Rozdział 3
17.05.2053
– Powiesz coś?
Connor nareszcie spojrzał na kumpla. Było to pierwsze dłuższe spojrzenie, którym go zaszczycił, od kiedy ten opowiedział, co się wydarzyło.
– Mój słownik chyba nie przewidział odpowiedzi na coś takiego – mruknął – Weź mi to jeszcze raz, chłopie wytłumacz, bo nie ogarniam chyba... – Potarł otwartą dłonią czoło i na moment zmrużył oczy – Muszę pomyśleć.
Jego kumpel nie krył irytacji i zniecierpliwienia. Wywrócił oczami.
– Nie mam całego dnia.
Simon potrafił zachować poważną twarz, nawet gdy nie mówił czegoś na poważnie. Tym razem mówił pół żartem, pół serio.
Connor był typem osoby, która nie potrafiła zbytnio przystosowywać się do nowych sytuacji, zazwyczaj wiele czasu zajmowało mu zrozumienie czegoś, czego się nie spodziewał.
Nie był zbytnio świadomy tego, co działo się na świecie. Unikał mediów, bo wiedział, że w większość rzeczy nie można było wierzyć. Miał pojęcie o łapankach, ale o tym jak wzrosła ich ilość bądź o Magicznych wiedział niewiele.
Nie stykał się z tym tematem, to było coś nowego, nie mogło do niego to dotrzeć.
– Po prostu... – zirytował się nieco Connor. Bardzo wkurzał go fakt, że nie był obeznany w temacie – Magiczni... Mało o nich wiem. Tak samo o tym, co rząd odpierdala. – przełknął ślinę – Wiedziałem, że się robi poważnie, ale nie że zaszło to aż tak daleko.
– Ja wiedziałem. Ale zobaczyć to na żywo to inna sprawa.
– Na pewno – odpowiedział ponuro Anderson.
– Tym bardziej, że znam tych ludzi. Od roku – podkreślił Jimenez – Nie miałem pojęcia.
– Siłą wyciągają kobietę z domu. Wiedzą, że badania są ryzykowne, nie dają jej wyboru... Zabierają matkę czwórki dzieci, wywlekają na ulicę, po to by zabrać ją na śmierć. Prawdopodobnie – sprecyzował i ścisnął szczękę. Lekko drgała mu brew, działo się tak zawsze, gdy był czymś zaskoczony bądź po prostu się złościł.
– Pojebane. Nie wiem co robić – przyznał SJ.
– Chcesz im pomóc?
– Nie chodzi tylko o tą rodzinę. – Ciemnowłosy machnął ręką – Mówię ogólnie. Magiczni są wśród nas, to może być każdy. Wiesz jak się skończy ten cały syf?
Connor milczał. Gubił się wśród tego, co mówił przyjaciel. Miał do przyswojenia za dużo nowych, szokujących informacji.
– Zanim wybuchnie wojna, sami siebie wykończymy. Ludzie się zbuntują – kontynuował dobitnym głosem – Przeciw rządowi, który wprowadzi coraz to bardziej rygorystyczne zasady, byleby nas tu zatrzymać. Będą zaostrzać łapanki, przygotowywać nas na wojnę. Magicznych jest więcej niż sądzimy. Wybiją wszystkich, bo te ich badania są popierdolone. Przeżywa mniej niż połowa, Connor. Rozumiesz?
Miał szaleństwo w oczach. A blondyn czuł się coraz bardziej zagubiony i z lekka przerażał go kumpel, a właściwie to, co mówił.
– Czyli...
– Będzie wojna domowa. Mogę się założyć.
– Żartujesz... – plątał się Connor. Nie był gotowy na taką rozmowę i jadąc do SJ'a nie sądził, że takowa się odbędzie.
– Wyjątkowo nie.
Anderson nie wytrzymał. Wstał i niespokojnie chodził po pokoju, co w normalnym przypadku mocno działałoby na nerwy Simonowi. Jednak tym razem brunet był mocno skupiony na własnych myślach.
W końcu zaczął wypowiadać je na głos.
– Zapowiada się niezła jadka – mruknął, na co Connor prychnął – Nie wiem, czy chciałbym tu być, gdy zacznie się dziać to wszystko.
Anderson zatrzymał się i dziwnie spojrzał na kumpla. Z mieszaniną zaskoczenia i zaciekawienia.
– Chciałbyś uciec?
Czy SJ miał po co zostawać? Nie chodziło o bycie tchórzem. Po prostu nie miało dla niego sensu pozostawanie w miejscu, do którego nie czuł się zbyt przywiązany. Jeszcze gdyby miał kogo bądź czego bronić... Ale nie miał.
A wojna była kwestią czasu.
Z drugiej strony było mu już wszystko jedno. Nawet nie wiedziałby, gdzie wyjechać. Zostałby już całkowicie sam. Tu chociaż miał Connora.
Pokręcił głową.
– Nie.
,,Nie wiem" – dodał w myślach.
Blondyn pokiwał lekko głową. Czuł się nieco rozczarowany. Niby lubił swoje miejsce zamieszkania, czy pracę, którą wykonywał i ciężko byłoby mu się z nią rozstać. Ale też bał się wojny.
Zdrowy rozsądek podpowiadał mu jednak, iż powinien zostać.
***
Siedzenie w domu było męczarnią.
Ruby nie potrafiła się powstrzymać i bardzo często zerkała na zegarek. Minuty mijały, a ona nie wiedziała co ze sobą zrobić.
Była już na dwóch spacerach i nawet zmusiła się, by posprzątać co nieco w pokoju, czego nienawidziła robić.
Chciała zabić czas, nie myśleć o konfrontacji z ojcem, którą już miała za sobą, ani tą, która dopiero miała nadejść.
