Rozdział 4
18.05.2053
Oczom pary ukazał się niski, grubszy mężczyzna z zaniedbaną brodą. Nieznacznie się uśmiechnął, gdy spojrzał na swoją córkę. Lecz w momencie, w którym swój wzrok przeniósł na jej partnera, lekko zmarszczył czoło i zacisnął szczękę. Odchrząknął.
– Zapraszam – mruknął i wpuścił ich do Puszki.
– Cześć, tato – przywitała się różowowłosa i po wejściu do środka lekko pocałowała ojca w policzek, przytulając go jednocześnie. Poklepał ją po plecach. Gdy córka już go puściła i ruszyła w głąb Puszki, czekał aż Tony poda mu rękę na przywitanie. Gdy rzeczywiście to zrobił, odczekał moment, aż ją uścisnął.
Nie potrafił przekonać się do tego faceta. I uświadamiał mu to na każdym kroku, pokazywał tą niechęć, nawet nie celowo, nawet gdy starał się być dla niego uprzejmy ze względu na Heather.
– Witam pana – rzekł Tony, w duchu sarkastycznie dodając ,,ulubionego". Mężczyzna patrzył na niego przenikliwie, po czym udał się do mini kuchni w rogu przyczepy.
– Siadajcie – rzekł dosyć sucho, bardziej szorstko niż przypuszczał, że zabrzmi.
Para usiadła na wprost siebie, miejsce na przodzie stołu zostawili gospodarzowi.
– Więc... – zagadał narzeczony Heather – Co słychać, panie Garner? Jak zdrowie?
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, co nie uszło jego uwadze. Była naprawdę wdzięczna, że się tak starał, przerywał niezręczną ciszę i mimo nastawienia do jej ojca i na odwrót, starał się, żeby spotkanie przebiegło miło.
Facet wzruszył ramionami.
– Po staremu – odrzekł obojętnie – Każdy dzień taki sam. Zdrowie dobrze, chociaż nie widać... – spróbował zażartować, ale z jego tonem, nie zabrzmiało to zbyt zabawnie. Mimo to, Heather lekko zachichotała. Tony jej zawtórował, starając się jak najbardziej, by nie było niezręcznie – Mam coraz więcej siwych włosów... A ogólnie włosów coraz mniej. Widzieliście te półmetrowe zakola?
– Nie zauważyłam – dziewczyna pociągnęła żart dalej. Uwielbiała droczyć się z ojcem, a on z nią. Zazwyczaj, gdy w towarzystwie był ktoś jeszcze, wychodziło to nieco dziwniej. Ojciec nabierał dystansu do osoby trzeciej, potrafił być nieco złośliwy, sztywny. Zwłaszcza, gdy tą osobą był Tony.
Tym razem pan Garner naprawdę się starał, więc dziewczyna nie miała zamiaru przegapić okazji i tego zepsuć. Pod wieloma względami nie zgadzała się z rodzicielem, często się sprzeczali, zwłaszcza gdy była jeszcze nastolatką. Ale jeśli chodziło o poczucie humoru, to nadawali na podobnych falach.
– Sądziłam, że jesteś już całkowicie łysy.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wrócił do krzątania się po kuchni. Atmosfera była w miarę rozładowane tą zabawną, choć szybką wymianą zdań. Jednak wciąż zarówno Heather, jak i jej narzeczony nie czuli się do końca zręcznie.
Heather naprawdę doceniała starania ich obojga. Że potrafili się chociaż tolerować. I nieco schlebiało jej to. Bardziej zależało im na tym, by czuła się komfortowo niż na darciu kotów, nawet gdy wręcz w nich wrzało.
Z drugiej strony cała to szopka i udawanie dogadującej się rodzinki męczyło ją mocno. Przypominało o tym jak wiele ich dzieliło, uświadamiało w przekonaniu, że pomimo silnych uczuć wobec Tony'ego, nie pasowała do jego świata.
Te myśli prześladowały ją od kiedy zaczęli się spotykać. Jednak przed ślubem nasiliły się. Skoro teraz tak męczyły ją te różnice i miała tak wiele wątpliwości, to była pewna, że po symbolicznym ,,tak" sytuacja jeszcze bardziej się pogorszy.
Naprawdę starała się o tym nie myśleć i wierzyć, że skoro do tej pory dawali radę, to później też tak będzie. Ale stopniowo przestawała wierzyć w to, że miłość potrafi przezwyciężyć wszystko.
Na dodatek nie była w stanie dać ukochanemu nawet połowy tego, co on dawał jej. A przynajmniej tak sądziła.
– Mmm... Makaron z kurczakiem – szepnęła rozmarzonym głosem, gdy ojciec zaczął stawiać przed nimi talerze – Postarałeś się – dodała z uśmiechem. Miała zamiar udawać, że wcale nie dostrzegła w śmietniku pod Puszką opakowań po jedzeniu na wynos z pobliskiego baru.
– Smacznego – odparł Malcolm Garner. Jego oszczędność w słowach przyniosła córce ulgę. Ciężko byłoby jej podtrzymać rozmowę i nie zdradzić, że znała prawdę, gdyby mężczyzna próbował opowiadać o tym jaki świetny z niego kucharz.
Powoli zaczęli jeść.
Skurczony żołądek sprawiał, że Heather ciężko spożywało się posiłek. Zresztą z samego stresu przestała być głodna. Jadła jednak, by sprawić ojcu przyjemność, nie chciała go rozzłościć. Wtedy na marne poszłyby te wszystkie starania i ostrożne dobieranie słów, naprawdę chciała, by wieczór nie skończył się fiaskiem. Szczególnie na tak krótko przed ceremonią.
Jadła więc makaron, a ojciec wyglądał na bardzo zadowolonego, patrząc na to jak szybko potrawa znika z talerzy jego gości. Nawet jeśli to nie on go przygotował.
No, ale Heather nie mogła pozwolić, żeby wiedział, że była tego świadoma, prawda?
– Pyszne – pochwaliła go, a właściwie pana Reynoldsa - właściciela baru, pomiędzy kęsami – Naprawdę pyszne.
– Widzisz, córcia – odparł mężczyzna, uśmiechając się szczerze, co przyniosło Heather nadzieję, że wieczór się uda – Mówiłem ci, że kiedyś nauczę się gotować.
Takie proste słowa, niewinne kłamstwo, żart. A dziewczynie zrzedła mina. Odchrząknęła, a potem zaśmiała się lekko z nadzieją, że nie brzmiało to sztucznie.
