Rozdział 29
Dalej stałam i z szokiem patrzyłam na Brayana, który teraz plątał się we własnych słowach i na siłę tłumaczył nam, że zwariowaliśmy, a on nie jest gejem.
-Więc, Clark. - Shey zwrócił się do mnie, spoglądając w moje oczy. - To będą interesujące dwa tygodnie. - zaśmiał się i odwrócił w stronę swoich znajomych z drużyny.
Przegrałam. Będę musiała robić wszystko, co tylko zechce. Już wczoraj ustaliliśmy, że nie ma żadnych reguł i zasad. Może wymyślić co tylko będzie chciał.
WSZYSTKO.
-Victoria, nie chciałem mów...
-Dlaczego mi nie powiedziałeś!? - warknęłam zła. - Przyjaźnimy się.
-Wiem, ale... - westchnął. - Dla mnie to jest trudne. Inne. - mruknął, a ja dopiero teraz zobaczyłam, że jest smutny. Gówniana ze mnie przyjaciółka.
-Od kiedy wiesz? Jakiś miesiąc temu byłeś w stu procentach hetero, więc co się stało?
-Na imprezie urodzinowej u Nate'a spotkałem chłopaka. - powiedział, patrząc wszędzie, ale nie na mnie. - Był z East High. Całowaliśmy się, a potem spotkaliśmy jeszcze kilka razy.
-To świetnie. - stwierdziłam radośnie.
-Nie, wcale nie. - przerwał mi złym tonem. - Moi rodzice nigdy tego nie zaakceptują. Dla nich homoseksualizm jest jak choroba. Uważają to za coś bardzo złego, a ja nie mogę im tego powiedzieć, bo wiem, że się załamią. - powiedział z żalem, opierając się o swoją walizkę. W tym momencie tak cholernie szkoda było mi tego chłopaka.
Wielu starszych ludzi, w tym naszych rodziców, nie rozumieją nas. Dla nich bycie homoseksualistą to dziwna i chora rzecz, ale nie powinno tak być. Chyba szczęście dziecka jest dla nich najważniejsze i nie można oceniać ich przez orientację.
-Brayan. - westchnęłam, podchodząc bliżej niego i kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie masz powodu do wstydu i strachu tylko dlatego, że jesteś homoseksualny. - powiedziałam miękko. - Jeśli już wiesz, że to faceci cię pociągają to dobrze. Pogadaj o tym z rodzicami.
-O nie. - zaprzeczył od razu. - Ja wiem, że oni nie zrozumieją.
-To już od ciebie zależy co zrobisz, ale na twoim miejscu nie zwlekałabym z tym, a poza tym co drugi chłopak w tej szkole to gej. - zaśmiałam się.
-Dzięki, Vic. - uśmiechnął się, a ja również to zrobiłam. Nagle jego telefon zaczął dzwonić, więc odeszłam, aby mógł w spokoju porozmawiać.
Zaciągnęłam nosem i stanęłam obok Mii, która dalej siedziała na walizce, a Luke miał umieszczoną głowę na jej kolanach i cicho pochrapywał. Ten to umie zasnąć wszędzie.
-Przegrałam zakład. - zaśmiałam się gorzko, patrząc przed siebie.
-Co? Jaki zakład? - zapytała niczego nieświadoma.
-Przez całe dwa tygodnie w Aspen mam robić wszystko to, co chce Shey. - spojrzałam na nią. Blondynka roześmiała się i spojrzała na mnie jak na idiotkę.
-Nie wiem co ci strzeliło do głowy, aby się z nim zakładać, ale będzie ciekawie. - przewróciłam oczami i kopnęłam bok Parkera.
-Wstawaj. Autokar jedzie. - burknęłam, na co tylko machnął ręką.
-Niech jedzie, ale daj mi spać. - wymamrotał, na co blondynka gwałtownie wstała. Chłopak upadł na plecy i jęknął, przymykając oczy. - Chciałem z tobą jęczeć Roberts, ale nie o to mi wtedy chodziło.
