Giorno Giovanna [nie] choruje
Giorno Giovanna zachorował.
Przetarł mokre od potu czoło i wrócił do przeglądania stosów dokumentów, które obiecał zweryfikować do wczoraj. Jednak poprzedniego zajął się sprawami czekającymi od tygodnia. A zaległości na jutro i przyszły tydzień piętrzyły się w osobnej szufladzie, czekając na swoją kolej.
Zerknął nieprzytomnie na zegarek. Zbliżała się powoli jedenasta w nocy. Jeśli skończy ten jeden stos przed północą, będzie miał szansę do rana uwinąć się z tematami zaplanowanymi na jutro, a potem bezpiecznie pójdzie spać na kilka godzin. O szesnastej i tak miał umówione spotkanie. Nie mógł go odwołać.
Wziął głębszy wdech. Paliło go gardło, nie dość, że sobie je podrażnił wieczornym przemówieniem, to nie pamiętał, kiedy ostatnio napił się czegoś ciepłego. Kawa w niebieskim kubku stała niewypita od rana, więc pewnie wtedy ostatnim razem nawilżył gardło. Niestety, do północy nie miał czasu na zajście do kuchni.
Zacisnął mocno powieki i kiedy je otworzył zabrał się do pracy, czytając pierwszy z dokumentów. Litery mieszały mu się w oczach. Widział je niewyraźnie, zlewały się praktycznie w jedną całość, uniemożliwiającą przejrzenie czegokolwiek.
— Cholera — wychrypiał.
Odchylił się na fotelu i spojrzał w sufit, zastanawiając się, czy może nie warto odpocząć? Przynajmniej z godzinkę, aby nabrać sił i zregenerować wzrok, który był mu przede wszystkim potrzebny.
Odpowiedź była oczywista.
Podniósł się powoli, nogi praktycznie się pod nim uginały. Czuł się obciążony i osłabiony. Pierwszy raz w życiu zachorował tak poważnie. Dawniej każdą gorączkę pokonywał własnych siłach, pozwalając jej, zazwyczaj w nocy, zelżeć, zanim matka wróciła domu. Ojczym też nie tolerował słabości, więc w takie dni chował się w szafie, okrywając starym płaszczem — grubym i ciepłym, a także potwornie cuchnącym — aby wypocić chorobę. Ale wtedy zawsze był świadomy, potrafił o siebie zadbać, zareagować. A teraz? Z trudem stawał kolejny krok, mając wrażenie, że następny będzie ostatnim.
Na szczęście dotarł do kuchni. W środku paliło się już światło, a woda w czajniku zagotowała się niedawno. Ucieszył się, że przynajmniej ta jedna rzecz nie jest przeciwko niemu.
— Giorno? — usłyszał z drugiego pomieszczenia znany głos. Nie rozpoznał go, a twarz widział słabo, była taka zamazana. Zgadywał, że to Mista, ale mógł się pomylić.
— Napiję się — powiedział słabo.
— Hej, hej, Giorno! — tym razem nie miał wątpliwości, że to Mista. — Co ci się stało? Zwariowałeś?
Podbiegł. Odgarnął włosy Giorno i przyłożył przyjemnie chłodną dłoń do czoła. Chyba wrócił z dworu...
— T\y masz gorączkę? — zdziwił się. — Myślałem, że jesteś niezniszczalny, ale chyba z ciebie taki sam człowiek jak my.
— Zabawne...
Nie ciągnęło go do żartów. Pragnął wody, czegoś ciepłego, co nawilży mu gardło. Jak na złość, zaczął oddychać szybciej i to przez usta. Gorączka się nasiliła. Dobrze, że w porę zrezygnował z pracy.
— Co robisz? — zapytał Mista, dziwnie przyglądając się ruchom Giorno.
— Wodę.
— To jest pusty garnek — zwrócił mu uwagę.
Faktycznie chwycił nie za ten przedmiot, co trzeba. Odstawił garnek na miejsce i tym razem sięgnął w kierunku czajnika. Jednak zanim jego ręka złapała za uchwyt, Mista zatrzymał go. Pomachał mu dłonią przed twarzą, widział to bardzo wyraźnie, więc nie wiedział, co tym gestem chciał sprawdzić mężczyzna.
