Rozdział 41

-Tak ślicznie wyglądasz! - zawołała moja matka, gdy tylko zeszłam ze schodów. - Erick! Dawaj aparat! Muszę jej zrobić zdjęcie, bo nie wiem, kiedy następny raz zobaczę ją w sukience!

-Zapewne na moim pogrzebie. - odpowiedziałam z krzywym uśmiechem, przez co strzeliła mi spojrzenie. - Nie chcę żadnych zdjęć. - powiedziałam, zakładając beżowe szpilki na platformie. Boże, jak ja nie cierpię w tym chodzić. Plus jest taki, że przynajmniej jestem wyższa.

-Ale Vic! - jęknęła.

-Nie. Nie chcę żadnych dowodów, że byłam w tym czymś. - mruknęłam, wskazując na granatowy materiał ubrania.

-Dlaczego tak marudzisz? Sukienka jest piękna! - powiedziała z entuzjazmem, zaczesując kosmyk moich pokręconych włosów za ucho. Może i była, ale nie dla mnie. Dla mnie piękna jest nowa bluza, lub para adidasów.

Była granatowa i sięgała aż do ziemi. Rękawy miała długie, a gorset w niektórych miejscach miał koronkowe wstawki. Fryzurą i makijażem zajęła się mama i nie mogę narzekać, bo jeśli chodzi o te sprawy, to jest mistrzynią.

-Dobrze, że ci kolan nie widać. - burknął mój tato, wchodząc do holu. - Mam nadzieję, że Nate wie, gdzie są granice.

-Tato. - mruknęłam, na co uniósł ręce w obronnym geście. - Dlaczego wy tak w ogóle nie idziecie? Przecież dostaliście zaproszenie. - zapytałam, chwytając małą, beżową kopertówkę.

-Tak, ale za jakieś dwie godziny przyjadą dziadkowie. - przypomniała mi mama. - Więc musimy być w domu.

-Zdaje się, że twój chłopak już jest. - burknął ojciec, wyglądając przez okno. - A raczej jego samochód.

-Lecę. Pa. - powiedziałam, otwierając drzwi.

-Pa, córeczko. - przewróciłam oczami na tę pieszczotliwą nazwę i zamknęłam za sobą drzwi. Odetchnęłam i zaczęłam kierować się w stronę czarnego samochodu. Zmarszczyłam brwi, widząc jakiegoś faceta w garniturze.

-Panienka Victoria? - zapytał, na co skinęłam głową. - Panicz Shey kazał przekazać, że już na panią czeka. - mężczyzna po pięćdziesiątce uśmiechnął się do mnie i otworzył tylne drzwi auta. Spojrzałam na niego, przełykając ślinę i wsiadając do środka.

Zabiję cię.

Mówiłam mu, że przyjadę sama, ale on oczywiście zawsze wie lepiej. Sam nie mógł po mnie przyjechać, bo musi być cały czas w domu, ale do cholery, nie musiał wysyłać po mnie swojego szofera!

Poprawiłam gestem dłoni włosy, ponieważ kilka kosmyków opadło mi na czoło. Starałam się skupić na krajobrazie za oknem, ale nie mogłam. Naprawdę mam nadzieję, że ten bal szybko się skończy.

Po kilkunastu minutach, samochód się zatrzymał przed samymi schodami prowadzącymi do domu
Ludzi było bardzo dużo, a drzwi otwarte. Stało przy nich dwóch ochroniarzy w czarnych garniturach, którzy wpuszczali gości. Wszyscy byli bardzo elegancko ubrani, i mogę się założyć, że poszło na to strasznie dużo kasy.

Drzwi samochodu znów otworzył mi mężczyzna, a następnie podał rękę, aby pomóc mi wysiąść. Rozejrzałam się dookoła, patrząc na wszystkich ludzi, których cały czas przybywało.

Fajnie, że kogoś tu znam, naprawdę.

Mężczyzna skinął głową i obszedł samochód, a następnie wsiadł do środka i odjechał. Odetchnęłam cicho i wspięłam się po schodach, uważając, aby po drodze się nie wywalić. Tak, to do mnie bardzo podobne.

Zaczęłam kierować się w stronę ochroniarzy, którzy właśnie odebrali zaproszenia od jakieś pary. Zdziwiłam się, widząc wielu mężczyzn w wojskowych, eleganckich mundurach. Niektórzy mieli wiele orderów i innych odznaczeń.

-Dobry wieczór. - powiedział facet, który w dłoniach trzymał jakąś listę. - Nazwisko i zaproszenie.

Nie mam zaproszenia.

-Victoria Clark i... - zaczęłam.