Przede wszystkim jednak miała nadzieję, że porządek go nieco uspokoi i będzie w stosunku do dziewczyny łagodniejszy.
Hiram uwielbiał czystość, zawsze chciał, by wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Ruby cicho liczyła, że pewne działania wpłyną na podejście Hirama. Wzięła się za siebie i zmusiła się do ogarnięcia sypialni, byleby nie dawać mu dodatkowych powodów do irytacji.
Była zmęczona. Tłamszeniem swojego charakteru, własnego zdania, zmian nastroju...
Nie było zbyt wielu rzeczy, które odciągały ją od sytuacji w domu. Ani osób.
Zerknęła na komórkę, tylko po to, by po raz kolejny odrzucić połączenie od Connora.
Można by rzec, że sama go odpychała, że to ona go odrzucała, a potem czuła się samotna. Owszem, trochę tak było i czuła się z tego powodu winna. Lecz przy każdej rozmowie z nim, czy spotkaniu, coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że i tak nie byli sobie bliscy.
Nawet gdyby otworzyła przed nim drzwi, nie wszedłby do środka.
On chyba specjalnie nawet nie próbował pogłębiać ich relacji. Przynajmniej takie miała wrażenie.
Mimo wszystko, nie potrafiła go obwiniać. Wciąż szukała powodu, dla którego zachowywał się tak, jak się zachowywał. Powodu, dla którego nigdy nie dopytywał, bądź zdawał się najzwyczajniej w świecie nie dostrzegać pewnych rzeczy, znaków. Nie odnalazła tych powodów, ale wciąż nie potrafiła go znienawidzić za to, kim się stali.
Bo w duszy wiedziała, że nawet gdyby zapytał, zainteresował się, to nic by mu nie zdradziła. Po prostu nie mogła się przemóc. Nienawidziła tłamszenia wszystkiego w sobie, ale też nie potrafiła tego zmienić.
Ukradkiem zerknęła na swoje odbicie w lustrze i mocno zacisnęła zęby.
Sama już nie wiedziała na kogo była bardziej zła: na wszystkich wokół, czy na samą siebie?
Usłyszała otwieranie się drzwi frontowych.
Jej naturalną reakcją było wyprostowanie się. Ciarki przeszły po jej ciele i sprawiły, że automatycznie zaczęła drżeć. Chciała wstać, aby zamknąć okno, bo zrobiło jej się zimno.
Nie mogła się ani trochę poruszyć.
Była świadoma, że zanim Hiram do niej przyjdzie, zje obiad, porozmawia z matką i tak dalej. Wiedziała, że nie przyjdzie to od razu.
A jednak.
Czekała. W bezruchu czekała. Spojrzenie przerzucała z zegarka na drzwi przed nią.
Lekko rozchyliła usta, gdy po niemiłosiernie dłużących się trzydziestu minutach, klamka poruszyła się.
Zdziwiła się, ale i poczuła ulgę, gdy do pomieszczenia weszła matka.
– Ruby – mruknęła cicho i zamknęła za sobą drzwi.
– Słucham? – dziewczyna odpowiedziała drżącym głosem, nad którym ciężko jej było zapanować. Wiedziała, że nie uniknie konfrontacji z ojczymem, więc nie była o wiele spokojniejsza.
– Co dziś robiłaś w hotelu? – Usiadła na skraju łóżka, tuż obok zdezorientowanej córki. Brunetka uniosła brew, zaskoczona takim pytaniem. Matka ciągle szeptała. Ruby nie wiedziała czemu, ale robiła to samo.
– Pytasz o to, bo...?
– Ja... – urwała matka i wzniosła oczy ku górze. Od wejścia do sypialni ani razu nie spojrzała na córkę, Ruby zastanawiała się czemu.
– Skąd wiesz, że byłam w hotelu? Co powiedział ci Hiram?
– Że się pokłóciliście. I że go obraziłaś.
No tak. Jeszcze czego.
– Nic złego mu nie powiedziałam – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby dwudziestotrzylatka.
– Ruby – zwróciła się do niej kobieta i nareszcie na nią spojrzała – Wiesz jak to się kończy. – O co ci chodzi?
– Spróbuj go nie denerwować. Proszę. Na litość boską, rób ci każe, nazywaj go jak ci każe, ugryź się czasem w język, nie wiem... – mówiła. Przez ten słowotok brunetka czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. Matka nigdy nie mówiła takich rzeczy – Ja już nie wiem co mam robić, jak ci powiedzieć... Czemu nie możesz robić tego, co on chce?
Jej słowa był dziwne. Dziewczyna szukała na twarzy matki czegokolwiek, bo gubiła się w tym, co mówiła. Starała się pozbierać wszystko do kupy i zrozumieć czemu jej rodzicielka zachowywała się inaczej niż zwykle. I co chciała przekazać.
– Nie rozumiem... Po czyjej jesteś stronie? Czemu mam być mu posłuszna? – dopytała, lecz matka nie odpowiedziała, bo usłyszała zbliżające się kroki.
Klamka się przekręciła.
Ojczym wszedł do środka. Wyglądał na dziwnie spokojnego, chyba aż za bardzo. Był przy tym bardzo pewny siebie. Dominującym spojrzeniem omiótł pomieszczenie i jego usta lekko drgnęły ku górze. Chyba porządek panujący wokół nie umknął jego uwadze.
– Monique – zwrócił się do żony – Chcę porozmawiać z córką. Sam na sam.
Ruby zadrżała na słowo ,,córka". Gdyby nie strach, spojrzałaby na ojczyma z nienawiścią, wykrzyczała mu w twarz, że nie miał prawa jej tak nazywać, rzuciłaby mu w twarz wszystkim, co dusiła w sobie.