– To było, gdy miałam trzynaście lat.
Sięgając po swój kieliszek wina, niby przypadkiem trąciła ręką Tony'ego i on przyłączył się do ukochanej. Już wcześniej wyglądał na rozbawionego, ale tym gestem dodała mu odwagi, zachęciła go do zaśmiania się. Widać było, że naprawdę nie miał pojęcia na co mógł sobie pozwolić przy ojcu przyszłej żony, czuł się nieco nieswojo, ale na szczęście atmosfera zaczęła się rozładowywać, a ukochana ułatwiała mu sprawę. Dostrzegł na jej twarzy cień zawahania, ale był pewien, że nieco się stresowała - tak jak i on. Sama to zresztą przyznała jeszcze zanim dotarli na miejsce.
Dziewczyna śmiała się i naprawdę była rozbawiona. Ale w duszy, zamiast skupić się na nie zepsuciu wieczoru, zaczęła rozmyślać nad tymi wszystkimi obietnicami ojca, których nigdy nie spełnił.
,,Nauczę się gotować". ,,Znajdę lepszą pracę". ,,Przestanę pić" i wiele innych...
Tony zrozumiał, że nie chodziło tylko o stres. Wyłapał pełne wątpliwości spojrzenie dziewczyny i gdy zwróciła na niej uwagę, zerknął na nią porozumiewawczo. Gestem dłoni dała znać, że wszystko było okej, co bezbłędnie zinterpretował. Wiedział, że porozmawiają o tym po prostu później. Czasem naprawdę słowa były dla nich zbędne.
,,Jesteś już dorosłą kobietą, Heather. Przestań rozmyślać o obietnicach ojca" - skarciła siebie w myślach i ponownie skupiła się na zjedzeniu całego makaronu mimo wciąż ściśniętego żołądka oraz gardła.
– Smakuje naprawdę dobrze, panie Garner – Tony nareszcie się odezwał, co przyniosło Heather ulgę.
– Dziękuję, Anthony.
Mężczyzna był przyzwyczajony do tego, że zwracano się do niego pełnym imieniem. Nawet rodzice rzadko kiedy używali skrótu, takie już były u nich zwyczaje. Jednak w sferach, w których wychowała się różowowłosa zazwyczaj nie mówiło się w ten sposób. Stąd wiedział jak bardzo ojciec jego narzeczonej chciał wytworzyć między nimi dystans.
Chcąc przełamać ten dystans, Tony ponownie zabrał głos.
– Jak mówiłem - pyszne danie. Jednak umiejętność gotowania nie będzie już panu potrzebna, proszę się nie martwić.
Z twarzy Malcolma zniknął uśmiech. Zmarszczył brwi, niepewny co chciał powiedzieć przyszły zięć. Heather zareagowała podobnie do ojca, również nie wiedząc do czego zmierzał Tony.
– Nie bardzo rozumiem – mruknął – Co masz na myśli?
Tony zaczynał czuć się przyjęty pomimo dystansu. Naprawdę. Po tych żartach był zachęcony do trochę bardziej otwartej rozmowy i nie dostrzegał znaków, które mówiły mu, by się wycofał. Heather odchrząknęła, a mimo to nie zwrócił na nią uwagi. Bezgłośnie przekazałaby mu, aby odpuścił. Nie miała pewności, ale zaczynała się domyślać co Tony chciał powiedzieć. I wolała temu zapobiec, bo znał już jej zdanie na ten temat, a ojciec zareagowałby niezbyt przyjemnie.
– Chciałem powiedzieć...– zaczął Tony – ... że może się pan do nas wprowadzić, tak jak i Heather. Miejsca jest wystarczająco. Myślę, że byłoby to dla pana wygodniejsze. Wszyscy mieszkalibyśmy razem. Jedna, duża rodzina...
– Co jest nie tak z tym miejscem?
Tony nic nie odpowiedział, ale z jego twarzy dało się wyczytać odpowiedź: ,,Wszystko". Nie powiedziałby tego na głos.
Heather spięła się tak bardzo, że rozbolały ją wszystkie mięśnie. Teraz jeszcze bardziej nie chciało jej się jeść.
Może lepiej, by było, gdyby Tony milczał.
Ojciec również odłożył swoje sztućce, wyczekująco patrząc na narzeczonego córki. W jego oczach był ogień i dziewczyna już była pewna, że za chwilę wybuchnie kłótnia. Czuła to napięcie, ten dystans, ale i tak miała nadzieję, że wieczór minie bezboleśnie. W tym momencie cała nadzieja się ulotniła.
Malcolm widząc, że mężczyzna już raczej nie odpowie, znów zabrał głos.
– Co tu jest nie tak? Cały czas uważacie się za lepszych, hę? – wypluł te słowa, a różowowłosa przez moment przestała oddychać – Gdyby moja córka cię nie kochała, w życiu takim jak ty nie pozwoliłbym się do niej zbliżyć... Cholerni bogacze – warknął z goryczą i wstał. Tony, gdy pierwsze zdziwienie już minęło, również podniósł się z krzesła. Zaczęły drgać mu usta, ale widać było jak bardzo ze sobą walczył. Starał się pozostać spokojnym. Tak jak go uczyli – Mam zostawić swój dom, żebyś ty poczuł cholerną satysfakcję, że przyjmujesz mnie pod swój dach, tak? Byś poczuł się lepiej? Bo nikomu nie pomagacie! Chcesz mnie przyjąć, bo ci mnie żal?! – tempo mówienia oraz to, jak głośno ojciec wypowiadał słowa, sprawiły że Heather rozbolała głowa.
– C-co? Nie! – zaprzeczył stanowczo lekarz – Kocham pańską córkę, wkrótce zostaniemy rodziną... Chcę wam pomóc. Robię to dla was...
– Nie trzeba, Tony... Mówiłam ci, że ojciec nie będzie chciał się wyprowadzić... – zaczęła Heather, próbując załagodzić sytuację.
– Czyli co? Żenisz się z nią, bo chcesz jej pomóc?! – wykrzyczał – Dać lepsze życie? – powiedział ironicznie, pokazując cały swój stosunek do tej sytuacji, ich ślubu i samej osoby Tony'ego – Z litości? – dodał, wbijając Heather szpilkę w serce.
– Tato! – wykrzyczała. Teraz i ona już nie siedziała przy stole. Z ogniem i łzami w oczach wpatrywała się w swojego rodzica. Trzęsła się okropnie.