-Panienka Clark? - przerwał mi starszy mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur, który stał obok dwóch ochroniarzy i chyba wszystko nadzorował. - Proszę tędy. - wskazał na szeroko otwarte drzwi, przez które przeszłam.

Nigdy więcej takiego czegoś, słowo daję. Nigdy!

Weszłam do dużego holu, który wypełniony był ludźmi. Kelnerzy cały czas chodzili obok innych z tacami, na których znajdowały się kieliszki szampana.

Boże, zabierz mnie stąd. Chcę wrócić pod ciepły koc i oglądać Jak poznałem waszą matkę. Czy to aż tak wiele?!

Zaczęłam rozglądać się i szukać kogoś znajomego, ale na marne. Wszyscy tu byli starsi i nikogo nie kojarzyłam. Najbardziej chciałam znaleźć Shey'a, ale to też było trudne, zważywszy na to, że ludzi było bardzo dużo.

-Szampana? - podeszła do mnie niska dziewczyna z tacą w dłoni. Odmówiłam, bo go nienawidzę.

Powolnym krokiem zaczęłam iść w stronę dużego salonu, w którym chyba wszystko miało się odbyć. Stała tu sporych rozmiarów scena, na której właśnie orkiestra grała jakiegoś walca. W pomieszczeniu obok salonu, które było przestronną jadalnią, stały okrągłe stoły, przy których już niektórzy siedzieli. Śmiechy, rozmowy, muzyka, pieniądze i ludzie. W tych pięciu słowach zawarte było wszystko, co dotyczyło dzisiejszego balu.

Nagle go zauważyłam. Stał obok jakiegoś chłopaka i Luke'a, przy długim barze. Rozmawiali o czymś, od czasu do czasu się śmiejąc. Dziś wyglądał inaczej. Miał na sobie czarny dopasowany garnitur i białą koszulę, której pierwsze dwa guziki były odpięte. Jego włosy były ułożone, co było u niego nowością.

Właśnie wtedy odwrócił głowę, a jego wzrok spoczął na mnie. Zeskanował powoli moje ciało, a następnie wrócił do patrzenia w moje oczy. Wzruszyłam ramionami, posyłając mu lekki uśmiech.

Powiedział coś do dwóch chłopaków i zaczął iść w moją stronę. Włożył ręce do kieszeni swoich spodni, oblizując dolną wargę. Stanął naprzeciwko mnie, lekko się uśmiechając.

-Poważnie? Szofer? - zapytałam, przekręcając głowę.

-Też miło cię widzieć, kochanie. - odpowiedział, patrząc na moje usta. - Sukienka.

-Dziesięć punktów dla Gryffindoru. - mruknęłam, patrząc w jego oczy. W tych butach sięgałam mu do nosa, przez co czułam się pewniej. - Miałam do wyboru jeszcze dres.

-Sukienka jest lepszym rozwiązaniem. - stwierdził, stając obok mnie i wyciągając swoją rękę. Złapałam za jego ramię i razem zaczęliśmy iść w stronę stołów. - Szczególnie, że bardzo, bardzo gorąco w niej wyglądasz. - szepnął mi wprost do ucha, a po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz. - Ale i tak wolę cię bez niej i jeszcze dziś cię tak zobaczę.

-Szczerze wątpię. - mruknęłam, starając się brzmieć pewnie.

-Uwierz mi. Jestem typem człowieka, który zawsze dostaje to, czego chce. - powiedział i w tym samym czasie udsunął mi krzesło, na którym usiadłam. - A dziś chcę ciebie w moim pokoju, na moim łóżku. - dodał, nachylając się nade mną. Zajął swoje miejsce obok mnie i uśmiechnął się, jak gdyby nigdy nic.

-Nawalę się dziś. - uniosłam wzrok na Mię, która znalazła się obok nas. Miała na sobie ładną, długą, czarną sukienkę z krótkim rękawem, której gorset wysadzany był małymi diamencikami. Widać, że chciała być tu tak samo jak ja. Niestety jej rodzice dziś przyszli, a ona musiała iść z nimi i nie jest z tego powodu zadowolona, bo jest tu też Parker.

-I bardzo dobrze, Roberts. Trzeba mieć coś od życia. - powiedział Nate, patrząc na nią z uznaniem.

-Victoria! - przekręciłam głowę i spojrzałam na matkę Nate'a, która razem z Charliem podeszła do naszego stolika. - Ależ ślicznie wyglądasz. - stwierdziła, przytulając mnie. Kątem oka zauważyłam, jak Mia znika w tłumie ludzi.

-Bardzo dziękuję. Pani również. - odpowiedziałam, widząc jej ciemnozieloną kreację.