Siedziała w milczeniu, obserwując jak matka wstaje. Na odchodne rzuciła brunetce dobitne spojrzenie i opuściła pokój, zamykając za sobą drzwi.
Wiedząc, że znów została sama z Hiramem, niespokojnie poruszyła się na łóżku.
Nie usiadł obok niej, tylko na kanapie pod ścianą na wprost. Złożył dłonie w koszyczek i przez moment po prostu w milczeniu na nią patrzył.
– Jeśli chcesz dokończyć to, co się działo rano, to dalej. Miejmy to już za sobą – powiedziała w końcu Ruby, przerywając irytującą ciszę. Od razu pożałowała tych słów i zaczęła denerwować się na siebie za to, że często nie umiała trzymać języka za zębami.
– Dokończyć? Co? – zapytał z dziwnym uśmiechem. Nienawidziła tego. Nienawidziła, gdy się tak nią bawił.
Nienawidziła go.
Strach został zagłuszony przez wściekłość, która w niej buzowała. Natychmiastowo zapomniała o słowach matki oraz własnym rozumie, czy doświadczeniu i wysyczała:
– Czego chcesz?
Po chwili wymienianiu intensywnych spojrzeń, odpowiedział:
– Wiesz czego.
– Nie będę nazywać cię ojcem. Nigdy w życiu – odpowiedziała przez zęby.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie wymagam od ciebie wiele, córko – podkreślił ostatnie słowa i wstał z kanapy. Gdy ruszył w kierunku dziewczyny, znów cała się spięła.
– To za dużo – szepnęła.
Nie potrafiła sprostać jego wymaganiom, mimo że doskonale wiedziała jak na to reagował. Był apodyktycznym perfekcjonistą, w dodatku mającym problemy z agresją. Bała się go i nieustannie robiła wszystko, by go zadowolić, robiła rzeczy wbrew sobie. Wciąż nie był usatysfakcjonowany, starała się coraz bardziej. Ale była jedna rzecz, która przysłaniała mu wszystkie inne, które dla niego robiła, byleby go zadowolić. Rzecz, której nie była w stanie zrobić. Słowo nie mogące przejść jej przez gardło. Ani razu od kiedy stał się członkiem ich rodziny.
Nie umiała nazwać go ojcem.
A na tym zależało mu najbardziej.
– Córko – mruknął – Wiesz czemu taki jestem. Walczę z tym, ale ciężko mi się powstrzymywać... Nie utrudniaj tego.
Mimowolnie zacisnął pięści, gotowy do ataku.
Brunetka była świadoma przeszłości ojczyma. Mimo całej nienawiści w stosunku do niego, próbowała go usprawiedliwiać i czasem obwiniała samą siebie za to, że nie była wystarczająco dobra czy posłuszna.
Gdyby jeszcze Ruby wiedziała, że za każdym razem, gdy Hiram ją ranił czy uderzał, zamiast jej widział swoją twarz.
Nie mógł już patrzeć na córkę. Odwrócił wzrok, by nie widzieć łez napływających do jej oczu.
Rozluźnił dłonie, lecz wiedział, że długo nie wytrzyma i nie będzie potrafił się kontrolować. Bo zbyt często tracił panowanie.
Miał dziwny nawyk. Musiał zająć czymś dłonie, fizycznie odreagowywać stres, wyładowywać napięcie jakimś działaniem. Inaczej nie uspokoiłby się. Musiał się na czymś w fizyczny sposób wyżyć.
Tak po prostu musiało być.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
***
Minęło sporo czasu zanim Ruby przestała niespokojnie chodzić po pokoju.
Nie panowała nad niczym. Ani nad nerwowo stąpającymi w tę i z powrotem stopami ani nad drżeniem ciała czy rozbieganymi myślami.
Każdy centymetr jej ciała ogarnięty był niepokojem.
Rozpaczliwie pragnęła kontroli nad czymkolwiek w jej życiu, ale w tym momencie wydawało jej się to niemożliwe. Przerastało ją wszystko. Nawet tak drobne rzeczy jak zaprzestanie chodzenia tam i z powrotem czy zapanowanie nad trzęsącymi się nogami były zbyt ciężkimi zadaniami.
Liczyła więc oddechy.
Raz, dwa, trzy.
Łza spływająca po policzku i narastająca gula w gardle rozproszyły ją. Zaczęła od początku.
Raz, dwa, trzy.
Po kilku kolejnych próbach, czuła się minimalnie lepiej.
Nie chciała tej paniki, chciała kontroli, spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Doskonale wiedziała, że z boku wyglądała jak wariatka. Że ojczym mógł jej coś zrobić, a nie zrobił. A ona panikowała. Czuła się jak idiotka, była pewna, że zachowywała się jak idiotka. Po raz kolejny zadawała sobie pytanie, gdzie podziała się jej osobowość? Co było takiego w ojczymie, że miękła, nie potrafiła postawić na swoim, traciła swoją pewność siebie, a jedyne co czuła, to strach?
Przerażona niczym małe dziecko. Idiotka - nazywała siebie w myślach.
To nie tak, że użalała się nad sobą, czy chciała za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Własną uwagę. Pokazać jak jej źle, robić show, udowodnić samej sobie, że jest pokrzywdzona, czy że ma prawo uwolnić emocje.
Ona uważała, że powinna się ogarnąć, że zachowywała się jak idiotka.
Problemem było tylko to, że nie mogła przestać.
Na nogach jak z waty podeszła do łóżka i położyła się na nim. Złapała za swoją komórkę, ale wypadła jej ona z drżących rąk.
SMS do Connora nie był długi, ale z powodu swojego stanu naprawdę ciężko było jej cokolwiek napisać.
Wysłała i odetchnęła z ulgą.
