8. Robin Evans

Nadszedł czas na przerwę śniadaniową. Znalazłam sporą salę, w której mieściła się stołówka. Po wzięciu tacki z jedzeniem zaczęłam kluczyć wokół stolików, szukając wolnego miejsca. Po minięciu dziewiątego stolika za moimi plecami usłyszałam dziewczęcy głos:

-Hej, to ty spóźniłaś się razem z Jake'iem na fizykę z Schillerem?

Odwróciłam się. Brunetka, siedząca przy prostokątnym stole przyglądała mi się z zainteresowaniem. Brodę oparła na splecionych dłoniach, których paznokcie, co rzucało się w oczy, były pomalowane na ciemny fiolet.

-Tak - powiedziałam zrezygnowana. Świetnie, teraz wszyscy będą mnie tak kojarzyć*. - Zaraz, skąd...? - zrobiłam zdziwioną minę, bo przecież Schiller nie mówił na głos imienia chłopaka.

-Chodziliśmy razem do podstawówki. W szóstej klasie raczej zerwaliśmy kontakt, ale nasi ojcowie się przyjaźnią. Wiesz, interesy - przewróciła oczami, ale zaraz, jakby sobie o czymś przypomniała i natychmiast przybrała figlarny wyraz twarzy - Więc Dugray i ty... - urwała, i mrugnęła do mnie.

-Co? - nie zrozumiałam, ale zaraz do mnie dotarło, o co dziewczynie chodziło - Nie. Nie, nie, nie.

-Więc nie jesteście razem?

-Boże, nie! - krzyknęłam trochę za głośno, co przyciągnęło parę zaciekawionych spojrzeń.

-Rozumiem - przyłożyła przyodzianą w krzykliwą biżuterię dłoń do ust, nie zwracając ani trochę uwagi na wpatrujących się w nas. Spojrzała na mnie, położyła dłoń z powrotem na stole i wyszeptała:

- A więc nie oficjalnie?

-Słucham? Nie, nie. Nie jesteśmy razem w żadnym znaczeniu - pokręciłam głową.

-Serio? - uniosła jedną brew, jakby nie była pewna, czy chce mi uwierzyć.

-Serio - powiedziałam tak poważnym tonem, na jaki mnie było stać.

Przez chwile wpatrywała się we mnie bez słowa.

-No... Dobrze. Dobrze, wierzę ci - na jej twarzy nagle zagościł promienny uśmiech.

Odniosłam wrażenie, że dziewczynie na przeciwko mnie szybko zmieniał się nastrój. Jednak nie miałam nic przeciwko temu. Było to bardzo interesujące, z resztą znałam kogoś, kto miał podobnie, a skojarzenia z tym kimś miałam same dobre.

-Dziękuję.

Obrzuciła moją tackę przelotnym spojrzeniem.

-Usiądziesz?

-Chętnie, dzięki - zajęłam miejsce na przeciwko niej.

-Robin - wyciągnęła do mnie rękę, którą bez większego namysłu uścisnęłam - Robin Evans dokładnie, ale to tam wiesz - Tryskała od niej(dziewczyny, a nie jej ręki) niemalże namacalna energia.

-Lori - przedstawiłam się.

-Gilmore?

-Tak - potwierdziłam.

-Ładne imię.

-Dziękuję. Twoje też jest...

-Nie musisz - machnęła ręką - Wiem, jest niespotykane, ale co mi tam. To tylko imię - wyszczerzyła do mnie zęby w uśmiechu - Zawsze mogę zmienić, choć szczerze, nie sądzę, żebym to kiedykolwiek zrobiła. Przyzwyczaiłam się.

-Jasne - pokiwałam głową.

Stwierdziłam, iż nie ma sensu już ciągnąć tematu, że w rzeczywistości imię te, choć z lekka egzotyczne, naprawdę mi się podobało.

-Lubisz fizykę? - zapytała ni stąd ni zowąd.

Teraz byłam juz pewna, że jest tą osobą, która robi pierwszy krok, zadaje pytania i tym podobne. Jako że nowa znajoma była szczera, również postanowiłam taka być, tak więc bez owijania w bawełnę odpowiedziałam:

-Nie.

-Nie jesteś umysłem ścisłym.

Przypomniało mi się, że Jake też mi to wygarnął.

-Nie jestem.

-Co cię rozbawiło? - znowu uniosła jedną brew, co w sumie wyglądało całkiem zabawnie.

-Co? Mnie? - byłam trochę zbita z tropu.

-No, uśmiechasz się lekko, tak, jakby coś cię rozbawiło, czy coś w tym rodzaju - wyjaśniła, odgarniając z czoła kosmyk ciemnych włosów.

-A, o to chodzi, ja... - zamilkłam, bo naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć.

-Ktoś ci już to powiedział, tak? - domyśliła się szybko.

-Może... - zamyśliłam się i doszłam do wniosku, że rzeczywiście tak było.

A dokładniej był to...

-Ktoś piegowaty o włosach w kolorze blond, mam rację? - brew powędrowała w dół, a zamiast jej na twarzy dziewczyny pojawił się (znowu) figlarny uśmieszek.