— Prawie złapałeś za palnik — uświadomił go.
Oczywiście, że celował w czajnik, do palnika miał daleko. Jednocześnie... Po co Mista miałby kłamać?
— Dam radę — dał mu zrozumienia, a może próbował to wmówić samemu sobie? Brzmiał przecież tak nienaturalnie, jakby mówił z pełnymi ustami, a każdy wydawany dźwięk wiązał się potwornym bólem gardła.
Kłamał... Oczywiście, że okłamywał samego siebie, ale kto mu pomoże? I po co? Zawsze radził sobie sam, od małego, od najmniejszego, kiedy matka każdego wieczoru zostawiała go na noc, by o poranku wrócić zmęczona, pijana i niechętna, by jeszcze w ciągu dnia zajmować się jakimś bachorem.
— Ty sobie ze mnie jaja robisz? — zapytał Mista.
— Nie. Idź spać...
— Mam cię zostawić samego w takim stanie?
Coś drgnęło w Giorno, nieznane dotąd uczucie, którego nie umiał nazwać przez trawiącą go gorączkę. A przynajmniej w ten sposób wytłumaczył to sobie.
— Tak — odpowiedział, choć w myślach krzyczał: ZOSTAŃ. Ponownie uznał, że pewnie to przez gorączkę. Nie myślał rozsądnie.
— Giorno, czy ty siebie słyszysz i widzisz? Ledwo trzymasz się na nogach! — próbował go uzmysłowić.
Nie musiał. Znał swój obecny stan i jak bardzo było źle, ale wciąż poradzi sobie sam.
— Dam sobie... — urwał. Szarpnął nim ból, zaczynający się od gardła, skończył się z tyłu głowy. Stracił na moment dech w piersi. Nogi się pod nim ugięły.
Mista złapał go w ostatniej chwili, pochwycił Giorno w silnym objęciu, a drugą ręką oparł się o blat, aby oboje nie runęli na podłogę.
Giorno przymrużył oczy i zadrżał. Fale gorąca zniknęły, pojawił się chłód, niewyobrażalne zimno, które było poza dotychczasowymi doznaniami. A mimo to wciąż myśli krążyły wokół tego, że Mista nie poszedł spać. "Zostaw mnie", "poradzę sobie", "to nie pierwszy raz" — powtarzał sobie nieudolnie, nie udało mu się wydusić z siebie ani jednego słowa.
— Ty debilu — przeklął Mista. — Daj sobie czasem pomóc. Nie jesz. Nie pijesz. Zaraz zdechniesz, zanim spełnisz swoje marzenia.
"Zamknij się" — pomyślał, zwracając swoje nieprzytomne spojrzenie w kierunku Misty.
Mężczyzna pochylił się i wziął go na ręce. Serce Giorno podskoczyło w piersi z wrażenia, a policzki ponownie zapłonęły z gorąca, choć reszta ciała drżała zimna. Dalej nie rozumiał, co to oznacza, skąd te nieznane uczucia? Przyćmiły wszystko, to przez nie zapomniał o tym, że sam sobie poradzi.
Mista zaniósł go do swojego pokoju i położył na rozścielonym łóżku. Przykrył kołdrą, a potem narzucił na wierz dodatkowy koc.
— Leż. Nie ruszaj się — rozkazał.
Giorno nie planował nigdzie uciekać, ciało już jakiś czas temu odmówiło posłuszeństwa, a pod kołdrą w końcu zaznał odrobiny ciepła. Wziął głębszy wdech i przysunął koc pod nos. Mista wrócił chwilę później z misą napełnioną wodą. Namoczył ręcznik i położył go na czoło Giorno. Nic nie sugerowało, że ten chłód okaże się taki przyjemny. Jego czoło płonęło z gorąca, trawiło go od kilku godzin, a mimo to nieświadomie pracował dalej, pogłębiając chorobę.
— Boże, ile ty masz tych stopni? Zaraz się ugotujesz w środku — narzekał Mista, przemywając ręcznik w chłodnej wodzie. — Zaraz nastawię wino. Moja babcia zawsze powtarzała, że na przeziębienie najlepsze jest grzane wino, do tego z tymiankiem i szałwią. Choć mało chorowałem, a naprawdę czasem się prosiłem o porządne przeziębienie.