Zdenerwował ją. I zasmucił.
Bo w głębi duszy wierzyła, że mógł mieć rację.
Tony nie był lepszy. Myślała, że zdążył już poznać jej ojca na tyle, żeby wiedzieć, iż tego typu propozycja go urazi, że będzie czuł się poniżony.
Gula w gardle powiększyła się i nagle dziewczyna poczuła chęć zwrócenia wszystkiego, co do tej pory zjadła. Nie było tego dużo. Jakaś połowa porcji, którą otrzymała na talerzu.
Było jej niedobrze. Nie mogła opanować drżenia rąk. Sama już nie wiedziała czy sufit wokół niej wirował, czy był to tylko wytwór jej wyobraźni.
– Cholerni bogacze – powtórzył dobitnie pan Garner.
– Proszę nie denerwować Heather. Ani mnie – wysyczał przez zaciśnięte zęby narzeczony. Nigdy wcześniej nie widziała go tak rozwścieczonego.
Ktoś złapał ją za gardło. Na pewno. Złapał i utrudniał oddychanie, zabierał całe powietrze. Głowa stała się ociężała i chyliła się w dół. Do tego zaszklone oczy skutecznie uniemożliwiały jej wytężenie wzroku. Mrugała, ale obraz dalej był nieostry.
Jeszcze przez chwilę słyszała krzyki.
Potem ucichły. I znów się pojawiły. Tym razem nie była to kłótnia, rozpoznała takie słowa jak: ,,Czy wszystko dobrze?" i zatroskane spojrzenia. Jak przez mgłę.
– Heather... Zabiorę cię stąd... Potrzebujesz powietrza – to ostatnie, co usłyszała.
Osunęła się na ziemię.
***
Udało jej się przekonać Connora do wyjazdu. Była tego pewna. Nie dał jej jednoznacznej odpowiedzi, ale widziała jego minę.
W głowie miała pustkę. Nie miała totalnie pojęcia czego konkretnie chciała. Wiedziała tylko, że chciała zniknąć. A to nie było możliwe.
Musiała więc uciec.
Cel podróży nie miał dla niej zbytnio znaczenia. Byle daleko i byle na zawsze - powtarzała sobie w myślach.
Wiedziała jednak, że musiała wreszcie ułożyć jakiś konkretny plan. Szczególnie, gdy na głowie miała również mieć Connora, a on nie wyjedzie, nie znając chociaż miejsca docelowego ani miliona innych rzeczy związanych z wyjazdem.
Przez cały dzień nic konkretnego nie przyszło jej do głowy. Zamknięta w swoim pokoju, po prostu rozmarzała o tym jak wolna się poczuje, gdy nareszcie opuści to miejsce. Ciężko było jej się skupić na czymkolwiek innym.
Ale plan był koniecznością.
Usiadła przy biurku. Czuła, że zarwie noc, z emocji nie odczuwała wcale zmęczenia. Wyciągnęła kartkę papieru z szuflady.
W głowie miała plątaninę myśli.
A kartka jeszcze przez długi czas pozostała pusta.
***
Connor usłyszał pukanie do drzwi. Oderwał wzrok od encyklopedii, którą trzymał na nogach i odsunął się od biurka. Obejrzał się za siebie i rzekł:
– Proszę.
Do środka weszła pani Gibson.
– Dobry wieczór... – zaczęła.
– Jestem trochę zajęty. To coś pilnego? – zapytał.
– Pan Jimenez przyszedł. Chce się z panem widzieć – odrzekła zimnym, profesjonalnym tonem. Dopiero po tych słowach Connor wykazał większe zainteresowanie i zamknął książkę, uprzednio zaznaczając stronę zakładką.
– Dziękuję – mruknął.
– Przekazać mu za ile pan zejdzie?
– Wpuść go do salonu i zrób nam herbatę – polecił blondyn. Jednocześnie zdjął okulary do czytania z nosa i odłożył je do ciemnego futerału – Ja już schodzę.
Starsza kobieta kiwnęła posłusznie głową i bez słowa opuściła pomieszczenie.
Connor był nieco zaskoczony tym, że przyjaciel postanowił odwiedzić go o takiej godzinie. Dawno tego nie robił.
Podniósł encyklopedię, którą jeszcze niedawno czytał i odłożył ją na półkę. Pokój miał przepełniony najróżniejszymi książkami, a każda z nich miała swoje stałe miejsce. Chyba nie zasnąłby, gdyby ktoś je poprzestawiał.
Dwukrotnie sprawdził, czy aby na pewno odłożył ją tam, gdzie powinna się znajdować, mimo że zawsze robił to dobrze za pierwszym razem. Czytał te książki już tyle razy i bez zerkania na numerki tomów, czy kategorie, automatycznie kładł książki w dobrych miejscach.
Przed wyjściem z przyzwyczajenia jeszcze zerknął na swoje odbicie w lustrze. Po kilku godzinach czytania i schylania się nad biurkiem, nie był zbyt zadowolony z swojego wyglądu. Poprawił kilka minimalnie odstających na głowie włosów, których inni nie dostrzegali, a jego irytowały. Przygładził swoją czarną koszulę, która nieco się pomięła. Dopiero po tym opuścił swoją sypialnię i ruszył schodami na parter.
Przyjaciel już czekał na niego na kanapie. Nim Connor zdążył cokolwiek powiedzieć, tamten od razu po zobaczeniu go, wyjaśnił swoją obecność.
– Mam prośbę – mruknął, spuszczając głowę. Wtedy też blondyn zerknął na ziemię i pod nogami kumpla dostrzegł plecak. Wiedział już wszystko – Czy mogę...?
– Jasne – wtrącił mu się chłopak – Zaraz każę przyszykować pokój.
***
Ocknęła się.
Jeszcze zanim otworzyła oczy, zrozumiała że była w aucie. Głowa dalej ją bolała, ale i tak czuła się lepiej niż przed omdleniem. Leżała na tylnym siedzeniu. Stopniowo zaczynała do siebie dochodzić.
Gdy głowa zaczęła trochę mniej boleć, otworzyła powieki i wstała do pozycji siedzącej, masując skronie. Pulsujący ból powoli się zmniejszał, ale nie ustąpił całkowicie.
– Jak się czujesz? – zapytał Tony. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, po czym mężczyzna ponownie skupił się na drodze.
– Wody – tylko tyle wydusiła zachrypniętym głosem.
