16
W samolocie było zaskakująco cicho, przynajmniej przez pierwsze dziesięć minut. Jay, jak zwykle, przyciągał uwagę, ale tym razem nie tylko swoim nonszalanckim zachowaniem, lecz także nadmiernym zainteresowaniem, jakim obdarzały go stewardesy. Nie mogłam nie zauważyć ich szerokich uśmiechów, lekkich przechyłów w jego stronę czy wyraźnego przedłużania rozmów.
— Może chciałby pan coś jeszcze? — zapytała jedna z nich, pochylając się nieco bliżej Jaya.
Spojrzałam kątem oka na niego, a ten, jakby nigdy nic, uśmiechnął się szeroko.
— Na razie wystarczy, dziękuję — odpowiedział, głosem przesyconym uprzejmością, która wydawała mi się zbyt sztuczna.
Uniknęłam jego spojrzenia, skupiając się na książce, którą trzymałam na kolanach, choć w rzeczywistości nie przeczytałam ani słowa.
— Jay, czy możesz zachowywać się chociaż odrobinę dyskretniej? — szepnęłam przez zaciśnięte zęby, nie odrywając wzroku od strony, na której utkwiłam.
— O czym ty mówisz, Soo? — zapytał z niewinnym uśmiechem.
Podniosłam głowę i rzuciłam mu krótkie spojrzenie.
— O tym, że rodzice na nas patrzą — wycedziłam, wskazując na naszych rodziców siedzących kilka rzędów dalej, którzy spoglądali w naszym kierunku z wyraźną dezaprobatą.
Jay wzruszył ramionami, jakby to, co powiedziałam, w ogóle go nie ruszało.
— Przecież nic nie robię — odpowiedział, opierając się wygodniej na fotelu. — To nie moja wina, że wzbudzam takie zainteresowanie.
Przewróciłam oczami i wróciłam do udawania, że czytam. Chciałam pozostać obojętna, ale nie mogłam zignorować faktu, że Jay doskonale wiedział, jak bardzo irytuje mnie swoim zachowaniem.
— Wiesz co, Jay? — odezwałam się po chwili. — Może tym razem postaraj się być mniej... sobą?
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w oczach błysnęła złośliwa iskra.
— Rozumiem, Soo — powiedział, nachylając się lekko w moją stronę. — Jesteś zazdrosna.
— Żartujesz sobie? — zapytałam, zerkając na niego z niedowierzaniem.
— Nie musisz udawać. To całkiem urocze.
Westchnęłam, czując, jak frustracja narasta we mnie z każdą sekundą.
— Po prostu postaraj się zachowywać — powiedziałam w końcu, z powrotem skupiając się na książce.
Jay jednak nie zamierzał odpuścić.
— W porządku, Soo. Dla ciebie spróbuję. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, nie obwiniaj mnie.
Nie odpowiedziałam, licząc, że ta rozmowa się zakończy. Wiedziałam, że Jay potrafił być nieznośny, ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Był nie tylko irytujący, ale też... niepokojąco przystojny, co tylko utrudniało mi trzymanie nerwów na wodzy. Czy byłam zazdrosna? Nie byłam tego pewna.
Reszta lotu minęła na szczęście bez większych incydentów. Jay, ku mojemu zdziwieniu, rzeczywiście się uspokoił – przynajmniej na tyle, na ile było to w jego stylu. Udało mi się nawet skupić na książce, chociaż co jakiś czas czułam na sobie jego spojrzenie. Ignorowałam to, udając, że kompletnie mnie nie obchodzi.
Gdy dotarliśmy na miejsce i wysiedliśmy z samolotu, od razu poczułam chłodny, zimowy wiatr, który uderzył mnie w twarz. Byłam wdzięczna za to, że wcześniej zdążyłam narzucić na siebie ciepły płaszcz.
Nie zamierzałam czekać na resztę grupy. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tłumu i mieć chwilę dla siebie, zanim Jay ponownie znajdzie sposób, by mnie zirytować. Przyspieszyłam kroku, wyprzedzając rodziców i, co najważniejsze, Jaya.
Słyszałam za sobą jego głos:
— Soo, dokąd się tak spieszysz? — zawołał, a w jego tonie pobrzmiewała lekka kpina.
Nie odwróciłam się ani na moment, idąc jeszcze szybciej. Byłam zdecydowana go ignorować, co – biorąc pod uwagę jego upór – wcale nie było łatwe.
