Get Insane XXVIII
Frost
Jasna cholera... Juliet zwiała, nie wiem, gdzie jest, nie mam pojęcia gdzie jej szukać. Szef mnie zabije...
Jest w niej coś, co jednocześnie przyciąga i odpycha. Jest pozytywnie zakręconą wariatką, ale jest też dwulicową, wyrafinowaną suką i doskonale wie jak uderzać, żeby najbardziej bolało. Wiem tylko tyle, że Szef ją porwał w 18 urodziny i od tamtego momentu coś się zmieniło. Na początku jak ją opisywał, nie wyglądała na niezrównoważoną wariatkę. Joker określał Juliet jako bezbronną owieczkę, którą można bez przeszkód manipulować. Czy on w ogóle wiedział, że jego Juliet Caro jest momentami tak podła i bezczelna, że ma się ochotę jej przywalić w ten niewinnie wyglądający pyszczek? Z pozoru, niebieskie, błyszczące oczy, skrywają w sobie tyle zła i obłędu, że normalny człowiek nie jest w stanie tego pojąć. Szef traktuje ją jako trofeum, zdobycz, sam nie wiem, czy ją kocha, bo nigdy nie widziałem go zakochanego. Parę razy widziałem go z jakimiś laskami, ale miał swoje potrzeby jak każdy facet.
Najgorsze w Juliet było to, że gdy mówiła o śmierci, zabijaniu i tym podobnych, na jej twarzy zawsze widniał niewinny, ale cyniczny uśmieszek. Nigdy nie skumałem czy ona popadła w całkowity obłęd, czy może zawsze ukrywała swoją prawdziwą, szaloną naturę. Skłonny byłbym tej drugiej opcji.
Była uparta i impertynencka, ale z jakiegoś dziwnego powodu, można było jej szybko wybaczyć. Wybaczę jej nawet, to jak do mnie mówiła. Po prostu jej to wybaczę.
Czas uciekał, a ja popadałem w coraz większą panikę. Przeszukałem cały ten wielki lunapark, ale jej nie widziałem. Nie wzięła ze sobą komórki. Była na to zbyt sprytna. Podstępna lisica.
Jeśli jej nie znajdę, zanim Joker się zorientuje, mogę już sobie kopać grób...
Juliet
Siedziałam w tym parku i wyliczałam w myślach wszystkie miejsca, do których chciałam pójść. Mogłabym pójść na jakąś imprezę, bo zbliżała się pora, kiedy wszystkie najgorętsze kluby w mieście są otwarte i kuszą ostrymi balangami ze strumieniami alkoholu.
Tyle że ja nie miałam ochoty na żadną imprezę bez Jokera. Nie. Nie chciałam się z nim pogodzić. Po prostu z nim się nie nudziłam. Wizja tego, że z furią drze się na mnie, przyciska do ściany i grozi nożem, była ciekawsza niż samotne siedzenie w parku.
W ogóle, jak ja chciałam w końcu być rozpoznawalna! Chciałam, żeby ludzie bali się wymówić moje imię, chciałam renomy psychicznej morderczyni. Czułam, że dopiero wtedy opuści mnie ta dziwna chandra, która mnie czasami nachodzi.
Wstałam z ławki i zmierzyłam w kierunku wyjścia. Złapałam taksówkę i kazałam się zawieźć z powrotem do lunaparku. Miałam nadzieję, że Frosty dalej tam jest i mnie szuka a ja go znajdę i z najsłodszym uśmiechem spytam go, czy wszystko dobrze. Potrzebowałam ofiary, którą mogłam podręczyć. A John Frost był zawsze pod ręką.
Frost
Zginę, kur*a zginę...
Patrzyłem z coraz większą paniką na wyświetlacz telefonu. Szef dzwoni. I co ja mam mu powiedzieć? Mam mu zwyczajnie zdać raport, że jego Juliet uciekła i nie wiem, gdzie jest? Chociaż wiedziałem, że jak nie odbiorę, to będę miał większe problemy. Ukryłem się w swoim samochodzie. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby ludzie oglądali moją rozmowę z Jokerem...
- Tak Szefie? - siliłem się na spokojny i obojętny ton.
- Frost, Frosty, mój przyjacielu – zaczął od słodzenia mi, a to nie wróżyło niczego dobrego – Dlaczego tak długo nie odbierałeś? - dam głowę, że można wyczuć gniew w jego głosie, chociaż tego nie okazuje.
- Dlatego, że – zacząłem.
- Dobrze wiesz, że mnie to gówno obchodzi – warknął – Przywieź Juliet do klubu – powiedział tonem, któremu strach się sprzeciwić.
- Oczywiście Szefie – odparłem ledwo. Kiedy twoim szefem jest największy psychopata w mieście, to ciągle masz nóż na gardle...