-Jak mi przykro. - zironizowała, łapiąc za obie rączki swoich dwóch walizek.
Również to zrobiłam, a gdy nauczyciele pozwolili pakować bagaże i wsiadać do środka, zrobiliśmy to. Zajęłam miejsce z tyłu. Usiadłam obok okna, a obok mnie Mia. Po drugiej stronie zajął miejsce Chris z Brayanem, a na samym końcu siedział Shey razem z Parkerem, Scottem, Mattem i Brooklynem.
Oparłam głowę o szybę i włączyłam swoją ulubioną playlistę, wcześniej podłączając do telefonu słuchawki. Blondynka położyła swoją głowę na moim ramieniu i zasnęła, a ja również chciałam to zrobić. Uwielbiam zasypiać z muzyką.
Mój spokój nie potrwał jednak długo, bo usłyszałam sygnał przychodzącej wiadomości.
Od: Shey
Wygrałem
Do: Shey
Skąd wiedziałeś że on jest gejem?
Od: Shey
Widziałem jak na moich urodzinach lizał się z jakimś gościem ;))
Zacisnęłam zęby, zdając sobie sprawę, że ta mała gnida o tym wiedziała i mi nie powiedziała.
Od: Shey
To będzie ciekawy wyjazd
W chuj.
Do: Shey
Uwielbiasz mnie irytować co?
Od: Shey
Tak kochanie, sprawia mi to wielką przyjemność
Zablokowałam telefon, czując, że gdybym jeszcze chwilę z nim popisała, to krzyknęłabym coś w stylu "NIENAWIDZĘ KURWA ŻYCIA!", czy coś takiego.
Chciałam skupić się na krajobrazie za oknem, ale nie mogłam. W mojej głowie cały czas było coś. Jak nie Shey, to mama. Jak nie mama, to szkoła. Jak nie szkoła, to Liam. Cały czas coś i powoli mam tego dość.
Miałam nadzieję, że te dwa tygodnie będą spokojne. Czysty odpoczynek bez żadnych głupich akcji. Cóż, nadzieja matką głupich.
Gdy już sobie przysnęłam, zostałam brutalnie obudzona przez nauczycielkę, która darła się do mikrofonu, a jej irytujący głos rozbrzmiewał w głośnikach. Mogliby dać jeszcze przewodnika, który gada całą drogę i nie pozwala zasnąć. Typowe.
-Ale sprawnie wychodzimy. - ponagliła nas babka od francuskiego.
Wszyscy wyszliśmy z pojazdu i po dziesięciu minutach szukania walizek w wielkim bagażniku autokaru, weszliśmy na lotnisko. Mieliśmy już bilety, więc pozostało nam tylko czekać na nasz lot. Oczywiście nie obyło się bez kłótni Shey'a z sorką Karter, małą szarpaniną między Mattem, a jakimś Hiszpanem, który zabrał mu paczkę papierosów i poszukiwaniem biletu Saszy, który jej się zgubił.
Po ciężkich dwóch godzinach w końcu znaleźliśmy się w samolocie. Siedziałam przy oknie, a obok mnie Mia, która grała w jakąś grę na telefonie. Lubiłam latać samolotami. Przede wszystkim byłam oczarowana tymi widokami, a przed nami jeszcze ponad siedem godzin lotu.
-Muszę iść do toalety. - stwierdziła Mia, wstając. Pokiwałam głową i wygodniej oparłam się o fotel.
Nagle poczułam, jak ktoś zajmuje miejsce obok mnie, a ja nawet nie musiałam odwracać się w tamtą stronę, bo te perfumy poznam już wszędzie. I to jest przerażające.
-Więc jak, Clark? Dalej jesteś obrażona? - zadał pytanie, przez co przewróciłam oczami.
-Nie jestem. - odpowiedziałam, patrząc na bruneta.