Wciąż uważała, że to był głupi pomysł, że zmieni zdanie, czy że będzie żałować. W tym momencie była zbyt roztrzęsiona, by myśleć logicznie.
Walczyła sama ze sobą, jedna część Ruby nie wytrzymywała, druga była uparta, aby ukryć emocje, wciąż nie ujawniać tego, co działo się wewnątrz niej.
Jej rozemocjonowanie wpłynęło na decyzję i w tym momencie bliżej jej było do wykrzyczenia wszystkiego, co miała ochotę powiedzieć, rzucenia Connorowi, matce i ojcu w twarz pretensjami, niż zamknięcia się w sobie.
Z tyłu głowy doskonale wiedziała, że będzie tego żałowała. Ale musiała coś zrobić. Cokolwiek.
Plan, który zrodził się w jej głowie był szalony i nie wiedziała, czy wcieli go w życie. Ale rozmyślanie o tym, co byłoby, gdyby rzeczywiście się wydarzył, skutecznie zaczął ją uspokajać.
Zaczęła spokojnie oddychać.
18.05.2053
Ruby stanęła przed posiadłością Andersonów.
Była wczesna godzina, ale doskonale wiedziała, że Connor był rannym ptaszkiem i od dawna był na nogach i był już po swojej porannej przebieżce.
Ona zazwyczaj budzona była przez krzyki matki i ojczyma, tego dnia chciała tego uniknąć.
Zresztą miała za sobą nieprzespaną noc, zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie i była zbyt niespokojna, żeby zmrużyć oczy. Wykonała więc poranną toaletę i ubrała się, po czym opuściła swój pokój zanim ojczym w ogóle się obudził, aby pójść do hotelu.
Uniknęła konfrontacji, chociaż wiedziała, że takowa i tak ją czeka prędzej czy później.
Zadzwoniła dzwonkiem do drzwi i dziwnie się poczuła, będąc świadomą ukrytej kamery przy drzwiach i faktu, że obserwowała ją - tak jak i każdego innego odwiedzającego - pokojówka, zanim wpuści ją do środka. Szczerze to wolałaby nie znać tak dobrze mieszkania swojego chłopaka, nie lubiła czuć się obserwowaną, a raczej być pewną, że ktoś, kogo ona nie widzi, przygląda się jej. Nawet jeśli była to tylko kwestia kilku sekund.
Na szczęście dyskomfort nie trwał długo. Kobieta otworzyła jej z profesjonalnym, zapraszającym uśmiechem.
– Pani Brewer – rzekła delikatnym, ciepłym głosem – Zapraszam do środka.
– Dziękuję – odpowiedziała Ruby z neutralną miną – Gdzie znajdę Connora?
– Pan Anderson jest w ogrodzie.
Naprawdę denerwowało ją życie ,,wyższej sfery". Czuła się obco. Miała wrażenie, że ludzie zamożni byli bardziej wyniośli i brak im było zażyłości między sobą. Relacje był płytsze.
Między sobą ona i Connor byli na ty. Ale większość bogaczy mówiła do siebie po nazwisku i tego też oczekiwali od innych, nie ważne jak bardzo dobrze i długo się znali. Stwarzali bariery, robili z siebie nie wiadomo kogo, nie ukrywali poczucia wyższości nad gorzej urodzonymi.
Albo mniej bogatymi.
Śmieszył ją fakt, że znana była rodzina Andersonów od wielu lat, była w związku z Connorem, a wewnątrz domu, jak i dla publiki i tak była zawsze ,,panią Brewer".
Poza tym dziewczyna czasem miała wrażenie, że ci, którzy uważali się za lepszych, w rzeczywistości cofali się do poprzednich epok. Po wojnie ,,wyższe sfery" wróciły do starych zwyczajów, na przykład ustawianych małżeństw. Wyprawiali także mnóstwo eleganckich przyjęć i bali bez okazji. Rzekomo miały one jakieś szczytne cele, a w rzeczywistości chodziło po prostu o pokazanie się towarzystwu i często upicie się do nieprzytomności. Marnotrawstwo, sztuczność i przepych. To były najlepsze określenia bogaczy.
Pewnym krokiem dwudziestotrzylatka ruszyła w stronę tarasu. Szła przez przestronny salon i znów obrzydzenie do przepychu uderzyło w nią.
Mieszkanie Connora było jeszcze większe od jej. Mieli o kilka więcej pokoi i podobnie jak w rezydencji Ruby - niektóre nawet nie były używane. Tyle, że były po prostu dodatkowymi sypialniami, w razie gdyby zatrzymywała się u nich rodzina, czy jacyś przyjaciele. Za to u Ruby wiele pomieszczeń było po prostu pustych, bo nikt nie wiedział jak je zagospodarować. Tak, można powiedzieć, że rodzina brunetki doszła do etapu, w którym miała tak dużo pieniędzy, że nie miała pojęcia co z nimi robić. Obrzydliwe.
Jeden z pokoi był od dawna zamknięty na klucz. Ruby nie pamiętała kiedy ona, bądź ktokolwiek inny ostatni raz w nim byli. I nie miało się to prędko zmienić, a może i nigdy? Ani ona, ani matka, czy ojczym, nie potrafili nawet patrzeć na drzwi pokoju, a co dopiero znaleźć się w środku.
Ogród był naprawdę duży i pełen najróżniejszych roślin, a w jego centrum znajdował się basen. Dziewczyna nie dostrzegła Connora na tarasie, więc zeszła po schodach i ruszyła do altanki. Tam zastała blondyna, siedzącego nad jakąś książką.
Bez słowa usiadła obok niego. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z jej obecności. Do tej pory wciągnięty w lekturę Connor, zerknął znad książki na dziewczynę i uśmiechnął się lekko.