-Vic. - Charlie, ubrany w czarny garnitur i czerwoną muszkę, uśmiechał się w moją stronę. - Wyglądasz, jak księżniczka. Prawda, Nate? - brunet spojrzał na mnie, uśmiechając się pod nosem.

-Tak, jak księżniczka. - odpowiedział, sadzając młodego na krześle. - Ale Victoria zawsze tak wygląda.

-Ale nie nosi sukienek! A księżniczki noszą!

-Widzisz, Vic nie potrzebuje nosić sukienek, aby być księżniczką. - powiedział pewnie, siadając na swoim miejscu.

Zagryzłam wnętrze policzka i spojrzałam na panią Shey, która patrzyła na mnie z pewnym zainteresowaniem. Uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle, pomiędzy Nate'em i Charliem, który właśnie grał na jakiejś konsoli.

Matka Nate'a zajęła miejsce obok młodego. Zostało jeszcze jedno wolne krzesło, które zarezerwowane było prawdopodobnie dla jego ojca, który właśnie wszedł na scenę. Ludzie już dawno pozajmowali miejsca, a pan Shey ubrany w elegancki garnitur, podszedł do mikrofonu.

Zaczął mówić coś o swojej firmie i pracownikach, a następnie o tym, że wszystkie pieniądze, jakie ludzie dziś wpłacili, idą na dom dziecka w Miami. Nie mogłam się skupić, ponieważ całą moją uwagę absorbowała dłoń Nate'a, która cały czas i bardzo powoli sunęła się po moim udzie.

-Tak właściwe to czym zajmuje się firma twojego ojca? - zapytałam, aby tylko on mógł mnie usłyszeć.

-Produkuje broń dla rządu i wojska. - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic. Wytrzeszczyłam oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. To dlatego jest tu tyle wojskowych.

Odwróciłam głowę w tym samym czasie, co on. Spojrzałam w jego oczy, a następnie na usta, które rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.

Wszyscy zaczęli klaskać, więc również to zrobiłam, ponieważ okazało się, że pan Shey skończył swoją mowę. Odszedł od mikrofonu, a jego miejsce zajął, czarnoskóry mężczyzna, który zaczął śpiewać jakąś bardzo wolną piosenkę.

Po kilkudziesięciu minutach rozmów i jedzenia, pani Shey poszła położyć Charliego spać, bo robił się już marudny. Ojciec chłopaka musiał sprawdzić, jak się bawią goście, więc zostaliśmy sami.

-Zatańcz ze mną. - powiedział chłopak, wstając i wyciągając dłoń w moją stronę. - I nie mów, że nie umiesz, bo oboje wiemy, że to nie prawda. - uśmiechnął się, a ja musiałam przyznać mu rację. Cholerne dwa lata towarzyskich, na które musiałam chodzić jako dziecko, bo mama mi kazała.

Ujęłam jego dłoń i razem zaczęliśmy kierować się w stronę parkietu, na którym już tańczyło sporo par. Stanęłam naprzeciwko niego i podałam mu prawdą dłoń, a lewą położyłam na jego barku, podczas gdy on swoją umieścił na moich plecach.

-Nigdy więcej nie dam ci się namówić, na coś takiego. - mruknęłam, kiedy zaczęliśmy się kołysać.

-Teraz już mam pewność, że moi rodzice lubią cię bardziej ode mnie. - westchnął.

-Ma się ten urok osobisty. - powiedziałam, chociaż i tak wiem, że takowego nie posiadam. Odusnął się trochę ode mnie, więc zrobiłam obrót, a późnej wpadłam prosto na jego tors. Zarzuciłam mu ręce na kark i oparłam głowę na jego piersi.

-Wiesz, że to nasza piosenka? - zapytał w moje włosy, a ja zmarszczyłam brwi, wsłuchając się w Give Me Love. Mężczyzna śpiewał to bardzo ładnie, ale ja nie miałam pojęcia, dlaczego akurat ta.

-Dlaczego? - zapytałam cicho.

-Na moich szesnastych urodzinach do tej piosenki pierwszy raz cię pocałowałem. - odpowiedział, a ja zagryzłam wargę, powstrzymując uśmiech.

-Nie sądziłam, że będziesz to pamiętać. - przyznałam szczerze, odrywając się od niego, aby spojrzeć mu w oczy.

-Pamiętam. - odparł. - Spadłaś z drzewa, kiedy chciałaś mi udowodnić, że bez problemu się tam wdrapiesz. Miałaś wtedy zadrapanie na policzku, a ja bałem się, że coś ci się stało. Mimo wszystko wina była moja, bo to ja cię podpuszczałem.

-I pocałowałeś mnie w policzek. Nie odzywaliśmy się po tym do siebie chyba przez jakiś miesiąc. - skończyłam za niego, uśmiechając się. - Ale nie pamiętam, żeby leciała ta piosenka.

