Get Insane XXXVIII

Frost

Nie udało się znaleźć Juliet. Po tym, jak przeszukaliśmy cały budynek i nie przyniosło to rezultatów, Szef pojechał do jej dawnego domu, sądząc, że znowu się tam zaszyła. Juliet tam nie znalazł, za to zaskoczył podczas obiadu pewną rodzinkę. Wszyscy już są po drugiej stronie. Caro zwiała. Znowu. Zapadła się pod ziemię, zniknęła. Joker był wściekły. Podczas szukania jej, zabił większość ludzi, których spotykał na drodze... Juliet przepadła jak kamień w wodę...

Chciałem jakoś urosnąć w jego oczach i zaproponowałem, że spróbuję ją namierzyć. Tak naprawdę kalkulowałem w myślach wszystkie miejsca, do których mogła pójść. Joker w tym czasie zamknął się w pokoju i nikogo nie wpuszczał. Postanowiłem wejść tam i podzielić się z nim moimi przypuszczeniami, co do miejsca pobytu Juliet.

Ostrożnie otworzyłem drzwi i widok, który za nimi zastałem, mocno mnie zszokował... Zacznijmy od tego, że gdy tylko stanąłem w progu, Szef wycelował we mnie pistoletem.

Joker siedział, a właściwie leżał w wielkim okręgu. Składał się on z ułożonych równomiernie pistoletów, karabinów, noży, czerwonych róż, ubrań Juliet, laptopów, komórek i sam nie wiem czego jeszcze... Szef miał na sobie ciemną kamizelkę, a na twarzy, czarne dorysowane flamastrem wąsy. Źle z nim było...

W ręce trzymał złoty pistolet należący do Juliet i palcami gładził wygrawerowane inicjały swojej dziewczyny. Wszystkie ściany były pomazane czerwonym mazakiem i przedstawiały dziwne napisy. W większości Hahaha. Nie wyglądało to dobrze. Joker mocno przeżywał ucieczkę Juliet.

- Gdzie ona jest? - spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem. W oddali dostrzegłem opróżnioną butelkę Jack'a Daniels'a. No nieźle. Szef się nieźle schlał...

- Nie wiem, Szefie – odparłem ciężko – Zapadła się pod ziemię. Nie wzięła ze sobą żadnego telefonu. Nie można jej w żaden sposób zlokalizować – wodziłem wzrokiem po tym okropnym bałaganie.

- Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem – warknął i położył się na ziemię.

- Szefie, przecież Juliet nie uciekła po raz pierwszy – sprostowałem.

- Ona zawsze ucieka – wybuchnął tym swoim śmiechem – Ale zawsze wraca – oddychał ciężko. Niewątpliwie, cała butla Danielsa na głowę to było zbyt dużo, nawet, jak na niego.

- Byłem w każdym parku, w każdym centrum handlowym. Zaliczyłem wszystkie parki rozrywki – rozłożyłem bezradnie ręce i podszedłem bliżej klauna. Szef był w bardzo złym stanie – Zniknęła – spojrzałem z niepokojem na Jokera, który niemrawo wpatrywał się w sufit.

- Znajdę ją – wysyczał nagle – Znajdę ją, gdziekolwiek jest – dyszał ciężko – Znajdę Juliet, choćbym miał wymordować całe Gotham – zaśmiał się szaleńczo. Teraz to już nie wiedziałem, czy mówi to serio, czy jest to spowodowane nadmiarem alkoholu w jego krwi

- Szefie, nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – odważyłem się sprzeciwić – Mordując całą populację Gotham, zwróci Szef na siebie uwagę – przykucnąłem koło niego – A Juliet nie chce być znaleziona, skoro uciekła i nie daje znaku życia – spojrzałem na klauna.

- A skąd ty to wiesz, Frosty? - Joker podniósł się gwałtownie i zmroził mnie spojrzeniem – Czyżbyś był z Juliet blisko?! - zaczynał wpadać w szał. To był dobry moment, żeby się wycofać...

- Ależ skąd, Szefie! - wzniosłem ręce do góry w geście obrony.

- Przygotuj samochód – mruknął – Przejedziemy się – próbował wstać, ale mu to nie wyszło.

- Szefie, to nie jest dobry pomysł – zaoponowałem – Szef powinien najpierw wytrzeźwieć – powiedziałem ostrożnie.