– Czemu się tak czaiłaś? – zapytał swobodnie.
– Nie chciałam ci przerywać – skłamała, chociaż prawda byłą taka, że nigdy nie robiła ,,wielkiego wejścia". Nie zamierzała witać go cmoknięciem, czy czymś podobnym.
Usiadła, miała zamiar powiedzieć po co przyszła i wyjść.
– Nie przerywasz – odpowiedział – Chciałaś porozmawiać, a ja cię wysłucham. Książka zaczeka.
Czy on naprawdę powiedział to tak sztywno, czy tylko jej się zdawało?
– Ale zanim przejdziemy do rozmowy... – uśmiechnął się delikatnie – Może zjemy razem śniadanie? Pomyślałem, że byłoby miło, skoro przyszłaś rano. Moja mama znów zaczęła gotować i wyręcza kucharki. Stwierdziła, że potrzebuje odrobiny ,,normalności" i że się jej nudzi – dodał z nutką rozbawienia. Kiedyś wspominał, że smakuje mu jedzenie przygotwanę przez rodzicielkę, ale dziwiło go i wręcz rozśmieszało, że ,,kobieta wysokiej klasy zajmuje się taką robotą", jak to wtedy powiedział.
– Podziękuję – odparła szorstko. Nie siliła się ani na przyjazne spojrzenie, czy uśmiech, ani na miły ton – Już jadłam u siebie. Nie jestem głodna – dodała niezgodnie z prawdą.
Connor tylko pokiwał głową. Kąciki jego ust dalej były uniesione. Brunetka zmarszczyła brwi, zastanawiając się jakim sposobem nie wyczuł, że była wobec niego oschła i zdystansowana?
– Jasne.
– Ale nie martw się. Nie będę ci przeszkadzać ani w jedzeniu, ani w czytaniu – wyjaśniła – Nie zabiorę ci dużo czasu.
– Nie przeszkadzasz przecież – zaprzeczył, marszcząc nos – Czemu uważasz, że przeszkadzasz? Jesteś moją dziewczyną.
Nawet nie zachowywali się jak para.
Ruby zaczynała się irytować. To było zaskakujące, jak w jednej chwili mogła drżeć ze strachu przed ojczymem i starać się ukrywać własne emocje przed wszystkimi, a w kolejnej być prawdziwą tykającą bombą, która uwalniała swoją złość i odpychała od siebie każdego. Miała różne nastroje i dużo też zaliczało od tego jak się aktualnie czuła pod względem psychicznym.
Dalej się ukrywała, próbowała trzymać nerwy na wodzy, ale nie do końca jej to wyszło.
– Connor – warknęła ostro – Nie mów tak.
Spojrzał na nią z mieszaniną smutku i dezorientacji.
– Co się stało? – zapytał, kompletnie nie rozumiejąc wybuchu swojej partnerki. Nie był niczego świadomy, kompletnie nie znał jej perspektywy.
Ruby wzięła głęboki oddech i na sekundę przymknęła oczy.
,,Nie jesteśmy w związku. Nie na serio. Więc nie próbuj udawać, że jest inaczej, gdy jesteśmy sami" - przemknęło jej przez myśl, ale przecież nie mogła tego powiedzieć.
– Naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi... O czym chciałaś porozmawiać?
– Chciałam ci oznajmić, że myślę nad wyjazdem.
– Wyjazdem? Jakim wyjazdem? – dopytywał, czując się coraz bardziej zagubionym w tym, co słyszał od Ruby – Chcesz wyjechać na urlop...?
– Nie – zaprzeczyła prędko – Nic nie rozumiesz. Chcę wyjechać z tego miasta, najlepiej na inny kontynent. Chcę wyjechać i już nigdy tutaj nie wracać, nie mogę tutaj mieszkać, nie mogę... Rozumiesz? – mówiła z przejęciem, starając się nie być głośno, żeby przypadkiem nie usłyszał ich ktoś w domu – I chcę wyjechać z tobą.
– Wyjechać? Chcesz przygody? We dwoje? – dodał. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Żeby się zgodził, Ruby skłamała po raz kolejny w trakcie tej rozmowy. Przełknęła ślinę i odpowiedziała.
– Tak. Sami.
Dostrzegła ekscytację na twarzy Connora, co sprawiło, że była pewna, że zgodzi się. Z drugiej strony, zobaczyła też strach i wahanie. Doskonale wiedziała, że blondyn nie lubił zmian. Żadnych.
Wyjazdów bez konkretnych planów., braku kontroli nad otoczeniem, przystosowywania się do nowości... Nienawidził tego.
A ona proponowała mu taki wyjazd, mając nadzieję, że się zgodzi.
Nawet jeśli dobrze wiedziała, że się nie dogadują i jest między nimi zbyt wielka przepaść.
– Nie wiem... Masz chociaż jakiś plan? – Zerknął na nią z nadzieją – Gdzie pojedziemy? Jak? – wypytywał, mrużąc oczy, jakby sam chciał odnaleźć odpowiedzi na twarzy Ruby, zanim ona mu ich udzieli.
Brunetka przygryzła wargę i pokręciła głową.
– Jeszcze nie wszystko mam zaplanowane, ale... Razem coś wymyślimy.
Wiedziała, że te słowa zadziałają. Chłopak dalej się wahał, ale i podobało mu się, gdy używała słów ,,razem", czy ,,we dwoje".
Był przerażony, ale i zaciekawiony.
Wiedział, że po podjęciu ostatecznej decyzji trochę czasu poświęci na planowanie i że nie wyjedzie nigdzie dopóki cała podróż nie będzie dopracowana na ostatni guzik.
Ale patrząc na Ruby, słuchając jej, był skłonny się przemóc i zgodzić na to, czego ona chciała.
