Get Insane XXIV

Droga, którą mijaliśmy samochodem, wydawała się nieskończona. Zielonowłosy prowadził auto z tą typową maską obojętności na twarzy. Ja natomiast czułam, jak mój żołądek zwija się w supeł. Zupełnie jakby był balonem i ktoś zaczął robić z niego pudelka. Klaun nie będzie zachwycony, kiedy zwrócę zawartość swojego żołądka na skórzaną tapicerkę jego fioletowego cudeńka...

Pytanie, dlaczego mnie mdliło? Już od lat nie cierpiałam z powodu choroby lokomocyjnej, więc to raczej nie było to. Jak jestem w ciąży, to się zabiję... Między innymi dlatego ludzie mnie nie rozumieli. Rzygać mi się chciało na myśl o bachorach... To było nie do pomyślenia, że młoda dziewczyna może nie mieć instynktu macierzyńskiego! A jednak! Dlatego zostałam ochrzczona mianem dziwaka.

Moja metamorfoza wyjałowiła ze mnie jakiekolwiek człowiecze instynkty. Jeśli w moim wnętrzu zagnieżdża się to szkaradne coś, to nie zawaham się zaryzykować własnego życia, byleby tylko je zabić. W dodatku nie wytrzymam od tych mdłości, czymkolwiek są spowodowane i zrobię coś, po czym naprawdę można stwierdzić, że jestem psychicznie chora. Szybka kalkulacja. Zegar wskazuje, że jedziemy 100/h. Powinnam to przeżyć... Zresztą, skoro wytrzymałam prąd, który z ogromną siłą maltretował moje ciało, to nic mnie nie złamie. Lub jestem masochistką...

Klaun nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Jest zapatrzony w trasę. Z czystą przyjemnością łamie wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. To tylko ułatwia moje zadanie...

Przejeżdżamy obok lasu. Mijamy wysokie drzewa i puchatą trawę, która może złagodzić konsekwencje mojego czynu. Liczę do 3. Dyskretnie chwytam klamkę i wyskakuję z samochodu. Toczę się bezwładnie wprost na miękki, zielony dywanik. Czuję ból w okolicach brzucha. Podnoszę się ostrożnie do pozycji podpartej i wyrzucam z siebie wszystko, co ściskało mnie w żołądku. Moje ręce są lekko zdarte, miękkie dresy uchroniły moje chude nogi przed poważniejszymi obrażeniami. Gęsta kopuła włosów zamortyzowała czaszkę. Zasadniczo mam więcej szczęścia niż rozumu. Kręci mi się w głowie i przed oczami migają mi różnokolorowe światełka, ale przeżyłam? Przeżyłam! Teraz ułożę się wygodnie na tej trawce i poczekam, aż to wszystko minie. Ciekawe czy Joker zauważy moje nagłe zniknięcie? Czy się tym przejmie? Kij z nim. Poradzę sobie sama.

Joker

Zabiję ją. Zabiję tę wyrafinowaną sukę. Kiedy ona w końcu się nauczy, że ma prawo umrzeć tylko z MOJEJ ręki? Choćbym znalazł nawet jej zwłoki, to je dodatkowo podpalę, zbezczeszczę i rzucę hienom na pożarcie...

Jeśli tak bardzo spieszy jej się na tamten świat, to osobiście pomogę jej dostać pierwszy bilet do zaświatów. Minęło tyle czasu, odkąd ją spotkałem. To niemożliwe, że jest tak idealna... Nie! Nie jest! Jest tylko moją zabawką. Pozbędę się jej, kiedy mi się znudzi... Jednakże to ja zdecyduję, kiedy nastąpi jej koniec. Pieprzona Juliet Caro... Moja pieprzona Juliet Caro...

Co się z Tobą dzieje, chłopie? Nigdy nikogo nie kochałeś. Nie wiesz, czym jest miłość. Słowo MIŁOŚĆ jest w twoim słowniku irracjonalne. Nie kochasz jej. To tylko Twoja następna kukiełka. Tyle że Juliet nie jest typową kukiełką. Nią nie można sterować. Jest niezależna, nieprzewidywalna. Jest po prostu inna.

Zawróciłem i wsiadłem z powrotem do mojego samochodu. Pieprzyć Juliet i jej szalone wyskoki. Ona nic nie znaczy w moim życiu. Nie ona to następna.

Już uruchomiłem silnik i naciskałem pedał gazu, żeby pruć z prędkością 200 km/h w kierunku mojego apartamentu, ryzykując tym, że mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć. Znowu te cholerne refleksje.