- Słucham?! - warknął do mnie i wstał bez najmniejszych problemów... - Myślisz, że się schlałem, Frost?! - wkurzył się i wymierzył we mnie pistoletem.

- No, eee – zająknąłem się, wskazując ruchem głowy na pustą butelkę Jack'a.

- Stoi tam od kilku dni – warknął trzeźwym głosem – Piliśmy go razem z Juliet – podszedł normalnym krokiem do stolika i podniósł butelkę, obracając ją w dłoniach.

- A, czy Juliet nie gustuje w mojito? - spytałem, pewien swojej racji.

- Skąd kurwa tyle wiesz o Juliet?! - warknął gniewnie. No nie. Jeszcze pomyśli, że z nią flirtuję za jego plecami... Lepiej się nie wymądrzać w kwestii Caro. Szef jest teraz bardzo przewrażliwiony na tym punkcie...

- ... - wolałem się nie odzywać. Każde moje słowo mogło go tylko bardziej sprowokować.

- Idź przygotować samochód – warknął, rozbijając butelkę o ziemię. Kawałki szkła rozsypały się po podłodze. Trzeba będzie wezwać sprzątaczkę... - Będzie rzeź, Frosty. Będzie rzeź – uśmiechnął się maniakalnie w moją stronę i poszedł w kierunku swojej sypialni, prawdopodobnie, żeby się przebrać. Cóż było robić? Wyminąłem wszystkie przeszkody na podłodze i zszedłem w kierunku garażu, przygotować samochód. Naturalnie, że nie mieliśmy zamiaru jechać fioletowym lamborghini Szefa. Jeśli Juliet jest gdzieś w okolicy, to mogłaby nas poznać, właśnie po samochodzie. Czarne, wyglądające jak z kryminalnego serialu bugatti, powinno wystarczyć.

Juliet

Klub Pingwina, pod który zajechaliśmy, wyglądał nieco podejrzanie. Był umiejscowiony na uboczu i był połączony z podziemnym parkingiem, gdzie Deadshot zatrzymał samochód. Pingwin wysiadł pierwszy, po czym skierował się w moją stronę i otworzył przede mną drzwi. Nie wyglądał na typowego dżentelmena. Bardziej na desperata, który kompleks swojego wzrostu próbuje zagłuszyć pieniędzmi i manierami, licząc, że uda mu się wyrwać jakąś panienkę.

- Za mną, Juliet – po raz drugi dzisiaj wyciągnął ramię, a ja niezgrabnie je ujęłam. Teraz trochę się wstydziłam go trzymać. Szczególnie w obecności Floyd'a, który miał minę, jakby miał się popłakać ze śmiechu.

Weszliśmy do środka. Tak, jak byłam przyzwyczajona do złotego koloru i przepychu z cyrkową nutą, tak tutaj przywitały mnie ciemne barwy i surowy wystrój. W większości dominował ciemny fiolet i czerń. Pomimo tego, że na zewnątrz było jasno, to miejsce zachwycało zmysłowym półmrokiem i sprawiało wrażenie, jakby było jakimś ekskluzywnym klubem dla ekscentrycznych dżentelmenów. Wokół było pełno czarnych kanap, które wydawały się mroczniejsze ze względu na specjalne, przyciemniane lampy. Czarne, błyszczące stoliki, również prezentowały się znakomicie. Nawet moja jaskrawo-różowa sukienka przybrała tutaj głębszy odcień.

Pomiędzy kanapami i stolikami był spory podest, który wyglądem przypominał wybieg dla modelek. Przebiegał przez połowę klubu, a to znaczy, że można było po nim chodzić i patrzeć z góry na większość klubowiczów. Z sufitu zwisały spore reflektory. Domyśliłam się, że tutaj też muszą tańczyć jakieś tancerki. Nie było jednak żadnego ogrodzenia. Bardzo bliski kontakt z publiką... Pełna swoboda...

W oddali znajdował się długi barek, a przy nim fioletowe, wysokie krzesełka. Wokół klubu rozciągały się mroczne korytarze i każdy z nich na pewno gdzieś prowadził. Najlepsze, że nie wiadomo gdzie!