***
– Zapomniałem zatankować – mruknął Tony, mocno zaciskając ręce na kierownicy – Jest tu stacja po drodze, co nie? – dopytał. Znał mniej więcej drogę do jej domu, który ciężko było domem nazwać. Jednak nie bywał tam często i czasem miewał wątpliwości co do trasy, czy tego, jakie obiekty znajdowały się po drodze.
– Tak, tak... – odparła Heather i przytaknęła ruchem głowy – Właściwie to niedaleko.
– To dobrze – skomentował z zadowoleniem jej narzeczony. Kątem oka zerknął na siedzącą obok dziewczynę – Wyglądasz na przybitą.
– Jestem zmęczona – sprostowała – Nie wyspałam się dzisiaj.
– Poza tym w porządku? – nie dawał za wygraną. Wykorzystał fakt, ze stali na światłach i delikatnie złapał ją za dłoń. Ucałował ją lekko, na co różowowłosa uśmiechnęła się.
– Trochę stresuję się ślubem. Ale jest w porządku. To chyba naturalne, co nie? – upewniła się, czy tylko ona miała tak wiele myśli i czy tylko ją okropnie bolał brzuch.
– Też się stresuję – przyznał, co nieco uspokoiło dziewczynę – Ale bardziej jestem podekscytowany. – wyszczerzył się.
Czuła ulgę, ale wciąż wiedziała, że nie był aż tak zdenerwowany jak ona. On miał tremę i bał się, że nie wszystko pójdzie po ich myśli. Za to ona kwestionowała w swojej głowie dosłownie wszystko związane ze ślubem oraz tym, co miało się dziać po nim. Szczególnie myślała nad słowami Rose.
W dodatku miała wątpliwości nawet co do kolacji, na którą właśnie zmierzali.
– Wiesz co... – zaczęła – Nie musimy jechać, jeśli nie chcesz.
Tony zmarszczył brwi i nos.
– Chcę jechać.
– Tony! – powiedziała znacząco i błagalnie na niego zerknęła.
Na sekundę ich spojrzenia się skrzyżowały, lecz potem on ponownie skupił się na drodze. Westchnął cicho i dwudziestolatka mogła się założyć, że gdyby nie prowadził akurat auta, to uniósłby ręce w górę.
– Dobra, dobra... – dał za wygraną. Nie przepadał za jej ojcem ani na odwrót. Chociaż żaden z mężczyzn nigdy jej tego wprost nie powiedział, nie dało się tego nie domyślić. Całkiem podobał jej się fakt, że nie chcieli jej zasmucać i otwarcie mówić o niechęci do siebie nawzajem, ale mimo wszystko wolałaby, żeby byli szczerzy – Nie jest to mój ulubiony sposób spędzenia tego pięknego wieczoru... – zaczął zgrabnie Tony, na co dziewczyna uniosła brwi i zaśmiała się lekko.
– Co ty nie powiesz.
– Daj mi dokończyć, kobieto. Próbuję delikatnie powiedzieć co myślę o twoim staruszku – uciszył ją gestem ręki, co doprowadziło ją do jeszcze większego wybuchu śmiechu – Nie jest to mój ulubiony człowiek na świecie. Ale jest ojcem mojej ulubionej osoby, więc chcę zjeść z nim kolację, żeby nie zrobić przykrości takiej jednej różowej.
– Chyba tylko ty potrafisz tak romantycznie ubrać w słowa frazę: ,,Nie cierpię twojego ojca" – rzekła dwudziestolatka.
– Kłaniam się nisko.
Heather przewróciła oczami na te słowa.
W ciszy dojechali do stacji. Zanim mężczyzna zaczął tankować zerknął z ukosa na pasażerkę obok i delikatnie dotknął jej ramienia, aby zwróciła na niego uwagę.
– Czemu nie chcesz jechać na kolację?
– Chcę.
– Teraz ty kłamiesz – odpowiedział trafnie. Dziewczyna westchnęła cicho i przechyliła głowę – Bardzo ci zależało na tej kolacji, ale teraz widzę, że coś cię gryzie.
Miał rację.
– Tak – przyznała niechętnie.
– Czemu? – delikatnie złapał ją za podbródek i odwrócił głowę Heather w swoją stronę. Uważnie ją obserwował, błądził wzrokiem po twarzy dziewczyny, szukając jakichś odpowiedzi – Co się stało? – dodał czule, co za każdym razem zmiękczało jej serce. Był taki troskliwy i kochał ją, a ona...
Poprzedniego dnia praktycznie zrobiła mu awanturę o to, że odwołał tą cholerną kolację. A teraz sama miała ochotę z niej zrezygnować.
Westchnęła cicho i odchyliła głowę, opierając ją o siedzenie.
– Nie wiem. Mam wahania nastroju. Jestem zestresowana i mam tysiąc myśli na minutę – odpowiedziała zgodnie z prawdą i potarła ręką czoło. Głowa ją rozbolała od tego wszystkiego.
Za każdym razem, gdy Tony miał ją odwiedzić, dziwnie się zachowywała.
Narzeczony świetnie ją rozumiał, kochał każdą jej część i każdą część w pełni akceptował. Nie miała ku temu żadnych wątpliwości.
Nie, nie chodziło o wstyd.
Po prostu to było oczywiste, że chłopak nie pasował do jej świata. Tak jak i ona do jego.
Kochał ją i nie wszystko jej mówił, ale widziała zmieszanie chłopaka, gdy wchodził do Puszki, czy dziwnie zerkał na porozwalane butelki po piwie, bądź ojca rozwalonego na kanapie.
Nie próbował jej oceniać, nie patrzył na nią z dezaprobatą, gdy wchodził do Puszki, czy gdy Heather opowiadała mu o swojej nie za ciekawej przeszłości. Wiedziała to doskonale.