-Leciała w domu, a my byliśmy na dworze. Pamiętam to. Pamiętam wiele rzeczy, związanych z tobą.

-Na przykład?

-To, kiedy w piątej klasie byliśmy na wycieczce klasowej i musieliśmy zbierać jagody. Wtarłem ci kilka we włosy, a ty mnie popchnęłaś i wpadłem w mrowisko czerwonych mrówek. Na zakończenie siódmej przyszłaś w sukience i wtedy się denerwowałem, bo ładnie wyglądałaś, ale nie chciałem się do tego przyznać, więc później wylałem na ciebie sok pomarańczowy, a ty obrzuciłaś mnie za to błotem. Gdy pierwszy raz powiedziałem ci, że jesteś nic nie warta i jesteś nikim, a ty zaczęłaś płakać, przez cztery godziny wyżywałem się kijem golfowym na jakimś starym samochodzie, który stał na złomowisku. Wiem, że jesteś uczulona na orzechy włoskie, bo kiedyś dosypałem ci kilka do jakieś sałatki i zaczęłaś się dusić. Twój ulubiony kolor to czarny, bo jak byłaś mała, twój ulubiony misiek miał ubranie w tym kolorze. Ukradłem ci go w przedszkolu i oderwałem głowę, a ty kopnęłaś mnie w nogę i na mnie nawrzeszczałaś. Nienawidzisz pizzy z ananasem od czasu, gdy ją zjadłaś, a ja oblałem cię przeterminowanym mlekiem, przy Christianie Reedzie, który ci się podobał. Czasami śpisz z lampką nocną, bo często masz koszmary, które przypominają ci o tym, jak utknęłaś w tej komórce. Czasem mówisz przez sen, dlatego wiem. Nienawiszisz budyniu, bo w przedszkolu dolałem ci do niego sosu sojowego i wymiotowałaś. - powiedział, a ja nawet nie wiem, w którym momencie przestałam tańczyć i tylko się na niego gapiłam.

Nic nie mówiąc przytuliłam się do niego, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

-Pamiętam wiele rzeczy, Victoria. - szepnął w moje włosy.

-Przepraszam bardzo. - spojrzałam na pana Shey'a, który pojawił się obok nas. - Czy mogę zatańczyć z piękną panią? - spojrzał na mnie, uśmiechając się.

-Z wielką chęcią. - odpowiedziałam, puszczając dłoń chłopaka.

-Pójdę poszukać Mii. - powiedział Nate, a ja kiwnęłam głową. Podeszłam do jego ojca i razem zaczęliśmy tańczyć.

-I jak ci się podoba przyjęcie? - zapytał.

-Naprawdę jest cudownie.

-Lily wszystko przygotowała. - mruknął. - Chociaż Nate i tak nie jest zadowolony.

-Ciężko go czymkolwiek zadowolić. - zaśmiałam się.

-On już taki jest. - westchnął ciężko, patrząc gdzieś za mnie. - Ale to dobry chłopak. Zasługuje na szczęście. - powiedział, uśmiechając się pod nosem w taki sam sposób, jak robi to Nate. - Cieszę się, że ma ciebie. Jesteś chyba jedyną osobą, która potrafi nad nim zapanować.

-Niech pan wierzy, nawet ja tego nie potrafię. - parsknęłam.

-Potrafisz, Victoria. - zrobił krótką pauzę. - Dziękuję ci za to. - odpowiedział. Gdy piosenka się skończyła, odsunął się ode mnie z uśmiechem.

-Porywam cię. - usłyszałam obok siebie cichy szept, a następnie ktoś już stał naprzeciwko mnie i razem ze mną tańczył.

-A twoja dziewczyna gdzie? - zapytałam, patrząc na Luke'a z przymróżonymi oczami.

-Nie zawracajmy sobie głowy takimi głupotami. - odparł z czarującym uśmiechem. - Wiesz jak to mówią. To jest nasza noc! - parsknęłam śmiechem, przewracając oczami.

Przetańczyłam z nim jeszcze trzy piosenki, a następnie jedną ze Scottem i już chciałam pójść do stolika, ale zatrzymał mnie czyjś uścisk na nadgarstku.

-W końcu się do ciebie dostałem. - powiedział z uśmiechem, przyciągając mnie bliżej. - Co nagadał ci mój ojciec o mnie?

-Tajemnica. - szepnęłam z uśmiechem. - Znalazłeś Mię?

-Właśnie... - zaczął.

-Mamy problem. - oderwałam się od patrzenia na Nate'a i spojrzałam na Matta. - Clark w sukience? O mój Boże jednak jesteś dziewczyną.

