❻ 【형제】
(a/n: *proszę o przeczytanie obu* myślę o zmianie nazwy na "Krew Seulu", tak jakoś chyba brzmi lepiej... Niedługo zmienię jedynie na okładce, po jakimś czasie ustawię też taki tytuł. Jpg nowej okładki pod rozdziałem :)
(a/n2: Polecam puszczać do czytania muzykę w multimediach kiedy jest dodana, ta co dzisiaj tu jest tam u góry ^ fajnie brzmi w spowolnieniu 0.75)
Rozdział ❻
「bracia」
xxx,
03.11, 4:12
Czerń ogarniała pokój. Mimo zapalonej na lakierowanym, dębowym stoliczku świeczki, zdawała się docierać w każdy kąt. Jakby opanowała nawet sam płomień. Skakał jak mu ciemność zagrała, docierał tam gdzie zarządziła. Gdyby było tu jakiekolwiek okno zapewne jasny blask księżyca, nie bacząc na tak wczesną godzinę, począłby pracowicie wyganiać, wszechogarniający to osobliwe miejsce, mrok.
Odbijający lekko źródło światła, o swoją gładką powierzchnię, stół oblewał przyklejający się u dołu świeczki wosk. Kafelkowa podłoga z trudem znosiła rytmiczne pukanie metalowej laski. Cisza rozniosła echem głos rzuconych na stół dwóch małych kości. Wręcz godna horroru atmosfera wcale nie była taka władcza jak się zdawała. Mrok, napięcie w dusznym, gęstym powietrzu, zapach niebezpieczeństwa, to wszystko znajdowało się pod sterem jednej osoby.
Mało tego, postać ta rządziła jeszcze wieloma istnieniami, które ślepo wierzyły w dane im obietnice dotyczące przyszłości, jeśli tylko wykonają przydzielone im zajęcia. Nikt nie ważył się ukłonić przed nim milimetr wyżej niż powinien. Wiek był nikomu nieznany, stwierdzano jedynie po wysportowanej, dosyć młodej posturze, że nie może przekraczać trzydziestu pięciu lat, ale różne plotki chodziły wśród gangu. Jedne bardziej wiarygodne, inne mniej, a jeszcze inne totalnie abstrakcyjne.
Skórzana kanapa na której siedział wyglądała co najmniej na niewyobrażalnie drogą. Szef poprawił czarny krawat, a następnie chrząknięciem rozproszył nieprzyjemną, przez niego uznawaną z niższością, ciszę. Stojący po drugiej stronie stołu dwaj bracia już wiedzieli, że miał być to rozkaz do mówienia.
— B-bo my... — zaczął młodszy patrząc w podłogę. — Było czterech świadków — powiedział na jednym wydechu zamykając mocno oczy. Bał się.
Mężczyzna zaprzestał rytmicznego stukania laską i podniósł wzrok na dwójkę ghoul'i. Nie widzieli schowanej za czarną, pękniętą w pół od dziury na oku, maską reakcji.
— Szczegóły — rozkazał znudzonym głosem, który swoją głębokością przyprawiał słuchaczy o ciarki na plecach.
Dzień wcześniej,
późny wieczór
Większość świateł w domach już zgasło, przez mrok przebijały się jedynie słabe, uliczne latarnie. Wiatr, jakby brakło mu dzisiaj siły, nie zaszeleścił nawet upuszczonym przez przechodnia paragonem. Deszcz nie był taki łaskawy, za wszelką cenę chciał pokazać swą obecność, choćby słabym opadem. Kropelki spływały nieśmiało po oknach Seulskich mieszkań, a zasypiające dzieci wpatrywały się w szyby urządzając wyścigi kropelek. Jedne przewidywały wyniki trafnie, inne przeciwnie. Ale nie obchodziło ich to, bo zaraz obok spadną nowe krople, rozpocznie się nowy wyścig, będą mogły na nowo strzelać która tym razem zwycięży.
Młody ghoul nie poświęcił ani trochę uwagi na domagający się atencji deszcz, pruł szybkim biegiem po śliskich dachach domów. Już dwa morderstwa temu rozpracował system według jakiego dobierają miejsce oraz czas, podczas jednego ze spotkań ze sprawcą przycisnął go do muru i kazał wytłumaczyć o co chodzi. Ten jednak, przestraszony o swoje życie, dał wskazówkę kilkoma tylko słowami, a chłopak przez to nie mógł od razu zainterweniować w sprawy, tylko musiał poświęcić czas na rozgryzienie sytuacji, miejsca, czasu. Jedyne co mógł teraz zrobić było pokrzyżować im plany, by dać sobie więcej czasu na jakiś ambitniejszy pomysł. Z początku pewny był swojej teorii, udał się w kolejne miejsce w którym ghoule powinny dzisiaj dopuścić się złamania praw. Niestety jego domysły okazały się nieprawidłowe. Desperacko szukał po pobliskich ulicach. I nic. Ostatecznie przyznał swój błąd. Nie licząc na powodzenie planu B ruszył w miejsce ostatniego udanego zamachu na ludzkie życie. Ku nieszczęściu ofiary – spóźnił się.
