Get Insane XXVI
Budzę się. Wyciągam leniwie jak kotka, żeby jak zawsze wyłożyć się na całym łóżku. Tym razem miejsce obok nie jest puste. Zszokowana tą niecodzienną sytuacją, podnoszę wzrok i trafiam na rozbawione oczy Jokera. Muszę wyglądać wyjątkowo głupio, bo klaun nie przestaje się uśmiechać.
- Co ty tu robisz? - pytam bez zastanowienia. Dopiero po chwili dociera do mnie bezsens tego pytania...
- Leżę w swoim łóżku? - odpowiada pytaniem na pytanie. Słyszę nutę kpiny w jego głosie.
- Zwykle jak się budzę to... - zaczynam, ale mi przerywa.
- Mnie nie ma – kończy za mnie – Masz jakieś uwagi co do mojej obecności? - patrzy uważnie tym charakterystycznym spojrzeniem. Jedno fałszywe słowo i uda mi się go wkurzyć z samego rana. Czasami rozmowa z Księciem Zbrodni przypominała rozbrojenie bomby. Musiałam widzieć, który kabelek przeciąć, żeby tego nie żałować...
- To dość niecodzienna sytuacja – uśmiecham się głupawo.
- Spodziewałaś się kogoś innego? - patrzy wyczekująco. Właśnie tym różni się Joker od zwyczajnego faceta. Zawsze będzie próbował usidlić mój umysł i wydobyć ze mnie słowa, których nie chciałam powiedzieć. Potem będzie miał pretekst do zademonstrowania swojej złości. Życie z narcystycznym psychopatą jest momentami ciężkie. Nigdy nie wiadomo co mi odbije. A Joker jest jeszcze gorszy.
- Tak. Swojego faceta – szczerzę się cynicznie, obserwując każdy ruch klauna.
- Mam być zazdrosny? - przewraca mnie. Leżę przygnieciona jego ciałem.
- Tak – kontynuuję swój sarkastyczny wywód – To najprzystojniejszy psychopata w mieście. Nie masz żadnych szans – uśmiecham się celowo by go sprowokować. Dlaczego z takim uwielbieniem drażniłam Księcia Zbrodni? Przecież mógł mi w każdej chwili coś zrobić. Nie wiem. Wydawało mi się to cholernie zabawne.
- Tak się składa, że ja też mam kogoś – paraliżuje mnie wzrokiem – I nie jesteś nawet w połowie tak dobra, jak ona – uśmiecha się z kamienną miną dominanta.
- Bo jestem lepsza – odwzajemniam uśmiech i przyciągam go do siebie.
- Uspokój się – odsuwa się, okropnie mnie tym irytując – Chcesz, żeby moja dziewczyna zaczęła coś podejrzewać? - śmieje się.
- Nie obchodzi mnie twoja dziewczyna – przyciągam go ponownie do siebie. Tym razem już nie oponuje.
Zaraz po tym pojechaliśmy do klubu. Zdziwiłam się, że udajemy się tam tak wcześnie, kiedy jest jeszcze pusto i nie ma żadnej imprezy. Nie omieszkałam o to spytać Księcia Zbrodni.
- Co my robimy w klubie tak wcześnie? - spytałam – Przecież nic tu się jeszcze nie dzieje.
- Nie jesteśmy tu w celach rozrywkowych – mruknął – Siadaj – swoją laską wskazał na kanapę. Nie miałam wyjścia. Przewróciłam oczami i za jego plecami ponarzekałam pod nosem, ale grzecznie usiadłam na sofie, żeby nie robić scysji – Trochę więcej uśmiechu na tej ślicznej buźce – poklepał mnie po policzku.
- Żebym jeszcze miała ku temu powody – mruknęłam – Nudzę się.
- Może mam ci niańkę wynająć? - syknął.
- I nie zapomnij mi kupić jednorożca i dmuchanego zamku – drwiłam – Nie będę tu z Tobą siedzieć.
- W takim razie, won – warknął – I nie pokazuj mi się na oczy – w jego oczach dostrzegłam wściekłość, ale tym razem mnie ona nie obeszła.
- Bardzo chętnie, kochany – z moich ust wydobył się dźwięk podobny do syczenia kobry. Świadkowie tej sytuacji mogliby pomyśleć, jaki mam problem? Nie lubiłam się nudzić. Wieczorami to jeszcze mogę tańczyć i szaleć, ale co mi po pustym klubie? Wyszłam na parking i spojrzałam na lamborghini. Szkoda, że nie mam prawka. Chociaż mogłabym prawko sobie odpuścić, ale co z tego skoro nigdy nie siedziałam za kierownicą? Gdy już miałam styczność z samochodem to tylko od strony pasażera. Przy otwartym oknie, najczęściej nafaszerowana tabletkami poprawiającymi samopoczucie podczas jazdy. Stałam tak chwilę na tym parkingu, a wiatr rozwiewał mi włosy. Wszakże mogłam się swobodnie poruszać po mieście. Nie miałam na sobie ciuchów z napisem Własność Jokera, Wariatka, czy coś innego. Czerwona bluzka, czarna, skórzana, rozkloszowana spódniczka, czarne zakolanówki i czarne adidasy raczej nie wyróżniały mnie z tłumu. Pomijając mój wzrost, figurę i urodę, to byłam zwyczajną nastolatką z Gotham. Tkwiłam więc na zewnątrz, rozmyślając, o Bóg wie czym, gdy usłyszałam kroki. Oczywiście. Mogę sobie iść, ale nie bez nadzoru. Pieprzony stalker.