-Lepiej wyglądałeś w tych swoich bokserkach w tukany. - mruknęłam.

-We wszystkim wyglądam dobrze. Na górze... No wiesz. - odparł chłopak, patrząc na Shey'a.

-Aaa tak. - powiedział i złapał mnie za rękę. - Chodź.

-Gdzie? - zapytałam, kiedy prowadził mnie przez tłum ludzi. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro, na którym nie było już nikogo. Skręciliśmy w jakiś korytarz, a później zobaczyłam Mię, która stała obok Luke'a i jakiegoś chłopaka.

-Daj spokój. To nie twoja sprawa z kim się całuję. - warknęła blondynka, patrząc na Parkera.

-Nie moja? - chłopak zacisnął dłonie w pięści.

-Ja jakoś nie rzucałam się na Fallach, gdy lizała się z tobą na korytarzu. - fuknęła zła.

-Ale... Kurwa. Ty nie możesz tak z nim! - zaczął, patrząc na chłopaka obok. - Wypierdalaj stąd. Już. - syknął.

-Nie będziesz mówił mu, co ma robić ty skretyniały kre... - zaczęła dziewczyna, ale nie skończyła, ponieważ Parker prawie się na nią rzucił, całując ją. Gdyby było to fizycznie możliwe, moja szczęka opadłaby właśnie na ziemię. Co do...

-Chodź. - szepnął cicho chłopak obok mnie i pociągnął za moje ramię. Stanęliśmy za rogiem, aby nie było nas widać. Starałam się jakoś przetworzyć informacje, ale mój mózg już nie wyrabiał.

Po krótkiej chwili zza zakrętu wyszedł chłopak, który jeszcze przed chwilą stał obok Mii i Luke'a.

-Masz. Dobrze się spisałeś. - powiedział Shey i wręczył chłopakowi studolarowy banknot. Blondyn uśmiechnął się i odszedł, a ja spojrzałam na bruneta z głupim uśmiechem.

-Nathanielu Shey'u, czy ty właśnie zapłaciłeś temu chłopakowi, aby przystawiał się do Mii, przez co Luke będzie zazdrosny? - zapytałam z niedowierzaniem.

-Tak, Victorio Clark. - odparł, łapiąc mnie za rękę i prowadząc przez korytarz. - Wiem, że jestem genialny, a teraz jeśli pozwolisz, chciałbym zaprowadzić cię do mojego pokoju. - otworzył właściwe drzwi, a ja weszłam do ciemnego pomieszczenia.

-Ale...

-Tak, wiem. Musimy zamykać drzwi, ponieważ mamy zamiar robić coś niestosownego. - odpowiedział dyplomatycznie.

Tak, to jest mój Nathaniel Shey.

***

Dwa następne tygodnie zleciały szybko. Nim się obejrzałam było już po świętach. Dziadkowie jak zawsze byli bardzo mili, a dziadek Henrick dał mi dwie butelki polskiego bimbru, bo jak to stwierdził "Po tym was szurnie, ale masz nic nie mówić mamie". Tak szurnęło, że po czterech kieliszkach nie wiedziałam co się dzieje i jakim cudem znalazłam się w łóżku Shey'a, ponieważ piliśmy to wszyscy u niego w domu. Zrobiliśmy też projekt z chłopakiem, który wyszedł nam nawet nieźle.

Pierwszy dziś świąt spędziliśmy z Nate'em u nas, a drugi u niego i naprawdę wszystko zaczęło się układać. Ojciec dalej miał jakąś awersję do Shey'a, ale zdecydowanie było już lepiej.

Dobra nowina była też taka, że Luke i Mia zostali oficjalnie parą. Monica była tylko trochę smutna, ale Matt szybko ją pocieszył. To wszystko tak się pokomplikowało tylko dlatego, że Mia chciała czegoś więcej niż zwykłego seksu, a Luke nie był na to gotowy. Na szczęście dzięki mojemu wspaniałemu chłopakowi wszystko się jakoś ułożyło.

-Ludzi coraz więcej. - mruknęła Mia, otwierając puszkę jakiegoś napoju gazowanego.

Znajdowaliśmy się w domku letniskowym Shey'a, który był za miastem, ponieważ dziś jest sylwester. Dookoła był tylko las, a samochody cały czas przyjeżdżały. Ja nie wiem, jakim cudem ludzie tu trafiają. Gdy ja jechałem z Nate'em nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy i w ogóle nie zapamiętałam drogi.

-I dobrze. - stwierdziłam, siadając na blacie w kuchni. - Jak tam z Luke'iem?

-Dobrze. Tylko jedna kłótnia dziennie. - stwierdziła, a ja się uśmiechnęłam. - Dalej nie wierzę w to, że Nate to wszystko wymyślił.