Ale wciąż czuła się okropnie, jakby nie zasługiwała na tego troskliwego, miłego chłopaka.
O ile Puszkę uwielbiała, bo była jej domem, to ze swojej przeszłości dumna nie była.
Tony pochodził z bogatej i lubianej rodziny, której członkowie w większości byli lekarzami. A ona? Jeszcze nie tak dawno temu, bo w liceum, kradła, nie raz wagarowała i dopiero niecały rok temu znalazła sobie stałą pracę.
Idealnie dopasowani.
– Heather – zwrócił się do niej mężczyzna. Jednak ona wciąż nie odważyła się na niego spojrzeć – Jeśli chcesz o tym szczerze porozmawiać, to cię wysłucham. Powiedz co się dzieje, bo to na pewno coś więcej niż stres. Widzę, że źle się czujesz – domyślił się. Przerażało ją, a jednocześnie fascynowało jak dobrze ją znał, potrafił z niej czytać jak z otwartej księgi i zawsze doskonale wiedział co powiedzieć – I jeśli naprawdę nie chcesz jechać do ojca, to wrócimy do domu. Zjemy coś dobrego, może być nawet fast food, jeśli chcesz. Posiedzimy, pogadamy, może obejrzymy jakiś film? – zaproponował, przy czym odgarnął włosy z jej czoła.
To wszystko brzmiało naprawdę kusząco, jak idealny wieczór. Uśmiechnęła się mimowolnie. Tony nawet zjadłby dla niej fast fooda, byleby poczuła się lepiej, mimo że nie przepadał za takim jedzeniem.
– Byłoby miło – odparła, na co odwzajemnił uśmiech i złożył krótki pocałunek na jej ustach. Wiedziała jednak, że nie powinna unikać planowanej od dłuższego czasu kolacji – Ale nie powinniśmy tego odwoływać.
– To co robimy? – spytał – Jedziemy? Wracamy?
Po jego minie i spojrzeniu wiedziała, że tylko czekał na jej decyzję. Do niczego nie chciał jej zmuszać, był gotowy zrobić, co chciała, nie miał zamiaru naciskać na żadną z opcji.
Wiedziała, że nie będzie się czuć całkowicie komfortowo podczas spotkania. Że ojciec znów będzie gadał głupoty, wokół będzie bałagan, a Tony będzie starał się nie zwracać na to uwagi, żeby jej nie zasmucać...
Jednak za chwilę mieli się pobrać. Nie mogła wiecznie unikać konfrontacji, musiała zacząć godzić ze sobą swoje dawne życie z tym, które miało nadejść. Jakoś to przetrwać.
Postarać się.
Tony tyle dla niej robił. Miała ogromne poczucie winy, że w przeciwieństwie do niego była tak bardzo niepewna i miała mnóstwo wątpliwości.
Pokręciła głową i ścisnęła ramię mężczyzny.
– Jedziemy.
***
– Zgłupiałeś całkowicie?
Connor spojrzał na kumpla spod przymrużonych powiek. Do tej pory z spuszczoną głową niespokojnie chodził po pokoju, teraz jednak zatrzymał się.
– Co...?
– Pytam czy zgłupiałeś – odparł powoli i spokojnie przyjaciel.
Czasem specjalnie zwalniał tempo mówienia, miał wrażenie, że wtedy więcej docierało do kolegi. Naprawdę lubił Connora, ale nie uważał go za zbyt inteligentnego, domyślającego się, czy taktownego. Często irytował się zachowaniem blondyna, a właściwie tym, jak go wychowano.
Prawie wszystkie bogate dzieciaki żyły w tak zwanej bańce. Nie przyzwyczajone do zmian, często nieświadome rzeczy, dziejących się wokół, niedostrzegające wielu rzeczy. Większość była bardzo dobrze wykształcona w dziedzinach, którymi zajmowały się ich rodziny. Stać ich było na najlepszych nauczycieli.
Jednak zazwyczaj byli głupi.
Bardzo głupi.
Zamknięci w swoim świecie, zgłębiali wiedzę podręcznikową, w rzeczywistości nie znając prawdziwego życia, nie mając doświadczenia czy wyczucia. Byli głupi pod względem komunikacji.
Brakowało im często empatii, rozumienie ludzkich emocji, czy umiejętności nawiązywania głębszych relacji.
Connor musiał mieć coś podane na tacy, by w ogóle wziąć to pod uwagę, bo nie był też w stanie w coś uwierzyć od razu.
– O co ci chodzi? – dopytał z lekka zirytowany, nie udając, a naprawdę nie wiedząc czemu przyjaciel go obraził.
– Nie znam Ruby – rzekł Jimenez – Wiesz, że średnio za sobą przepadamy, nie mam w gruncie rzeczy pojęcia jaka jest. Ale nawet ja wiem, że nie wymyśliłaby nagle, bez powodu ucieczki nie wiadomo dokąd! – uniósł się nieco. Widział doskonale, że Anderson nie był ani trochę przekonany do tego, co mówił, a wręcz był coraz bardziej skołowany.
– Jest powód. Znaczy... Tak myślę – odpowiedział kumpel – Sądzę, że po prostu chce, żebyśmy spędzili czas we dwoje.
Simon prychnął i przewrócił oczami, nie maskując w żaden sposób zlekceważenia słów przyjaciela, które uważał za totalny absurd.
– Gdyby tak było, to pojechałaby z tobą na łodzie na dwa tygodnie i wróciła. – Uśmiechnął się sztucznie – A nie mówiła, że to wyjazd bez konkretnego celu i bez zamiaru powrotu tutaj, geniuszu.
– Co sugerujesz?
