Rozdział I
Walczyć z przeznaczeniem to jak walczyć samym sobą.
Tak, wiem, że właśnie to powiedziałam oraz, że biorąc pod uwagę, jak wiele czasu zajęło mi dojście do tego wniosku, to nie jest to wcale takie oczywiste.
Na początku wcale nie podobało mi się to, że tkwiłam między śmiercią a normalnym życiem. Uważałam, że pozostawanie po środku wcale nie jest lepsze od śmierci. Co z tego, że mogłam nadal obserwować ludzi, skoro oni mnie nie zauważali? Nie czuli mojego dotyku, nie słyszeli, kiedy do nich krzyczałam. Tysiąckroć wolałam nie być „wyjątkowa i bardzo potrzebna".
Noah wchodzi do mojego pokoju i uśmiechna się pokrzepiająco.
Tak. My, duchy, też mamy swoje cztery kąty. Może wydają się nie potrzebne, bo nie mamy przyjemności sypiać, ale odrobina własnej przestrzeni czasami ratuje przed szaleństwem. Tak było w moim przypadku...
- Nie dość, że jestem szalona, to jeszcze kompletnie bezużyteczna.
Moje słowa najwidoczniej wcale mu się nie spodobały, bo robi minę w stylu „zjadłem całą cytrynę". Już chce coś powiedzieć, kiedy najzwyczajniej w świecie pokazuję mu język.
Wzrusza ramionami.
- Nie próbuj nawet mówić, że tak nie jest! – wydzieram się. Jestem bez sił. – Od pięciu lat pracuję nad darem i nadal nikt nie wie, czym on może być.
Tak, to szczera prawda. Niby Derma jest pewna, że go posiadam, a jednak nadal się nie ujawnił.
Zawieszam głos, szukając wsparcia w widoku moich butów. Noah przysiada na krańcu mojego łóżka z kutego żelaza. W pokoju jest całkiem biało... no, może oprócz dodatków w odcieniach czerwieni. To mnie, wbrew pozorom, bardzo uspokaja.
-Czasami odkrywanie swojego daru... - zaczyna chłopak.
- Wiem, „może potrwać długie lata". Słyszałam to już setki razy – kończę za niego.
Jestem znudzona tą rozmową. Odbywamy podobną przynajmniej dwa razy w miesiącu, co i tak niczego nie zmienia. Wprost przeciwnie, czuję się tylko co raz gorzej.
Noah wychodzi nieco ponad pół godziny później, tłumacząc się obowiązkami. Nie jestem zdziwiona. Często musi wykonywać obowiązki w nocnych godzinach, co jest adekwatne do jego stopnia.
Od czasu mojej Przemiany, przybyło nam ponad dziesięciu nowych Strażników i niemal każdy z nich poznał już swoje przeznaczenie. Od razu przydzielano ich do odpowiednich grup i rozpoczynali swoje misje. A ja? Ja tkwię nadal w nieświadomości, całe dni spędzając na studiowaniu Wielkich Ksiąg, w których mam nadzieję znaleźć podpowiedź, co do mojej przyszłości. Wydawać by się mogło, że nie pasuję do żadnej z grup...
Noah, Andy i Justine stoją oparci o fontannę w Głównym Ogrodzie, wymieniając się najnowszymi informacjami. Należą do ścisłego grona Strażników Najwyższego Stopnia, co pozwala im na dostęp do wszystkich protokołów.
Andy- niski, umięśniony dwudziestosześciolatek wpatruje się w jeszcze niższą Justine i ewidentnie próbuje zwrócić na siebie jej uwagę, prężąc pokaźne muskuły. Justine w odpowiedzi uśmiecha się słodko. Noah, całkiem zniesmaczony tym, co widzi, przewraca znacząco oczami.
- Dalibyście spokój – rzuca, odwracając wzrok.
Na schodach dostrzega grupkę nowo Przemienionych. Śmieją się, całkiem zachwyceni swoim nowym „życiem" i najwidoczniej równie nieświadomi.
Z tyłu, opierając się o framugę stoi Mercedes. Z zazdrością spogląda w stronę jednego z szesnastolatków, który właśnie w tej chwili, za sprawą swojego daru zmienił w sople lodu chude palce. A więc: panuje nad wodą.
Mercedes też chiałaby posiadać takie umiejętności, mimo tego, że są wśród duchów chyba najbardziej popularne ze wszystkich.