-Ja też. - zaśmiałam się.

-Ładne. - szepnęła, spoglądając na złotą bransoletkę na moim nadgarstku.

-Tak. - uśmiechnęłam się. Dostałam ją na święta od Nate'a. Miała dwie złote zawieszki w kształcie liter "S" i "C", ponieważ według niego jesteśmy oryginalną parą i zwracamy się do siebie po nazwisku.

-Vic... Co ty tak właściwe do niego czujesz? - zapytała, a ja spięłam się. Co czułam do Nate'a? Tego właśnie nie mogę ogarnąć od trzech miesięcy.

-Cóż, lubię go.

-Ale lubisz, czy lubisz-lubisz? - uniosła brwi.

-Jest jakaś różnica? - westchnęłam, schodząc z blatu.

-Vic. - powiedziała poważnie, stając naprzeciw mnie. - Kochasz go? Tylko szczerze. - spojrzałam na nią i wzruszyłam ramionami. - Oh, no dalej dziewczyno! Wyślij mózg i serce! - złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną. Całe szczęście, że znajdowałyśmy się same w kuchni.

-Mia, nie wiem. - odparłam, spuszczając głowę. - Jestem nim zauroczona, ale nie wiem, czy to coś więcej. Poza tym nie wiem, czy ja jestem dla niego tak ważna.

-Jesteś. - powiedziała pewnie.

-Skąd to wiesz?

-Sposób w jaki na ciebie patrzy. Jakbyś tylko ty istniała na tym popieprzonym świecie. No wiesz, tak... - zmarszczyłam brwi, a ona warknęła z irytacją. - Patrzy na ciebie tak, jak ty na pizzę!

-Aaa. - odparłam, kiwając głową. - Ale to nie wszystko.

-Mama powtarza, że czasami wystarczy tylko jedno spojrzenie, aby wiedzieć, czy dana osoba cię kocha.

-Pozdrów ją. - powiedziałam, łapiąc za butelkę piwa.

-No idiotka. - westchnęła dziewczyna. Spojrzałam na zegarek, który wisiał na ścianie i stwierdziłam, że jest już dwudziesta, więc trzeba iść coś ogarnąć.

Wyszłam z przestronnej kuchni i udałam się do salonu, w którym Luke i Matt próbowali ogarnąć głośniki.

-Gotowe. - odpowiedział Parker, uśmiechając się i włączając urządzenie. Utwór Martina Garrixa zaczął bardzo głośno rozbrzmiewać w całym domu. Ludzie zaczynali wchodzić do środka z szerokimi uśmiechami i myślą, że dziś się nawalą.

Przywitałam się z kilkoma osobami, a później wspięłam po schodach na pierwsze piętro. Musiałam zmienić buty, ponieważ te mnie obcierają.

Weszłam do pokoju, w którym stały moje rzeczy i Nate'a. Był bardzo ładny, tak jak cały dom. Cały drewniany z oknem nad dużym łóżkiem. Po prawej stronie wbudowany był kamienny kominek, a oprócz tego była tu jeszcze duża szafa, dwa fotele, szafka nocna i okrągła ława.

Ściągnęłam swoje buty i zaczęłam iść w stronę odpowiedniej torby. Zawyłam jak ranne zwierzę, gdy mały palec mojej prawej stopy spotkał się z nożką stolika. Złapałam się za stopę i zaczęłam podskakiwać na jednej nodze, przeklinając siarczyście pod nosem. Boże, jak to boli!

-Pieprzona ława. Dlaczego to zawsze musi być ten pieprzony mały palec? - warknęłam, uderzając nogą w mebel. Krzywiąc się podeszłam do torby i wyciągnęłam z niej czarne tenisówki. Założyłam je, a później wstałam i przeciągnęłam się.

Wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Zbiegłam po schodach, wpadając na kogoś.

-Uważaj jak łazisz. - fuknęła Ashley, ubrana w czerwoną bluzkę i czarne, skórzane spodnie.

-Przepraszam. - odpowiedziałam, nie chcąc się kłócić. W sumie to ja na nią wpadłam i była to moja wina. Chciałam ją wyminąć i odejść, ale złapała mnie za rękę, przez co na nią spojrzałam.

-Możesz go sobie kochać, ale nigdy nie będziecie razem. - powiedziała, patrząc mi w oczy. - Nam wszystkim na nim zależało. Ty jesteś jego, ale on nigdy tak naprawdę nie był twój. Nie był żadnej. - z tymi słowami odeszła w stronę swoich koleżanek. Stałam tak chwilę, patrząc na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się dziewczyna.

