7. Tak, profesorze

-No, no, no, co ja widzę? - odezwał się mężczyzna - Czy powinienem teraz powiedzieć ,,przyłapani''?

W sali rozległy się chichoty, i pogwizdywania, lecz siwowłosy uciął je zdecydowanym ,,cisza''. Miałam ochotę odpowiedzieć na jego pytanie głośnym ,,no chyba nie'', ale mina profesora mnie powstrzymała.

-Yhm, panna Gilmore i pan Dugray*... - ciągnął, zaglądając przy tym do obszernej teczki w której prawdopodobnie znajdowała się między innymi lista obecności.

Skądś kojarzyłam te nazwisko... Nie pamiętałam jednak skąd.

-Tak, 20 minut spóźnienia... - zamknął teczkę -Tak właściwie to zgodnie z moimi zasadami już 15 minut to pała - zacisnął usta, i zmierzył nas szorstkim spojrzeniem.

-A jednak pechowa trzynastka to nie przesąd - usłyszałam cichy głos Jake'a. W klasie znów rozległy się śmiechy. Ja, jako osoba narażona na jedynkę próbowałam zachować powagę, ale już po chwili nie wytrzymałam, i parsknęłam śmiechem, który jednak z wiadomych powodów przerwałam, i zaczęłam udawać, że dopadł mnie atak kaszlu. Profesor zignorował uwagę chłopaka, oraz moją reakcję i mówił dalej:

-No, gołąbeczki, mam nadzieje, że to się nie powtórzy.

,,Czy on powiedział g o ł ą b e c z k i? Doprawdy, czy on serio myśli, że my jesteśmy... Nie. Przecież to by było absurdalne!'' - pomyślałam, ale tylko w milczeniu pokiwałam głową.

-Czy ja słyszę ,,tak, profesorze''? Śmiało, głośniej!

-Tak, profesorze - powiedziałam szybko. Mężczyzna nie budził we mnie jakiegoś szczególnego strachu, ale chciałam już po prostu usiąść w ławce, nie dostać jedynki i w szczególności nie podpaść nauczycielowi(mogłabym za to być jeszcze długo karana, a byłoby to gorsze niż ta jedna ocena niedostateczna).

-A pan? - Schiller zwrócił się do Jake'a.

Rzuciłam blondynowi znaczące spojrzenie. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, ale on nic więcej z tym nie zrobił.

-Czeka pan na specjalne zaproszenie?

-Tak, profesorze - odparł na to chłopak, kolejny raz wywołując śmiechy w klasie. Moja misja zachowania powagi kolejny raz zakończyła się niepowodzeniem; co prawda udało mi się jakimś cudem nie wybuchnąć śmiechem, ale nie mogłam zdjąć z twarzy ustawienia moich kącików ust w górę. Sekundę później usłyszałam szept blondyna, który pochylił się do mnie:

-Zadowolona?

Nie zdążyłam odpowiedzieć bo zagłuszył mnie wściekły głos profesora:

-Dość tego! Siadać. Oboje. Macie szczęście, że to pierwszy dzień, a ja, w przeciwieństwie do niektórych - obrzucił wymownym spojrzeniem Jake'a, który wskazał na siebie, robiąc przesadnie zdziwioną minę - jestem po prostu w y c h o w a n y m człowiekiem, i nie postawię wam jedynek w tym znaczącym dniu rozpoczynającym rok szkolny, choć zapewniam was, że następnym razem nie puszczę was tak łatwo!

Na chwile zapadła cisza.

-No już, co tak stoicie? - warknął mężczyzna - Siadajcie wreszcie!

Podeszłam do wolnej ławki i usiadłam w niej. Chłopak zajął miejsce za mną. Profesor jak gdyby nigdy nic odwrócił się od nas, jego uczniów, plecami i począł szybko kreślić na tablicy jakieś zawiłe obliczenia, których nie rozumiałam. Po chwili próbowania zrozumienia czegokolwiek, co znajdowało się na tablicy, na mojej ławce wylądowała karteczka. Spojrzałam na nią, a potem szybko na tablicę. Nadal nic nie rozumiałam.

Postanowiłam więc zaryzykować. Ostrożnie, żeby nauczyciel nie zauważył, otworzyłam zwitek papieru.

,,Zaśmiałaś się'' - było tam napisane. ,,Więc?'' - napisałam na kartce, i nie odwracając się położyłam ją na ławce za moimi plecami.

Zaraz dostałam odpowiedź:

,,A no tak, zapomniałem, przecież to był tylko niewinny atak kaszlu''. Uśmiechnęłam się. ,,Dokładnie'' - napisałam, i już miałam podać karteczkę chłopakowi, ale profesor rzucił mi spod tablicy podejrzliwe spojrzenie, dlatego błyskawicznie wzięłam się do robienia notatek. Kiedy jednak znów zobaczyłam plecy siwowłosego dyskretnie podrzuciłam karteczkę Jake'owi.

-Romeo i Julia* natychmiast przestają pisać do siebie liściki, bo jeszcze zmienię zdanie co do wystawiania negatywnych ocen - rozległ się donośny głos spod tablicy.

Mężczyzna stał do nas plecami, ale widocznie wcześniej zdążył zauważyć naszą korespondencje. W klasie po raz już czwarty tego dnia dało się słyszeć chichoty. Wbiłam wzrok w blat ławki. Nie chciałam dawać satysfakcji Schillerowi, oznakami zawstydzenia, strachu, czy złości. Po prostu z największym spokojem na jaki mnie było stać, go zignorowałam. Co prawda do końca lekcji nie wysłałam już ani jednego liścika do nazwanego tak przez Schillera ''Romea'', ale to dlatego, że chyba oboje uznaliśmy, iż już wystarczająco podpadliśmy staruszkowi, i dla jego własnego dobra nie chcieliśmy już nadużywać jego nerwów. Kiedy nastąpił koniec lekcji, który oznajmił nam elegancki dzwonek i wszyscy, a w tym ja, wysypali się z sali, mijając na korytarzu blondyna ograniczyłam się tylko do rzucenia krótkiego:

-Nasz staruszek chyba ma problemy ze wzrokiem. Żeby pomylić nas, zwykłych uczniów, z kimś takim jak Romeo i Julia!

Na co on odpowiedział:

-Święta racja, Gilmore!

a teraz czas na moje tłumaczenie się(przepraszam was ale musiałam) :
*nie, nie robię drugiego Tristana. Będzie tu zupełnie inna historia;) to znaczy nazwisko nie przypadkowe ale jak już mówiłam no, rozumiecie
*I tutaj znowu p r z y p a d e k
;)

No hejka, to znowu ja!
jak tam wam się podobał dalszy ciąg ,,dramatycznego zakończenia" poprzedniego rozdziału hahha?
jak zwykle, typowo już dla mnie powiem, że mam nadzieję że było git. no, ja aktualnie jestem w drodze więc nie będę przedłużać ale(też jak zwykle) powiem trzymajcie się
I!
widzimy się niedługo hahah<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top