-Więc dlaczego tak się zachowujesz? - zapytał, opierając głowę o zagłówek.
-Po prostu... - zaczęłam, przyglądając się fotelowi przede mną. - To dziwne, że ty o tym wiedziałeś, a ja nie. Masz jakiś radar gejowski, czy coś? - mruknęłam, na co zaczął się cicho śmiać.
-Po prostu nie jestem ślepy. - odpowiedział. - A jeśli już jesteśmy w tym temacie, to chcę ci uświadomić, że wygrałem.
-No co ty nie powiesz. - prychnęłam ironicznie.
-A jeśli wygrałem, to ty będziesz musiała robić to, co chcę. - nachylił się w moją stronę, a jego miętowy oddech owiał moją twarz, przez co przełknęłam ślinę.
-Wszystko? - wyjąkałam.
-Tak. - uśmiechnął się, patrząc wprost w moje oczy. - A teraz mnie pocałuj.
-Co? - pisnęłam cicho, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Do czego on będzie zdolny...
-Przeważnie to ja cię całuję. Teraz chcę, abyś zrobiła to ty. - przechylił głowę w prawo, unosząc kąciki ust.
-Jesteś niereformowalny. - parsknęłam.
-Możliwe, ale i tak niczego to nie zmienia.
Przecież przegrałam, tak? Tak. Oczywiście, że nie zrobię WSZYSTKIEGO co będzie chciał. Tak, chodzi mi... no o to, ale niech zobaczy, do czego jestem zdolna.
Złapałam za jego kark i przyciągnęłam bliżej siebie. Podłokietnik fotela wbijał mi się w brzuch, co nie było zbyt przyjemne. Moje wargi zetknęły się z jego ustami, a ja czułam, że się uśmiecha. Przez te dwa tygodnie to on ma władzę i doskonale o tym wiem.
-Nieźle, Clark. - powiedział, odrywając się ode mnie, ale i tak nasze twarze były blisko siebie. - Ale i tak musisz coś wiedzieć. - zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu. - Możesz być pewna, ze podczas tej wycieczki, to ty będziesz kazała mi coś zrobić. Uwierz mi, że będziesz o to błagała. - dopowiedział pewny swoich słów, przez co automatycznie zaczęłam się stresować. Czy tylko ja mam teraz takie dziwne uczucie w brzuchu?
-O co ci chodzi?
-O to, że będziesz mnie chciała tak bardzo, jak ja chcę ciebie, a to co będziemy robić, nie bedzie w żaden sposób przyzwoite. - szepnął dwuznacznie wprost do mojego ucha, a następnie wyprostował się, jak gdyby nigdy nic. Wstał z miejsca, a obok nas pojawiła się Mia.
-To ja już nie przeszkadzam. - chłopak odszedł, a blondynka zajęła miejsce obok mnie.
-Coś się stało? - zapytała. - Jesteś zdenerwowana.
-To przez samolot. - wyjaśniłam. - Trochę się boję. - skłamałam.
-Przecież uwielbiasz latać samolotami.
-Tak, ale w tym roku statystyka katastrof samolotowych wzrosła czterokrotnie, więc mam prawo do potencjalnego wyrażania strachu. - wysapałam na jednym wdechu.
-Całe życie z debilami. - niebieskooka pokręciła głową i wróciła do grania na telefonie.
Spojrzałam na swoje paznokcie. Shey mnie pragnie. Nathaniel Shey mnie chce. Jezu, Shey mnie chce!
Moje serce zaczęło walić, a mi wydawało się, że teraz każdy na mnie gapi i wie o czym myślę. Często tak mam. To jest ostro porypane. Brunet właśnie uświadomił mi, że w jakimś sensie go pociągam. On będzie chciał coś zrobić. Coś, co wszystko zepsuje. Coś, co w ogóle nie będzie grzeczne.