Dlaczego ją porwałem wtedy drugi raz? Wróć! Dlaczego jej nie zabiłem? Dlaczego jej nie zabiłem do cholery?! Krew buzowała w moich żyłach i wszystko wskazywało na to, że zaraz dostanę szału. Kierowca tira przede mną zaczął się nieźle wkurzać. Taranowałem jezdnię. Rzucał przekleństwami jak szalony, a ja wybuchnąłem śmiechem i spokojnie czekałem aż koleś się wkurzy, wysiądzie ze swojego zardzewiałego złomu i podejdzie tu, żeby mi osobiście naubliżać w twarz. Zrelaksowany, siedziałem sobie w fotelu i czekałem na przebieg wydarzeń. Moja cierpliwość została nagrodzona.

- Ty tępy baranie! - kierowca zapukał gwałtownie w szybę. Uuu, jeśli swoimi tłustymi paluchami zrobi choć jeden mały ślad, jego rodzinka będzie to spłacać w kilku pokoleniach. Własną krwią oczywiście – Nie widzisz chuju, że taranujesz drogę?! To jezdnia, a nie parking!!! - nasz koleżka mocno się wkurzył. Zaraz przejdziemy do kolejnej części przedstawienia.

- Ale po co te nerwy? - rzekłem ugodowo – Dogadajmy się – rzuciłem.

- Po co te nerwy, złamasie?! - trafiliśmy na furiata – Spieszę się do pracy! Założę się, że ty nie wiesz, co to jest, skoro wozisz się taką furą! - rzucał się.

- Ja też ciężko pracuje – prychnąłem. Ten teatrzyk zaczął mi się podobać.

- Pokaż swoją mordę, panie za ciemną szybą, siedzący w bryce za kilkaset patyków w dupę jego mać! - kogoś tu zżera zazdrość.

- Skoro nalegasz – zaśmiałem się i opuściłem szybę.

- O kurwa... Znaczy się... O Boże... Ja... - zaczął się kajać.

- Chętnie zmarnowałbym na ciebie jeszcze trochę czasu, przyjacielu, ale mam ciekawsze rzeczy do roboty – wyszczerzyłem się i strzeliłem mu kulkę prosto między oczy. Następnie wysiadłem z samochodu i zadzwoniłem do Frosta, każąc mu przyjechać. Nie wiem dlaczego, ale poszedłem szukać tej wariatki. Lepiej dla niej, żeby przeżyła. Jeszcze się nią nie znudziłem...

Juliet

Zdążyły mi już przejść te dziwne zawroty głowy i krążyłam po lesie, ryzykując zgubieniem się. Być może ten upadek wpłynął na moją inteligencję. Wyglądałam trochę jak zombie. Pusty wzrok, poranione ręce, powolny krok. Co chwilę wpadałam na drzewa, przepraszając każde z osobna. Zachowywałam się jak pijana. Czyżby mojito dalej się mnie trzymało? Łaziłam po tym lesie bez celu, aż trafiłam na jakąś polanę. Ku mojemu nieszczęściu zauważyłam, że jakaś rodzinka urządza sobie na niej piknik. Świetnie. Brakuje tylko tego, żeby mnie dostrzegli. Starałam się przejść obok nich jak duch, ale nie było mi to dane. Głowa rodziny, barczysty mężczyzna o czarnych włosach podbiegł do mnie.

- Dziewczyno! - wydał z siebie zaniepokojony głos – Ty jesteś ranna! - dodał już z większą powagą. O nie. Rozpoznałam ten głos. Pomimo tego, że jego właściciel przyozdobił go ciepłem i zwyczajnym, ludzkim akcentem i nie był wystrojony w garnitur. Doskonale wiedziałam kto to. Bruce Wayne. Milioner, któremu wraz z Jokerem zniszczyliśmy przyjęcie dobroczynne. Zniknął potem wraz ze swoim młodszym kolegą, synem, bratem? Chłopak oczywiście też był obecny i naturalnie rzecz biorąc, również zainteresował się moją osobą. Był też wysoki, siwiejący wąsacz. Przypominał lokaja i chyba się nie pomyliłam. Jednak to, że ja rozpoznałam Bruce'a i Dick'a nie było istotne. Jeśli oni mnie rozpoznają, będę mieć przerąbane... Zamkną mnie w Arkham, a ja jeszcze nie mam ochoty podziwiać wzdłuż i wszerz pokoju bez klamek, ściśnięta ciasnym kaftanem bezpieczeństwa... Chociaż wtedy byłam odpicowana jak modelka z Vouge'a, a teraz wyglądam raczej zwyczajnie. Może to przeważy o ustaleniu mojej tożsamości i nie poznają, że jestem Juliet Caro...