Narzeczony podał jej butelkę, a ona od razu wypiła połowę zawartości.
– Czujesz się lepiej?
– Czemu jedziemy? Czemu pojechaliśmy...? – zaczęła dopytywać Heather.
Tony uparcie milczał, nie chciał zdradzać odpowiedzi na postawione pytanie. Zacisnął mocniej ręce na kierownicy, udając skupienie, z nadzieją że dziewczyna nie będzie drążyć tematu.
Nie odpuściła.
Nawilżyła gardło i nie miała zamiaru milczeć. Nie wiedziała, co było grane. Czemu po jej zasłabnięciu Tony ułożył ją w aucie i odjechał, nie dokańczając spotkania? Pamiętała krzyki tuż przed utratą przytomności.
– Tony – rzekła stanowczo, ale starając się zachować spokój, mimo drżenia ciała. Chciała, aby zwrócić na nią uwagę, nie unikał rozmowy i wyjaśnił jej wszystko – Co się dzieje? Czemu pojechaliśmy? – ciągnęła.
Mężczyzna zdawał się jej nie słyszeć. Heather nie widziała jego twarzy, ale była pewna, że miał zaciśnięte usta. Jak zawsze, gdy nie chciał rozmawiać. Zrobiła coś nie tak? Miała wrażenie, że ciągle robiła coś nie tak, że zawodziła go ciągłymi wątpliwościami, a ostatnio narastającym zdenerwowaniem. Tym razem jednak była jeszcze bardziej zaniepokojona. Rzadko kiedy Tony się do niej nie odzywał. W głowie zaczęła analizować przebieg wieczoru, próbując ustalić o co mu chodziło, mimo tego, iż nie był typem osoby, która obrażała się zamiast wyjaśnić sytuację. Była zdenerwowana, zmartwiona i fizycznie również nie czuła się najlepiej, co sprawiło, że bardziej się nad wszystkim zastanawiała.
– Hej – odezwała się po raz kolejny, z narastającą w głosie irytacją – Czuję się lepiej. Mogliśmy zostać. Wszystko w porządku, kochanie – dodała. Niepokoiła się, ale za wszelką cenę starała się tego po sobie nie pokazywać.
– Nic nie jest w porządku, Heather – wypalił tylko. Była zadowolona, że zmusiła go w końcu do jakiejkolwiek wypowiedzi, chociaż ta akurat tylko zwiększyła napięcie, a nie uspokoiła różowowłosą.
– Po moim omdleniu... Coś jeszcze się wydarzyło, tak?
Domyśliła się, że nie chodziło tylko o propozycję Tony'ego, aby Malcolm z nimi zamieszkał.
– Nie chcę z tobą o tym rozmawiać, Heather – wysyczał tak ostrym i nieprzyjemnym tonem, że poczuła, jak gdyby wbił jej nóż w serce.
– Nie możesz nie chcieć ze mną o tym rozmawiać! – oburzyła się. Miała serdecznie dość nieświadomości i niewiedzy, a jej apodyktyczna natura zaczęła dawać o sobie znać – Nie możesz. Byłam tam! To przez waszą kłótnię źle się poczułam. Za cholerę się nie dogadujecie, ale dziś przeszliście samych siebie! Widzę, że chodzi o coś więcej, skoro tak szybko mnie stamtąd zabrałeś i jesteś całkowicie wyprowadzony z równowagi!
– Nie zaczynaj.
– Już zaczęłam.
– Nie chcesz mnie zdenerwować – powiedział twardo.
– Co się z tobą dzieje, co z tobą nie tak? – wykrzyczała rozpaczliwie Heather, gotowa zrobić wszystko, by nareszcie wiedzieć co jest grane. Chciała, żeby to minęło, by wszystko wróciło do normalności. A w tym momencie nawet nie poznawała człowieka za kierownicą. Człowieka, którego za dwa dni miała poślubić. Odpowiedziała jej głucha cisza, więc znów to ona zabrała głos – Zatrzymaj się.
Pogoda zaczęła się zmieniać. Krople deszczu powoli zaczęły uderzać w szyby, co wzmocniło negatywne emocje Heather, a także jej złe przeczucia. Musieli się zatrzymać.
– Nie wygłupiaj się. Nie będę się zatrzymywać po środku niczego.
– W tej chwili zatrzymaj auto – rozkazała przez zaciśnięte zęby – Jesteś wściekły. Poza tym zaczyna padać. Jedziesz zdecydowanie za szybko. Nie możesz prowadzić auto w takim stanie, nie pozwalam – dodała i założyła na siebie ręce, by wyglądać bardziej stanowczo i przekonująco, mimo iż Tony nie zwracał na nią uwagi, nie obserwował jej w lusterku – Porozmawiajmy.
– Nie ma o czym.
W oddali dostrzegła błyskawicę.
– Jest. Nie zachowuj się jak dziecko – fuknęła. Nie miała pojęcia co w niego wstąpiło, czemu nic nie wyjaśniał, tylko tak krótko odpowiadał – Chcę rozmawiać, widząc cię. Możesz zatrzymać się na poboczu, żebym usiadła z przodu, wyjaśnimy sytuację i pojedziemy do domu.
– W porządku – mruknął jakby od niechcenia – Ale to tylko dlatego, że zaczyna padać. Oby zaraz przeszło.
Zjechał na pobocze i nareszcie auto zatrzymało się. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i wysiadła z auta, po to, aby zmienić miejsce. Pospiesznie wsiadła na przednie siedzenie, żeby nie zmoknąć za bardzo, poza tym niecierpliwiła się. Była sfrustrowana, chciała nareszcie zrozumieć co działo się z mężczyzną.
– Jezu...! – wykrzyknęła, gdy nareszcie ujrzała twarz Tony'ego. Wyciągnęła dłoń, aby dotknąć jego policzka, lecz on odsunął się. To było dla niej jak kolejny tego tragicznego wieczoru cios. Nie skomentowała jednak jego zachowania – Biliście się...
Ułożyła dłoń na jego ramieniu. Nie strącił jej, a to zwiększyło nadzieję dziewczyny, iż wszystko wróci do normalności. Szczególnie, gdy deszcz stopniowo zaczął ustawać.
– Byliśmy wściekli. Ty zemdlałaś. Położyłem cię na kanapie, ale on nie przestawał na mnie krzyczeć. Powiedziałem więc, że dłużej tam nie zostaniemy i zabieram cię do domu, że się tobą zajmę... Wzburzył się jeszcze bardziej – opowiadał Tony – Zaatakował mnie. Ja mu oddałem. Wtedy trochę się opamiętał. Tyle z historii.