Zagryzłam wargę, przymykając oczy. Nie mogę do tego dopuścić. Przecież nie mogę na to pozwolić, tak? Uniosłam wzrok i natrafiłam na spojrzenie Brooklyna, który siedział niedaleko mnie. Przyglądał mi się z dziwną miną, ale gdy zorientował się, że na niego patrzę, odwrócił wzrok. Dziwny typ.
-Mia?
-Tak? - zapytała, odkładając telefon.
-Skąd wiesz, że jakiś chłopak cię kręci? - zapytałam po chwili, na co zmarszczyła brwi.
-W jakim sensie?
-No, że cię... pociąga.
-No wiesz, przeważnie często o nim myślę. Jeśli chodzi tylko o wygląd, to po prostu widzę to, ale jeśli chodzi o styl bycia, to często, gdy widzę taką osobę, mam dziwne odczucie w brzuchu. I jestem zdenerwowana, ale jednocześnie podekscytowana, gdy jestem blisko niej. - wyjaśniła, na co pokiwałam głową. - A co cię tak naszło?
-Nie, nic. - odpowiedziałam szybko. - Po prostu jakoś tak.
-Okej.
Odwróciłam wzrok, ignorując dziwne prądy, które przeszły przez moje ciało, gdy Shey mówił te wszystkie rzeczy.
Przynajmniej sprawa z moim biologicznym ojcem się wyjaśniła.
***
Dzień wcześniej
-Wróciłam! - krzyknęłam, wchodząc do domu. Tak, popołudnie z Chrisem, który opowiadał o swojej randce z niejakim Isakiem było interesujące.
Ściągnęłam buty i udałam się w głąb domu. Nikogo nie było, więc uznałam, że rodzice gdzieś wyszli. Wspięłam się po schodach i weszłam do swojego pokoju. Prawie dostałam zawału, gdy zobaczyłam moją matkę, która siedziała na moim łóżku.
-Dlaczego ty mnie tak straszysz? - zapytałam, głośno oddychając. Nic jednak nie odpowiedziała, a ja zmarszczyłam brwi, widząc jak patrzy na zdjęcie w swojej dłoni.
-Alexander Rodriguez. - powiedziała w końcu, gdy podeszłam bliżej. Dalej na mnie nie patrzyła. - Najbardziej ironiczny, sarkastyczny i skomplikowany człowiek, jakiego wtedy znałam. - usiadłam obok niej i patrzyłam na zdjęcie, które wczoraj znalazłam.
-Miałam dwadzieścia trzy lata, kiedy przyjechałam do Hiszpanii na staż. Wtedy między mną, a twoim ojcem nie było za dobrze. Nie byliśmy razem, a Erick miał dziewczynę. Po tej całej sytuacji w liceum chcieliśmy się przyjaźnić, ale nie bardzo nam wychodziło. Dalej coś do siebie czuliśmy i każdy to wiedział, ale byliśmy zbyt uparci. Poznałam Alexandra na jednej z imprez. Spędziliśmy razem noc. To miała być jednorazowa przygoda. - zaśmiała się na własne wspomnienia. - Był bardzo przystojny. Brązowe włosy, piwne oczy i ciemna karnacja. Jesteś do niego strasznie podobna. W końcu masz hiszpańskie korzenie.
-Co było dalej?
-Po tym wszystkim zaprzyjaźniliśmy się. To zdjęcie zostało zrobione w dzień moich urodzin. Alexander kochał białe róże. - zrobiła krótką przerwę. - Gdy powiedziałam mu o ciąży, wściekł się. Zrobił mi awanturę, a później nigdy więcej go nie widziałam. Wróciłam do Miami, gdzie czekał na mnie Erick, a potem było już lepiej. Alexander ożenił się i żyło mu się dobrze, dopóki jego firma nie zbankrutowała, a żona odeszła razem ze sporą sumą pieniędzy. To on przysłał ci te kwiaty. - tutaj na mnie spojrzała. - A dzień później popełnił samobójstwo.
Okej, tego się nie spodziewałam.