Gdybym mogła wybrać, brałabym w ciemno, cokolwiek... byle było. W obecnym stanie czuję się jak...
- Jak minął dzień? Znalazłaś już coś ciekawego? – pyta Noah, znikąd pojawiając się tuż przede mną. A może stał tu od dłuższego czasu, tylko tego nie zauważyłam?
- Och, no wiesz, tam wszystko jest ciekawe... - zaczynam, rozczesując palcami włosy, które zaraz potem, machinalnie przerzucam na plecy. – Co z tą dwójką? – dodaję, wskazując podbródkiem Andy i Justine.
Noah, obserwowany z nabożną czcią przez stojącą nieopodal grupę, parska śmiechem.
- O nie. Od jakiegoś czasu nie da się z nimi wytrzymać. Ciągle rzucają sobie romantyczne spojrzenia, ale żadne z nich nie chce się do tego przyznać. To jakaś komedia. Jeśli potrwa to chociaż tydzień dłużej, to chyba nie wytrzymam i po prostu zamknę ich gdzieś, nie wypuszczając, dopóki nie powiedzą co do siebie czują.
Tak długiej wypowiedzi z ust chłopaka, nie słyszałam jeszcze nigdy wcześniej. Zazwyczaj jest dość skryty i konkretny. Musi być naprawdę podenerwowany.
- Nic by to nie dało. Myślę, że wystarczy z nimi porozmawiać.
Noah macha ręką.
- Nie będę już o tym myślał. Są dorośli. Nie mogą bez końca zachowywać się jak para nastolatków.
Ostatecznie uznajemy, że odłożymy interwencję na poźniej i udajemy się na odprawę.
Zazwyczaj wyglądają dokładnie tak samo, ale jako, że nie mam nic lepszego do roboty, postanawiam choć w ten sposób się rozerwać.
- Grupa Uzdrowicieli, jak codziennie w ostatnim czasie uda się na przedmieścia. Gruźlica rozprzestrzenia się szybciej, niż można się było tego spodziewać, więc nie kończymy tej misji – mówił Derma, stojąc w samym środku zgromadzenia.
W lewym narożniku trwa ożywiona dyskusja Panujących nad Ogniem. Nie jest to jednak w żadnym stopniu ciekawe. No, może byłoby gdybym do nich należała. Nie jest tak, bo jestem dziwadłem- przypominam sobie w myślach, karcąc się.
- Myślę, że wiecie, co robić. Bądźcie ostrożni.
Po tych słowach grupy zaczynają rozchodzić się w sobie tylko wiadomych kierunkach.
Patrzę na nich tęsknie, marząc, żeby kiedyś móc znaleźć w jednej z grup miejsce dla siebie. Móc robić coś, co mnie uszczęśliwi.
- Mercedes! Podejdź proszę – woła Derma, przywołując mnie machnięciem dłoni. – Noah!
Zanim zdążę się zastanowić, o co mogłoby chodzić widzę jak chłopak, prowadząc swoją grupę Strażników ku głównym drzwiom, obraca się zaskoczony. Cóż, z nas dwojga to ja powinnam taka być. Kiwa głową w kierunku Andyego, który bez zbędnych pytań zajmuje jego miejsce. Znają się tak dobrze, że tworzą zgrany duet. Bardzo im tego zazdroszczę, ale przywołuję się do porządku, nim zacznie to zajmować wszystkie moje myśli.
Noah nawet nie zdążył do nas dołączyć, kiedy Derma obejmuje mnie w pasie i popycha delikatnie w jego stronę.
- Nasza droga Mercedes pójdzie dzisiaj z wami – rzecze, ku wielkiemu zaskoczeniu nas obojga.
Nie zauważyłam, żeby chłopak powiedział choć słowo, ale Przywódczyni chyba wyczytała coś z jego wyrazu twarzy, bo uśmiechnęła się delikatnie, machając głową.
- Mercedes do was nie dołącza... Po prostu nie mogę dłużej patrzeć na jej męki. Nikomu innemu nie mogłabym oddać jej pod opiekę, sam rozumiesz.
Tak, ja też rozumiem. Jestem kompletną ciamajdą i fajnie, że wie o tym nawet Przywódczyni. Po prostu spełnienie moich marzeń...
A więc idę. I nie ma chyba decyzji, której bardziej bym żałowała. Dotąd, kiedy pytałam Noah, jaki jest jego dar nie uzyskiwałam odpowiedzi. Szybko, ale delikatnie zmieniał temat. A jeśli chodzi o mnie, rozproszyć mnie łatwiej niż nauczyć czegoś bardzo prostego.