-W końcu cię znalazłem. - powiedział Nate, obejmując mnie ramieniem. - Coś się stało?

-Nie, nic. - odpowiedziałam, uśmiechając się. - Chodź tańczyć. - wskazałam na prowizoryczny parkiet, na którym szalało już dużo osób.

Cóż, impreza coraz bardziej się rozkręcała, a alkohol lał się strumieniami. Towarzystwo było już bardzo wstawione, a do dwunastej zostało jeszcze dwadzieścia minut. Muzyką zajął się Chris, który jest w tym naprawdę dobry. Często dorabiał sobie jak DJ w klubach.

-Moglibyście sobie darować. - mruknęłam, wchodząc do kuchni, aby wziąć coś do picia. Było tu sporo osób, a Mia i Luke gorąco się obściskiwali przy parapecie.

-Wyluzuj młoda. - wysapał chłopak pomiędzy pocałunkami.

Przewróciłam oczami, śmiejąc się. Nie piłam dziś dużo i chyba jako jedna nie jestem napruta w trzy dupy. Matta musieli już położyć w pokoju, ponieważ chciał znów zrobić striptiz, ale tym razem dla szerszej grupy ludzi. Nate zniknął mi kilka minut temu, bo ktoś rozwalił coś w łazience na parterze.

Zabrałam puszkę i opuściłam kuchnię. Weszłam do salonu, opierając się o ścianę i popijając napój. Chris szalał za konsolą i bardzo dobrze się bawił. Brayan stał obok jakiegoś chłopaka, z którym zapewne flirtował, a Scott i Laura tańczyli do szybkiej piosenki. Odwróciłam głowę i spojrzałam na Theo, który stał ze swoimi znajomymi i kilkoma dziewczynami. Odwrócił wzrok, a nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się i uniósł butelkę piwa, a ja również to zrobiłam. Może w końcu wszystko się ułoży.

-Cześć! - spojrzałam na chłopaka, który znalazł się obok mnie i jęknęłam.

-Czego chcesz? - zapytałam, oszczędzając sobie empatię.

-Chciałbym cię przeprosić, Vic. Za wszystko. - powiedział Liam, więc na niego spojrzałam. Jego oczy wwiercały się w moje, ale ja już nie czułam tego, co kiedyś. Teraz tylko pewne czarne tęczówki są w stanie wywołać we mnie takie emocje.

-Dużo tego było. - burknęłam na tyle głośno, aby nie zagłuszyła mnie muzyka.

-Wiem. Po prostu zrozumiałem, że byłem głupi. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale po prostu cię przepraszam i mam nadzieję, że zostaniemy znajomymi. - uśmiechnął się, przez co parsknęłam pod nosem.

-Możemy być znajomymi, Wood. - powiedziałam, spoglądając na tańczących ludzi. - Ale masz rację, nie oczekuj mojego wybaczenia.

-Byłem głupi, ale każdy uczy się na błędach. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa z Shey'em. Zasługujesz na to.

-Jestem. - odparłam cicho.

Chłopak odszedł, więc odbiłam się od ściany i poszłam w stronę dużych, szklanych, tarasowych drzwi. Wyszłam na zewnątrz, wyrzucając w międzyczasie puszkę. Spojrzałam na ludzi, którzy śmiali się i rozmawiali. Luke z kilkoma innymi chłopakami zaczął rozpakowywać fajerwerki, ponieważ za kilka minut będzie nowy rok. Spojrzałam na gwiaździste niebo, chowając ręce do kieszeni bluzy.

-I znów chcę dotknąć z tobą gwiazd. - usłyszałam cichy szept przy swoim uchu, a później poczułam, jak silne ramiona obejmują moje ciało. Zamrugałam kilkakrotnie oczami i odwróciłam się przodem do jego twarzy. Uśmiechał się w moją stronę, czasami spoglądając w niebo.

Kocham cię. Tak po prostu i bardzo mocno.

Złapałam za jego kark i przyciągnęłam bliżej siebie, wciskając w jego usta mocny pocałunek. Chciałam w to włożyć całe serce i uczucia, jakimi go darzę. Czułam jego cudowną wodę kolońską, dym papierosowy i alkohol.

-Chodź. - szepnęłam, gdy się od niego oderwałam i złapałam za jego dłoń. Weszliśmy do domu, a później przeszliśmy przez tłum.

Wiedziałam, czego chcę.

Wspięliśmy się po schodach, a ja czułam, jak moje serce uderza o klatkę piersiową z zawrotną prędkością. Chciałam tego. Chciałam być z nim w każdym możliwym słowa tego znaczeniu.