Nastała długa cisza, podczas której wszystko analizowałam.
-Teraz wiesz już wszystko. - uśmiechnęła się smutno. - Nie wiedziałam, że one są od niego, ale kiedy przeczytałam liścik, wiedziałam.
-Ale na pewno to wszystko? - zapytałam podejrzliwie. - Błagam, tylko niech potem nie okaże się, że Chris czy Mia to moje rodzeństwo, bo postanowiliście zrobić trójkącik.
-Nie. - zaśmiała się. - Alexander całe życie mieszkał w Hiszpanii i nigdy nie przyjechał do Stanów. Miał tylko żonę. Cały czas powtarzał, że nie nadaje się na bycie ojcem i nie miał dzieci. Nikt z moich znajomych go nie znał.
-Czy te róże były dla ciebie? - zapytałam, wskazując na zwiędłe już kwiaty.
-Nie wiem. - odpowiedziała. - Może. Wiesz dlaczego akurat te słowa? - zapytała, na co pokręciłam głową. - Prosi o wybaczenie, przeprasza za winy, dziękuje za to, że jesteś. - mruknęła smutno. - Tylko raz mi to powiedział, a i tak zapamiętam to do końca życia.
-Wiesz, może i to Alexander był dawcą tego plemnika. - uśmiechnęłam się. - Ale to tato zawsze będzie moim tatą.
***
-Vic?
-Tak? - pomrugałam kilkakrotnie oczami i spojrzałam na Mię.
-Dostałaś sms-a. - wskazała na telefon, który trzymałam na kolanach.
Sprawdziłam wiadomość i zmarszczyłam brwi, widząc, że to od Chrisa.
Od: Wyjebaniec
Nuuuuuuudzi mi się :(
Do: Wyjebaniec
To się rozbierz i popilnuj ubrań :)
Od: Wyjebaniec
Pobaw się ze mną
Od: Wyjebaniec
O wiem! Popiszmy jak te wszystkie bff na fb
Do: Wyjebaniec
Znowu? Siedzisz dwa siedzenia dalej. Możesz tu przyjść
Od: Wyjebaniec
Nie chce mi się
Do: Wyjebaniec
Christopherze Evanie Adamsie. Dlaczego ja się się tobą zadaję?
Od: Wyjebaniec
Kilometry?
Do: Wyjebaniec
Nie istnieją
Od: Wyjebaniec
Jak twoje cycki :)
Do: Wyjebaniec
I twój kutas :))
Od: Wyjebaniec
Szmata
Do: Wyjebaniec
Pizdokleszcz
Od: Wyjebaniec
A zadajesz się ze mną, bo jestem zajebisty okk
Odłożyłam telefon i zaśmiałam się pod nosem. Tak, przyjaźń moja i Chrisa jest ostro popieprzona.
***
-Ja tu zostaję. Nie wracam do Miami. - stwierdziła Mia, rzucając się na jednoosobowe łóżko z białą pościelą. Przymknęła oczy, a ja z ulgą odstawiłam swoje walizki i podeszłam do okna, aby je otworzyć.
Ośrodek w Aspen był naprawdę bardzo ładny. Zadbane, dwuosobowe pokoje z łazienkami i niezłymi widokami na stok. Duże spa na parterze i różne korty w piwnicach.
Nie poczułam też jakiejś dużej różnicy przez strefy czasowe, ale może tylko dlatego, że to raptem dwie godziny.
-Idziesz na kolację? - zapytała Mia, podnosząc się do siadu.
-Nie chcę mi się. - wzruszyłam ramionami.
-Okej, najwyżej coś ci przyniosę. - powiedziała, wstając. Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Westchnęłam i wstałam. Swoje walizki postawiłam w szafie. Nigdy nie wypakowywałam ubrań, bo nie widziałam w tym sensu. Podeszłam do swojego łóżka, które stało przy oknie i nachyliłam się do kontaktu, który był obok. Podpięłam tam ładowarkę, a do niej telefon.