Kiedy docieramy na miejsce, Justine każe trzymać mi się jej pleców. Oczywiście w tej chwili nie wiem jeszcze, dlaczego, ale mam pewność, że to sprawka Noah. Nie byłabym sobą, gdybym się nie wściekła.
- Posłuchaj, może i jestem ekstremalną łamagą, ale potrafię o siebie zadbać.
Oczywiście, ignoruje mnie. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.
Wchodzimy do opuszczonej hali. Pamiętam, że kiedy byłam człowiekiem, produkowano tam świdry. Fabryka splajtowała, a budynki popadły w ruinę. Teraz jest tu upiornie. Pajęczyny zwisają z wysokiego sufitu, ze ścian prawie całkowicie poodpadał tynk, a stare kartony walają się po podłodze. Jedynym światłem, jakie tu dochodzi, to niewielki snop iskier słonecznych, wpadający przez dziurawy sufit.
- Co my... - zaczynam.
Chłopak odwraca się w ułamku sekundy i przyciska mi dłoń do ust. Rzucając mi wściekłe spojrzenie, daje do zrozumienia, że mam się nie odzywać. Dotąd nie zauważam, że wszyscy wokół milczą i nie poruszają się głośniej niż pisk myszy.
I wtedy to się dzieje. Zza otwartych drzwi na końcu hali dochodzi ledwie dosłyszalne skamlenie.
Andy spogląda na przyjaciela, a ten kiwa głową. To był chyba ich znak „teraz", bo rzucają się ku drzwiom. Justine popycha mnie do tyłu i sama wskakuje za nimi z gracją godną pantery. Piątka kolejnych rozprasza się i szybko zaczyna sprawdzać kolejne pomieszczenia.
Mimo, że czuję, iż nie powinnam, to targana ogromnym zaciekawieniem, spoglądam zza framugi.
Nie spodziewałam się ujrzeć czegoś tak strasznego. W środku jakaś postać płonie czarnym ogniem! Przestraszona, iż może to być któreś z towarzyszącej mi przed chwilą trójki, rozglądam się dookoła, ale widząc ich, stojących dookoła postaci, uspokajam się nieco. Niestety, tylko na chwilę. Zaraz potem dostrzegam krwistoczerwone oczy i dłonie w odcieniu kości słoniowej, które niebezpiecznie się do mnie zbliżają.
Stoję, osłupiała, wpatrując się w młodą kobietę i nie mogę uciec. Czołga się... wije po podłodze. Gdy jej dłonie są już kilka centymetrów ode mnie, jęczy przeciągle, wysuwając w moją stronę swój jęzor.
Dopiero kiedy mrugam, orientuję się, że leżę po drugiej stronie pomieszczenia. Postać krzyczy, co przypomina lament szaleńca. Krzyk wdziera się do mojego mózgu i rani mi bębenki... Jest nie do zniesienia. Trwa i trwa, nawet kiedy kobieta znika w kłębach dymu, a jedyne, co po niej pozostaje, to kupka popiołu.
Z szeroko otwartymi oczami wpatruję się w miejsce, gdzie przed chwilą leżała.
Jest to jedna z sytuacji,w którą mimo najszczerszych chęci, nie da się uwierzyć.
Jeszcze na długo później, kiedy Justine podeszła do mnie i objęła ramieniem, czuję, że jest mi niesamowicie zimno. Dygoczę, trzymając dłonie przyciśnięte do uszu. Wydaje mi się, że nadal słyszę ten przeraźliwy krzyk.
- Mercedes? – zagaduje mnie Justine. – Już w porządku... Już dobrze. Zniknęła. Nic ci nie grozi.
Ale to nie jej, jako wyklętej, się boję. Przeraża mnie jej wygląd, tak łudząco podobny do mnie samej. A jest to coś o wiele gorszego.
*
Witam Was serdecznie.
A więc tak prezentuje się pierwszy rozdział "Pocałunku Ducha". Wiem, że w tym momencie nie wszystko może być dla Was zrozumiałe, ale akcja dopiero się rozpoczyna i nie mogłam zdradzić wszystkiego w pierwszym rozdziale.
Mam cichą nadzieję, że Wam się podoba i będziecie chętnie tu zaglądać.
Bardzo proszę o komentarze. Jest to wielka pomoc dla mnie.
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top