– Nie wiem – odrzekł szczerze Jimenez – Nie wiem co, ale coś jest tu nie tak. To twoja dziewczyna – dodał, podkreślając słowo ,,twoja" – Pomyśl chociaż przez chwilę. Coś musi być nie tak, skoro nagle chce wyjechać stąd na zawsze. Coś się stało – powiedział z całkowitą pewnością. Nic nie miało sensu, był pewien, że coś się wydarzyło w życiu Ruby. Znał ją na tyle, by móc stwierdzić, że nie była typem osoby, która tak o, wyjeżdżała, bo miała taki kaprys czy chęć na przygodę. Wciąż była bardziej spontaniczna i skłonna do zmian niż jego kumpel, ale wciąż nie aż w tak dużym stopniu – Może ma to coś w związku z tym, co się stało wczoraj w kawiarni?
– Wczoraj? – Uniósł brew – Wczoraj nic się nie stało.
– Dobra, wracamy do punktu wyjścia i mojego pierwszego pytania. Zgłupiałeś całkowicie?
– Simon, mów o co ci chodzi, bo zaczynasz mnie denerwować...
Teraz i Connor stał się jeszcze bardziej niespokojny. Simon miał ochotę otwartą dłonią uderzyć siebie w czoło. Albo lepiej.
Rzucić w Connora krzesłem.
Wiedział, że to, jaki był, nie było czymś, na co miał wpływ. Chodziło też o otoczenie, wychowanie i tego, czego oczekiwało się od wyższej sfery.
Simon naprawdę uwielbiał Andersona i nie miał mu nic za złe. Był wdzięczny za przyjaciela i to jak wiele razy mu pomógł. Ale im był starszy i sam coraz bardziej stawał się świadomy dziejących się wokół rzeczy, coraz to częściej po prostu irytował się kumplem.
– Nie widziałeś jej miny? Dobra, ja wiem, że dużo wymagam, że mało co dostrzegasz, ale bez przesady.
– Widziałem minę – odpowiedział Connor – Nawet ją zapytałem o to. Ale powiedziała, że wszystko w porządku. Po co by kłamała?
– Może nie chciała rozmawiać przy mnie – odrzekł Simon. Doskonale znał zdanie Ruby na swój temat i nie była to pozytywna opinia – Ale na bank coś jest nie tak.
– Czemu mówisz mi dopiero teraz?
– Bo sądziłem, że potem sobie to wyjaśniliście sam na sam? – zirytował się. Oczekiwał chyba zbyt wiele od Connora, ale do tej pory był pewien, że już zdążyli między sobą ogarnąć tamtą sytuację – Nie dopytywałem o to co zaszło, bo to nie moja sprawa. To wasz związek, ty z nią jesteś – podkreślił ponownie – Gdybyś teraz nie przyszedł mi się pochwalić, że ukochana chce ,,na zawsze uciec z tobą sam na sam na drugi kraniec świata", nawet nie przyszłoby mi do głowy, że będę ci musiał tłumaczyć, jak masz się obchodzić z osobą, którą podobno kochasz.
Anderson milczał. Zamurowało go i nie sądził, że przyjaciel aż tak się uniesie. Przyszedł tu uszczęśliwiony propozycją Ruby, a jednocześnie przerażony wizją tak ogromnej zmiany w swoim życiu, bo nie przywykł do czegoś takiego. Tymczasem kumpel podważył jego każde słowo i sprawił, że zaczął kwestionować powód, dla którego Ruby chciała wyjechać, mimo że do niedawna był on dla blondyna oczywisty.
– Nie wiem co zrobić – wydusił nagle.
– Wiem, że nie wiesz – odparł nieco zbyt ostrym i kpiącym tonem Simon – Moja rada – dodał już nieco łagodniej – Szczerze z nią porozmawiaj.
***
Pukając do drzwi przyczepy, Heather przełknęła powoli ślinę. Żołądek płatał jej figle, podchodząc do gardła. Przyjechała na kolację, a nawet nie była pewna, czy będzie w stanie cokolwiek przełknąć.
– Chwila... – usłyszała stękniecie ojca za drzwiami. Niepewnie uśmiechnęła się do Tony'ego, jakby przepraszająco. Kąciki jego ust również się uniosły. Mężczyzna posłał jej ciepłe spojrzenie, co niego uspokoiło dziewczynę. Gdy ścisnął jej dłoń i spojrzał głęboko w oczy, oddech jej przyspieszył.
Z jednej strony obecność mężczyzny i drobne gesty koiły ją, sprawiały że mniej stresowała się kolacją. Z drugiej jednak pogłębiały jej poczucie winy.
– Zrelaksuj się – wyszeptał jej do ucha. Jego głos zadrżał lekko. Przesunął delikatnie dłonią po jej ramieniu, co spowodowało przyjemny dreszcz.
Swoim spojrzeniem starał się ją uspokoić, uśmiechał się, ale jednocześnie sam wyglądał na nieco spiętego. Jej uwadze nie umknął fakt, iż Tony'emu drżały wargi.
Dostrzegała każdy szczegół jego zachowania, całość i poszczególne elementy widziała wyraźniej niż zwykle. Gdy była niespokojna, zmysły wyostrzały jej się. Nie mogła skupić się na jednej rzeczy, docierało do niej więcej niż w normalnej sytuacji. To tylko utrudniało próby dojścia do siebie.
Usłyszała brzęk talerza za drzwiami i gwałtownie się wyprostowała, odwracając przy tym głowę w stronę hałasu. Chcąc ją rozluźnić, chłopak zaczął dłonią gładzić jej ramię. Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
– Dziękuję – wyszeptała – Gdyby nie ty, chyba bym zwariowała...
– Ja po prostu...
Drzwi otworzyły się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top