z chłopakiem na kamieniach na rzece. Spojrzałam na zegarek na ręce, który wskazywał godzinę czternastą. Oznaczało to, że spędziliśmy tutaj sporo czasu. Dużo rozmawialiśmy, dowiadując się o sobie paru ciekawostek. Zaczynałam robić się już głodna, więc postanowiłam włączyć telefon. Zaraz po tym usłyszałam powiadomienia o nieodebranych połączeniach od mamy.

— Zadzwonię do niej lepiej, bo mnie zabije — mruknęłam do chłopaka i wybrałam numer rodzicielki.

Chłopak coś tam powiedział, jednak nie dosłyszałam, bo mama Jenkins odebrała.

— Penelope gdzie ty do cholery jesteś! Miałaś pomóc mi w hotelu! A na dodatek jeszcze buntujesz tego chłopaka! Natychmiast wracajcie! Poza tym masz szlaban do odwołania! — krzyczała mi do słuchawki, przez co odsunęłam telefon trochę dalej od swojego ucha.

Nic nie odpowiedziałam, rozłączając się.

— Hm...musimy wracać.

— Mama cię przekonała? — Zaśmiał się.

— Mam szlaban do końca życia i pewnie zrobią mi wykład w domu. — Wzruszyłam zrezygnowana ramionami. — Poza tym to wszystko twoja wina — dodałam, kiedy szliśmy już w stronę hotelu.

— Niby dlaczego? — spytał wielce zdziwiony, unosząc brew do góry.

— Po pierwsze to ty wymyśliłeś ucieczkę z hotelu i po drugie to twoja wina. I na dodatek mama zarzuciła mi, że cię buntuje przeciwko niej.

— No na pewno zbuntowałbym się przez dziewczynę, jasne — zakpił, na co przewróciłam oczami.

Długim spacerem w ciszy, doszliśmy do hotelu. Wiedziałam, że zaraz zacznie się prawdziwe piekło ze strony mojej sfrustrowanej matki. Kobieta wybiegła z sali wraz z panią Chloe, gdy podążaliśmy wzdłuż korytarza.

— Mieliście pomagać, a nie uciekać! — zaczęła mama Jamiego.

— Penelope wstydziłabyś się ciągnąć go ze sobą! To jest porządny chłopak, a ty chcesz go zbuntować! — krzyczała moja. Wzrokiem pełnym niewinności i słodkości spojrzałam na szatyna.

— Ja wymyśliłem ucieczkę, to nie wina Penelope — przyznał się Jamie, a ja otworzyłam szerzej oczy, pełna podziwu jego zachowania. Czy on właśnie się przyznał? Moja matka patrzyła raz na mnie, raz na szatyna, jakby szukając, gdzie w tym był haczyk.

— Jamie, co ona ci zrobiła, że jej bronisz? — spytała moja matka. Poczułam się źle w tym momencie. Własna matka traktowała mnie jak złego człowieka.

— Nic, po prostu ja to wymyśliłem.

— Jamie masz szlaban do odwołania i koniec — przerwała Chloe.

— A teraz weźcie się do pracy, jak nie skończycie, będziecie tutaj spać. — dodała moja matka i odeszła razem z panią Biezles, do grupki turystów.

Trochę smutna i rozczarowana swoją matką, weszłam do sali diamentowej.

— To teraz oboje mamy szlaban — zauważyłam, chcąc przegonić smutek. Chłopak spiorunował mnie wzrokiem i zabrał się za sprzątanie.

— Wisisz mi przysługę — dodał po chwili.

— Z jakiej to okazji?

— Wiesz twoja mama mnie lubi, mogłem cię pogrążyć i nie dostałbym szlabanu, ale jednak się poświeciłem, więc wisisz mi przysługę. — uśmiechnął się szeroko.

— Zobaczymy — rzuciłam obojętnie i wróciłam do sprzątania.

_____________________________________________________________________________

Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie głos, albo komentarz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top