Za barem stał barman. Cóż. Jestem tylko kobietą i nie mogłam nie zwrócić uwagi na jego wygląd. Był blady jak wampir, ale ten jasny odcień skóry działał na jego korzyść. Z daleka nie widziałam zbyt wiele, ale wychwyciłam, że ma platynowe włosy, ostrzyżone na krótko i wygolone z jednej strony. Nad barem wisiały jasne lampki, co sprawiało, że jego włosy wyglądały jak śnieżnobiałe. Podobnie jak jego koszula z podwiniętymi rękawami, lekko rozpięta, mocno opinająca jego lekko umięśnione ciało. Nigdy nie podobali mi się blondyni, ale to był jakiś ewenement w skali światowej... Ten paszczur Miles nie mógł się równać z tym facetem...

To miejsce było bardzo klimatyczne... Zupełnie, jak z czarno-białych filmów detektywistycznych, gdzie przystojni gangsterzy siedzą przy stolikach i popalają cygaro. W tle przewijała się seksowna jazzowa muzyczka... To miejsce cholernie na mnie podziałało... A w szczególności przystojny barman... Czułam się, jak w innym świecie i za nic nie chciałam stamtąd wyjść. Dopiero głos Floyd'a przywrócił mnie do rzeczywistości.

- Te, pożerasz go wzrokiem już dobre kilka minut – puknął mnie w ramię – Przypominam, że masz faceta, który jest największym psychopatą w mieście i trzyma całe Gotham w garści, więc lepiej się pilnuj – mruknął.

- Na ciebie to miejsce w ogóle nie działa? - spytałam, nie odrywając wzroku od barmana, który wyglądał niesamowicie seksownie, wycierając blaty.

- To chyba nie są twoje klimaty, co nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie – przyznałam – Ale i tak mnie wzięło – zaśmiałam się cicho – Gdzie Pingwin? - otrząsnęłam się i spojrzałam pytająco na Lawtona.

- W swoim biurze, a my mamy zamówić drinki – mruknął.

- To znaczy, że podejdziemy TAM? – wskazałam ruchem głowy barek.

- Niestety – westchnął Deadshot i popchnął mnie w tamtym kierunku. Zapomniał, że jestem tylko trochę niższa od niego i pacnął mnie w szyję.

- Ej, ej, Lawton – odwróciłam się do niego – Chcesz mi kręgosłup połamać? Moje plecy są niżej – warknęłam.

- Kurde, no tak – zmieszał się – Ty akurat nie jesteś liliputem. W zasadzie to pierwszy raz spotykam laskę, która sięga mi przynajmniej do klaty – odparł i popchnął mnie w plecy, żeby się zrehabilitować.

- Nie pozwalaj sobie – mruknęłam zła i usiadłam na stołeczku, czekając na przystojnego barmana. Juliet, jesteś własnością Jokera. Przecież nic złego nie robię. Popatrzeć sobie nie można?

- Hej, Floyd – barman, który właśnie się pojawił, uśmiechnął się do Lawtona. Po chwili zwrócił swój wzrok na mnie. Omiótł mnie od pasa w górę i rzucił czarujący uśmiech. Boże... Z bliska wyglądał jeszcze lepiej... Jego oczy w kolorze jasnego grafitu, błyszczały teraz flirciarskim blaskiem. Zauważyłam też, że ma tatuaż na szyi, schodzący poniżej klatki piersiowej. Przedstawiał węża, który wyglądał, jakby owinął jego ciało, chcąc go pożreć. Pierwsze skojarzenie? Draco Malfoy istnieje naprawdę? Przystojny barman miał ten sam bezczelny błysk w oku. Zrobiło mi się gorąco. Sytuacji nie poprawiała ta cholerna, seksowna muzyka...

- Zanim coś powiesz, ostrzegam, że to Juliet Caro, dziewczyna Jokera – Floyd spojrzał na niego znacząco.

- Dzięki, Floyd – przewróciłam oczami, zła i zażenowana.

- Juliet Caro, ta? - odparł barman, wycierając pokal – Jesteś ładniejsza niż w moich wyobrażeniach – puścił mi oko. Kurwa...

- Daruj sobie te sztuczne, flirciarskie gadki, Nick – Deadshot usiadł obok mnie i rzucił barmanowi znaczące spojrzenia.