- Tak wiem – mruknęłam – Chciałam tylko zerwać jabłko z drzewa, ale sama się zerwałam i spadłam – wymyśliłam małe kłamstewko szybko na poczekaniu. Chwila moment! Ty kretynko! Jabłonie w lesie tajgi?! Ty myślisz?!

- Znam tę historię – uśmiechnął się Bruce – Też mamy narwańca w rodzinie – wymownie spojrzał na Dick'a.

- Wypraszam sobie – chłopak się oburzył, ale potem uśmiechnął – Odnoszę wrażenie, że już się gdzieś widzieliśmy – zaczął mi się bacznie przyglądać. Cholera...

- Niemożliwe – odparłam – Jestem tu tylko przejazdem.

- Jesteś przejazdem też w moich snach? - chłopak uśmiechnął się czarująco. O nie. Nie chce znowu haftować...

- Dick – Bruce zgromił go wzrokiem – Jesteś pewna, że to nic poważnego? - zwrócił się do mnie.

- Jestem pewna – ledwo powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem. To ja mordowałam gości na twoim przyjęciu, panie Wayne.

- Skoro już się poznaliśmy, to może dołączysz do naszego pikniku? - Bruce zaprosił mnie gestem dłoni. Bawiło mnie to, że jest taki... normalny.

- Cóż, ja... - zaczęłam.

- Najmocniej Cię przepraszam, ale zapomniałem się nawet przedstawić – mężczyzna zrobił facepalme'a – Bruce. I z góry przepraszam, że Ci przerwałem – był bardzo uprzejmy i szarmancki.

- Dick, ale możesz mi mówić kochanie – chłopak odsłonił rząd perliście białych zębów.

- Zachowuj się – Bruce spojrzał na niego wzrokiem bazyliszka.

- A to jest Alfred – mężczyzna wskazał na lokaja.

- Bardzo mi miło – odparł z oficjalnością w głosie – Czy panienka czegoś sobie życzy?

- Ja jeszcze nawet nie wiem, czy mogę się tak narzucić – zaczęłam. Co jak co. Byłam stuknięta. Nieprzewidywalna i miałam na sumieniu wiele ludzkich żyć, ale zawsze umiałam przekonująco grać. Nawet by się nie zorientowali, że w głowie mam mordercze wizje z ich udziałem...

- To żaden kłopot – Bruce zachowywał się tak, jakby mu wyjątkowo zależało na tym, żebym dołączyła. Włączyła mi się lampka ostrzegawcza. Co, jeśli to podstęp?

- W takim razie – zaczęłam, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu.

- Wybaczcie, obowiązki – Bruce przeprosił nas i odszedł na stronę – Tak mi przykro – odparł – Ale niestety nic nie wyjdzie z naszego pikniku – westchnął – Wzywają mnie do firmy – nie wiem, czy mi się wydawało, ale Wayne spojrzał tak jakoś dziwnie na Dick'a. Zupełnie jakby te ''sprawy służbowe'' dotyczyły też jego. To było dopiero dziwne! Przecież ten chłopak mógł być nie wiele starszy, ode mnie – Alfredzie, czy mógłbyś odwieźć yyy, no właśnie dziewczyno. Jak ty się nazywasz? - przypatrywał mi się z uwagą. Szlag... Jeśli powiem prawdziwe imię, może coś skojarzyć. Jednakże, gdy wymyślę byle jakie, też może nabrać podejrzeń.

- JC – włożyłam cały kunszt aktorski, żeby wypaść wiarygodnie. Chociaż nie było to mądre, zważywszy na to, że użyłam moich inicjałów...

- W takim razie JC, powiesz Alfredowi, gdzie mieszkasz, a on Cię odwiezie – rzucił Bruce. Po chwili jego i Dick'a już nie było.

- Wobec tego, dokąd to panienko? - spytał Alfred, gdy siedzieliśmy już w eleganckim, czarnym samochodzie.

- Na Blossom Street 13 - podałam mu nazwę ulicy swojego dawnego domu.

- Uwaga! Groźny przestępca Joker był widziany w jednym z gotham'skich lasów. Prosimy o niezapuszczanie się w leśne tereny do czasu uspokojenia sytuacji! - z radia dobiegał głos reporterki. Momentalnie zrobiło mi się słabo.

- Wszystko w porządku? - Alfred musiał zauważyć, że w ułamku sekundy zrobiłam się blada jak trup.

- Tak, tylko, jak sobie pomyślę, że mogłam na niego trafić, to... -

- Rozumiem – rzekł lokaj – Ma pani wiele szczęścia.

- Tego bym nie powiedziała – odparłam bezgłośnie, starając się uspokoić oddech i serce, które chciało wyskoczyć z piersi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top