15

— Powiedziałam już wam, że nigdzie nie jadę. Czego nie rozumiecie w tym prostym zdaniu?! — krzyknęłam po raz kolejny tego dnia, czując, jak frustracja coraz bardziej wypełnia moją klatkę piersiową.

Rodzice stali przede mną z typowym wyrazem obojętności na twarzach. Jak zwykle wszystko musiało odbywać się według ich planu, niezależnie od tego, czego ja chciałam.

— Przestań dramatyzować, Sooyeon — odpowiedziała chłodno moja matka, poprawiając złoty zegarek na nadgarstku. — To tylko kilka dni, a ty robisz z tego wielką sprawę.

— Jak zwykle, prawda? — wyrzuciłam z siebie z goryczą. — Zawsze to tylko kilka dni. Zawsze to tylko coś niewielkiego, ale to ja muszę znosić wszystko, czego sobie zażyczycie!

Matka westchnęła ciężko, a ojciec, który do tej pory siedział spokojnie przy stole, w końcu się odezwał:

— Jay też jedzie, więc nie wymyślaj — powiedział surowo, zupełnie ignorując moje argumenty.

To jedno zdanie wywołało u mnie chęć natychmiastowego wyjścia z pokoju.

— Ale... — zaczęłam, próbując jeszcze cokolwiek wywalczyć.

— Przestań, Sooyeon — przerwał mi ojciec, a w jego głosie zabrzmiała stanowczość, której zawsze unikałam. — Pomyślałaś, jak to będzie wyglądało, gdy puścisz swojego chłopaka samego? Gdyby nie to, byłbym skłonny pozwolić ci tym razem zostać w domu, ale teraz nie masz wyjścia.

Chłopak. Jay. Źródło moich ostatnich problemów i wyrzeczeń.

Nie mogłam zliczyć, ile razy zrobiłam coś wbrew sobie przez ten głupi układ, który nas łączył. Bycie „parą" było bardziej ukłonem w stronę naszych rodziców i ich wspólnych interesów niż czymkolwiek, co przypominało prawdziwy związek.

Spojrzałam na nich z niemą złością, ale wiedziałam, że dyskusja była skończona. Zawsze tak było. Oni decydowali, ja wykonywałam.

— Świetnie — mruknęłam w końcu, zaciskając dłonie w pięści. — Jeśli to wszystko, to wychodzę.

Nie czekałam na ich odpowiedź, tylko odwróciłam się na pięcie i wyszłam z salonu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Chwilę później siedziałam na parapecie w swoim pokoju, wpatrując się w szary, zimowy krajobraz za oknem. Telefon leżał obok mnie, a ekran rozświetlało imię Jay'a.

Nie miałam ochoty do niego dzwonić, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, on sam zaraz zacznie mnie nękać pytaniami. Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam po telefon.

— Czego chcesz? — odezwał się z lekką irytacją, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

— Świetnie, że ty też jesteś w dobrym humorze — rzuciłam sarkastycznie.

— Dobra, nie zaczynaj. Co się stało?

Przewróciłam oczami, mimo że wiedziałam, że tego nie widzi.

— Moi rodzice właśnie zmusili mnie do wyjazdu na te całe świąteczne spotkanie. A wszystko przez ciebie.

Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam jego westchnięcie.

— Serio, Soo? Myślisz, że ja tego chcę?

— Może i nie, ale nie ty będziesz musiał udawać, że dobrze się bawisz z tymi wszystkimi ludźmi — rzuciłam, zaciskając dłonie na telefonie. — To ja muszę być tą perfekcyjną dziewczyną, którą sobie wymyślili.

Jay zaśmiał się krótko, ale bez śladu rozbawienia.

— Uwierz mi, Soo, w tym wszystkim jesteśmy po tej samej stronie.

Nie odpowiedziałam od razu, bo w jego głosie usłyszałam coś, co mnie zaskoczyło. Zmęczenie. Może nawet rezygnację.

— To co teraz? — zapytałam w końcu, poddając się całkowicie.

— Teraz? — powtórzył z odrobiną ironii. — Teraz pakuj się, księżniczko. Przed nami kilka wspaniałych dni w raju... a raczej w piekle.

Rozłączył się, zanim zdążyłam mu odpowiedzieć.

Westchnęłam ciężko i oparłam głowę o chłodną szybę. To będą długie święta, które z pewnością zapamiętam na długo, za pewne z tej gorszej strony.

Z rezygnacją spojrzałam na walizkę leżącą na podłodze mojego pokoju. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że jeszcze tego samego wieczoru miałam wylecieć do Austrii. Wiedziałam, że nie mam wyboru, więc zamiast marnować czas na narzekanie, zabrałam się za pakowanie.

Otworzyłam szafę i zaczęłam wybierać ubrania. Ciepłe swetry, spodnie, sukienki – wszystko, co mogło przydać się na "świąteczny wyjazd" z rodziną i Jay'em. Starałam się nie myśleć o tym, że to kolejny raz, kiedy rodzice podejmowali decyzje za mnie.

— Cudownie — mruknęłam do siebie, upychając rzeczy do walizki. — Idealny sposób na spędzenie świąt.

Zegar wskazywał już prawie szóstą, a ja wciąż nie byłam spakowana. Z każdą minutą czułam, jak narasta we mnie irytacja. W końcu rzuciłam kilka rzeczy na walizkę bez ładu i składu, postanawiając, że resztę uzupełnię na miejscu.