- Daj mi ją do telefonu – warknął. KURWA MAĆ...
- Niestety to niemożliwe – rzekłem twardo.
- Niemożliwe?! - przecież on mógłby mnie zabić przez telefon...
- Nie w tej chwili – sprostowałem szybko.
- Gdzie jesteście – warknął.
- ... - cokolwiek powiem, będzie to jak strzał w kolano...
- GDZIE?! - jeśli Joker ma teraz gości na zapleczu, to muszą oni być świadkiem jego szału... Nie zazdroszczę...
- W lunaparku – w końcu udało mi się wysłowić.
- Szykuj sobie grób, Frosty – klaun zaśmiał się upiornie, aż mnie zmroziło, po czym się rozłączył.
Spoczywaj w pokoju Frost...
Juliet
Dojechałam z powrotem pod bramę lunaparku, gdy zauważyłam Frosty'ego w samochodzie. O nie. Nie będę się podawać na talerzu.
- Może pan zajechać od drugiej bramy? - wychyliłam się w stronę kierowcy taksówki.
- Zależy – rzucił charakterystycznie.
- Płacę ekstra – warknęłam zniecierpliwiona.
- Widzę, że się dogadamy – zaśmiał się. Szkoda, że nie wie jak bardzo... Druga brama do lunaparku nie istniała fizycznie. To było przejście przez dziurę w krzakach od samego tyłu lunaparku. Nawet pies z kulawą nogą się tam nie zapuszczał, a co dopiero ludzie.
- Dzięki – podałam taksówkarzowi pieniądze.
- A gdzie ekstra?! - wydarł się.
- A racja – palnęłam się w czoło i wbiłam zaskoczonemu facetowi strzykawkę w szyję. Po chwili cały zsiniał, jego usta wyszczerzyły się w nienaturalnym uśmiechu i umarł. Zaaplikowałam mu bardzo niebezpieczną truciznę. Schowałam moje pieniążki z powrotem do portfela i wysiadłam z samochodu. Rozejrzałam się czy nikogo nie ma i zaczęłam się przeciskać przez dziurę w krzakach, uważając, żeby nie zahaczyć o jakąś gałąź. Udało się. Znów byłam w lunaparku. Tym razem zaszyłam się w domu strachów. Napis na tabliczce twierdził, że można umrzeć ze strachu. Prawdziwi prorocy! Ukryłam się za jakimś sztucznym straszydłem, założyłam maskę i rozpyliłam gaz usypiający. Usypiający to taka łagodniejsza wersja uśmiercający. Wszyscy klienci domu strachów, popadali jak muchy. Jak gdyby nigdy nic wyszłam stamtąd, tłumiąc śmiech. Miałam dzisiaj dużo ludzi na sumieniu. I chciałam więcej...
Frost
Kiedy lamborghini Szefa zajechało pod bramę, wiedziałem, że będzie rzeźnia. Znikąd pojawiły się Maskotki, czyli najgorsze zbiry Szefa. Byli poprzebierani za słodkie pluszaki, ale to były potwory. W zaledwie 5 minut udało im się wypłoszyć przerażonych ludzi z lunaparku. Po chwili cały ten wielki park rozrywki był pusty...
Joker wysiadł ze swojego auta. Wyglądał na wściekłego i swoim szaleńczym wzrokiem kogoś szukał. Mnie albo Juliet. Albo nas obu. Chciałem to mieć za sobą i sam wysiadłem z mojego samochodu, licząc na to, że uda mi się go jakoś ubłagać, żeby mnie nie zabijał.
- Frosty, Frosty! - Szef niezmiernie ucieszył się na mój widok, co tylko wzbudziło moje podejrzenia.
- Szefie ja – zacząłem.
- Cśśś – wymierzył we mnie pistoletem – Później będziesz się płaszczył, ty nędzny śmieciu – nie zabolało mnie to. Wiele razy mnie już obrażał, ale potrzebowałem tej roboty. Miałem zryty beret i nie mogłem przecież pracować jako jakiś księgowy. W dodatku kasa była niezła. Mogłem się pławić w luksusach, o ile zadowalałem tego szaleńca. Taki był układ. Jestem najwierniejszym pachołem, a on mnie nie zabije i zagwarantuje wszystkie dobra materialne. Byłem pieprzonym egoistą. Juliet miała rację.
- Zapewniam Cię, Szefie – powiedziałem – Dałem dupy, ale to naprawię.
- O, naprawdę? - chyba go to nie wzruszyło – Rusz się, Frosty. Idziemy się zabawić – zaśmiał się upiornie. Nie miałem wyjścia. Poszedłem za nim do lunaparku. Stanęliśmy na wielkim placu, czułem, że chce mnie zastrzelić...