Na szczęście Jay nie próbował mnie dogonić. Został gdzieś z tyłu, prawdopodobnie zajmując się swoim bagażem i zapewne wciąż flirtując z kimkolwiek, kto zwrócił na niego uwagę.
Czułam pewną satysfakcję, zostawiając go w tyle. Chociaż wiedziałam, że nie da mi długo spokoju, ta chwila była jak mała wygrana w naszej niekończącej się walce na nerwy.
Przechodząc przez lotnisko, próbowałam cieszyć się ciszą i chłodnym powietrzem, które wypełniało przestrzeń. Jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż miałam świadomość, że Jay prędzej czy później się pojawi – i znów będzie sobą. Czyli irytującym, zbyt pewnym siebie, ale... musiałam przyznać – intrygującym.
— Sooyeon! Zatrzymaj się w tej chwili! — głos mojej matki niósł się przez lotniskową halę, przyciągając uwagę kilku osób.
Zatrzymałam się z westchnieniem, czując, jak napięcie rośnie we mnie z każdą sekundą. Nie miałam ochoty na kolejne uwagi ani komentarze na temat mojego zachowania. Odwróciłam się powoli, by spojrzeć w ich stronę, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
— Czego znowu? — zapytałam, starając się brzmieć obojętnie, choć wewnętrznie już przygotowywałam się na kolejną tyradę.
Matka podeszła szybkim krokiem, a za nią szedł mój ojciec, który zdawał się bardziej rozbawiony całą sytuacją niż zirytowany.
— Nie możesz tak po prostu zostawiać nas wszystkich i biec przed siebie — upomniała mnie. — Jesteś częścią tej rodziny, czy tego chcesz, czy nie, i oczekuję, że będziesz się zachowywać odpowiednio.
Przewróciłam oczami, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego komentarza:
— Oczywiście, bo przecież wasze oczekiwania są zawsze na pierwszym miejscu.
Zanim matka zdążyła odpowiedzieć, pojawił się Jay, jak zwykle w swoim idealnym stylu. Uśmiechał się lekko, jakby cała sytuacja była tylko kolejnym epizodem, który mógł wykorzystać na swoją korzyść.
— Spokojnie, Sooyeon, nie chcesz przecież, żeby wszyscy tutaj zaczęli nas oglądać — powiedział, stając obok mnie i kładąc rękę na moim ramieniu.
Zerknęłam na niego, próbując odczytać jego intencje, ale oczywiście jego wyraz twarzy był nieprzenikniony.
— Myślę, że wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni po podróży — dodał, spoglądając na moją matkę. — Może powinniśmy znaleźć nasz transport i odpocząć, zanim zaczniemy się stresować?
Ku mojemu zdziwieniu, moja matka tylko westchnęła i pokiwała głową, jakby rzeczywiście jego sugestia miała sens.
— Masz rację — powiedziała, rzucając mi jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie. — Ale ty, Sooyeon, lepiej się ogarnij.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego odwróciłam się i ruszyłam dalej, tym razem wolniej, żeby nie prowokować kolejnych uwag. Jay szedł obok mnie, jego ręka wciąż spoczywała na moim ramieniu, co zaczynało mnie irytować.
— Nie musisz być taki... pomocny — mruknęłam, odtrącając jego rękę.
— A nie mogę po prostu być miły? — zapytał z uśmiechem, który wyraźnie sugerował, że znał odpowiedź na swoje pytanie.
— Ty? Miły? — rzuciłam, spoglądając na niego z niedowierzaniem. — Nie rozśmieszaj mnie.
Jay tylko się zaśmiał, wyraźnie rozbawiony moją reakcją, i poszedł dalej obok mnie, jakby nie przejmował się moim komentarzem. I oczywiście, jak zawsze, jego obecność była nie do zignorowania.
— Oh, i Sooyeon — odezwała się moja matka, zanim zdążyliśmy odejść z Jay'em. Jej ton był przesadnie uprzejmy, co automatycznie wzmogło moją czujność. — Zachowujcie się w hotelu.
Zamarłam, czując, jak fala gorąca uderza w moją twarz. Przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, bo nie wiedziałam, czy bardziej byłam zszokowana, zawstydzona, czy zirytowana. Spojrzałam na matkę, a potem na Jay'a, który jak na złość wyglądał, jakby właśnie usłyszał najlepszy dowcip świata.
— Mamo! — wykrztusiłam w końcu, próbując ukryć zażenowanie. — Co ty w ogóle...?!
Jay, oczywiście, nie mógł przepuścić okazji. Nachylił się lekko w moją stronę, z tym swoim nieodłącznym, zuchwałym uśmiechem na ustach.