-Nie. To nie on - trochę za szybko zaprzeczyłam - Błagam, nie rób do mnie takich min, przecież mi wierzysz! - dodałam po seri ,,tajnych znaków'' w wykonaniu mojej nowo poznanej koleżanki.

-No już dobra, dobra - roześmiała się - Ale mam racje, prawda?
-Skąd wiedziałaś?

-Za szybko mnie spławiłaś - odpowiedziała tonem znawcy, ale uśmiechnęła się.

⋆>━━━━━━━━━━━━━<⋆

-Więc jesteś tu, bo rodzice cię jakby zmusili, nie? - zapytałam, odwracając krzesło w stronę ławki równoległej do mojej.

Profesor Murphy, nauczycielka biologii, już trzeci raz w ciągu niespełna trzydziestu minut bez słowa wyszła z sali, prawdopodobnie po to, żeby za dziesięć minut wrócić ze słojem czegoś obrzydliwego, po powiedzianym: ,,Nie wiecie co to? To jest... A z resztą, pokaże wam!''(nauczycielka, jak się okazało po tych niespełna trzydziestu minutach n i e z n o s i ł a teorii), po czym znowu kontynuować nietypowe prowadzenie lekcji, bez oszczędzania niektórych już zzieleniałych z obrzydzenia na twarzy uczniów, z czego z Robin po raz kolejny korzystałyśmy, prowadząc w tym czasie ,,pogaduszki''.

-Nie jakby, moja droga, tylko po prostu, tak było - poprawiła mnie ciemnowłosa i schyliła się do plecaka by schować do niego fioletowy lakier, którym właśnie naprowadziła drugą warstwę na swoje paznokcie.

Na poprzednich ,,wypadach'' szalonej profesorki Robin opowiedziała mi po krótce o swoich rodzicach, którzy, jak mówiła nie oszczędzając pogardy w głosie, najchętniej widzieliby swoją córkę jako wzorową, pokorną uczennice, a że ich pociecha tego nie spełniała, postanowili ją wysłać do tak wysokiej w wynikach placówki, jak Chilton.

-Jasne. To słabo.

-No.

Czułam, że dziewczyna nie miała ochoty dłużej o tym rozmawiać, dlatego postanowiłam zmienić temat.

-Fajne pasemko - pochwaliłam zielone pasmo jej włosów które ukazało się moim oczom, gdy dziewczyna się schylała.

-A, te, dzięki - powiedziała, zagarniając kolorowe włosy za ucho.

-Masz ich więcej? - spytałam - Podobają mi się. Z moją przyjaciółką, Grace miałyśmy sobie kiedyś zrobić sobie różowe, kiedy miałyśmy po jedenaście lat - uśmiechnęłam się na wspomnienie - Ale ostatecznie się nie udało.

-Rozumiem. A co do pytania: miałam.

Nawet nie musiałam posyłać jej pytającego spojrzenia, bo od razu przystąpiła do wyjaśnienia:

-Matka kazała mi zamalować na mój naturalny kolor wszystkie przed przyjściem tutaj - westchnęła znacząco - Już w podstawówce było trudno je utrzymać. W każdym razie, kiedy zagroziła mi miesięcznym szlabanem na telefon, seriale i słodycze odpuściłam. Wyobrażasz sobie? Miesiąc bez netflixa, komunikacji i lodów? M i e s i ą c?

-Oczywiście, że... - zaczęłam pouczającym tonem - nie! Jeny, cztery tygodnie bez tego wszystkiego... Mam ochotę cofnąć się do trzeciej klasy i odpowiedzieć na pytanie pani od religii: czym jest piekło? - zaśmiałam się.

Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.

-Jezu, laska, walisz świetnymi tekstami!

Odrzuciłam włosy do tyłu, doskonale udając przesadną dumę.

-Mam to w genach - odwzajemniłam uśmiech, wzruszając ramionami.

-Są naprawdę ge-nial-ne! Naprawdę jesteście do siebie podobni z Dugrayem - figlarny uśmiech (znowu!) pojawił się na jej na jej twarzy, wraz z puszczeniem (kolejnego!) oczka.

-Robin! - zdzieliłam ją delikatnie zeszytem, na co ta odpowiedziała szaleńczym śmiechem. Był on również szaleńczo zaraźliwy, dlatego kiedy pani Murphy wróciła z tacką czegoś bynajmniej nie urodziwego, zastała nas obie, obrzucane zdziwionymi spojrzeniami innych uczniów, zwijające się z głośnym chichotem na podłodze.

hejkaaaa

so, first :

*teraz myśli Lori będą pochyłą czcionką, jakoś tak mi się spodobałoo

no i jak się dziś podobało?

wiem, nie było mnie tu dość długo, ale postaram się wrzucać kolejne rozdziały bardziej regularnie.

tak więc poznaliśmy Robin, co o niej sądzicie?

A, no i dziś rozdział trochę dłuższy, mam nadzieje, że przyjemnie się czytało.

do zobaczenia,

miłego wieczoru, trzymajcie się<33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top