Heather pokręciła głową i potarła czoło. Nie wiedziała co powiedzieć.
Po chwili napiętej ciszy, wybuchła płaczem.
Histeryczny szloch, który tkwił w niej od dawna, uwolnił się. Opuścił jej ciało, nareszcie dając dziewczynie ulgę. Wszystkie emocje, myśli, obawy... Wychodziły na wierzch, ujawniając Tony'emu tą zagubioną, pełną wątpliwości i strachu część.
Nie pierwszy raz przy nim płakała. Pozwalała sobie przed nim na wiele. Ale tym razem było inaczej.
Bo się wstydziła.
Zakryła twarz włosami oraz rękami. Gdy Tony chciał ją dotknąć, odrzuciła jego rękę, raniąc mężczyznę w ten sam sposób, w który on skrzywdził ją chwilę wcześniej. Wyła, niespokojnie poruszając się na fotelu.
– H-Heather... Przepraszam.
Prychnęła, po czym zaczęła jeszcze głośniej płakać. On przepraszał ją.
Czuła się okropnie. Poczucie winy ścisnęło jej gardło, uniemożliwiając powiedzenie chociaż słowa. Stopniowo zaczęło brakować jej powietrza i miała wrażenie, że zaraz udławi się własnymi łzami i rozgoryczeniem. Chciała opuścić auto i pooddychać świeżym powietrzem, ale za bardzo się trzęsła.
Przecież Tony chciał pomóc. Nie proponował nic po to, aby znieważyć jej ojca. Miał dobre zamiary. Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej. Tak samo i dla Malcoma. Mimo iż nie cierpiał go.
Tyle dla niej zrobił i chciał robić jeszcze więcej.
Po raz kolejny tego okropnego wieczoru miała sobie za złe, że mimo tego wszystkiego, co uczynił dla niej Tony, miała wątpliwości.
Była pewna, że nie będzie w stanie dać mu tyle, ile on jej. Ani że da radę żyć pod jego opieką, ciągle czując się jak niepotrzebny mu balans, osoba którą trzeba ratować. Wiedziała, że nie rozstała się całkowicie z swoją przeszłością. A za mocno kochała Tony'ego, by ciągnąć go ze sobą. Nie była dla niego wystarczająco dobra. A przynajmniej tak myślała.
Gdy przytulił ją, z początku odpychała go, ale w końcu przylgnęła do ciała mężczyzny.
– To ja przepraszam – wyszeptała załamanym głosem. W jego objęciach było jej dobrze. Miała poczucie bezpieczeństwa, ale też swojej kruchości i słabości w porównaniu z ukochanym.
Całe życie była niezależna. To ona ustalała zasady. A teraz? Ktoś całkowicie się nią opiekował, przejmował bardziej niż sobą i bez względu na wszystko starał się dbać o jej bliskich. Miała wrażenie, że była dla Tony'ego ciężarem.
– Nie musisz mnie za nic przepraszać – odpowiedział i ciepłymi dłońmi pogładził jej policzki – Kocham cię. Przejdziemy przez to wszystko. Razem.
Miała ochotę jeszcze bardziej się rozpłakać. Bo chciała wspólnego życia, ale i ją przerażało.
Postanowiła jednak nie mówić Tony'emu o swoich obawach. Po tym wszystkim, co dla niej zrobił, nie chciała go zawieść.
Postanowiła, że się ogarnie.
Da radę.
Przejdą przez to razem.
***
19.05.2053
Ruby przyszła do Connora, tak jak się umawiali.
Znów usiedli w altance. Z dala od wszystkich, w tym pokojówek, które potrafiły przerywać najważniejsze momenty, aby zapytać, czy czegoś nie potrzebują. Tu przynajmniej mogli w spokoju porozmawiać.
– Dobra.... To chyba możemy przejść do konkretów ucieczki, prawda? – mruknęła Ruby.
– Myślę, że tak. Co przygotowałaś?
– Długo nad tym myślałam... Początkowo chciałam kupić bilety lotnicze do USA, ale...
– Do USA? – przerwał jej zdziwiony i nieco zatrwożony Connor.
– Jak już uciekać, to daleko – odparła – Bardzo daleko.
Connor przez moment bił się z myślami, ale zaufał Ruby. W kwestii podróży nie miał za dużo do powiedzenia, w końcu to ona ucieczkę zaproponowała. Poza tym chciał przełamał swoje bariery. Musiał to kiedyś w końcu zacząć robić. Zwłaszcza, że czekał go romantyczny wyjazd.
Nareszcie sam na sam z Ruby.
A przynajmniej taki był plan.
– Okej... Bilety do USA. USA... – zaczął mówić na głos, próbując uspokoić się i przekonać samego siebie, że go to nie przerażało – No tak, jak uciekać, to daleko, prawda? – zaśmiał się nerwowo.
Dziewczyna zerknęła na niego pytająco. Po chwili ciszy, przerwała ją krótkim komentarzem.
– Martwisz się.
– Może trochę... – odparł prędko Connor, ale widząc nieprzekonaną minę Ruby, westchnął – No dobra, martwię się. Jestem przerażony.
Nie widział sensu w kłamstwie, zresztą nigdy nie był w tym dobry. Miał wręcz wrażenie, że im bardziej starał się coś ukryć, tym gorzej mu to wychodziło.
– Przepraszam.
– Co? Nie przepraszaj, Ruby... – odpowiedział zaskoczony blondyn.
– Muszę wyjechać. Daleko i jak najszybciej – przerwała mu – Przepraszam, że ciebie w to wciągam. Wiem jak ciężko przychodzą ci zmiany... A ta jest naprawdę duża – mruknęła dwudziestotrzylatka. Była świadoma, do czego namawiała Connora i było jej z tym źle. Ale też wiedziała, że nie byłaby w stanie odejść na własną rękę – I nie tymczasowa.
– Nie musisz przepraszać, Ruby... – chłopak pokręcił głową i delikatnie ujął jej dłoń. Brunetka automatycznie ją ścisnęła – Zmiany są... dobre.
Niemal się roześmiała, słysząc te słowa z ust Connora.