Otworzyłam drzwi naszego pokoju i weszłam do środka, a zaraz za mną chłopak, który był chyba równie zdenerwowany co i ja. Zamknęłam drzwi na klucz i spojrzałam w jego oczy.

-Wiesz, że nie musimy tego robić. - odpowiedział.

-Ale ja tego chcę. - powiedziałam pewnie, patrząc na jego piękną twarz. - Bardzo tego chcę.

-Nie chcę naciskać... - zaczął. Wiedział o moim dziewictwie i nigdy nie naciskał.

-Ale ja chcę. - mruknęłam, całując go. W pokoju było ciemno i czasem oświetlało go kilka świateł z dworu.

Całowaliśmy się powoli i bez pośpiechu. Wplątałam swoje dłonie w jego włosy, a on umieścił ręce na mojej tali. Popchnęłam go na łóżko, na którym siadł, a ja usiadłam okrakiem na jego udach, cały czas całując jego usta, szyję i szczękę.

Ściągnęłam jego czarną bluzę, a późnej bluzkę. Pocałowałam jego klatę i pociągnęłam lekko za jego włosy. Nagle ludzie, którzy stali na dworze, zaczęli krzyczeć, a na niebie widniały kolorowe fajerwerki. Ich światło oświetlało pokój, a ja spojrzałam na twarz chłopaka, którą teraz było bardzo dobrze widać.

-Szczęśliwego nowego roku. - szepnęłam cicho, gładząc kciukiem jego policzek.

-Czternasty był dobry, ale piętnasty będzie chyba jeszcze lepszy. - powiedział, uśmiechając się i ukazując szereg białych zębów.

Znów powróciłam do całowania jego ust. Kolorowe fajerwerki dalej rozświetlały niebo, ale dla mnie liczył się tylko on. Przeciągnął przez moją głowę materiał mojej bluzy, a później to samo zrobił z czarnym topem.

Przewrócił mnie na plecy i zaczął całować moją szyję. Przymknęłam oczy, zaciskając dłonie na miękkiej pościeli. Pieścił mokrymi pocałunkami moją szyję i brzuch, a ja starałam się opanować swój drżący oddech. Sięgnął do zapięcia moich spodni i zsunął je ze mnie, ściągając w międzyczasie moje buty, więc zostałam w samej bieliźnie.

Znów mnie pocałował, a palcami dotknął mojego najbardziej wrażliwego miejsca. Ściągnął moje majtki i przez chwilę drażnił moją kobiecość. Syknęłam, znów całując jego szczękę. Odpiął mój stanik i rzucił go gdzieś w kąt. Zaczął bawić się moimi piersiami, przez co byłam jeszcze bardziej napalona.

-Jesteś tego pewna? - zapytał, patrząc w moje oczy. On sam był już podniecony, a jego czarne oczy świeciły się.

-Tak. - powiedziałam poważnie, kiwając głową.

Wstał ze mnie i ściągnął swoje buty, a następnie spodnie, z których wyciągnął paczuszkę z prezerwatywą.

-Zawsze przygotowany, co? - zaśmiałam się.

-Tak. - odparł z uśmiechem i ściągnął swoje bokserki. Nałożył prezerwatywę, a późnej pochylił się nade mną.

-Jeśli będzie cię bolało, albo zrobię coś nie tak...

-Zrób to. - szepnęłam, całując jego usta.

Powli we mnie wszedł, a ja zesztywniałam. To było coś nowego. Nowe uczucie. Wsunął się we mnie jeszcze głębiej z gorącym jękiem i zatrzymał się, abym mogła się do tego przyzwyczaić. Bolało, ale był to ból do zniesienia. Powoli zaczynałam się odprężać, a jego wargi zaczęły pieścić moją pierś.

Z moich ust zaczęły wydobywać się ciche jęki, kiedy wchodził we mnie coraz mocniej i szybciej.

Wiedziałam, że on nie zrobi mi krzywdy, bo był chyba jedyną osobą, której tak bardzo zaufałam. I wiedziałam, że to dobra decyzja.

Wypchnęłam swoje biodra i objęłam go nogami, krzyżując łydki. Chciałam go bliżej. Być z nim bliżej. Pieprzyć się z nim i czerpać z tego niesamowite przyjemności.

-Jesteś taka niezwykła. - sapnął, gryząc moje ucho, kiedy ja przeżywałam najbardziej niesamowite chwile w życiu. Znów pocałowałam jego szyję, drapiąc jego plecy, jęcząc i oddając się temu wszystkiemu. Wiedziałam, że ta noc będzie tylko nasza.

I wtedy wiedziałam, że Nathaniel Shey pozostanie do końca mojego życia kimś bardzo ważnym. Kimś, o kim będę pamiętać już zawsze.

***

Kocham i do ostatniego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top