Miejsce w które dotarł było zwykłą ulicą na obrzeżach miasta, małe, urocze domki, spokojne sąsiedztwo. No... Prawie. Gdyby nie to, że dwójka ghouli i ich ofiara stali właśnie przy murku odgradzającym czyjąś posesję, można by określić tą okolicę wcześniej wspomnianym mianem. Oboje nie byli zbyt widoczni, po pierwsze – było ciemno, po drugie – oboje mieli na sobie czarne peleryny z kapturem zaciągniętym na większość twarzy. Widać było jedynie to, iż jeden cechuje się niską wysokością oraz nadwagą, drugi zaś przeciwnie - był wysoki i szczupły. Po podobieństwie w ich głosie jak i faktem, że niższy nazywa drugiego hyung'em, można było stwierdzić ich bliskie pokrewieństwo.
— Aish, Hyung... Czemu musimy znowu robić to samo? —narzekał grubszy.
— Przymknij się i kontynuuj — rozkazał drugi.
Młody ghoul obserwujący to z odległości prychnął tylko zażenowany i odwrócił się na pięcie, by ruszyć z powrotem biegiem po dachach domów w kierunku jakiejś bliskiej, większej ulicy, na której na pewno zajdzie się jakiś człowiek.
Chłopak zastanawiał się jak można kogoś pozbawiać życia, nawet nie widząc w tym celu, nie wiedząc dlaczego. Wcześniej usłyszana konwersacja zdawała się mu żałosna. Jeszcze bardziej miał ochotę pokrzyżować im plany. Stanął na granicy dachu, po czym wykonując krok w przód zeskoczył w dół lądując nisko na ugiętych nogach, podpierając się jedną ręką o ziemię. Wyprostował się, wytrzepał dłoń obklejoną od spodu piaskiem.Następnie jednym ruchem ręki ściągnął maskę z twarzy. Przedmiot wepchnął do dużej kieszeni czarnego płaszcza, rozwiane, wilgotne przez deszcz, włosy przeczesał palcami. Wyglądał teraz jak zwyczajny młodzieniec, normalny przechodzeń, którego nikt by nie podejrzewał o bycie tym mrożącym krew w żyłach mieszkańców stworzeniem.
Wyszedł z uliczki wolnym krokiem. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś dorosłej postaci. Na oko czterdziestoletnia kobieta przebierała szybko nogami odzianymi w szpilki, starając się omijać powstałe kałuże.
— Proszę pani! — zawołał podbiegając.
Wołana odwróciła się patrząc pytająco. Na twarzy miał namalowane przerażenie i strach. Schylił się opierając ręce na ugiętych kolanach. Udając zdyszanego ciężko czerpał powietrze z głową skierowaną w ziemię. Nie chciał żeby jego gra aktorska wyszła na jaw, dlatego też próbował nie pokazywać się zbytnio.
— T... tam — wydyszał pokazując palcem w stronę wcześniej widzianego wydażenia. — Tam się dzieje coś złego. P... pani pomoże, proszę.
Podniósł się by złapać kontakt wzrokowy z kobietą. Przejęła się, jest dobrze, teraz będzie już tylko łatwiej - pomyślał.
— Co się dzieje?
— Nie ma czasu! Niech pani idzie za mną! — rozkazał, po czym odwrócił się i zaczął truchtać jak najbliższą drogą do celu.
Chłopak uśmiechnął się zwycięsko usłyszawszy za sobą stukanie obcasów. Nie z pełna pięć minut zajęło im dobiegnięcie na ulicę, gdzie za chwilę miał się ziścić jego plan. Ledwo co zakręcili, a kobieta stanęła na środku chodnika. Niepewnie robiła kroki w stronę trzech postaci, w tym jedna nie zdawała się okazywać żadnych znaków życia. Będąc w wystarczającej odległości, by rozpoznać pozostałe dwie. Zamarła, a ręce zaczęły jej drżeć i pocić się. Nie potrafiła wykonać żadnego ruchu przysłuchując się dwóm kreaturom z dziwnymi, ośmiornicowymi kończynami wyrastającymi im z pleców.
W tym czasie, korzystając z nieuwagi przyprowadzonej "towarzyszki", młodzieniec nasunął białą, porcelanową maskę mającą namalowaną drobną, czerwoną łezkę, na twarz, a następnie wskoczył z powrotem na dwupiętrowy budynek. Nieznany im, przebiegły ghoul obserwował i słuchał wszystko z dachu obok.Czerwonokaguni skierował mackę w brzuch zemdlałej ofiary po czym z niebywałą prędkością wbił ją w ciało.
— Teraz przynajmniej się nie obudzi... Słuchaj bracie, rozumiem cię, ale to też jest dla twojego dobra. Pogadamy o tym po powrocie, a teraz cho... — przerwał im wysoki, damski krzyk z drugiego końca ulicy.
Rodzeństwo wstało w ekspresowym tempie i odwróciło się w stronę kobiety. Spojrzeli na nią przerażonymi wzrokami, które chwilę potem skierowali na siebie wzajemnie.
— Cholera... — przełknął głośno ślinę. — Przecież miało być tylko trzech światków... — jęknął młodszy.
xxx,
03.11, 4:12
— ... i zauważyłem potem kogoś stojącego na dachu... Miał taką samą maskę jak opowiadał o kimś sunbae przed pójściem do więzienia... — wycedził patrząc się w podłogę.
— Nazywał go Ramyun, czy jakoś tak... — dodał drugi drżącym głosem. — Możliwe, że to on sprowadził tę kobietę.
— Pozbyć się.
~~~
nowa okładka \/ (nie jest skomplikowana, bo 1 jestem leniwa, 2 nie chcę żeby zbytnio różniła się od tej co jest teraz. Zmiany trza wprowadzać stopniowo :^ )
Grzecznie żebram o gwiazdki (jeśli się podoba) i komentarze :^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top