– Mówię serio – zapewnił, widząc jej uniesione brwi – Znaczy... Na pewno kiedyś uwierzę w te słowa. A żeby tak się stało, muszę jakąś zmianę wprowadzić. Już dawno powinniśmy byli to zrobić – mówił, coraz mocniej utwierdzając się w tym przekonaniu pomimo całego mnóstwa obaw – Zerwać z rutyną. Jestem w stanie przezwyciężyć swoje bariery. Dla ciebie. Dla nas – zakończył wypowiedź. Nie ukrywał, ale był dumny z swych słów. Jakby wygłosił przemowę, po której klaskało mu przynajmniej pół świata.
– Okej – odparła dziewczyna, którą Connor nie do końca przekonał. Nie wątpiła w to, że zrobi dla niej coś tak szalonego, myśląc że chce spędzić z nim romantyczny wyjazd... Ale nie byłaby w stanie uwierzyć, że mężczyzna nagle chciał zmian w swoim życiu i nagłych, nieprzemyślanych z wyprzedzeniem decyzji. Spontaniczność była antonimem jego imienia.
– Okej? Okej...
Blondyn podrapał się po głowie, zawiedziony reakcją swojej dziewczyny. Spodziewał się czegoś więcej niż ,,okej". W końcu naprawdę chciał się odmienić. Zrobić coś szalonego. Dla Ruby. Zrozumiał jednak, że tylko w swojej głowie brzmiał przekonująco. ,,Okej" o tym świadczyło. Dziewczyna zabrała cofnęła dłoń i odchrząknęła.
– Wracając... – zaczęła – Nie mogłam kupić biletów. Z jakiegoś powodu zamknęli lotniska... I bardzo mi się to nie podoba. Podobnie z wycieczkami statkami i tak dalej... Wszystko odwołane.
– Odwołane? – Connor zmarszczył brwi.
– Ta... Gdzieś wyczytałam, że chcą wprowadzić zakaz przemieszczania się.
– Kiedy?
– Za dwa dni.
– Mówisz serio...? – zadał oczywiste pytanie. Ruby nie żartowała. Nie musiała odpowiadać – Cholera...
– Musimy wyjechać jutro. A to dobrze się składa. Rodzice będą na ślubie Różowej i jej kochasia – wyjaśniła Ruby. Nie kryła ulgi – Ostatnie, czego potrzebuję to konfrontacji z nimi... – dodała, mając cichą nadzieję, iż chłopak zapyta ją o powód.
Nie czuła z nim na tyle głębokiej więzi, żeby nagle opowiedzieć całą historię. Nie ufała, że Connor zrozumie. I byłoby jej naprawdę ciężko się otworzyć. Ale gdyby zapytał... Może pojawiłby się chociaż cień nadziei, że jakoś uratują tą relację. Mimo wszystkiego, co SJ, czy Ruby wiedzieli o blondynie, wciąż zdarzało im się go przeceniać.
– Chwila. To oni nie wiedzą?
– Nie bez powodu nazywam to ,,ucieczką" – odparła z lekką irytacją i niecierpliwością.
Miała wziąć stojące obok krzesło i rzucić nim w rozmówcę.
Siedziała jednak i intensywnie się w niego wpatrywała. Czekała, aż coś powie.
– A więc ucieczka. Romantycznie.
Zamrugała kilkakrotnie. Nie dowierzała, że on dalej nic nie pojmował. Jednak nie chodziło tylko o nieumiejętność domyślania się.
Connor po prostu widział tylko to, co chciał widzieć.
Tak jak go nauczono.
– Ta – odparła tylko. Wiedziała, że będzie musiała mu powiedzieć.
To było samolubne, że planowała zdradzić mu wszystko dopiero po wyjeździe. Póki co musiał wierzyć w tą całą miłosną szopkę. Czuła się z tym podle.
– A ty... Mówiłeś komuś coś o wyjeździe? – zapytała, gdy cisza między nimi zrobiła się niezręczna.
– Tylko mi.
Ruby jeszcze zanim się odwróciła, przewróciła oczami, wiedząc do kogo należał głos.
SJ ostatnio upodobał sobie przerywać jej rozmowy z Connorem.
Ciemnowłosy usiadł obok przyjaciela, czyli na wprost Ruby. Usta ułożone miał w prostą linię. Zdawał się być jeszcze poważniejszy niż zazwyczaj.
Brunetka milczała, za to jej chłopak przywitał się z kumplem.
– Dzień dobry, dzień dobry... Wcześnie wstałeś – skomentował.
– Nie przywykłem do tak twardego materaca – mruknął w żartach Simon, mimo że na jego twarzy nie było widać ani nutki rozbawienia.
W rzeczywistości jego mieszkanie było niezbyt duże, a już na pewno nie luksusowe, a łóżko zwyczajnie niewygodne. Jednak Simon bardzo chciał w jakiś sposób ,,wyjść na swoje". Nie zawsze jednak mógł w nim nocować. Ostatnio coraz częściej noce spędzał u Connora. Jeden z pokoi gościnnych już praktycznie był jego. Mimo wielkich luksusów i faktu, iż nikomu z rodziny Andersonów, obecność SJ'a nie przeszkadzała, mężczyzna starał się tam bywać jak najrzadziej. Po prostu pragnął mieć coś rzeczywiście swojego. Coś, na co samodzielnie zapracował.
Nawet jeśli była to tylko ciasna klitka w starej kamienicy, pełnej irytujących sąsiadów.
– Jak zawsze zabawny – odparł lekko Connor.
– W każdym razie... – zaczął Jimenez i odchrząknął, aby zaznaczyć zmianę tematu i skupić obojga do koncentracji – Jak idzie planowanie podróży życia?
– Świetnie. Poza tym, że nie mamy środka transportu, jest... dobrze – blondyn nieco się plątał. SJ ironicznie pokiwał głową. Byli zorganizowani ,,perfekcyjnie".
– Czyli wszystko super – odparł ciemnowłosy – Najważniejsze, że wiecie, że wyjeżdżacie. Wszystko inne jest nieważne. – wzruszył ramionami – Środek transportu, czy powód wyjazdu w szczególności – dodał, rzucając długie, znaczące spojrzenie Ruby.
Ta odwróciła wzrok i zagryzła wargę. Dał jej wyraźnie do zrozumienia, że coś sugerował. Nie miała jednak zamiaru dopytywać, co chodziło mu po głowie. ,,Głupi Simon" - przemknęło jej przez myśl. Miała na głowie ważniejsze sprawy niż on.
– Miło, że wpadłeś. – uśmiechnęła się nieszczerze – Ale im szybciej pójdziesz, tym wcześniej skończymy z Connorem ustalać szczegóły.