-Czego zapomniałaś? - zapytałam, nawet się nie odwracając, gdy usłyszałam jak drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do środka.
Nagle poczułam dwie ręce na swoich biodrach, na co automatycznie się wyprostowałam, a moje plecy uderzyły w czyjąś twardą klatkę piersiową.
-Czy w końcu raz możesz nie być kretynem i przestać mnie tak straszyć? - zapytałam, odwracając się w stronę roześmianego Chrisa.
-Wiem, że miałaś nadzieję, że to Nate. - parsknął śmiechem.
-Zajmij się sobą.
-Nie chcę, bo moje życie w porównaniu do twojego jest nudne. Idziesz na kolację?
-Nie. - odpowiedziałam.
-Przyniosę ci coś. - mruknął, wychodząc z pokoju. Tak, takich przyjaciół jak Mia i Chris trzeba szukać ze świecą.
Westchnęłam i weszłam do małej łazienki. Białe płytki, sedes, kabina prysznicowa i mała półka z lustrem nad umywalką. Nic wielkiego.
Otworzyłam szafkę, aby sprawdzić, co jest w środku. Szampon, mydło i mały ręczniczek. Schludnie. Znów zamknęłam mebel i prawie dostałam zawału, kiedy zobaczyłam, że w odbiciu lustra widać uśmiechniętego Shey'a, który stał za mną. Scena jak z horroru.
-Czy ty chcesz mnie zabić!? - warknęłam, odwracając się w stronę bruneta.
-Czasami mam takie myśli. - uśmiechnął się, wkładając ręce do kieszeni spodni.
-Dlaczego nie jesteś na kolacji? - zapytałam, opierając się tyłem o umywalkę.
-Bo nie jestem głodny.
-Skąd wiedziałeś, że jestem w tym pokoju? - zmarszczyłam brwi.
-Adams się wygadał.
Zajebię cię, Chris.
-Po co tu przyszedłeś?
-Ponieważ czegoś chcę. - odpowiedział pewnie, podchodząc w moją stronę.
-Czego? - zapytałam ostrożnie. Chłopak nie spuszczał ze mnie swoich czarnych oczu, które kolorem przypominały węgiel. Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy zobaczył, że z każdym jego krokiem, zaciskam mocniej dłoń na blacie.
-Zdajesz sobie sprawę, że nie zrobię zupełnie wszystkiego, co sobie wymyślisz? - mruknęłam, unosząc hardo głowę.
-Wiem, Clark. Nie jestem, aż takim chujem, żeby wykorzystywać dziewczyny w ten sposób. - warknął nieprzyjemnie, zdając sobie sprawę czym mówię. - Ale wiesz co? Możesz być pewna, że w ciągu tych dwóch tygodni, sama mnie o to poprosisz. - uśmiechnął się, dotykając palcami mojego boku.
-Nie wydaję mi się. - powiedziałam pewnie.
-Możesz być pewna.
-A może to ty będziesz błagać mnie? - zapytałam wyzywająco, delikatnie ciągnąc za sznurki jego bluzy.
-Tak? - pokiwałam głową. - Więc może zmienimy zasady naszego zakładu?
-Na jakie? - zapytałam, czując lekkie zdenerwowanie, a raczej bardzo duże.
-Cóż, możemy pobawić się w sprawdzenie, jak bardzo cierpliwi jesteśmy. - przybliżył swoją twarz do mojej. - Któreś z nas na pewno pęknie.
-Dlaczego to robisz? - burknęłam zła. - Dlaczego cały czas prowokujesz?
-Nie czas jeszcze na takie odpowiedzi. - zaśmiał się.
-Skąd wiesz, że któreś z nas na pewno przegra? - po moim pytaniu nastała krótka chwila.
-Bo jeśli chcesz mnie tak bardzo, jak ja ciebie, nie trzeba będzie długo czekać.
Później mnie pocałował.