- Frost, zwijaj się stąd – nie musiałam się nawet odwracać, żeby go rozpoznać. Łaził za mną już tyle razy, że mogłabym go poznać po samych krokach.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - w głosie mężczyzny dało się słyszeć zdziwienie pomieszane z podziwem.
- Mam wyostrzone zmysły jak każdy psychopata – przewróciłam oczami – Joker cię przysłał? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Niee – zająknął się.
- Nie umiesz kłamać, Frosty – pokręciłam głową – Wybacz, ale nie wyrażam zgody, żebyś mnie pilnował – założyłam ręce na siebie.
- Możesz sobie nie wyrażać – westchnął – Ale to rozkaz Szefa.
- To rozkaz Szefa – przedrzeźniałam go – Muszę powiedzieć Jokerowi, że jak się komuś każe iść w cholerę, to się nie wysyła za nim świty do pilnowania – zrobiłam minę w stylu ''To takie oczywiste!''.
- Juliet – mruknął zrezygnowany Frost – Mów sobie co chcesz. Narzekaj, krzycz nawet, ale jeśli Cię nie upilnuję, Szef mnie zabije – walnął prosto z mostu – I może cię to dziwić, ale nawet taki śmieć jak ja ma ochotę jeszcze pożyć.
- Frosty – podeszłam do niego i położyłam mu dłonie na ramionach – Postaw się w moim miejscu. Wyobraź sobie, że jesteś non stop pilnowany i nie możesz nawet sam iść do sklepu – zrobiłam minę kota ze Shreka, żeby go zmiękczyć.
- Juliet – facet przewrócił oczami. Chciał mi dać do zrozumienia, że nic nie może zrobić.
- To brzmi jak niewolnictwo, a mamy XXI wiek – kontynuowałam.
- Ale...
- Żadne, ale – przerwałam mu – Juliet Caro potrzebuje swobody! - warknęłam cicho – Nie jestem trzymana w klatce, ale właśnie tak się czuję – syknęłam, miętosząc materiał jego marynarki – Joker chce mnie ubezwłasnowolnić, rozumiesz? - wpatrywałam się w jego oczy z napięciem – A ty, chciałbyś być ubezwłasnowolniony, Johnie Frost? Chciałbyś? - owijałam go sobie wokół palca. Życie z Księciem Zbrodni miało kolejne plusy. Dzięki niemu nauczyłam się jak skutecznie manipulować ludźmi.
- Nie, ale...
- A może lepiej – nie przestawałam uważnie studiować jego twarzy. Widać było, że jest mocno zakłopotany moim zachowaniem – Chciałbyś być ubezwłasnowolniony, i żeby wmawiano ci, że to dla twojego dobra, hmm?
- Cholera! - mężczyzna odepchnął mnie od siebie – Przerażasz mnie. Nie patrz na mnie nigdy więcej w ten sposób – wzdrygnął się.
- Nie będę, jeśli mnie w końcu zrozumiesz – uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Ok. Nie pójdę za Tobą, ale weź to – podał mi swój pistolet.
- Dzięki Frosty – wyszczerzyłam się – Ale mam swój – wyciągnęłam z małej, czarnej listonoszki złotą spluwę z czerwonymi elementami i wygrawerowanymi literkami J i C.
- No nieźle – mruknął nieco z zazdrością – A masz...
- Nóż? - pomachałam mu ostrą częścią przed twarzą – Rzadko kiedy go nie mam.
- Co ty jeszcze trzymasz w tej torebce? - Frost spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- To, co każda kobieta – uśmiechnęłam się szatańsko, a potem zaczęłam wyliczać – Naboje do pistoletu, kilka zapasowych noży, gaz rozweselający, gaz usypiający, strzykawki.
- Strzykawki?
- Lubię się czasem pobawić w pielęgniarkę – zaśmiałam się.
- Okeyy – popatrzył na mnie tak dziwnie.
- Nigdy nie próbuj zrozumieć wariata – przewróciłam oczami – Wielkie dzięki, Frosty – pomachałam mu i już miałam iść, gdy mnie zatrzymał.
- Czekaj – szepnął mi do ucha – Weź jeszcze to – wręczył mi czerwony telefon komórkowy.
- Oooo – pocałowałam go w policzek – Jedź do apartamentu i w razie czego mów Jokerowi, że mnie tam pilnujesz. Gdy dowiesz się kiedy wraca, zadzwoń do mnie a ja jak najszybciej wrócę, żebyś nie miał przerąbane – uśmiechnęłam się, pomachałam mu i po cichutku wyszłam z terenu klubu. Zapowiadał się emocjonujący dzień!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top