Juliet
Gdzie się wszyscy podziali? W ułamku sekundy cały park opustoszał i nie ma ani jednej ofiary do zabicia! No cóż, skoro nie ma nic do roboty, to zajmę się tym, co zawsze robię, gdy się nudzę. Jedzeniem oczywiście. Weszłam do pustej kawiarenki, chwyciłam wafelkowy rożek i nałożyłam do niego dwie, spore kulki lodów malinowych. Nikt nawet nie zauważy, a ja nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z okazji. Założyłam swoje czarne okulary i jak gdyby nigdy nic wyszłam z kawiarenki z moim lodem. Chodziłam po pustym lunaparku, przyglądając się wszystkim atrakcjom, zatrzymanym i bez życia.
Po chwili poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i zareagowałam instynktownie. Walnęłam tajemniczego jegomościa w twarz i z ciekawości obróciłam się, żeby zobaczyć kto to. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok...
- Co ty tu robisz do jasnej cholery? - warknęłam groźnie.
- Juliet, ciszej – Scott przyłożył palec do ust.
- Bo? - rzuciłam złośliwie.
- Wiesz, czemu park jest pusty? - spytał.
- Nie i mam to w dupie – przewróciłam oczami, dalej jedząc loda.
- Dlatego, że tutaj jest J-J-J – zaczął się jąkać.
- No wykrztuś to w końcu! - warknęłam.
- Joker! - wyrzucił z przerażeniem w głosie.
- To wszystko wyjaśnia – uśmiechnęłam się pod nosem – Ale w takim razie co ty tutaj robisz? Nie powinieneś spadać stąd jak reszta? - rzuciłam obojętnie.
- A ty? - spytał, nie móc uwierzyć w moją obojętność.
- Ja się nie martwię – zlizywałam słodki krem z kolejnej kulki – Jestem z nim w dobrych stosunkach – uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Z NIM?! - zabrakło mu słów.
- Nom – nic sobie nie robiłam z jego reakcji.
- ??? - chyba nie dowierzał.
- Karty się nie ubrudziły? Chciałabym je odzyskać – odparłam, zataczając językiem kółka wokół malinowych kuleczek.
- Jakie karty? - nie załapał.
- Damy karo, które zostały znalezione w ustach Friedrick'a i Bett – odrzekłam.
- Nie mówiłem ci nic o kartach, skąd wiesz... O BOŻE... - zakrył usta dłonią.
- Boga w to nie mieszaj, Scottie – wciąż, jak gdyby nigdy nic lizałam swojego loda.
- Jak ty mogłaś... Dlaczego... Ty się powinnaś leczyć!!! - wydarł się.
- Ja pierdolę, następny – zaśmiałam się – Może powinnam Scott, a może nie – wybuchnęłam psychopatycznym śmiechem. Nie mogłam się już dłużej powstrzymywać. Jego reakcja tak mnie, bawiła. Szok, niedowierzanie, strach. To było jak specjalne przedstawienie. Zrobione tylko dla mnie – A tak przy okazji – uśmiechnęłam się – Terry też już nie zobaczysz – odparłam obojętnie – Kurde, zajebiste tu mają te lody – oblizałam się, całkowicie ignorując jego reakcję.
- CO...?
- Przynajmniej nie w świecie żywych – znów się roześmiałam – No mówię Ci, lepszych lodów nie jadłam! Jak ja kocham sorbety – zamruczałam i wróciłam do jedzenia. Scott patrzył na mnie z lękiem i odrazą.
- CO JEJ ZROBIŁAŚ? - obserwował mnie jak jakiś wybryk natury.
- Zabiłam, a co mogłam zrobić – wzruszyłam ramionami.
- ZABIŁAŚ JĄ?! - wykrzyknął.
- No tak – popatrzyłam na niego, jak na debila – Właśnie to powiedziałam – przewróciłam oczami – A no właśnie – włożyłam rękę do torebki, uparcie w niej czegoś szukając – Pozdrów ją ode mnie – wycelowałam w Scotta pistoletem i po chwili padł martwy. Nie zdążył nawet krzyknąć. Jego ciało upadło bezwiednie na ziemię, która zaczęła pochłaniać kałużę krwi. Odskoczyłam, żeby brunatna posoka nie wdarła się pod moje buty. Nie miałam ochoty zostawiać po sobie śladów – Ups, przepraszam – udałam, że zrobiłam to niechcący, schowałam pistolet do torebki i najzwyczajniej w świecie, odeszłam stamtąd, jedząc loda, jakby się nic nie stało.
Więc Joker gdzieś tu jest? Idę się przywitać...
Oszalałam. Piszę i nie mogę przestać. Co z tego wyniknie? Kolejny rozdział?
♦✞♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top