Kiedy wrzuciłam ostatnie kosmetyki do bocznej kieszeni, usłyszałam pukanie do drzwi.

— Sooyeon, jesteś gotowa? — głos mojej matki brzmiał, jakby wcale nie oczekiwała odpowiedzi.

— Prawie — odparłam, z trudem powstrzymując się od przewrócenia oczami, mimo że wiedziałam, że tego nie widzi.

— Samochód będzie za pół godziny. Lepiej się pospiesz.

Oczywiście, że wszystko musiało być zaplanowane co do sekundy. Zamknęłam walizkę z głośnym kliknięciem i podniosłam ją z podłogi. Była ciężka, ale w tym momencie nie miało to znaczenia.

Zabrałam telefon z biurka i zerknęłam na ekran. Jay nie raczył nawet napisać, czy jest gotowy. Byłam pewna, że przyjedzie na lotnisko w ostatniej chwili, jak zawsze.

Zeszłam na dół, gdzie w salonie czekali już moi rodzice. Matka wyglądała, jakby wybierała się na bal, w idealnie dopasowanej sukni, a ojciec jak zwykle emanował chłodnym profesjonalizmem.

— Gotowa? — zapytał ojciec, nie odrywając wzroku od telefonu.

— Tak — odpowiedziałam krótko, stawiając walizkę obok siebie.

Wkrótce wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na lotnisko. Droga minęła w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami stukania matki w klawiaturę telefonu i krótkimi rozmowami ojca przez służbową linię.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaczęłam rozglądać się za Jay'em. Oczywiście, nie było go jeszcze. Westchnęłam ciężko i usiadłam na jednej z ławek w hali odlotów, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo nie miałam ochoty na ten wyjazd.

W końcu, kilka minut przed odprawą, dostrzegłam znajomą sylwetkę. Jay szedł pewnym krokiem, z nonszalanckim uśmiechem na twarzy, ciągnąc za sobą swoją walizkę. Wyglądał, jakby był w najlepszym humorze na świecie, co tylko jeszcze bardziej mnie zirytowało.

— Cześć, księżniczko — rzucił z rozbawieniem, gdy tylko podszedł bliżej. — Gotowa na naszą wielką przygodę?

— Jay, naprawdę chciałabym, żebyś choć raz nie był taki irytujący — odpowiedziałam, podnosząc się z ławki.

— No już, nie marudź — powiedział, mrugając do mnie. — To będą najlepsze święta w twoim życiu.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale rodzice zawołali nas na odprawę. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam za nimi, przekonana, że te święta będą wszystkim, tylko nie „najlepsze".

Stanęliśmy w kolejce do odprawy, a Jay nagle objął mnie ramieniem, zupełnie jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale jego nonszalancki uśmiech nie zdradzał żadnych głębszych intencji.

— Co ty robisz? — zapytałam, unosząc jedną brew.

— Zachowuję pozory — odpowiedział beztrosko, ściszając głos. — Przecież nie chcesz, żeby twoi rodzice się domyślili, że tak naprawdę mnie nienawidzisz, prawda?

Przewróciłam oczami, ale nie odsunęłam się. Wiedziałam, że miał rację. Moja matka zerkała na nas co chwilę, jakby sprawdzała, czy aby na pewno jesteśmy „idealną parą".

— Czasami mam wrażenie, że czerpiesz z tego wszystkiego zbyt dużą przyjemność — mruknęłam pod nosem.

Jay tylko zaśmiał się cicho, pochylając się nieco bliżej, by odpowiedzieć:

— A ty czasami bierzesz to wszystko zbyt poważnie, Soo. Wyluzuj trochę.

— Wyluzuj? — powtórzyłam, niemal parskając śmiechem. — Łatwo ci mówić. Ty tu jesteś dla zabawy, a ja muszę udawać przed własnymi rodzicami.

– Właśnie dlatego jestem tu, żeby cię wspierać — odpowiedział, udając powagę.

Zatrzymałam się na chwilę, zerkając na niego z boku. Był nieznośnie pewny siebie, ale w jakiś sposób jego obecność łagodziła moje napięcie. Nawet jeśli robił to wszystko dla własnej rozrywki, przynajmniej miałam kogoś, kto odciągał mnie od ciągłego myślenia o tej całej farsie.

— Dobra, Jay — powiedziałam w końcu, wzdychając ciężko. — Ale obiecaj mi jedno.

— Co tylko chcesz, księżniczko — odparł, unosząc brew w wyrazie rozbawienia.

— Nie rób niczego, co sprawi, że ten wyjazd stanie się jeszcze gorszy, niż już jest.

Uśmiechnął się szeroko, jakby to, co powiedziałam, było najlepszym żartem, jaki kiedykolwiek usłyszał.

— Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś się dobrze bawiła — powiedział, ściskając mnie lekko ramieniem.

Westchnęłam, nie mając siły na dalsze dyskusje, i skupiłam się na kolejce, która powoli się przesuwała. Jay pozostał blisko, a jego obecność, choć irytująca, była w pewien sposób... pocieszająca.

notka od autorki

Witam w kolejnym rozdziale.

Tak kochani pomyślałam, że z racji zbliżających się świąt pojawi się teraz kilka takich świątecznych rozdziałów, gdzie nasi bohaterowie również będą mieli okazję na świętowanie.

Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:

komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top