Giorno uśmiechnął się mimowolnie. Mista miał dar, rozśmieszał go w każdej sytuacji. Zanim go spotkał, nie pamiętał, by kiedykolwiek tak często się uśmiechał.
Ostatni raz przemył mu twarz, zabrał ze sobą ciepłą wodę do wymiany i odszedł w kierunku kuchni. Giorno sięgnął w jego stronę. Tak bardzo nie chciał, żeby odchodził. Nawet jeśli za moment wróci. Bez Misty było tu pusto, cicho, jakoś obco.
Heh...
Za szybko się przyzwyczaił do dobrego. Obiecał sobie jednego razu, że nie pozwoli emocjom przejąć nad nim kontroli. Relacje ludzkie miał sprowadzić tylko do tych zawodowych, a jakikolwiek związek czy przyjaźń traktował jak mrzonkę. Nie potrzebował ludzi ani bliskości, by osiągnąć swoje cele.
Więc dlaczego zbliżanie się do celu nie przynosiło mu radości w przeciwieństwie do spędzania czasu z Mistą?
Pomylił się tak bardzo w swoich założeniach? Czy to oddali go od marzeń?
Kątem oka zerknął na zegarek. Było już grupo północy. Dzięki chłodnym okładom widział już zdecydowanie lepiej, mniej mieniło mu się w oczach. Istniała szansa, że za parę godzin odzyska siły i powróci do pracy, a wtedy od rana przygotuje plan, aby rozwiązać wszystkie sprawy i odrobić zaległości.
Brzmiało to cudownie, o ile gorączka znowu go nie pochłonie.
Mista wrócił, przynosząc ze sobą miskę ze świeżą wodą. Odłożył ją na stół, a potem znowu zniknął na moment, tym razem wziął ze sobą kubek z winem.
Ujął Giorno od tyłu, pomagając mu wstać do pozycji siedzącej i podał kubek.
Giorno czuł się słabo, ręka wydawała się nie należeć do niego. Drżała, trzymała bardzo niepewnie za ucho, a o podniesieniu całego kubka mógł tylko śnić.
— Ach, ty wielki, niesamowity Giorno Giovanna. Nawet z tym nie umiesz sobie poradzić? — zakpił sobie z niego Mista.
Przysiadł się obok i przytrzymał kubek, pomagając się napić.
Giorno nie przepadał za winem, szczególnie wytrawnym, a takie właśnie dostał, ale z odrobiną ziół i czegoś słodkiego wypił napój z przyjemnością.
— Dodałem miód. Wiem, że lubisz słodkie, więc pomyślałem, że ci posmakuje.
— Pyszne — mruknął niepewnie. — Dziękuję.
— O... — zdziwił się. — To super. Wiesz, mam jeszcze parę babcinych przepisów, które chciałbym wypróbować. Może i ono tobie posmakują? Oczywiście najpierw musisz wyzdrowieć. Kurcze, myślałem, że jesteś niezniszczalny, a tu taka niespodzianka. Mówiłem ci, że za długo pracujesz. Trzeba dbać o siebie...
Wsunął Giorno z powrotem pod kołdrę i koc. Nawilżył ręcznik, a potem położył z powrotem na czoło. Był o wiele chłodniejszy i jednocześnie przyjemniejszy niż wcześniej. Przyniósł mu niesamowitą ulgę, wino też zaczęło działać, bo zniknęły dreszcze. Ułożył się wygodniej, pozwalając swojemu ciału na odpoczynek, a wszystko dzięki Guido.
— Dziękuję — wyszeptał. Nie sądził, że czyjaś troska może być taka przyjemna.
— Nie ma problemu, szefie. Pamiętaj, Mista dobra rada jest zawsze blisko ciebie.
— Dziękuję... Kocham cię za to...
Poddał się i zasnął.
***
Giorno otworzył gwałtownie oczy. Podniósł się szybko i złapał stojący obok zegarek, który wskazał na zbliżającą się godzinę dziewiątą. Za zasuniętymi zasłonkami przedzierały się cienkie promienie słońca, sugerujące, że dopiero nastał dzień.
Odetchnął z ulgą. A więc uda mu się nadrobić zaległości...