- Jakie sztuczne? - prychnął Nick – To niezły kociak, nie wierzę, że sam tego nie zauważyłeś – jeszcze raz omiótł mnie spojrzeniem.

- Tia – przewróciłam oczami – Niezły kociak siedzi tu wciąż i wszystko słyszy, a właściwie to zamawia jakiś dobry likier – rzuciłam Nick'owi spojrzenie spod długich rzęs.

- Co tylko zapragniesz, aniołku – wyszczerzył się w moją stronę, niespeszony moim zachowaniem.

- Z tym aniołkiem, to nie trafiłeś – prychnęłam, uśmiechając się słodko.

- Właśnie, chłopie – Deadshot mnie poparł – To prawdziwe wcielenie zła.

- Dziękuję, Floyd – wyszczerzyłam się do Lawtona.

- W takim razie, diabełku – barman mrugnął do mnie – Proponuję likier truskawkowy – uśmiechnął się do mnie.

- Niech będzie – przewróciłam oczami. Tak, zwykle pijałam mojito, ale trzeba od czasu do czasu spróbować czegoś innego.

- Floyd? - spojrzał pytająco na mężczyznę.

- Szefowi nalej tego koniaku co zawsze, a mi daj czystą – mruknął i wstał ze stołka – Chodź Caro, idziemy do Pingwina. Pewnie już się tam niecierpliwi – westchnął i pociągnął mnie za rękę, nim zdążyłam zareagować. Pomachałam Nickowi i poszłam niechętnie za Deadshotem. Nie miałam ochoty zostawiać przystojnego barmana. On też nie wyglądał na zachwyconego moim odejściem.

Razem z Lawtonem szłam długim korytarzem. Panował w nim jeszcze większy półmrok niż w głównej sali. Po chwili stanęliśmy pod czarnymi, mosiężnymi drzwiami z wygrawerowanymi złotymi literami, które przedstawiały napis: Mr. Cobblepot. Floyd pchnął drzwi i znalazłam się w wielkim gabinecie, który wyglądał, jakby został urządzony przez Tima Burtona. Jednakże i tak największe wrażenie robiło dębowe biurko i ogromny, skórzany fotel, na którym teraz siedział Pingwin. Widać było, że jego ego znacznie przewyższa jego wzrost. Mężczyzna wskazał na fotel naprzeciwko siebie i gestem dłoni zachęcił do siedzenia. Z przyjemnością wbiłam się w miękkie krzesło i czekałam na to, co powie Pingwin. Deadshot usiadł na kanapie w rogu i zaczął czytać gazetę.

Gdy usiadłam, w nos uderzył mnie dziwny zapach, jakby ryb? Cóż, wygląda na to, że Pingwin miał słabość do nadmorskiej kuchni. Po kilku minutach znikąd wyłonił się Nick i postawił przed każdym z nas zamówiony drink. Mój likier był w ładnej, wysokiej szklance, która była nieco zabrudzona czymś ciemnym. Gdy się bliżej przyjrzałam, okazało się, że Nick napisał tam swój numer telefonu... Co za idiota... Nie mam przy sobie komórki, to po pierwsze, a po drugie jestem dziewczyną Jokera. Co prawda, uciekłam od niego, ale potrzebowałam swobody. No i chciałam go wkurzyć. Nie oznaczało to jednak, że do niego nie wrócę.

Lekceważąc bazgroły barmana, zajęłam się swoim likierem. Był zajebisty... Co jak co, ale Nick znał się na swoim fachu.

- Tooo – przeciągnęłam słowo i spojrzałam znacząco na Pingwina – Dowiem się, skąd mnie znacie? - spytałam.

- Naturalnie, Juliet – uśmiechnął się i odstawił szklankę z koniakiem na biurko – Zaraz wszystko ci wyjaśnię – ponowił uśmiech.

- Nie mogę się doczekać – uśmiechnęłam się i poprawiłam na fotelu.


Joker nie odpuści, ale czy przyjdzie mu do głowy szukać Juliet u Pingwina?

Caro jest wniebowzięta. Cieszy się wolnością i może się obracać w towarzystwie dwóch przystojnych facetów, Floyd'a i Nick'a...

Tylko co będzie jak J się o tym dowie?

Tylko jedna osoba to wie czyli JA, hehehe...

♦♥♦

CDN

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top