— Spokojnie, Sooyeon — powiedział, udając powagę, ale jego głos drżał od tłumionego śmiechu. — Będziemy bardzo... grzeczni.
Przewróciłam oczami, próbując zignorować palące policzki. Moja matka tylko wzruszyła ramionami, jakby właśnie przekazała nam najbardziej oczywistą informację na świecie, i odeszła, zostawiając nas samych.
— Nie mogła sobie tego darować, prawda? — mruknęłam pod nosem, ruszając przed siebie szybciej, żeby zająć jak największy dystans między mną a Jay'em.
— Dlaczego się tak denerwujesz? — zapytał, idąc za mną z luzackim uśmieszkiem. — Może po prostu się o nas martwi?
Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam do niego, mierząc go spojrzeniem.
— O nas? Nie ma czegoś takiego jak „nas"! — syknęłam, wskazując na niego palcem.
Jay tylko rozłożył ręce w geście niewinności, jakby właśnie nie podkręcił mojego zażenowania do maksimum.
— Jasne, jasne — odpowiedział, nie przestając się uśmiechać. — Ale może rzeczywiście powinniśmy „zachowywać się"... tak na wszelki wypadek.
— Idź pierwszy, zanim zrobię coś, czego pożałuję — mruknęłam, odwracając się i ruszając przed siebie.
Jay zaśmiał się pod nosem, ale posłuchał i poszedł przodem, a ja próbowałam uspokoić emocje, które we mnie wrzały. Wiedziałam jedno – te święta zapowiadały się na dłuższą lekcję cierpliwości, niż mogłam się spodziewać.
Gdy tylko dotarliśmy do apartamentu, w którym mieliśmy mieszkać przez najbliższe dni, zamarłam w progu. Jay, oczywiście, wszedł za mną z nonszalanckim krokiem i zdjął płaszcz, jakby to miejsce było stworzone specjalnie dla niego.
A potem to zobaczyłam. Jedno łóżko. Jedno. Duże, owszem, ale nadal tylko jedno.
— Nie, nie, nie, to jakiś żart, prawda? — powiedziałam na głos, nawet nie próbując ukrywać paniki w moim głosie.
Jay, który właśnie zaczął rozglądać się po pokoju, spojrzał na mnie z uniesioną brwią. Następnie podążył wzrokiem tam, gdzie patrzyłam, a kiedy zauważył łóżko, na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny, złośliwy uśmieszek.
— Cóż, wygląda na to, że będziemy musieli się podzielić. — Mrugnął do mnie, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
— Podzielić?! — niemal krzyknęłam, odwracając się do niego z pełnym niedowierzania spojrzeniem. — Nie ma mowy! Na pewno coś się da z tym zrobić. Możemy poprosić o dodatkowe łóżko albo zmianę pokoju.
Jay wzruszył ramionami, jakby cała sytuacja w ogóle go nie dotyczyła, i usiadł na skraju łóżka, rozkładając się wygodnie.
— Możesz próbować, ale wiesz, jak jest. To święta, wszystko jest zarezerwowane. Poza tym, o co tyle hałasu? Przecież już "śpimy raze"m, prawda?
— To nie to samo! — odparłam, próbując ukryć rumieniec, który momentalnie pojawił się na mojej twarzy.
Jay uśmiechnął się szerzej, widząc moje zmieszanie, i pochylił się lekko w moją stronę.
— Spokojnie, Sooyeon. Nie gryzę... no chyba, że poprosisz.
— Jesteś okropny. — Westchnęłam, chwytając się za głowę. — Mam nadzieję, że przynajmniej kanapa jest wygodna, bo to tam będziesz spał.
Jay uniósł brwi, udając zdziwienie.
— Kanapa? Myślałem, że to ty tam śpisz. W końcu jesteś mniejsza, łatwiej ci będzie się zmieścić.
Zamiast odpowiadać, rzuciłam w niego poduszką, która akurat była w zasięgu mojej ręki. Jay, oczywiście, złapał ją w locie i zaśmiał się cicho, wyraźnie rozbawiony moją frustracją.
Te święta. To jedno łóżko. Ten Jay. Czułam, że moja cierpliwość zostanie wystawiona na najcięższą próbę w życiu.
notka od autorki
Jeśli mam być szczera nie planowałam dziś kolejnego rozdziału. Początkowo po akapicie się zblokowałam po komentarzu, który mnie trochę zdenerwował, a później dało mi to jakiegoś kopa i usiadałam, by skończyć rozdział.
Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:
komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top