– Szczegóły? – prychnął –To, czym chcecie zwiać jest według ciebie szczegółem?
– Ludzie, dajcie spokój... – zaczął blondyn, który naprawdę nie lubił sprzeczek jego dziewczyny i przyjaciela. Żadne z nich jednak go nie słuchało. Ruby przerwała mu, nie zwracając uwagi na jego próbę złagodzenia sytuacji.
– Tak się składa, że gdyby nie fakt, że odwołano wszystkie loty, już mielibyśmy bilety na samolot.
– Właśnie w tej sprawie do was przyszedłem.
Ruby uniosła brew, czekając na wyjaśnienia Jimeneza. Podobnie uczynił Connor.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Pozarządowe kanały informacyjne mówiły o zamknięciu lotnisk. Spodziewałem się tego od jakiegoś czasu – mruknął – Pamiętasz naszą rozmowę, Connor.
Blondyn pokiwał lekko głową. Ruby nie do końca była w temacie. Pytająco patrzyła na SJ'a, coraz bardziej irytując się swoim stanem niewiedzy.
– Do czego zmierzasz? – odezwała się.
– Wkrótce zostanie wprowadzony stan wojenny.
Dziewczynę nieco zatkało. Spodziewała się tego i wiedziała, że wkrótce ten moment nadejdzie. Nie ukrywała, że przerażała ją wizja kolejnej wojny. Co prawda ostatnia była spowodowana czymś zupełnie innym, jednak jej skutki wciąż były widoczne w wielu państwach. Totalnie nie wiedziała jak skończy się kolejna.
Ale była pewna, że nie chce zostać w Australii i przekonać się tego na własnej skórze.
– Idealny moment na wyjazd – skwitowała, na co SJ lekko się uśmiechnął – Szkoda tylko, że nie wiem jak stąd zwiejemy – dodała nieco bardziej posępnie.
– Może powinniśmy... – zaczął Connor.
– W tym momencie na scenę wkraczam ja – wtrącił SJ. Blondyn normalnie zirytowałby się, ale w tej chwili w sumie nie był zły, że mu przerwano.
W końcu nie do końca wiedział jak zakończyłby swoje zdanie? ,,Może powinniśmy... ". Co? Zrezygnować i zostać tutaj?". Wyszedłby na jeszcze większego tchórza.
– Chyba wiem dokąd zmierzasz – stwierdziła Ruby, pozwoliła jednak Simonowi mówić – Chcesz zostać naszym...
– Kapitanem? Z wielką chęcią – dokończył zdanie i uniósł kąciki ust – Miło, że spytałaś.
Brunetka przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać się przed lekkim uśmiechem. To było nieświadome.
Dopiero po kilku sekundach odchrząknęła i przybrała neutralny wyraz twarzy. Nawet się nie lubili. Zazwyczaj ciężko było im się dogadać. A teraz rzeczywiście zrozumiała co chciał powiedzieć i na dodatek zgadzała się z jego propozycją.
Tylko dlaczego się do niego uśmiechnęła?
– Fajny plan, szkoda tylko, że dalej nie mamy czym płynąć – rzekła, aby odwrócić uwagę reszty od jej wcześniejszej reakcji.
– Chwila, chwila, chwila... – mruknął Connor i dwójka nareszcie skupiła się na tym, co mówił – SJ, zwiewasz z nami, czy jak...?
– Nie, zostanę tutaj i zdalnie będę sterować statkiem – sarknął Jimenez. Connor zamrugał kilka razy. Był skołowany wszystkim, co usłyszał podczas tej niedługiej rozmowy.
Wojna, nowy uczestnik wycieczki...
Podparł brodę dłonią i westchnął cicho.
– Mówiłeś, że nie wyjechałbyś. Nawet przy wybuchu wojny.
– Nic mnie tu nie trzyma, prawda? – odpowiedział zgodnie z prawdą SJ. Co mu zostało? Nic. Jedyną osobą, dla której mógłby zostać, był jego kumpel. Ale przecież blondyn wyjeżdżał. Więc czemu SJ miałby nie wyjechać razem z nim? – Wracając do transportu. Jakieś propozycje?
– Z nas wszystkich tylko Connor ma pojazd wodny. Luksusowy i wygodny jacht, ale niezbyt praktyczny na dłuższą podróż – rzekła Ruby.
Blondyn po cichu miał nadzieję, że popłyną tym jachtem.
Nawet jeśli musiałby przed tym pokłócić się z rodzicami o zabranie ich ukochanego jachtu. Albo w przyszłości.
Gdyby jeszcze kiedykolwiek mieli się spotkać.
Connor był tak przyzwyczajony do luksusu, służby, że wizja utraty tego bardzo go przerażała. Pragnął zachować chociaż odrobinę życia, które do tej pory wiódł, ale to raczej nie było możliwe. Uświadomił sobie, że było niewiele rzeczy, które potrafił sam zrobić. Podróż i utrata wygody, którą do tej pory miał, a także życie bez zbytniego stresu, przerażały go. Wszystko, co znał, miało wkrótce odejść.
– Rozwiązanie jest proste – mruknął SJ – Musimy...
– Ukraść jakiś stateczek – dokończyła za niego dwudziestotrzylatka. Tym razem się pilnowała i pomimo chęci uśmiechnięcia się, zachowała kamienną twarz. Nie miała pojęcia czemu tego dnia tak zgadzali się z SJ'em. Nie chciała oprzeć się chwilowemu poczuciu zrozumienia, czy po prostu wrażeniu, że może się z kimś tak łatwo dogadać, rozumieć co myśli druga osoba, zanim jeszcze dokończy zdanie.
Szczególnie, gdy tym kimś był Simon Jimenez.
Connor nie krył zdziwienia, gdy ta dwójka zamiast się ze sobą sprzeczać, kończyła nawzajem swoje wypowiedzi. Rozchylił lekko wargi, próbując przyswoić to, co się przed chwilą wydarzyło.
Tego dnia zbyt wiele rzeczy się zmieniło. A jeszcze więcej zmian miało dopiero nadejść. I to już kolejnego dnia.
Nie wiedział jak to zniesie.
***
19.05.2053
Suknia układała się idealnie.
Swoje różowe włosy miała luźno spięte nad karkiem. Na twarzy delikatny, dziewczęcy makijaż, ale i tak czuła się obco, bo zazwyczaj nie nosiła go wcale.