Odsunął od siebie kołdrę. Miał na sobie czystą piżamę we flamingi, którą Mista w ramach żartu kupił mu z pół roku temu. Zaśmiał się na ten widok. Jednocześnie okazało się, że całkiem przyjemnie się w niej chodziło. Od wewnątrz miała milusi materiał, dodatkowo ogrzewający, więc jak wstał, nie rzucił się po szlafrok.
Rozciągnął się porządnie.
Nie bolała go głowa.
Nie miał gorączki.
Nawet gardło się uspokoiło.
Czary Misty zadziałały. Odwdzięczy mu się za to w najbliższym czasie, a na ten moment wolał wrócić do pracy. Nie miał przy sobie innych ubrań, Mista zaniósł go przecież do swojego łóżka. Dlatego przeszedł przez kuchnie. Mista siedział przy stole, wypijając poranną kawę. Kapach roznosił się po całej kuchni. Był aromatyczny, wypełniony waniliową nutką oraz niesamowicie pobudzający. Do tego jadł pomidory z serem mozzarella, polane octem balsamicznym i zagryzał świeżo upieczonym chlebem.
— Siadaj i jedz — rozkazał Mista.
Giorno nie miał prawa się sprzeczać. Usiadł posłusznie, a w tym czasie Mista nalał mu kawy, dosypał dwie łyżeczki cukru i nalał odrobiny mleka. Tak jak Giorno uwielbiał.
— Przepraszam — powiedział, sięgając w kierunku śniadania. — Za kłopot, za problemy, które sprawiłem. Jakoś się odwdzięczę.
— Debil — fuknął Mista. — Na serio myślisz, że to zrobiłem, bo musiałem? Zaopiekowałem się tobą, bo chciałem!
Giorno zamarł na moment. Nie... Znowu te same, niechciane emocje próbowały wedrzeć się do jego serca. Zacisnął usta w wąską linijkę, zatrzymując w sobie słowa, których nie powinien mówić na głos. Serce go okłamywało, przejmowało kontrolę w najgorszych chwilach słabości. Na szczęście jeszcze je opanowywał. Pytanie, na jak długo?
— W takim razie dziękuję — odparł po chwili ciszy. — Ludzie zazwyczaj mnie wykorzystywali, więc przepraszam, jeśli coś źle powiem.
— To nie chodzi o źle czy dobrze! — dalej krzyczał. — Giorno, zrozum, że naprawdę mi na tobie zależy. Staram się ci to uzmysłowić, ale ty się tak przed tym bronisz. Nie wiem, jak do ciebie dotrzeć.
— Ja...
— Proszę, nie... — Przysunął się bliżej i ujął Giorno za dłoń. Misty była taka ciepła... — Proszę, nie odtrącaj mnie. Ja wiem, że niewiele ci pomogę. Znam się tylko na pukawkach i dobrze umiem przyłożyć, nie wychodzi mi papierologia czy zarządzanie, ale nie jesteś tylko moim szefem, a ja twoim podwładnym. Mylę się?
— N... Nie — odpowiedział niepewnie. Ach, to głupie serce, pozwolił mu się odezwać, nie zareagował w porę.
— Widzisz. Jak chcesz, to potrafisz.
— Przestań. Ja... Mam swoje marzenia, muszę do nich dążyć, więc inne rzeczy...
— "Musisz"? — złapał go za słówko. — Marzenia to coś, do czego chcesz, pragniesz dążyć. Nie znamy się jakoś strasznie długo, ale widzę, że dążenie do tego marzenia traktujesz jako być albo nie być. Jakby coś czekało na ciebie na końcu. Boisz się, że bez niego ogarnie cię pustka, zawiedziesz się. Dlatego tak mocno walczysz o sukces. Nigdy się nie zatrzymujesz. A może warto? Na zawodach jest wiele drużyn i uwierz mi, że każda chce wygrać, stanąć na podium, ale czy jasny cel pozwoli im na to?
— Błagam cię, przestań, bo...
— Giorno, czego ty tak naprawdę pragniesz? Może twoje prawdziwe marzenia możesz spełniać już teraz?
— Nie. — Pokręcił stanowczo głową. — To na pewno nie to.
— Kłamca... Pewnie nie pamiętasz, co mi powiedziałeś przed tym, jak zasnąłeś?