Nie zamierzałam się opierać. Chciałam mu pokazać, że się tego nie boję i mogę robić wszystko, a i tak nie pęknę. Złapłam za jego włosy, które były w nieładzie i pociągnęłam za nie. Syknął w moje usta i złapał za moje biodra, a następnie posadził mnie na blacie umywalki. Byłam już jego wzrostu, więc nie musiał się nachylać.
Zawsze, gdy go całowałam, w moim ciele było milion sprzecznych emocji. Z jednej strony wiedziałam, że to złe i mogę żałować, ale z drugiej nie chciałam tego przerywać. To popaprane i doskonale o tym wiem.
Złapał za moje uda i rozsunął je, aby stanąć bliżej. Moje dłonie zacisnęły się na tych jego lśniących kłakach, kiedy zjechał ustami na moją szyję. Okej, jego włosy są w lepszym stanie, niż moje. Usta chłopaka sunęły się po skórze mojej szyi. W niektórych miejscach ją przygryzał i zasysał, więc już teraz wiem, że będzie cała w tych pieprzonych malinkach. Znowu.
-Dlaczego robisz mi te malinki? To wygląda, jakby mnie ktoś pobił.
-Wiesz co? - zapytał, kiedy jego dłonie wsunęły się pod materiał mojej bluzy. Przymknęłam oczy, dotykając nosem jego skroni, a następnie ucha i szyi. - Nikt nigdy nie irytował mnie bardziej. Jesteś tak kurewsko denerwująca.
-Więc odejdź. - szepnęłam, kiedy jego palce błądziły po moich plecach.
-Nigdy. - odpowiedział, przez chwilę utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
Ten moment przerwało pukanie do drzwi, przez co momentalnie odwróciłam się w tamtą stronę.
-Kurwa, to pewnie jakiś nauczyciel. - powiedziałam, zeskakując z blatu. Shey zaśmiał się, na co walnęłam go w ramię, ale posłusznie wyszłam z łazienki. - Zostań tu. - zamknęłam drzwi i podeszłam do drugich, które prowadziły na korytarz. Otworzyłam je, widząc przed sobą panią trener.
-A ty dlaczego nie na kolacji? - zapytała, uważnie mi się przyglądając.
-Samoloty źle na mnie wpływają i musiałam odetchnąć. - wysapałam, opierając się o framugę drzwi.
-Aha. - mruknęła, przyglądając mi się. - Pamiętaj, że cisza nocna trwa od dziesiątej do szóstej rano. Jest już za pięć dziesiąta, więc lepiej, żeby pan Shey wyszedł stąd przed godziną policyjną. - uśmiechnęła się na widok mojego wyrazu twarzy. - Tak, widziałam jak tu wchodził. Cztery minuty, pani Clark. Dobranoc. - ostatni raz na mnie spojrzała i odeszła. Wypuściłam wstrzymywane powietrze i zamknęłam drzwi.
Po chwili chłopak wyszedł z łazienki z szerokim uśmiechem na ustach. Idiota.
-Więc mamy cztery minuty, Clark. - zaśmiał się.
-Nie, nie mamy, bo już wychodzisz. - burknęłam zła. Szczerze? Teraz czułam, że każdy myśli o mnie jak o prywatnej dziwce Shey'a. - Idź już.
-Wszystko okej? - zapytał, widząc, że jest coś nie tak.
-Wszystko jest, kurwa, w jak najlepszym porządku. - warknęłam. - Mógłbyś już iść?
-Dobrze. - powiedział, przez co odsunęłam się od drzwi. Otworzył je, ale zanim wyszedł, spojrzał na mnie. Prawdopodobnie widział, że jestem zła, a jednocześnie trochę smutna.
-Wiesz dlaczego ciągle robię ci malinki? - zapytał, a ja pokręciłam głową. - Bo wtedy każdy widzi, że jesteś moja.
Z tymi słowami wyszedł z pokoju, zostawiając mnie w totalnym skołowaniu.
***
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top