Wyglądała inaczej. Niemal perfekcyjnie, co potęgowało poczucie, że coś jest nie tak. Ciężko było poznać jej osobę w lustrze, a to, co wkrótce miało się wydarzyć, kompletnie do niej nie docierało.
– Mogę zostać na chwilę sama? – spytała cicho Heather. Kobieta, która poprawiała tył i tak idealnie wyglądającej już sukni, skinęła delikatnie głową. Gdy opuściła pokój, dziewczyna odetchnęła.
Podeszła bliżej lustra wyciągnęła z upięcia jeden z kosmyków z przodu twarzy, pozwalając mu opaść na twarz.
Był to drobny szczegół, który zapewne pozostałby przez nikogo niezauważony. Jednak dużo znaczył dla samej Heather.
Zaburzając pozorną perfekcję, poczuła się nieco lepiej. Trochę bardziej jak ona – Heather Garner. Dziewczyna, której życie było dalekie do ideału. Nie wyglądało pięknie i beztrosko. Nawet z daleka.
Ale to miało się zmienić.
Miała zostać Heather Gomez.
Jej życie miało się całkowicie zmienić. Bardzo wątpiła, że da sobie radę, że miłość do Tony'ego wystarczyła, aby to małżeństwo przetrwało.
Pewnie dlatego spakowała najpotrzebniejsze rzeczy w torbę ukrytą w kącie pokoju, gotową do ucieczki, gdyby zdecydowała się, że chce odejść.
Czuła się z tym jeszcze gorzej, ale chyba zwariowałaby, gdyby tego nie zrobiła. Wątpliwości i niepokój pochłaniały ją coraz bardziej.
Zadrżała.
To był beznadziejny pomysł.
Miała już gdzieś, że miała nie widzieć się z Tony'm aż do ślubu.
Po prostu musiała go zobaczyć i porozmawiać, chociaż przez chwilę. Z nadzieją, że chociaż krótka rozmowa, bądź spojrzenie na szczęśliwego mężczyznę, przygotowującego się do ceremonii, rozwieje jej wątpliwości, opuściła pomieszczenie.
Wciąż się trzęsła, ale starała się uspokoić, w myślach powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze. Że chce tego ślubu. Że niczym nie musi się martwić.
Stanęła pod odpowiednimi drzwiami. Były lekko uchylone. Dostrzegła Tony'ego. Stał przed lustrem i poprawiał krawat. Zrobiło jej się ciepło na sercu, widząc ukochanego. Nawet przestała drżeć.
Już miała wejść do środka, gdy nagle zauważyła, że nie był tam sam.
Rose podeszła do syna i obeszła go wokół. Przypatrywała mu się swoim typowym, oceniającym spojrzeniem.
– Mam nadzieję, że wiesz co robisz, synu.
To chyba była jedyna rzecz, która łączyła Heather z tą irytującą kobietą - obie miały wątpliwości, co do tego ślubu.
– Doskonale wiem, mamo – odpowiedział jej Tony – Kochamy się. Co miałoby pójść nie tak?
Dziewczyna zaczęła mu zazdrościć tej pewności i pozytywnego nastawienia.
– Czy Heather... Wie o wszystkim? – zapytała Rose.
– Myślę, że jest świadoma tego jak zmieni się jej życie. Próbowałaś ją nastraszyć, ale nic z tego – odrzekł jej mężczyzna – Nikt z tych durnych bogaczy jej nie zje. Da sobie radę. Owszem, stresuje się, ale to Heather. Wszyscy ją pokochają, a ja zawsze będę przy niej – dodał. Dwudziestolatce zrobiło się cieplej na sercu – To nie będzie życie, do którego się przyzwyczaiła, ale...
– Tony – matka przerwała mu ostro. Nareszcie na nią spojrzał – Nie mówię o tym, do diaska... Czy ona wie o...
– Nie – syknął nagle Tony – I się nie dowie.
Heather poruszyła się niespokojnie. Nie chciała podsłuchiwać i nie powinna tego robić. Ale po tym, co usłyszała, nie mogłaby odejść.
Nie miała pojęcia o czym mówiła ta dwójka, ale musiała znać prawdę.
– Popełniasz błąd. Co innego gdybyś to kontrolował – mówiła starsza kobieta – Powinieneś jej powiedzieć. Ona ma prawo wiedzieć, zwłaszcza przed ślubem...
– Nie! – wciął jej się Tony. Powiedział to tak nieprzyjemnym i ostrym tonem, że Heather przeszedł dreszcz – Panuję nad tym. Ja decyduję co będzie wiedziała, a czego nie! – dodał zduszonym okrzykiem, starając się nad sobą panować.
Woda w szklance, stojącej nad stoliku, poruszyła się dziwnie.
Ale dopiero po chwili wydarzyło się coś poważnego.
Wazon z kwiatami pękł.
A pogoda za oknem gwałtownie się zmieniła. Rozpoczęła się prawdziwa ulewa.
Rose wykrzyknęła, a Tony tylko złapał się za głowę.
Heather nareszcie wszystko zrozumiała.
Tony był Magicznym.
Nie sądziła, że mógłby cokolwiek przed nią ukrywać, a już na pewno nie spodziewała się, że coś takiego.
Szok sprawił, że ledwo trzymała się na nogach. Zrobiła kilka kroków wstecz, chcąc oprzeć się o ścianę korytarza i odetchnąć. Zamiast tego wpadła na kogoś, co wywołało niemałe zamieszanie i zwróciło na nie uwagę wszystkich wokół, w tym Tony'ego.
– Panienko Heather, jest pani bardzo blada – rzekła kobieta, z którą się zderzyła – Przynieść pani wody?
Dziewczyna nawet nie była w stanie odpowiedzieć, była zbyt zszokowana i przerażona.
– Heather...? – rzekł Tony – Czy ty słyszałaś wszystko...?
Milczała. Wykorzystała fakt, że wokół niej zebrał się niemały tłum, uniemożliwiający Tony'emu wyjście z pokoju i podejście do niej.
Sama nie wiedziała co robiła. Po prostu nogi ją prowadziły. Serce biło jak oszalałe, a milion emocji plątało jej myśli.
Wparowała do pokoju i wzięła zapakowaną swoją torbę.
Dobrze, że ją miała.
Strach nakazywał jej biec. Uciekać gdziekolwiek. I tak też zrobiła.
– Heather! – słyszała za sobą.
Nawet się nie odwróciła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top