Nie pamiętał niczego oprócz "dziękuję", następnie padł, nic więcej nie dodał.
Mista ujął twarz Giorno. Pochylił się i subtelnie, niewinnie złożył pocałunek na jego ustach.
— Powiedziałeś, że mnie kochasz — przypomniał mu.
Głupie serce, niepotrzebne uczucia... Dlaczego?
Znowu chwyciła go gorączka, nie wyleczył się do końca, bo jak inaczej miał wytłumaczyć te palące się z gorąca policzki?
— Nie, ja... — zaczął, ale nic nie przyszło mu do głowy. Wszystko wyparowało.
— Giorno Giovanna, najdroższy, ukochany, nie odtrącaj mnie. Dopuść mnie do siebie.
— Ja...
Znowu go pocałował. Tym razem mocniej. Giorno nie odtrącił Misty.
— Powiedz mi prawdę. Czy mam przestać? — postanowił go pod murem.
Giorno wymamrotał:
— Tak.
A mimo to przysunął się bliżej, gotowy na przyjęcie kolejnego pocałunku.
— Jeśli nie chcesz tego, po prostu mnie odtrąć. Odepchnij.
Giorno położył dłonie na piersi mężczyzny i zatrzymał w tej pozycji, czekając na... właściwie nie wiadomo na co. Mista nie poruszył się, jakby wciąż oczekiwał na odpowiedź Giorno, na to odepchnięcie, zniszczenie nadziei, na uświadomienie, że ich relacje kończą na byciu szefem i podwładnym.
Nie tego pragnął. Nie... Serce biło mu tak mocno w piersi, pragnęło bliskości, miłości, drobnym pieszczot, troski czy zwyczajnej obecności kogoś więcej w jego życiu.
Podniósł się i tym razem świadomie, z własnej woli przysłonił usta Misty swoimi. Trwało to krótko, za krótko, ale nie znał się na całowaniu. Jednak to wystarczyło. Mista pochwycił go w mocniejszym pocałunku, głębokim, w którym poruszył wargami, łapczywie pochłaniając Giorno, jakby to był ich pierwszy i ostatni pocałunek.
Nigdy wcześniej nikomu nie pozwolił na takie zbliżenie. Giorno odsłonił przed Mistą całego siebie, akceptując swoje i jego uczucie.
Odsunęli się od siebie zasapani.
— Widzisz, jak nietrudno cię złamać — zażartował Mista. Ujął dłoń Giorno i ucałował jej wierzch.
— Przestań. — Znowu sie zarumienił. — Daj mi trochę czasu.
— Kłamczuch.
— Wystarczy.
— Jeśli teraz cię nie przycisnę, następnym razem się wymigasz.
— Nie... Nie zrobię tego.
— Oj, zrobisz, mój kochany. Znam cię za dobrze. Giorno, ja naprawdę tym razem cię nie puszczę — obwieścił.
Może i to dobrze. W innym wypadku Giorno na pewno poddałby się, znalazł następnego dnia wymówkę, a tak? Jeden z nich nieustannie będzie walczył o nich.
— Dotrzymaj tego słowa — powiedział czule, kładąc głowę na ramieniu Misty. — Nie pozwól mi uciec.
— Haha, jasne. Masz moje słowo. A jeśli znowu znajdziesz jakąś wymówkę, to wybiję ci ją z głowy.
— Na to liczę. Dziękuję, że jesteś przy mnie i za wczorajszą opiekę.
— Jaką wczorajszą?
Giorno wyprostował się nagle. Zamrugał kilka razy, przyglądając się szczerze zaskoczonej twarzy Misty.
— Wino, okłady, łóżko? — wymienił.
— Oj, Giorno, spałeś pełne trzy dni.
— Nie...
— Oj, niestety, nie zaprzeczysz. — Przewrócił oczami. — Pełne trzy dni spałeś, tysiące dokumentów zleciało w międzyczasie, spotkania odwołaliśmy, a kilka spraw załatwiliśmy. Praca nie zając, nie ucieknie.
I znowu musi zaplanować pracę od nowa...
Obiecałam? Obiecałam
Dotrzymałam słowa? Dotrzymałam
Mam nadzieję, że się podobało :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top